środa, 15 listopada 2023

Rozdział XIV – Skarbiec

     Dziennik Katrii nie był kompletny. Swoje zapiski prowadziła już od dawna, ale ten kajet zawierał tylko notatki, związane z penetracją Akrnghtamz, A zaczęło się dość emocjonalnie – na tyle, że Katria, nieco zażenowana, zasugerowała początkowo, aby pominąć ten fragment. Jej sugestia była jednak spóźniona, bowiem już go prawie przeczytałem.


     17. dzień Pełni Słońca

     Niech szlag trafi tego cwanego elfa! Szlag! Kradnie mi notatki, moje odkrycie i publikuje je,. Podpisując się pod nim! Dwadzieścia lat kopania w tych ruinach i co otrzymuję? Dedykację? „Przyjaciółka i współpracownica” – niech sobie to w dupę wsadzi. Wyśmiewa mnie!


     - No, trochę mnie poniosło – mruknęła Katria. – Ale nie przypuszczałam, że ktoś, poza mną, będzie to czytał. Dobra, nie krępuj się, czytaj jak leci.

    Wróciłem do lektury.


     Cóż, ja będę śmiać się ostatnia. Taron może i ukradł mi teorię, ale nie ma jeszcze żadnych potwierdzających dowodów. Jeśli znajdę Kuźnię pierwsza, pokażę światu, że to moje odkrycie. Moje, nie jego!


     Dalej było bardziej rzeczowo.


     4. dzień Ostatniego Siewu

     Mam trop. Jedna z zapleśniałych, starych ksiąg w Mzund wspomina o Kuźni. Była w rozsypce, ale udało mi się przepisać kilka fragmentów, w tym mapę dwemerskich królestw z Pierwszej Ery. Muszę nałożyć ją na współczesne granice, gdy wrócę.


     Dalej znajdował się szkic mapy Skyrim, z zaznaczonymi na czerwono pięcioma miejscami. Były ponumerowane odpowiednio O1 do O5.

     - Co oznacza to „O”? – spytała Lydia.

     - Nic – Katria wzruszyła ramionami. – To nie żadne „O”, tylko zwykłe kółko. Zaznaczyłam po prostu miejsce i dodałam numerek.

     Roześmialiśmy się, po czym wróciliśmy do studiowania mapki. Punkt z numerem 1 zlokalizowaliśmy natychmiast. Znajdował się na południowym zachodzie, blisko granicy i bez wątpienia było to właśnie Akrnghtamz, w którym właśnie się znajdowaliśmy. Zresztą, dalsze zapiski rozwiewały wszelkie wątpliwości.


     A oto i rezultat:

     1 – Akrnghtamz

     Nazwa „Akrnghtamz” znajdowała się też na inskrypcji. Najwyraźniej było to główne centrum badań nad eterium. Dobre miejsce, by zacząć.

     2 – 

     Opisane jako „Bthar-Zel” („sprzymierzone miasto”?). Nie jest to jednak Bthardamz. Wygląda na mniejszy ośrodek na północ lub północny zachód stąd. Na rzece.

     3 – 

     Główne źródło eterium. Wydobywane tam z jakiejś głębszej kopalni?

     4 – 

     Ośrodek składowania surowego eterium, tuż pod murami dużego miasta. Najwyraźniej musiało być przechowywane na zewnątrz, ponieważ było „harmonicznie niestabilne”.

     5 – 

     Brak nazwy, brak informacji, umożliwiającej identyfikację. Mnóstwo stron zniszczonych diagramów. Nie dało się wiele wywnioskować, ale wygląda jak… astrolabium, tryb, jakaś pieczęć, podzielona na cztery części? Czy to może być położenie Kuźni? W każdym razie, coś ważnego.


     Wyciągnąłem naszą mapę i porównałem obie. Numer drugi leżał na północ od Markartu, gdzieś na zachód od Karthwasten. Szkoda, że nie wiedzieliśmy, byliśmy tam kilka dni temu… Trójkaw okolicach Wichrowego Tronu. Czwórka leżała również we Wschodniej Marchii, ale dalej, na południowy wschód od miasta.

