sobota, 14 maja 2016

Rozdział XXXI - Szczur zapędzony w kąt

     Mieliśmy szczęście – napotkaliśmy woźnicę, który jechał do Białej Grani. Zapłaciliśmy mu i wpakowaliśmy się na wóz. Koń ruszył z kopyta. Wczesnym popołudniem byliśmy już w domu.

     Zmieniłem zdobytą zbroję na swoją, lepiej dopasowaną i nie zwlekając wyruszyliśmy do Rzecznej Puszczy. Delphine na nasz widok wyraźnie odetchnęła.

     - Przynajmniej udało ci się wyjść z tego cało – powiedziała, schodząc do pokoiku w piwnicy. – Przechowałam twoje rzeczy u siebie w pokoju, tak jak obiecałam.

     Wskazała na stojącą pod ścianą skrzynię, po czym stanęła za stołem, w swojej ulubionej pozie, oparta wyprostowanymi rękami o blat.

     - I jak? – spojrzała na mnie. – Wiemy coś więcej?

     - Thalmorczycy nie wiedzą o smokach – odrzekłem.

     - Naprawdę? – uniosła brwi. – Trudno w to uwierzyć… Wiesz to na pewno?

    - Tak, nie mam wątpliwości – odparłem, rzucając na stół wszystkie zdobyte dokumenty. – Szukają kogoś o imieniu Esbern.

     - Esbern? – zdumiała się. – To on żyje?

     Próbowała ukryć wzruszenie, ale nie bardzo jej się udało.

     - Byłam pewna, że Thalmor dopadł go już dawno temu – szepnęła. – Ten szalony starzec… Choć to logiczne, że Thalmor, próbując odkryć, o co chodzi z tymi smokami, będzie próbował go odnaleźć.

     Zaczęła studiować dokumenty. Na widok swego własnego dossier, prychnęła z pogardą, po czym, jakby sobie o czymś przypomniała, wbiła we mnie wzrok.

     - Czytałeś?

     - Nie mogłem się oprzeć – uśmiechnąłem się. – Nie martw się, tam są same pochlebne rzeczy, przynajmniej z naszego punktu widzenia.

     Przebiegła po nim wzrokiem.

     - To o informacji dla trzeciego emisariusza też czytałeś? – spojrzała spod brwi, ale zauważyłem wesołą iskrę w jej oku.

     - Też – odparłem.

     - I nie kusi cię? – podniosła głowę. – Wiesz, gdzie mieszkam. Trzeci emisariusz dałby wiele złota za taką informację.

     - Trzeci emisariusz już nikogo niczym nie obdaruje – burknąłem. – Zawarłem z nim krótką znajomość. To Rulindil. Oficjalnie mag, nieoficjalnie oprawca, torturujący więźniów. Nakrył mnie w areszcie.

     - I? – spojrzała wyczekująco.

     - I nic – wzruszyłem ramionami. – Posłałem go do piachu. Co miałem zrobić?

     Dotknęła dłonią czoła, w geście bezsilności.

     - Czy wiesz, że teraz sam jesteś na ich liście? – szepnęła. – To było ogromne głupstwo.

     - To była konieczność – odrzekłem.

     I opowiedziałem jej o przebiegu misji.

     - Malborn powiedział, że uda się do Wichrowego Tronu – dodałem na końcu.

     Westchnęła przeciągle.

     - Palisz za sobą mosty…

     Ale nic więcej nie powiedziała, tylko zagłębiła się w dokumenty. W końcu uniosła głowę, ale jej spojrzenie stało się nieobecne. Zamyśliła się.

     - Czego Thalmor może chcieć od Esberna? – spytałem.

     Spojrzała na mnie trochę rozkojarzona, ale odpowiedziała przytomnie.

     - Poza pragnieniem zabicia każdego członka Ostrzy, jakiego uda się wytropić? – skrzywiła wargi w ironicznym uśmiechu, ale natychmiast spoważniała. – Esbern był jednym z archiwistów Ostrzy, jeszcze zanim Thalmor rozbił nas podczas Wielkiej Wojny. Starożytna wiedza o smokach, jaką dysponowały Ostrza, nie miała przed nim tajemnic. Był nią niemal opętany. Wtedy mało kogo to obchodziło. Wygląda na to, że nie był taki szalony, jak się wszystkim wydawało…

     - Więc Thalmor uważa, że Ostrza wiedzą o smokach… - mruknąłem zamyślony.

