środa, 28 lutego 2018

Rozdzial XII - Tajna misja Adrila Arano

     Nazajutrz wstaliśmy późno. Byliśmy tak zmęczeni, że spaliśmy bardzo długo. Gdy już zwlekliśmy się z łóżka, zjedliśmy smaczne śniadanie, po czym Lydia udała się do pokoju, aby się trochę oporządzić, a ja nadal siedziałem bezmyślnie przy stole, gapiąc się na gości i otoczenie, popijając z kubka gorącą zbożówkę, którą bardzo lubiłem. Wtedy w gospodzie zjawił się Veleth, z pokaźnym, skórzanym woreczkiem w dłoni. Rozejrzał się, a dostrzegłszy mnie przy stole, ruszył w moją stronę. Podszedł do mojego stolika i bez słów, za to z tajemniczym uśmiechem, rzucił worek na stół, z ulgą, jak ktoś, kto pozbywa się balastu. Lekki stolik zachwiał się pod jego ciężarem.

     - Rajca Morvayn kazał mi dać ci to, jeśli wrócisz w jednym kawałku – roześmiał się. – I pozbędziesz się generała Cariusa.

     Spojrzałem zdumiony na pękaty worek. Spodziewałem się nagrody, ale jej wielkość mnie oszołomiła. Za pozbycie się przestępców w Skyrim dawano zaledwie zwyczajowe sto septimów. Tu było tego nieporównywalnie więcej.

     - To lepsze niż żołd, więc się ciesz!

     Veleth poufale klepnął mnie w plecy i mrugnął zawadiacko, po czym zamienił kilka słów z Geldisem, dopytując się o kogoś i pożegnawszy nas, wyszedł. Chwyciłem worek w dłonie. Ciężki! Zajrzałem do środka. Same złote septimy! Było ich kilka tysięcy. Pokręciłem ze zdziwieniem głową. Takie pieniądze za jedną wyprawę! Może i ludność nie była tu specjalnie chętna do nadstawiania karku, poza Przedmurzem, ale za to bardzo szczodra dla tych, który mieli odwagę to robić. Od razu też cieplej pomyślałem o rajcy Morvaynie. Miasto było bogate i mieszkańcy potrafili się dzielić.

     Dźwignąłem skórzany sak i zaniosłem do naszego pokoju.

     - Przyszedłem obsypać cię złotem – odezwałem się do Lydii, rzucając worek na łóżko. – Chwilami żałuję, że nie robi to na tobie wrażenia. Wyobraź sobie, że to przednie miecze, zbroje i butelki z winem braci Surlie…

     Lydię również zaskoczyła wielkość nagrody. Zważyła worek w ręce i pokręciła głową.

     - Za to pewnie można kupić nieduży domek – stwierdziła. – Ciekawe, czy dostalibyśmy pozwolenie, żeby się tu osiedlić.

     - Chciałabyś? – spojrzałem na nią zdziwiony. – Tak daleko od Skyrim?

     - Dobrze byłoby i tu mieć jakiś kąt – uśmiechnęła się. – Ludzie tu przyjaźni, szczodrzy… Nie na stałe, ale od czasu do czasu. Tyle tu miejsc do zbadania.

     - I na nudę nie można narzekać – skinąłem głową. – Coś mi mówi, że mieszkańcy będą mieli dla nas jeszcze niejedno zadanie.

     Nawet nie przypuszczałem, że moja słowa tak szybko zamienią się w rzeczywistość. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, gdy gawędziłem z Garynem przy jego kramie z warzywami, podszedł do mnie Veleth z zaaferowaną miną i poprosił o słówko na osobności. 

     - Przepraszam, że zakłócam twój spokój – odezwał się nieco zakłopotany, - ale drugi rajca Arano prosił mnie, żebym cię odnalazł. Mówi, że to bardzo ważne.

     - Powiedział, o co chodzi?

     Veleth potrząsnął głową, ale uśmiechnął się znacząco, co znaczył, że i tak się domyśla. Niczego jednak nie zdradził.

     - Prosił tylko, bym cię znalazł i przysłał do niego.

     Pochylił się ku mnie i zniżył głos jeszcze bardziej.

     - Słuchaj, to ważne – rzekł z przejęciem. – Ważniejsze nawet niż wybicie popielców. Proszę, udaj się do drugiego rajcy najszybciej jak to możliwe.

     Nie miałem nic innego do roboty, więc skinąłem głową i skierowałem do domu rajcy, ale kapitan zatrzymał mnie i odwrócił w kierunku Kamienia Ziemi. Rajca miał czekać na mnie na skraju miasta. Tknęło mnie złe przeczucie. Sprawa musiała być naprawdę niezwykła, skoro Adril chciał porozmawiać w tajemnicy.