     - Czyżby Mzulft? – stuknąłem palcem w miejsce, gdzie zaznaczyliśmy krasnoludzkie ruiny, spenetrowane przy okazji poszukiwań Laski Magnusa.

     - Może być – skinęła głową Lydia. – Lokalizacja się zgadza. Ale przecież nie znaleźliśmy tam niczego, co wskazywałoby na związek z eterium. Czyżby ten pryzmaskop?…

     - Nawet jeśli to ma związek z eterium, nasz znajomy Paratus Decimus przerobił go już pewnie tak, że nie da się odtworzyć odpowiednich ustawień – mruknąłem zamyślony. – Wymieniał w nim kryształy…

     - A piątka to gdzieś w Rift – zauważyła Lydia. – Niedaleko Ivarstead. O ile dobrze sobie przypominam, poza Bthalft, żadnych innych krasnoludzkich ruin tam nie ma. A i z tych wiele nie zostało.

     - Cóż, poszukamy – wzruszyłem ramionami. – Wtedy szukaliśmy jedynie bandy zbójów. Teraz możemy to zbadać dokładnie. Może jest tam coś, co przeoczyliśmy?

     - Ta mapka nie jest zbyt dokładna – wtrąciła się Katria. – To może być miejsce, o którym mówicie, ale może też być inne, gdzieś w pobliżu. Proszę, czytaj dalej.

     Przewróciłem kartkę.

     22. dzień Ostatniego Siewu

     Akrnghtamz. Moja mapa nie jest dokładna, ale wystarczyła, by tu trafić. Faktycznie, coś może być na rzeczy.

     23. dzień Ostatniego Siewu

     Dotarłam do skarbca. Jest tu nadal aktywny zamek toniczny. Sądząc po trupach, można spokojnie stwierdzić, że pułapki tez działają bez zarzutu.

     Nie znalazłam żadnych poszlak, więc zrobię szkic i spokojnie to opracuję. Pięć rezonatorów. Pięć tonów. Muszę tylko uderzyć je w odpowiedniej kolejności. Zobaczmy.


     Dalsza strona zawierała rysunek ściany, a właściwie samych rezonatorów i ich rozmieszczenie względem centralnego posągu. Dodano kilka pokreślonych cyferek. Tylko dwie, przy skrajnych, dolnych rezonatorach były nie przekreślone, a zakreślone kółkiem.

Notatki Katrii

     - To wiem na pewno – Katria wskazała na nie palcem. – Najpierw trzeba strzelić w lewy dolny, potem w prawy dolny. Dalej nie wiem, bo przy dalszych próbach poległam. Wiem tylko, że trzecim na pewno nie jest środkowy.Przekonał mnie o tym grad strzał. Dobrze, że stałam daleko.

     Rozejrzała się po przedpolu.

     - Skoro ja się czegoś dowiedziałam, to może których z tych nieszczęśników też ma przy sobie jakieś notatki? Chociaż, w tych szkieletach zapewne nic już nie ma.

     - Tam jest ciało jakiegoś Norda, znacznie świeższe – odparłem, wstając. – Sprawdzę, może ma coś przy sobie.

     Nie powiem, żeby obszukiwanie na pół zasuszonych zwłok nie napawało mnie obrzydzeniem, ale taki już los poszukiwacza przygód. W dodatku, opłaciło się, bowiem ofiara miała przy sobie niewielką notatkę, nabazgraną na skrawku papieru. Rozwinąłem ostrożnie zetlały papier. Było to prymitywny rysunek, na którym zakreślonymi w kółko numerami zaznaczono poszczególne rezonatory, po czym je zamazano – wszystkie, oprócz jednego. Według tej kartki, trzecim w kolejności był lewy górny.