     - Co za ironia, prawda? – uśmiechnęła się smutno. – Odwieczni wrogowie zakładają, że każda katastrofa musi być dziełem drugiej strony… Tak czy siak, musimy znaleźć Esberna, zanim oni to zrobią. Jeśli ktoś wie, jak powstrzymać smoki, to właśnie on. Wiedzą, gdzie go szukać?

     - Chyba im się wydaje, że on ukrywa się w Pękninie – odezwała się Lydia.

     - W Pękninie, co? – odparła Delphine z przekąsem. – W takim razie pewnie gdzieś w Szczurzych Norach. Gdybym musiała się gdzieś ukryć, to właśnie tam.

     Klepnęła mnie po przyjacielsku w ramię.

     - Ruszaj do Pękniny – powiedziała, patrząc mmi w oczy. – Porozmawiaj z Brynjolfem.

     - Z Brynjolfem? – wybałuszyłem oczy. – Z tym złodziejem?

     - Ma wiele znajomości – odparła Delphine. – Zawsze to dobry punkt wyjścia.

     Westchnąłem przeciągle. Akurat musiałem trafić na tego jedynego mieszkańca Pękniny, z którym nie chciałem mieć nic wspólnego!

     Delphine tymczasem zaśmiała się cicho.

     - O… - uniosła w górę palec. – A gdy już znajdziesz Esberna… Jeśli myślisz, że ja mam paranoję, przygotuj się na niezłą przeprawę, jeśli chcesz go nakłonić, żeby ci zaufał. Po prostu – zniżyła głos – zapytaj go, gdzie był trzydziestego dnia Pierwszych Mrozów. Będzie wiedział, co to znaczy.

     Wyruszyliśmy niezwłocznie. Thalmor wiedział już, że informacja o prawdopodobnym pobycie Esberna w Pękninie, wpadła w moje ręce. Musiał nas uprzedzić, więc zapewne nie zwlekając wysłał tam swojego agenta. Nie było czasu do stracenia. Do Pękniny dotarliśmy bez przygód, na drugi dzień, pod wieczór. Brynjolfa nie było już przy straganie, więc zajrzałem do gospody. Okazało się, że dobrze trafiłem. Stał tam, oparty o ścianę i obserwował gości, zapewne knując pod swą rudą czupryną, jak tu dobrać im się do sakiewek.

     Nie miałem ochoty na tę rozmowę, ale co innego mogłem zrobić? Zaczepiłem go sam i przypomniałem mu się. Okazało się, że ma doskonałą pamięć.

     - Cieszę się, że w końcu wrócił ci zdrowy rozsądek – odezwał się głosem znacznie cieplejszym, niż bym się tego spodziewał. – Chcesz sobie trochę dorobić?

     Potrząsnąłem głową.

     - Tak naprawdę to szukam tego starca, który ukrywa się w Pękninie.

     Spojrzał na mnie badawczo i nagle stracił ochotę na współpracę.

     - Liczysz na darmowe informacje, hę? – prychnął. – Najpierw pomóż mi z interesem, a zobaczymy co mogę dla ciebie zrobić. Poza tym, chyba ci się trochę lekko w kieszeni zrobiło, co? – dodał kpiąco i ruszył w stronę baru.

     Złapałem go za ramię.

     - Zaczekaj, chcę tylko uzyskać informacje – mówiąc to, zabrzęczałem sakiewką, dając mu do zrozumienia, że jestem gotów zapłacić.

     - I jestem zajęty – wzruszył ramionami. – Pomóż mi, a ja pomogę tobie, a przy okazji nieco zarobisz. Tak to już jest. Do następnego spotkania, młody!

     I odszedł, nie oglądając się za siebie.

     Westchnąłem przeciągle i spojrzałem na Lydię.

     - I co teraz? – spytałem.

     Ku mojemu zdziwieniu, moja towarzyszka uśmiechała się.

     - On wiedział, że się nie zgodzisz – skwitowała.

     - Wiedział – skinąłem głową. – Dałem mu to do zrozumienia przy naszym pierwszym spotkaniu.

     - I mimo to zaproponował ci to samo… - przekrzywiła głowę. – To przecież dobra wiadomość. Czy to aby nie jest pretekst, aby nic ci nie powiedzieć?