     Spotkałem go przy skale za miastem. Zamyślony robił kilka kroków w jedną stronę, po czym zatrzymywał się, stal przez chwilę, by zaraz z wolna zawrócić. I tak w kółko. Na mój widok uśmiechnął się z ulgą.

     Podszedłem bliżej i pozdrowiłem go.

     - Dziękuję za przybycie – ścisnął mi rękę i powiódł w stronę skały, gdzie znajdowało się miejsce, w którym nikt nie mógł nas dojrzeć.

     Spojrzał mi w oczy z powagą, zanim zaczął.

     - Krucza Skała wiele ci już zawdzięcza – uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały poważne. – Dlatego z ciężkim sercem przychodzi mi proszenie cię o jeszcze jedną przysługę.

     Uśmiechnąłem się tylko. Dopóki byłem użyteczny, zawsze mogłem liczyć na pomoc Dunmerów. A tej potrzebowałem jak powietrza. Poza tym, polubiłem Adrila. Imponował mi swoją umiejętnością jednoczesnego ogarniania całej masy zupełnie nie powiązanych ze sobą spraw. Zapewniłem go więc, że chętnie pomogę, jeśli zdołam. Adril pochylił się ku mnie.

     - Życie rajcy Morvayna jest w niebezpieczeństwie – wyznał półgłosem.

     - W niebezpieczeństwie? – powtórzyłem zdziwiony. – Jak to?

     - Ulenowie z rodu Hlaalu, który jest naszym rywalem, wydali na niego wyrok śmierci…

     Westchnienie dobyło się moich ust. Zatem dochodzi tu do głosu walka klanów, w którą nie bardzo chciałem się mieszać. Wiedziałem jednak, że znalazłszy się wśród Dunmerów, nie uniknę opowiedzenia się po którejś ze stron. A że bliższa ciału koszula, Redoranie wydawali mi się naturalnym wyborem. Zresztą, słyszałem niejedno o rodzie Hlaalu. Nawet do naszej wioski w Cyrodiil docierały plotki z wielkiego świata. I nie były to pochlebne informacje. I choć nie chciałem mieszać się do tej wojny klanów, zdecydowanie wolałem stanąć po stronie Redoran, którzy pośród Dunmerów, i nie tylko, cieszyli się sporym poważaniem.

     - Dlaczego Ulenowie chcą jego śmierci? – zmieniłem temat.

     - To dość prywatna sprawa – Adril pokręcił głową. – Powiedzmy, że chcą się zemścić za egzekucję jednego ze swoich ziomków, którą zlecił rajca Morvayn.

     Spojrzałem na niego podejrzliwie. Czy to możliwe, że rajca nadużył władzy? Gdyby tak było, nie miałbym ochoty mu pomagać. Niech każdy sam sprząta swoje brudy. Ale zaraz odrzuciłem tę myśl. Wyroków śmierci nie wydaje się na skutek czyjegoś widzimisię, choćby i rajcy. W całym Cyrodiil nie wolno było tego robić bez procesu, o ile tylko nie działano w warunkach wojennych. Na Solstheim panował pokój, więc jasnym było, że rajca nie pozwoliłby sobie na tak drastyczne złamanie prawa.

     - Nie mam żelaznych dowodów na to, że szpiedzy rodu Hlaalu są wśród nas – dodał Adril. – Ale czuję to w kościach.

     Skrzywiłem się. Jeśli nie miał na potwierdzenie swoich słów nic, oprócz przeczuć, to zachował się co najmniej niepoważnie.

     - Gadasz jak szaleniec – prychnąłem.

     On jednak był bardzo pewny siebie.

     - Jako drugi rajca, muszę uważać na wszelkie zagrożenia, choćby i były niedorzeczne – odrzekł cicho. – Boję się, że któregoś dnia obudzę się, a on będzie martwy. Nie chciałbym, aby do tego doszło.

     Dziwiła mnie jego pewność. Ale w pewnej chwili doznałem olśnienia. Aż popukałem się w czoło. Zrozumiałem, o czym mówi.