     - No, to jeśli wierzyć naszym danym, mamy połowę szans – mruknęła Lydia. – Wątpliwości będą tylko przy czwartym. Albo trafimy, albo nie.

     - Najpierw trzeba sprawdzić, czy będziecie w stanie znaleźć w tym ciągu jakiś wzór – odezwała się Katria. – Większość z tych zamków posiada jakiś wzór.

     Zerknąłem na rysunek w kajecie.

     - Na górze mamy dwa, na dole trzy – mruknąłem.

     - To ważne – potwierdziła Katria. – Gdyby było odwrotnie, byłoby trudniej. A tak, schemat nasuwa się sam, czyż nie?

     Miała rację. Gdyby trzy rezonatory znajdowały się w górnym rzędzie, miałbym poważne wątpliwości, czy czwartym ma być środkowy, czy prawy. Innymi słowy, czy trzeba zbijać je rzędami, kolejno od lewej do prawej, czy też najpierw cztery skrajne, a dopiero potem środkowy. Ponieważ było odwrotnie, drugi schemat sam się nasuwał na myśl: najpierw cztery skrajne, środkowy na końcu. Tyle, że wciąż nie było pewności.

     - Jeśli wszystko zawiedzie – odezwała się Katria, nad podziw spokojnym głosem – trzeba po prostu podjąć ryzyko i zobaczyć, co się stanie. Nie wydałoby mi się dziwne, gdyby połowa tych pułapek została już uruchomiona.

     Lydia, zamyślona, przygryzła kosmyk włosów, który wsunął jej się do ust.

     - Chcesz przez to powiedzieć, że te pułapki są już w połowie wyczerpane? – spytała. – I że niebezpieczeństwo jest przez to mniejsze?

     - To możliwe, prawda? – odpowiedziała Katria. – Wielu z tych nieszczęśników zginęło ostrzał. Automaty mogą mieć ich wiele, ale nie nieskończenie wiele. Sama widzisz, ile z nich już wystrzelały.

     - Tam stoi centurion – wskazałem głową w stronę ściany. – I wygląda na to, że jest sprawny.

Wejście do skarbca, Na górze widoczny posąg, ostrzegający przed niebezpieczeństwem

     Lydia wzruszyła ramionami.

     - Nie pierwszy nasz centurion – odparła. – Jego akurat najmniej się obawiam. Mamy dobre łuki. Staniemy na tyle daleko, że nie zdąży podejść. Bardziej niepokoją mnie pająki. Niby słabsze, ale wygląda na to, że ich tu sporo. No i są bardziej ruchliwe, trudniej trafić.

     - Nie zapominaj o baliście – dodałem. – Jeśli staniemy daleko, ona nas i tak dosięgnie, ale my w żaden sposób nie damy rady jej unieruchomić.

     Balista była niezwykle trudnym przeciwnikiem. Chyba najtrudniejszym ze wszystkich krasnoludzkich automatów. Aby ją unieruchomić, trzeba było bowiem trafić w wąską szparę, pomiędzy obłymi elementami pancerza, po których strzały zwyczajnie rykoszetowały, nie czyniąc jej żadnej szkody. Zakładając, że wycofamy się na samą górę, nie ma mowy o tak precyzyjnym trafieniu z tej odległości. A balista miała zarówno nieporównywalnie dalszy zasięg, jak i cel do trafienia znacznie większy.

     - No i na coś takiego jak trzęsienie ziemi to już nic nie poradzimy – dodałem po chwili, po czym podniosłem wzrok na serpentynę, po której tu dotarliśmy. – Ale skoro trzeba, to i tak to zrobimy. Nie ma na co czekać…

     Wolnym krokiem zacząłem wspinać się na górę, Lydia za mną. Katria, choć jej nie groziło już żadna niebezpieczeństwo, poszła za nami. Zanim jeszcze dotarłem na górę, zatrzymałem się w połowie drogi.