     - Chcesz powiedzieć, że on kryje Esberna? – uniosłem brwi.

     - Na to wygląda – odrzekła. – Może znajdziemy sposób, żeby go przekonać, a na razie proponuję poszukać na własną rękę. W Szczurzych Norach.

     - Tak zrobimy – odrzekłem. – Nie wiem, gdzie to jest, ale na pewno ktoś tutaj wie.

     Spytałem pierwszego lepszego gościa. Opisał mi drogę. Trzeba było zejść na podest nad kanałem i tam na jego końcu znajdowały się drzwi. Ostrzeżono nas, że mieści się tam kryjówka Gildii Złodziei, a oni nie przepadają za gośćmi. Mimo to udaliśmy się tam niezwłocznie.

     Schody za drzwiami prowadziły w dół. Wszędzie czuć było stęchliznę, wilgoć, brud, smród i chłód. Szczurze Nory były po prostu labiryntem podziemnych korytarzy, piwnic, lochów i nie wiadomo czego jeszcze. Tym tylko różniły się od odwiedzonych przeze mnie jaskiń, że wykonała je ręka człowieka. Już na wstępie zaatakowało nas dwóch zbirów, nie wiadomo z jakiego powodu. Nie dali nam rady i wkrótce nam ulegli, ale nie było to miłe powitanie w podziemnym świecie. Trochę pobłądziliśmy po korytarzach i piwnicach, aż wreszcie znaleźliśmy się w oświetlonej salce, z której prowadziło kilka wyjść. Jedno z nich wychodziło na podnoszony mostek, który zauważyłem już poprzednio, z drugiej strony. Niestety, mostek był podniesiony, a opuścić go z tamtej strony się nie dało. Mogłem to jednak zrobić teraz – i zrobiłem. Przyda się droga odwrotu. Kilka innych wyjść było ślepych, ale jedno prowadziło do solidnych drzwi, na której ktoś gwoździem wyskrobał napis „Wyszczerbiona Bania”. Weszliśmy tam. Znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu, którego centrum stanowił zbiornik wodny, przypominający okrągły basen, okolony kamiennym chodnikiem. Po przeciwnej stronie ujrzałem prowizorycznie urządzoną gospodę, z kilkoma stolikami, krzesłami i ladą. Gospoda miała kilku podejrzanie wyglądających gości. Ani chybi trafiliśmy na kryjówkę Gildii Złodziei.

Pęknina - Wyszczerbiona Bania - siedziba Gildii Złodziei

     Poszliśmy w tamtym kierunku, uważnie łypiąc oczami na boki. W przejściu stał jakiś zbir, który zmierzył mnie wzrokiem i mruknął:

     - Trzymaj się z dala od kłopotów, albo będą kłopoty.

     Skinąłem tylko głową na tę porażającą logikę i podszedłem do lady. Nie zdążyłem jeszcze otworzyć ust, gdy długowłosy barman zwrócił się do mnie nieprzyjemnym tonem.

     - Mam nadzieję, że stać cię, żeby zapłacić za napitki. Tutaj nie dajemy nic za darmo!

     Puściłem jego uwagę mimo uszu. Oparłem się o ladę.

     - Szukam pewnego starca, ukrywającego się gdzieś w Pękninie – odezwałem się półgłosem.

     Wzruszył ramionami.

     - Wokół jest pełno starców – mruknął. – Nie wiem, jak mógłbym ci pomóc.
Zacząłem tracić nadzieję.

     - Muszę z nim porozmawiać! – odezwałem się błagalnym tonem. – Jesteśmy przyjaciółmi. Jego życie jest w niebezpieczeństwie.

     Spojrzał mi prosto w oczy.

     - Urzekła mnie twoja historia – odparł. – A teraz zejdź mi z oczu.

     Opuściłem głowę. Jak tu do nich trafić? Nie ufają nikomu, co w sumie mnie nie dziwi, ale jak ich przekonać, że nie stanowię zagrożenia.

     Nagle mój wzrok padł na sakiewkę, przytroczoną do pasa. Może choć ten argument wezmą pod rozwagę? Chwyciłem ja i położyłem na ladzie.

     - Może to pomoże ci na pamięć?