     Swego czasu w Skyrim napadł na mnie płatny zabójca z Mrocznego Bractwa. Ocaliła mnie wtedy Delphine. Odniosłem wówczas tylko lekką ranę, ale to wystarczyło, bym zainteresował się Mrocznym Bractwem. W czasie studiów w Akademii, często szperałem po Arcaneum, w poszukiwaniu jakiejś informacji o owym bractwie. Doszukałem się kilku pozycji. I wtedy dowiedziałem się o innej, znacznie starszej, większej i potężniejszej organizacji, działającej na terenie Morowind. Zwali się Morag Tong i rekrutowali się głównie z Dunmerów. Podobno przetrwali do dziś. Jeśli Ulenowie nasłali na Morvayna jednego z zabójców Morag Tong, to sprawa była naprawdę poważna.

     - Sądzisz, że atak na rajcę nastąpi wkrótce? – spytałem ostrożnie.

     - Owszem – skinął głową. – Otrzymałem informacje, że ludzie rodu Hlaalu, z którego pochodzi Ulen, są już w Kruczej Skale.

     Nie miałem powodu, by mu nie wierzyć. W końcu, miał na swoje usługi całą Gwardię, z kapitanem Velethem na czele, więc z pewnością był dobrze poinformowany. Zdziwiło mnie tylko, że dotąd nie zaczął działać. Skoro jego ludzie potrafili rozpoznać obcych, mogli ich wziąć w obroty.

     - Dlaczego nic nie zrobiłeś z tą informacją? – spytałem.

     Pokręcił głową i uśmiechnął się smutno.

     - Krucza Skała to nie metropolia – odparł. – Ciężko zrobić tu coś po kryjomu. Jeżeli są tu szpiedzy rodu Hlaalu, to wyczują mnie, jak tylko zacznę się za nimi rozglądać.

     Też prawda… Wtedy zabójcy zapadliby się pod ziemię i nikt nie zdołałby ich wytropić.

     Nie chciałem mieszać się do kłótni między dunmerskimi klanami. I mimo sympatii do rodu Redoran, pewnie bym odmówił, gdyby nie wmieszała się do tego gildia płatnych zabójców. To już było coś innego. Tych byłem gotów tępić zawsze i wszędzie. Skrytobójcy byli dla mnie kimś gorszym od rozbójników, nekromantów i wampirów razem wziętych. Skrytobójców tępiono zresztą powszechnie i nie trzeba było do tego żadnego listu gończego. Każdy członek takiej organizacji automatycznie stawał się infamisem. Prawo go nie chroniło. Każdy mógł zrobić z nim, co tylko chciał. Czasem nawet dochodziło do odwrócenia ról. Słyszałem mrożące krew w żyłach historie o męczarniach, w jakich kiedyś umierali niektórzy ze schwytanych członków Mrocznego Bractwa, którzy mieli pecha dostać się w ręce okrutników. Ci mieli prawo zrobić z nimi, cokolwiek tylko chcieli. A że ludzka pomysłowość w zadawaniu cierpień innym ludziom nie zna granic, bywało, że nie mieli oni nawet siły błagać o śmierć. Słuchając tych historii aż brała człowieka litość dla morderców, choć przecież oprawcy działali zgodnie z prawem.

     - Jak mogę pomóc? – spytałem zdecydowanym tonem.

     Adril spojrzał na mnie z wdzięcznością i nadzieją.

     - Coś tak czułem, że zechcesz mnie wysłuchać – uśmiechnął się.

     Chciałem pomóc, tylko nie bardzo wiedziałem, jak. 

     - Od czego mam zacząć? – spytałem niepewnie.

     Spoważniał.

     - Chciałbym zrobić z ciebie moje oczy i uszy… - wyznał. – Rozejrzyj się po Kruczej Skale. A nuż wpadniesz na tych zdrajców. Najlepiej zacząć w lokalu Geldisa Sadriego, „Rzygającym Parzydłaku”. Jeżeli czegoś się od niego dowiesz, sprawdź to. Nie mogę sobie pozwolić na błędy.

     Fakt. Tu pogłoski nie wystarczą, potrzeba żelaznych dowodów. A o te nie było łatwo. Organizacja była stara i przez wieki gromadziła doświadczenie w zacieraniu śladów i zrzucaniu podejrzeń na innych. Myśl że przez niedostateczne rozpoznanie mógłbym zabić niewinnego człowieka, naprawdę potrafiła ostudzić zapał. Rada jednak wydała mi się rozsądna. Barman zwykle wiedział najwięcej. Słyszał różne plotki, z różnych ust. Moje zadanie to przeanalizować je, złożyć w całość i dyskretnie sprawdzić. W myślach zacząłem sobie tworzyć plan działania. Przede wszystkim, dobrze byłoby wiedzieć coś więcej o przeciwniku.

     - Co możesz mi powiedzieć o rodzie Hlaalu? – spytałem.