     - Wiecie co? – odezwałem się zamyślony. – Chyba lepiej będzie strzelać stąd. Tu mamy dobry widok na dolną część ścieżki, a tam będzie zasłonięta. Jak coś zacznie nią pełznąć…

     Wszyscy troje skinęliśmy głowami.

     - To do roboty – uśmiechnęła się Katria.

     Widać było, że nie może się już doczekać. Właśnie miało się okazać, czy jej wieloletnie badania zakończone zostaną powodzeniem. Rozumiałem ją doskonale, sam byłem ciekaw. Zdjąłem z ramienia swój szklany łuk i nałożyłem elfią strzałę.

     - Twój łuk jest świetny – uśmiechnąłem się przepraszająco. – Ale wolę użyć broni, którą dobrze znam.

     Celowałem krótko – w lewą łopatkę lewego, dolnego wiatraczka. Wypuściłem strzałę, która z sykiem pomknęła ku celowi i trafiła w obrzeże łopatki. Rozległ się brzęk uderzenia metalu o metal i wiatraczek nagłym, wirowym ruchem powędrował w górę. Jednocześnie z ust posągu na górze wydobył się obłoczek pary i coś jakby dźwięk basowej piszczały. Za lewym dolnym rezonatorem zapaliła się jakaś poświata, jakby zamek sam oznaczał elementy już trafione. Poza tym, nie wydarzyło się nic.

     - Świetnie – ucieszyła się Katria. – Teraz prawy.

     Poszło równie dobrze. Jedyna różnica to ton dźwięku, wydanego przez obłoczek pary. Był trochę wyższy. Pewnie gdyby wydobyło się wszystkie kolejno jeden po drugim, usłyszelibyśmy jakąś melodię, którą znali tylko wtajemniczeni Dwemerowie.

     Trzecia strzała i trzeci wiatrak powędrował w górę. Notatki Norda okazały się być prawdziwe.

     - No, to teraz się okaże – mruknęła Lydia, nakładając strzałę na cięciwę. – Ubezpieczam, jakby coś wylazło.

     Przyznam, że dłonie zwilgotniały mi z emocji. I nie tylko dłonie. Całego zaczął oblewać mnie pot. Teraz miało się okazać, czy odgadliśmy wzór, czy też dopadnie nas któraś z pułapek. O ile centuriona, ani pająków nie obawialiśmy się w ogóle, o tyle przed ukrytą w niewiadomym miejscu balistą zupełnie nie mieliśmy jak się bronić. Strzały, wypuszczone w naszym kierunku, mogły jeszcze zrykoszetować po naszych elfich blachach, ale przed ciężkimi włóczniami nie było obrony. Przebiłyby nas na wylot. No i jeszcze to nieszczęsne trzęsienie ziemi…

     Wziąłem kilka głębokich oddechów i napiąłem łuk. Chwilę celowałem i strzeliłem. Usłyszałem klekot strzały, uderzającej we wnękę.

     - Co jest? – spytała nerwowo Lydia, widząc brak reakcji.

     - Co się stało? – spytała Karia, równie nerwowym głosem, choć jaki bezcielesny duch, najmniej miała powodów do niepokoju.

     Wypuściłem powietrze ze świstem.

     - Nic – mruknąłem i otarłem z czoła pot, który zaczął zalewać mi oczy. – Chybiłem, po prostu. Zdarza się…

     Odetchnąłem kilkakrotnie, zanim wypuściłem następną strzałę. Górny, prawy wiatrak powędrował w górę i posąg wydał kolejny dźwięk, tym razem niski, basowy. Odczekałem chwilę – nic się nie działo.

     - Chyba się udało!

     Katria aż zaklaskała w ręce. Była podniecona jak mała dziewczynka.

     - Już niewiele – zachęciła mnie. – Dalej!

     Uśmiechnąłem się i nagle ogarnął mnie spokój. Skoro po czwartej strzale nic się nie stało, znaczyło to tylko tyle, że odgadliśmy zagadkę. Teraz pozostał już tylko piąty rezonator. I na niego też musiałem zużyć dwie strzały, bo pierwszy strzał zupełnie popsułem i posłałem ją prosto w mur, gdzie rozbiła się w drzazgi.