     Niepewnie podrapał się palcem za uchem. W oczach pojawił się błysk chciwości. Z wahaniem chwycił sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była ciężka. Zawierała przeszło trzysta sztuk złota. Niewyraźny grymas przebiegł mu po twarzy. Wyraźnie się wahał.

     - Cóż – zająknął się. – Skoro tak to ujmujesz, to chyba znam starca, o którym mówisz.

     Zerknął na drzwi, znajdujące się za nim.

     - Zadekował się w Szczurzych Norach. Rzadko stamtąd wychodzi. Ktoś przynosi mu żarcie i inne rzeczy. Z tego co słyszałem, to szurnięty staruch. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby tam siedzieć.

     Skinąłem głową i przesunąłem sakiewkę w jego stronę. Złapał ją i zręcznym ruchem wsunął za brudną koszulę. A ja skierowałem się do wskazanych drzwi. Lydia podążyła za mną.

     - Uważaj – dobiegł mnie jeszcze głos barmana. – Nie tylko ty go szukasz.

Wyszczerbiona Bania - Bar Vekela Człowieczego


     Jego słowa potwierdziły się niemal natychmiast po tym, jak zamknęliśmy za sobą drzwi i znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Na jego końcu jednak znaleźliśmy światełko. Podążyliśmy ostrożnie w tamtym kierunku. I znaleźliśmy się w przestronnym zadziwiająco jasno oświetlonym pomieszczeniu. Przed nami droga urywała się, jednak chodnik skręcał i prowadził w lewo, skrajem płytkiej przepaści, prosto na mostek po przeciwnej stronie zagłębienia. Poniżej dostrzegłem zakratowane okna, a w niej jakąś ludzką sylwetkę, z pochodnią w ręce. Po naszej stronie, pod przepaścią znajdował się taras, będący przedłużeniem podziemnego korytarza, a jeszcze niżej – grunt. Staliśmy więc na szczycie czegoś w rodzaju dwupiętrowego tarasu.

     Już miałem zamiar ruszyć, gdy Lydia chwyciła mnie za ramię.

     - Thalmorski żołnierz – szepnęła mi do ucha.

     Przyjrzałem się majaczącej w korytarzu postaci. Rzeczywiście, miał na sobie elfią zbroję! Niewiele się namyślając, zerwałem z pleców łuk. Skoro Thalmor dotarł aż tutaj, to znaczy, że zjawiliśmy się w ostatniej chwili i nie było czasu na negocjacje. Posłałem mu strzałę przez kraty. Pocisk nie zabił go, w dodatku zaalarmował pozostałych. Zdążyłem jeszcze wpakować mu drugą, tym razem śmiertelną strzałę, zanim na mostek wbiegł thalmorski mag.

     Lydia nie zasypiała gruszek w popiele. Strzała, jaką wpakowała mu w pierś, zatrzymała go. Wtedy ja strzeliłem, celując w oko. Nie trafiłem tam gdzie chciałem, ale i tak zwalił się z mostku dwie kondygnacje niżej i poniósł śmierć na miejscu. Trzeci żołnierz wypadł na nas z mieczem, a ujrzawszy łuki w naszych rękach, zręcznie uniknął strzał i rzucił się na nas.

     Chwyciłem miecz i tarczę. Starłem się z nim w śmiertelnej wymianie ciosów. Jego broń była dziwna, wyglądała, jak zbudowana z błękitnej poświaty. Wydała się nierealna, ale ciosy, jakie zadawała, były jak najbardziej rzeczywiste. Elf był dobrym szermierzem. Trafił mnie kilka razy, jednak doskonała elfia zbroja zamortyzowała uderzenia. Mimo podobnego uzbrojenia, miałem nad nim przewagę. Był nią Przedświt. Zbroja przeciwnika szybko zajęła się płomieniem i zaczęła go parzyć. To wystarczyło, żeby się odkrył i wtedy wbiłem miecz w szczelinę miedzy blachami. Trysnęła krew i zasyczała, gdy na drodze napotkała rozpalony kirys. Żołnierz wywrócił oczy i z chrzęstem zbroi padł na plecy. Jego tajemniczy miecz zniknął, wprawiając mnie w zdumienie. Po prostu zniknął! Jak to możliwe? Czyżby nie był to prawdziwy oręż, tylko jakaś skoncentrowana magia*?