     Adril zacisnął zęby.

     - Zdrajcy! – sapnął. – Wszyscy. Co do jednego. Współpraca z Cesarstwem wywindowała ich na polityczne i gospodarcze wyżyny, ale dobro Dunmerów nigdy nie leżało im na sercu.

     Cóż, nie było niczego złego we współpracy z Cesarstwem, oczywiście dopóki obie strony odnosiły z niej korzyści. Drugi rajca nie samą kolaborację miał im za złe, ale fakt, że ród Hlaalu prowadził ją nieuczciwie, kosztem reszty mieszkańców Morrowind, z wyraźną dla nich szkodą. Typowi karierowicze, pnący się w górę po cudzych karkach. Niejeden szanowany Dunmer utracił przez nich wszystko co posiadał.

     - Sądzę, że to był ich upadek – odrzekłem pytającym tonem.

     Adril potwierdził.

     - Hlaalu zasłużyli sobie na to co ich spotkało – odparł z westchnieniem. – Jak tylko Cesarstwo wycofało się z Morrowind. Byli kolaborantami, więc prości Dunmerowie szybko zrobili z nich kozły ofiarne, odpowiedzialne za wszystko, co złe.

     - Co w związku z tym stało się z rodem Hlaalu? – zapytałem.

     Adril spojrzał na mnie niepewnie. Wiedział, że byłem cesarskim legionistą. Zresztą, nie kryłem wcale swoich politycznych sympatii. Uznał jednak, że może zdobyć się ze mną na szczerość.

     - Przez lata rod Hlaalu witał Cesarskich z otwartymi ramionami – westchnął. – I czerpał z tego olbrzymie zyski. Gdy społeczeństwo nieco się uspokoiło, nikt już nie postrzegał ich jako wielkiego rodu. Wkrótce potem zostali wyrzuceni z Rady.

     - Dlaczego Dunmerowie nienawidzą Cesarstwa? – odważyłem się spytać.

     Ale Adril uśmiechnął się, potrząsając głową.

     - W czasie Kryzysu Otchłani, w całym Morrowind pootwierały się bramy piekielne. Cesarstwo wycofało z prowincji większość wojsk, aby rzucić je do obrony matecznika. W związku z czym byliśmy praktycznie bezbronni. Nie mieliśmy wtedy armii z prawdziwego zdarzenia, raczej kilka zbrojnych band.

     Mówił to wszystko łagodnym głosem, dając mi do zrozumienia, że sam nie czuje do Cesarstwa niechęci. Był światłym Dunmerem, który doskonale zdawał sobie sprawę, że Cesarstwo samo nie zdołało się obronić, gdy Mehrunes Dagon, okrutny daedryczny książę, rozpętał przed dwustu laty Kryzys Otchłani. Cesarz Martin Septim poświęcił wtedy własne życie i zginął, ratując to, co udało się uratować. On to wiedział, ale prości Dunmerowie poczuli się zdradzeni przez Cesarstwo, które zamiast obronić ich przed niebezpieczeństwem, pozostawiło ich na pewną zagładę. Musieli przeżyć prawdziwe piekło. Znałem wiele opowieści o tym okresie, kiedy to Cesarstwo w ówczesnym kształcie legło w gruzach.

     - Jak Dunmerom udało się to wszystko przetrwać? – pokręciłem głową z niedowierzaniem.

     - Ród Redoran wziął to wszystko w garść – odrzekł, nie bez dumy. – I pomału zaczął formować wojsko. Trwało to cale lata, ale koniec końców każdy musiał liczyć się z taka armią. Gdy napadli nas Argonianie, tylko dzięki armii rodu Redoran całe Morrowind nie znalazło się pod ich batem. Nie będzie wiele przesady w stwierdzeniu, że ród Redoran ocalił Dunmerów od zagłady.

     Ruszyliśmy wolno ścieżkom, w stronę Kamienia Ziemi.

     - Wspomniałeś coś o swoich źródłach – zagadnąłem.

     Skinął głową.

     - Mam kilku znajomych w innych dunmerskich osadach, rozsianych po całym Tamriel – stwierdził enigmatycznie. – Większość pochodzi z rodu Redoran, ale zdarzają się i członkowie innych rodów.

     - Może poproś ich, żeby to zbadali – podsunąłem.

     - Większość moich kontaktów mieszka na kontynencie – potrząsnął głową. – Wymiana listów nie jest dla nas szczególnie problematyczna, ale i ona potrafi trwać cale miesiące. Jednakże moim zdaniem, każdy strzęp informacji może w takich czasach okazać się bezcenny, jeżeli ród Redoran ma przetrwać.