     Ostatni dźwięk, ostatni obłok pary, ostatnia lampa zapalona.

     Obie pary drzwi po bokach otworzyły się na oścież, bez najmniejszego zgrzytu.

     - Udało się! – Katria aż podskoczyła z podniecenia. – Udało!

     Zerknęła na mnie roześmiana, po czym puściła się pędem w dół. Chciałem ją powstrzymać, ale machnąłem ręką. Przecież jej i tak nic już nie groziło. Co innego my – zeszliśmy powoli, uważnie rozglądając się na boki. Otwarte drzwi przecież wcale nie musiały oznaczać końca niebezpieczeństw.

     Ale nic się nie wydarzyło. Weszliśmy do środka, do poprzecznego korytarza, który łączył obie pary drzwi. Korytarz prowadził do małej komnatki, której wygląd jednoznacznie kojarzył się ze skarbcem. Stojąca już tutaj Katria odwróciła się do nas i uśmiechnęła.

Skarbiec. Widoczny fragment eterium

     - A więc to jest to – szepnęła z przejęciem. – A więc jest prawdziwa.

     W centralnym miejscu skarbca stał kamienny postument, zawierający w swym wnętrzu sejf, ponad nim świecącą jednostajnie lampę i na samym przodzie niewielki, kwadratowy piedestał, na którym złożono jakiś półkolisty, błękitny przedmiot. Po bokach stały dwie kolumny, a na każdej z nich tkwił dwemerski schowek. Nad wszystkim górował dwemerski znak-posąg, ostrzegający przed niebezpieczeństwem. Przy bocznych ścianach ustawiono metalowe regały, na których złożono sztaby krasnoludzkiego metalu i elementy automatów. Złocił się tam żyroskop i świecił czerwonym światłem rdzeń energetyczny, jakie widzieliśmy we wnętrzu centurionów, a także leżały starannie poukładane jakieś tryby i dźwignie.

     Ostrożnie podszedłem i dotknąłem błękitnego przedmiotu. Delikatnie wibrował nieznaną mi magią. Podniosłem go i obejrzałem w świetle lampy. Wyglądał zupełnie jak matowe, niebieskie szkło. Miał podobny połysk i ciężar. W dotyku był zimny. Czy to na pewno owo tajemnicze eterium?

     - Co to ma być? – mruknąłem obracając niebieski półksiężyc i oglądając go ze wszystkich stron. – Moim zdaniem, wygląda jak odłamana część szklanego amuletu. W życiu nie zwróciłbym na coś takiego uwagi.

     - Daj zobaczyć – poprosiła Katria.

     Podsunąłem jej przedmiot pod oczy. Wyciągnęła rękę, jakby chciała go złapać, ale szybko zatrzymała ją i parsknęła ze zniecierpliwieniem. Będąc duchem, niczego już nie mogła dotknąć. Ruchem palca nakazała mi go odwrócić.

     - Spójrz tutaj – wskazała na prostą krawędź. – Tu, na ten brzeg. Wcale nie jest złamany. On został przycięty. I to bardzo dokładnie. Gdybyśmy mieli drugi, podobnej wielkości, pasowałby idealnie, jak ulał. Widziałam kiedyś szkic tego czegoś – podniosła wzrok i spojrzała kolejno na mnie, na Lydię i znów na mnie. – Ten odłamek… to… fragment klucza. Stworzonego z czystego eterium.

     - Eterium? – przejechałem palcem po gładkiej, błyszczącej powierzchni rzekomego klucza. – To naprawdę jest eterium?

     - Na pewno – Katria pokiwała głową. – Nie mam wątpliwości.

     - A do czego miałby być ten klucz – spytała Lydia, biorąc ode mnie błyszczący półksiężyc i oglądając go dokładnie.