     Nie było czasu nad tym deliberować. Przeszliśmy przez mostek i zagłębiliśmy się w kolejnym labiryncie. Przeszliśmy przez wijące się korytarze na niższą kondygnację, potem na schody, prowadzące do jasno oświetlonej komnaty, w której ktoś urządził sobie skromny skarbczyk, a potem dalej w ciemne korytarze. Czasami znajdowaliśmy ślady ludzkiej bytności, jak miskę z kawałkiem strawy, stolik i krzesło, a na stoliku kaganek. Generalnie, nie było to przyjemne miejsce i rzeczywiście trzeba było mieć nie po kolei w głowie, żeby zaszyć się akurat tutaj.

     Minęliśmy kilkoro zamkniętych drzwi. Czasami słychać było zza nich ludzkie głosy. Zwłaszcza jedne drzwi nas zastanowiły. Były masywne. Naprawdę masywne! Przypominały raczej drzwi od skarbca, albo więziennej celi. Czyżby to tu ukrywał się Esbern?

     Zapukałem. Echo rozniosło ten dźwięk po całych Szczurzych Norach. Nastała cisza, ale już po chwili uchyliło się małe, zakratowane okienko w drzwiach. Zamajaczyła tam twarz krzepkiego starca.

     - Idź sobie! – odezwał się nad podziw mocnym i dźwięcznym głosem.

     - Esbern? – zapytałem.

     Ujrzałem w jego oczach przestrach. I coś jeszcze. Coś, jakby desperację.

     - Otwórz drzwi – odezwałem się łagodnym głosem. - Nie mam złych zamiarów.

     - Co? – odparł starzec. – Nie… To nie ja. Nie nazywam się Esbern. Nie wiem, o czym mówisz.

     Przyszło mi do głowy, że wyprawa w elfiej zbroi to nie najlepszy pomysł. Moje thalmorskie skorupy musiały budzić w nim nieufność.

     - Spokojnie – uśmiechnąłem się. – Przysyła mnie Delphine.

     - Delphine? – starzec otworzył szeroko oczy. – Jakim cudem udało ci się ją znaleźć?

     I w tym momencie uświadomił sobie, jakie palnął głupstwo. Parsknął ze złością.

     - A ona skierowała cię tutaj! – zagrzmiał. – I oto jestem, złapany w pułapkę niczym szczur!

     - W Szczurzych Norach są agenci Thalmoru – jęknąłem, widząc, że nie zdołam go przekonać. – Szukają cię.

     - Na pewno z nimi współpracujesz – syknął Esbern, bowiem nie miałem już wątpliwości, że to on. – Zostaw mnie w spokoju!

     Trzasnął żelazną klapą i tyle go widziałem. Krew się we mnie zagotowała. Uderzyłem pięścią w drzwi, z całej siły. A że miałem na niej elfią rękawicę, zabrzmiało to jak grzmot.

     - Powiedziałem, idź sobie! – dobiegł mnie stłumiony głos. – Nie otworzę tych drzwi przed nikim!

     Przybliżyłem twarz do zamkniętego okienka i nieco ciszej zawołałem.

     - Delphine mówiła, żeby przypomnieć sobie trzydziesty dzień Pierwszych Mrozów.

     Po tamtej stronie cisza. A ja modliłem się w tym momencie do wszystkich bogów, jakich udało mi się przywołać, aby to zadziałało. Więcej argumentów bowiem nie miałem.

     Okienko wolno otworzyło się i znów ujrzałem jego oczy. Tym razem zadumane i zaskoczone.

     - A, rzeczywiście – szepnął. – Pamiętam…

     Przypadł do kraty, aż odcisnęła mu się na czole.

     - Delphine naprawdę żyje? – spytał z niedowierzaniem.

     Nie zdążyłem nawet skinąć głową, gdy usłyszałem szczęk zamka.

     - Lepiej wejdźcie do środka i powiedzcie mi, jak udało się wam mnie znaleźć i czego chcecie.
Po pierwszym szczęknięciu rozległo się następne i następne. Spojrzeliśmy na siebie z Lydią i omal nie wybuchliśmy śmiechem. Ile on miał tych zamków? Zwłaszcza, że to wcale nie był koniec tej szczególnej orkiestry.

     - To zajmie tylko chwilkę – zapewnił mnie Esbern, szurając czymś po drugiej stronie. – Ten zawsze się zacina… O, proszę! Jeszcze tylko kilka.