     - Do Kuźni, oczywiście – uśmiechnęła się Katria. – Klucz do Kuźni Eterium! A więc ona naprawdę istnieje!

     Przyznaję, że zalała mnie fala podniecenia. Obudził się we mnie odkrywca.

     - No i… co teraz? – spytałem.

     - Oczywiście, musimy znaleźć pozostałe części. Powinny być jeszcze… hm… trzy.

     - Trzy? – Lydia podejrzliwym wzrokiem rzuciła na trzymany przedmiot. – To wygląda jak idealna połówka. Powiedziałabym, że musimy znaleźć tylko drugą cześć.

     - Na pewno trzy – Katria z przekonaniem pokręciła głową. – Po jednej dla każdego z czterech dwemerskich miast, które pracowały nad Kuźnią.

     Lydia znów popatrzyła na trzymany w dłoni kawałek eterium.

     - Czyli to największy z nich – zamruczała ni to do nas, ni do siebie samej. – Czy to świadczy o tym, że ten ośrodek miał największe wpływy?

     Katria wysunęła dolną wargę i uniosła ramiona w geście niepewności.

     - Być może – odparła po chwili. – A może po prostu tak pasowały ornamenty klucza, że przecięto go właśnie tak, a nie inaczej. Nie wiem. Ale mam zamiar się dowiedzieć, zanim opuszczę ten świat na zawsze. W moim dzienniku jest mapa. Od tego musimy zacząć. Trzeba tam poszukać i może znajdziemy pozostałe części klucza.

     - Co potem? – spytałem.

     - Ciągle musimy znaleźć samą Kuźnię – odrzekła z przekonaniem. – Mam już pewne poszlaki. Jeszcze wiele trzeba zrobić. Zamierzam wyruszyć i się tego dowiedzieć.

     Spojrzeliśmy po sobie.

     - Tylko że my – zająknąłem się – nie możemy ci pomóc.

     Rozczarowanie odbiło się na jej świetlistej twarzy.

     - To znaczy – wtrąciła Lydia – nie możemy ci pomóc TERAZ. Mamy własne zobowiązania i musimy najpierw zrobić swoje.

     - Ale potem na pewno zajmiemy się Kuźnią – zapewniłem. – Jeśli dożyjemy…

     - Nie zostawimy cię z tym samej – dodała Lydia.

     Katria popatrzyła na nas z wdzięcznością.

     - Cóż, ja mam czas – uśmiechnęła się zadumana. – Mam dużo czasu. Poczekam. Ale nie zrezygnuję. Pierwszy raz od dłuższego czasu myślę, że ja… my… mamy szansę tego dokonać. I zawdzięczam to wam. Dziękuję…

     Milczeliśmy, bo nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Chwila milczenia nie trwała jednak długo, bowiem Katria uśmiechnęła się ciepło i skinęła nam głową.

     - Nie żegnam się – szepnęła. – Bo na pewno się jeszcze spotkamy. Bywajcie…

     I przy tych słowach rozwiała się, jakby nigdy nie istniała. A my staliśmy w milczeniu jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim Lydia oprzytomniała i rozejrzała się po skarbcu.

     - Jakoś tak pusto tu bez niej – westchnęła. – Już za nią tęsknię. Jak myślisz, spotkamy ją jeszcze?

     - Na pewno – skinąłem głową. – Mówiła to z taką pewnością.

     - Ale na razie wracamy do poszukiwania Gunmara? – upewniła się.

     - Tak, to najpilniejsze zadanie – potwierdziłem. – Chociaż, nie… Są dwie sprawy, które musimy załatwić jeszcze tutaj.

     Popatrzyła na mnie pytająco.

     - Pierwsza sprawa, to skarbiec – wskazałem dłonią na sejf. – Jesteśmy w krasnoludzkim skarbcu już od dłuższego czasu, a schowki wciąż zamknięte. Co się z nami dzieje?

     Roześmiała się.

     - A druga sprawa?

     Spoważniałem.

     - Chyba nie zostawimy jej tak… leżącej na ziemi…

     Spoważniała również i pokiwała głową, po czym sięgnęła do najbliższego schowka.

     Skarbiec okazał się być bardziej magazynem części zamiennych, ale i tak znaleźliśmy kilka wartościowych przedmiotów. Złoty, wysadzany naszyjnik, srebrny diadem z szafirami, kilka pierścieni z drogimi kamieniami. A potem opuściliśmy dwemerskie podziemia, by wynieść ciało Katrii na zewnątrz i pochować je w głębokim dole, który zasypaliśmy kamieniami, aby nie wygrzebały go dzikie zwierzęta.

     - Arkayu, gdy będzie już po wszystkim – szepnąłem słowa wymyślonej naprędce modlitwy – przyjmij do siebie naszą przyjaciółkę i pomóż jej przejść do miejsca, w którym będzie szczęśliwa.

     Odgoniłem natrętną i wielce niestosowną myśl o tym miejscu, bowiem przed oczami pokazało mi się muzeum Calcelma w Markarcie i Katria, przechadzająca się między artefaktami i asystująca mu w badaniach. Ale jestem pewien, że bóg, opiekujący się umarłymi, nie miał mi tego za złe. A potem wróciliśmy do Dushnihk Yal, bo słońce już chowało się za górami.

     Orsimerowie znów przyjęli nas życzliwie i przenocowali. Wyruszyliśmy dopiero następnego ranka. Niebo zasnuło się chmurami i gdzieniegdzie po górach błąkała się rzadka mgiełka, która z czasem zaczęła gęstnieć. Nie znaliśmy tej części Pogranicza, toteż nic dziwnego, że pobłądziliśmy. W pewnym momencie, we mgle usłyszałem jednak coś, co normalnie uznałbym za niebezpieczeństwo, ale tym razem wyjątkowo powitałem ten dźwięk radosnym uśmiechem. Był to ryk trolla. Skoro są tu trolle, to może natrafimy i na Gunmara? Nadzieja wstąpiła nam do serc. Zdjęliśmy łuki z ramion i ostrożnie zaczęliśmy skradać się po kamiennym podłożu w kierunku głosu. Wkrótce dołączył do niego drugi troll. Oba znajdowały się przed nami.

     Nie wiedziałem, czy przypadkiem nie psuję w tym momencie interesu Gunmarowi, ale dla własnego bezpieczeństwa musiałem oba trolle ustrzelić. Temu stworzeniu nie wolno pozwolić się zbliżyć. W walce wręcz człowiek nie ma z nim szans. Troll dysponuje nie tylko ogromną siłą i zasięgiem ramion, wyposażonych w ostre i długie pazury, ale przede wszystkim niesamowitą żywotnością. Dlatego ubić go trzeba z daleka, bo jak dopadnie człowieka, ten nie ma jak się przed nim obronić.

     - Laas! – krzyknąłem przed siebie.

     Szept Aury pokazał mi dwie purpurowe poświaty. Wziąłem na cel bliższą i wystrzeliłem. Poświata zgasła, zatem troll ubity. Ale po chwili zgasła też druga, gdy moc Krzyku przestała działać. Musiałem poczekać, aż zregeneruje mi się mana.

     - Laas! – krzyknąłem po raz drugi.

     Tym razem nic mi nie przeszkodziło. Drugi troll padł od mojej strzały. Więcej żywych stworzeń w okolicy nie było.

     Poszliśmy w kierunku strzałów. Znaleźliśmy płytką grotę, w której trolle urządziły sobie schronienie. Jeden z nich leżał w grocie, drugi kilkanaście kroków przed nią. Oba ze strzałami tkwiącymi w czołach. W myślach sam sobie pogratulowałem celności.

     Walało się tu sporo zwierzęcych kości i jedna ledwo naruszona tusza jelenia, jednak nie znaleźliśmy niczego, co świadczyłoby o obecności człowieka.