     Te drzwi składały się chyba z samych zamków!

     - Zrobione – obwieścił tryumfalnie Esbern i uchylił drzwi. - Proszę, wejdźcie. Czujcie się jak u siebie w domu.

     Był skromnie ubranym Nordem, dość niskim jak na jego rasę. Wyglądał bardzo staro, ale trzymał się zadziwiająco prosto i wciąż wydawał się być silny. Wchodząc, poczułem od niego delikatne, magiczne wibracje. Zatem nie tylko zamki go broniły! Takimi wibracjami emanuje wyłącznie potężny mag, co wśród Nordów jest rzadkością.

     Lydia została za zewnątrz, pełniąc wartę, a ja zamknąłem za sobą drzwi na jedną z wielu zasuw i otworzyłem okno, aby usłyszeć ewentualne ostrzeżenie. Pomieszczenie było całkiem przestronnym pokoikiem, choć oczywiście, dusznym i nieco ciemnym. Było tu jednak sucho i czysto. Pokoik był funkcjonalnie umeblowany, a wszędzie walały się jakieś księgi i dokumenty.

Szczurze Nory - Pomieszczenie, w którym mieszkał Esbern


     Gospodarz wskazał mi krzesło i sam usiadł.

     - Tak lepiej – rzekł. – Teraz możemy porozmawiać.

     Splótł dłonie i pochylił się w moją stronę.

     - Więc Delphine wciąż walczy – odezwał się. – Po tych wszystkich latach… Myślałem, że zdążyła już zrozumieć, że nie ma nadziei. Lata temu próbowałem ją przekonać.

     Poruszyłem się niespokojnie. Coś w jego głosie bardzo mnie zaniepokoiło.

     - Jak to, nie ma nadziei?

     - Jeszcze do tego nie doszliście? – złapał się za głowę. – Co jeszcze musi się stać, byście się obudzili i zobaczyli, co się dzieje? Alduin powrócił, jak przepowiedziano! Smok z zarania czasów, który pożera dusze zmarłych. Nikt nie ucieknie przed jego głodem, ani tu, ani w zaświatach. Alduin pożre wszystko, a ten świat się skończy. Nic go nie powstrzyma. Próbowałem im powiedzieć. Nie chcieli słuchać, durnie! Wszystko się spełnia. Mogłem jedynie obserwować nadejście naszej zguby…

     Przełamawszy nieufność, Esbern wpadł w słowotok. Musiałem nim potrząsnąć, żeby dał mi dojść do słowa.

     - Alduin… - spróbowałem wpaść mu w słowo. – Smok, który budzi pozostałe?

     Esbern ożywił się jeszcze bardziej.

     - Tak! – krzyknął z entuzjazmem. – Tak! Widzisz? Wiesz, ale nie chcesz zrozumieć!

     Wbrew temu, co powiedział, chyba go zrozumiałem.

     - Mówisz o dosłownym końcu świata? – spytałem ostrożnie.

     - O, tak – pokiwał głową ze zmartwioną miną. – Wszystko zostało przepowiedziane. To początek końca. Alduin powrócił.

     Przez chwilę milczeliśmy. On, bo popadł w zadumę, ja – bo przeraziły mnie jego słowa. Koniec świata! I nie ma nadziei na jego zatrzymanie! Co może być gorszą wiadomością?

     - Tylko Smocze Dziecię może go powstrzymać – westchnął Esbern, a ja z zaciekawieniem podniosłem wzrok. – Ale o żadnym Smoczym Dziecięciu nie słyszano od stuleci. Wygląda na to, że bogowie mają nas już dość. Zostawili nas samym sobie, jako zabawki w rękach Alduina Pożeracza Światów…

     Chwyciłem go za rękę i łagodnie skłoniłem, by na mnie spojrzał.

     - Jest jeszcze nadzieja, Esbernie – odezwałem się cicho. – Jestem Smoczym Dziecięciem.

     Esbern zbladł. Nawet przy nikłym świetle kaganków można było to zauważyć.

     - Co?... – zająknął się, jakby bał się dokończyć. – Ty? Czy to może być prawda?