     - Może to i lepiej – skwitowałem. – Gdybym utłukł trolle, które Gunmar chciał oswoić, pewnie nawet nie chciałby nawet ze mną rozmawiać.

     Mgła nie ustępowała. Zupełnie nie wiedzieliśmy, w którą stronę się udać. Wreszcie poszliśmy wzdłuż skalnej ściany, jak nam się wydawało, na południowy wschód. Początkowo poruszaliśmy się bezdrożami, dopiero po pewnym czasie wyczułem pod stopami wydeptaną ścieżkę. Ta, niestety urwała się, gdy doszliśmy do stromego zbocza. Chcąc nie chcąc, zaczęliśmy ostrożnie schodzić i ku naszemu zdziwieniu, znaleźliśmy się niespodziewanie na cesarskim szlaku i żadne z nas nie wiedziało, ani w którą stronę iść, ani co to właściwie za szlak. Podszedłem do najbliższego drzewa i zbadałem, z której strony porośnięte jest mchem. Przynajmniej mogłem określić strony świata.

     - Idziemy na wschód – wskazałem ręką. – A zatem w tę stronę. Ciekawe, dokąd ten szlak prowadzi. Może do Falkret?

     Sprawa wyjaśniła się szybciej niż przypuszczaliśmy, przed nami bowiem zamajaczył drogowskaz. Spojrzeliśmy na niego i oboje wybuchliśmy śmiechem. Znajdowaliśmy się pod Karthwasten, na szlaku prowadzącym z Markartu do Doliny Białej Grani. Czyli w którymś momencie musieliśmy skręcić za bardzo na północ i przez dłuższy czas iść w tym kierunku. Nie do wiary, jak łatwo zgubić się w górach, gdy nie widać słońca!

     - Tyle dobrego, że idziemy do Białej Grani – odezwała się Lydia, gdy już trochę się uspokoiliśmy. – Nie wiem, ile do zachodu słońca, ale sił wciąż mam dużo i mam zamiar dojść dziś do domu i wyspać się we własnym łóżku. A co z tobą?

     Myśl o domu podziałała na mnie jak smagnięcie biczem. Ruszyliśmy energicznie na wschód. Niedługo mgła zaczęła się rozwiewać i wyszło słońce. Niestety, wisiało już nisko i zaczynało już nabierać czerwonej barwy, a wkrótce znikło za szczytami gór i jedynie purpurowa poświata rozświetlała nam drogę.

     - Dojdziemy akurat na rano – westchnąłem. – Tu nigdzie po drodze nie ma cywilizowanego miejsca na nocleg. Dasz radę?

     Lydia spojrzała na mnie jak na wariata, po czym ruszyła przede mną. Pobiegłem za nią i zrównałem się z nią.

     - Chmury ustępują – odezwała się, spoglądając w niebo. – Noc powinna być jasna. Dojdziemy.

Noce w Skyrim bywają bardzo malownicze. Okolice Rorikstead, w dzielnicy Biała Grań

     Uśmiechnąłem się i złapałem ją za rękę. Szliśmy tak przez jakiś czas. Noc istotnie była jasna, choć tylko jeden, i to mniejszy z księżyców wychylił się zza gór. Okazało się, że nie tylko my zdecydowaliśmy się na podróżowanie nocą. Po drodze minęliśmy jakiegoś wieśniaka, pędzącego przed sobą krowę, potem natknęliśmy się na cesarski patrol. Gdy w oddali zamajaczyły nam mury Fortu Szara Przystań, spotkaliśmy dwóch Strażników Stendarra, a pod samą Białą Granią jeszcze jeden cesarski patrol. Jak na warunki Skyrim, tej nocy na szlaku panował wręcz tłok.

     Niebo na wschodzie jeszcze nie zajaśniało, gdy przekraczaliśmy bramę Białej Grani, wsuwając w dłoń strażnika kilka złotych monet.