     Przez chwile wpatrywał się we mnie uważnie. Wzrok maga widzi jednak więcej, niż oczy zwykłego człowieka. Musiał dojrzeć we mnie coś, co go przekonało. Porwał mnie w ramiona i uścisnął z siłą, o jaką bym go nigdy nie posądzał.

     - Smocze Dziecię? – prawie łkał ze wzruszenia. – Czyli… Wciąż jest nadzieja! Bogowie nas nie opuścili! Musimy… Musimy…

     Puścił mnie równie gwałtownie i spojrzał mi w oczy.

     - Musimy iść! – oznajmił.  – Szybko! Zabierz mnie do Delphine. Mamy wiele do omówienia.

     Wstał i zastygł na moment z palcem uniesionym w górę.

     - Ale daj mi jeszcze chwilkę. Muszę zebrać kilka rzeczy.

     Nie czekając na moją reakcję, wyciągnął spod łóżka starą torbę i zaczął się pakować.

     - Tego mogę potrzebować – mruczał pod nosem, napychając ją książkami i elementami odzieży. – Nie… Nie… Bezużyteczne śmieci… Gdzie ja położyłem swój opatrzony przypisami Anuad?

     Złapał jakąś księgę i wepchnął do torby. Po czym chwycił garść notatek i ku mojemu zdumieniu, zaczął je jedna po drugiej odpalać od kaganka, aż na ziemi zrobił małe ognisko, buchające niewielkim płomykiem, za to bardzo duszącym dymem.

     - Jedną chwilkę – zakaszlał. – Wiem, goni czas, ale nie wolno nam zdradzać sekretów Thalmorowi… Muszę przynieść jeszcze coś – poszperał w bibliotece i rzucił w ogień jeszcze kilka papierów. – Cóż, to chyba wystarczy. Chodźmy!

     Ale było już za późno. Ostrzegawczy krzyk Lydii sprawił że aż podskoczyłem. Dopadłem do okienka. Na schodach mignęła mi postać w złocistej, elfiej zbroi.

     - Thalmor! – zawołałem do Esberna. – Zostań tu i zarygluj drzwi!

     Przez chwilę siłowałem się z zasuwą, po czym wypadłem z pokoju Esberna i dobyłem miecza. Było ich dwóch, a za nimi stał thalmorski mag. Ruszyliśmy razem z Lydią na żołnierzy i starliśmy się z nimi, szykując się na to, że zaraz otrzymamy magiczne ciosy od maga. Już podczas wymiany ciosów z elfim żołnierzem, kątem oka zauważyłem błękitną błyskawicę. Zadałem okrutny cios z półobrotu, który przetrącił elfowi kark i odwróciłem się gwałtownie, spodziewając się ataku maga.

     Nic takiego jednak nie nastąpiło. Przeciwnie! To Esbern, nie dbając o własne bezpieczeństwo, wyszedł z pokoju i potężną błyskawicą poraził thalmorskiego maga, nim ten zdążył zrobić to z którymś z nas. Mag odruchowo przywołał zaklęcie ochronne, stanowiące zaporę przed magią zniszczenia. Przed magią, ale nie przed ostrzem. Miecz Lydii zatopił się w jego boku, definitywnie kończąc walkę.

     Spojrzałem na pobojowisko. Spojrzałem i zadrżałem. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Przy wejściu stała dziwaczna lodowa postać. Wielka, jak dwóch dorosłych mężczyzn i zapewne bardzo silna. Wiało od niej chłodem. Był to atronach lodu, przywołany przez Esberna. Nie zdążył wziąć udziału w walce, więc stał teraz bez ruchu i przysiągłbym, że nam się przyglądał, chociaż nie miał oczu, ani nawet twarzy. Ba, nawet głowy! Zamiast niej miał sterczący, zwężający się ku górze kryształ lodu, wyrastający wprost z ramion.

     Uśmiechnąłem się. Atronach, jako że został przywołany przez przyjaciela, nie atakował jego przyjaciół. Z pewnością jednak poraziłby lodowym kolcem każdego, kto spróbowałby zaatakować któregoś z nas.

     Trwało to kilkadziesiąt sekund, aż w końcu rozpadł się i wyparował. Powrócił do Otchłani.

     - Jakim cudem tak szybko nas znaleźli? – szepnęła Lydia.

     Esbern natomiast miał radość w oczach. Jeśli bowiem dotąd miał jakieś wątpliwości co do naszych zamiarów, walka z thalmorskimi żołnierzami musiała go ostatecznie przekonać co do naszych intencji.

     Chciałem ruszyć korytarzem, ale Esbern wstrzymał mnie ruchem ręki i sięgnął po klucz, po czym otworzył kratę, oddzielającą nas od wyjścia. Wbiegłem pierwszy na schody tylko po to, by zderzyć się z jakimś ubogo odzianym Nordem. Rzucił się na mnie z przeraźliwym okrzykiem i sztyletem w dłoni. Głupiec! Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, nigdy nie atakowałby wojownika w zbroi, z mieczem i tarczą. Nie musiałem robić nic – sam nadział się na moje ostrze i skonał niemal natychmiast, ledwo dostrzegalnie błyskając płomieniami, wywołanymi przez mój zaklęty miecz.

     - Prezent od Meridii – wyjaśniłem, demonstrując Przedświt Esbernowi.

     Uniósł brwi w niemym podziwie. Tymczasem Lydia szybko przeszukała zwłoki i pokazała mi znaleziony przy nim list.


     Opis celu:

     Cesarski, mężczyzna, najprawdopodobniej posługuje się imieniem Cormac (być może pseudonimem). Będzie zapewne wypytywać o „Esberna” i Szczurze Nory.
Nie zaczepiać. W razie zauważenia, niezwłocznie poinformować przydzielonego łącznika.

     

     - Szpieg, na usługach Thalmoru – mruknąłem, podając kartkę Esbernowi. – Ciekawe, ilu ich jest w mieście.

     - Jest tu inne wyjście? – spytała Lydia. – Wolałabym nie przechodzić przez Wyszczerbioną Banię. Złodzieje na pewno nas sprzedadzą elfom.

     - Nie trzeba bać się złodziei – zaprzeczył Esbern. – Płaciłem im za ochronę i nigdy mnie nie zdradzili. Wbrew pozorom, to ludzie honorowi i godni zaufania, tylko trzeba najpierw ich do siebie przekonać.

     Honor i złodzieje! Dla mnie były to dwie sprzeczności. Jednak nie zamierzałem z nim polemizować. Znał ich lepiej niż ja. A z jego późniejszych opowieści wynikało, że to wcale nie była zgraja zaślepionych przez złoto złodziei, jak mnie się na początku wydawało.

     Gdy znaleźliśmy się w Wyszczerbionej Bani, Brynjolf również tam był. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a widząc idącego za mną Esberna, uczynił ruch, jakby chciał mnie zaatakować. Esbern wykonał jednak uspakajający gest i uśmiechnął się. Brynjolf skinął głową, na znak że zrozumiał i spojrzał na mnie inaczej. Ujrzałem w jego oczach iskierki podziwu. Zapewne z tego powodu, że okazałem się sprytniejszy od niego. Nie ukrywam, że połechtało to moją próżność. A faktem, że istotnie pomagał Esbernowi, zjednał sobie u mnie odrobinę sympatii.

     Gdy wyszliśmy wreszcie z dusznych Szczurzych Nor na powierzchnię, pachnące zgnilizną powietrze nad kanałem wydało mi się czyste i odżywcze. Z przyjemnością wziąłem głęboki oddech, upajając się jego świeżością, choć do tej pory przyprawiało mnie ono o mdłości.

     Pod osłoną nocy wyszliśmy południową bramą i szybko oddaliliśmy się od miasta.


___________________________
     *Sądząc z opisu, był to efekt zaklęcia „Spętany Miecz”, ze Szkoły Przywołania. Wojownik nie musi nosić broni przy sobie, wystarczy, że wymówi zaklęcie i miecz pojawia się w jego ręce (przyp.tłum.)

4 komentarze:

  1. Przydałoby się jakieś Smocze Dziecię, tylko skąd je wziąć???
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. WziąŚć! Teraz mówi się "wziąść"! To jedynie słuszna i poprawna forma - tak ustaliła posłanka Pawłowicz i taka jest obowiązująca wykładnia.

      Usuń
  2. Od początku czułam, że Wulfhere się okaże Tym Jedynym, Wybrańcem, Zbawicielem i w ogóle. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smocze Dziecię nie rodzi się codziennie. Aczkolwiek kusi mnie, by do tej historii dopisać posłowie o następnym Smoczym Dziecięciu.

      Usuń