     Przesadzał. Redoranie byli zbyt potężnym klanem, aby miał on czuć się zagrożony. Co innego, jeśli chodziło o poszczególnych dostojników.

     Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Wypytałem go o parę moim zdaniem istotnych szczegółów, po czym uprzedziłem go, że wprawdzie chcę pomóc, ale nie mam doświadczenia w takich sprawach. Obawiałem się, czy dam radę. Jedno lekkomyślnie rzucone słówko, jeden nie do końca przemyślany ruch, a mogę narobić więcej szkody niż pożytku. Komu tu zaufać, kogo się wystrzegać? Każdy mógł być w to zamieszany. O ile ufałem pod tym względem Velethowi, zupełnie nie wiedziałem, jakie nastawienie do rajcy mają pozostali mieszkańcy. Adril jednak nie podzielał moich obaw. Ufał w mój rozum i moje szczęście, które dotąd zawsze mi pomagało. Dostrzegł na mej piersi Gwiazdę Azury, która choć schowana pod ubraniem, często mi się wysuwała. Wiedział, co to znaczy i wiedział jak potężną zyskałem sobie opiekunkę. Niewykluczone, że jakimś tajemniczym, właściwym Dunmerom sposobem, wyczuł też otaczające mnie błogosławieństwo Mary i Meridii. Jego zdaniem, byłem najlepszym wyborem.

     Nie rozwiał tym moich wątpliwości. Ale widząc moja minę, dodał na odchodnym.

     - Bez obaw. Geldisowi możesz zaufać. Jest z nami od dawna.

     Dobre i to…

     Oczywiście, zaraz po powrocie do gospody, wszystko to powtórzyłem Lydii. Uznałem, że wobec niej przysięga zachowania dyskrecji mnie nie obowiązuje. Westchnęła tylko.

     - Jednym słowem, nie opuścimy tej wyspy tak szybko…

     - Wiesz, czego się obawiam? – spojrzałem jej w oczy. – Nawet jeśli wytropimy zabójcę, nawet jeśli go poślemy w zaświaty, to tak potężna organizacja jak Morag Tong zaraz wyśle następnego, dużo ostrożniejszego, którego już nie wytropimy.

     - To możliwe… - przyznała. – Ale co więcej możemy zrobić?

     - I jak poznać, który tu jest z Ulenów? – westchnąłem. – Oficjalnie ich nie ma. Opuścili osadę dawno temu. Jeśli tu są, ukrywają się i niełatwo będzie ich znaleźć.

     Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to rozmowa z Geldisem. Skoro rajca zapewnił mnie, że mogę mu ufać, postanowiłem zagrać z nim w otwarte karty. Problem w tym, że póki co, nie było okazji. Wieczorem w gospodzie zrobiło się ciemno od gości i nie było mowy o rozmowie na osobności. Postanowiłem porozmawiać z nim nazajutrz.

     Gdy tylko zjedliśmy śniadanie, poczekaliśmy, aż lokal opustoszeje. Lydia zaczęła kręcić się po sali, pozornie bez celu, pilnując, by nikt niespodziewanie nam nie przeszkodził. Ja zaś podszedłem do kontuaru. Geldis nie od razu zorientował się, że coś mnie trapi.

     - Kopalnia jest otwarta – zagaił z wesołym błyskiem w oku. – Ludzie przychodzą się napić, a ja znów zarabiam! Jak za dawnych lat. Za wyczyszczenie Fortu Nocnego Mrozu należy ci się porządny napitek!

     A potem spytał, czego się napijemy, oczywiście na koszt firmy. Odwzajemniłem uśmiech i poprosiłem tylko o dwa kubki gorącej zbożówki. A potem pochyliłem się ku niemu i zniżyłem głos.

     - Adril Arano mówił, że możesz mi pomóc – odezwałem się, uważnie mu się przyglądając.

     Od razu domyślił się, o co mi chodzi.

     - No proszę… - uśmiechnął się z przekąsem. – Czyżby Adril zatrudnił szpiega?

     Pokręcił głową, ale również pochylił się w moją stronę i cichym głosem oznajmił.

     - Azura świadkiem, że on potrzebuje wszelkiej pomocy – zapewnił. – Od lat ugania się za Ulenami.

     Coś w jego glosie mnie zaniepokoiło. Może on wiedział, jak ich znaleźć?

     - Uważasz, że się myli? – spytałem ostrożnie.

     - Nie… - odrzekł Geldis powoli. – Po prostu zabiera się do tego od złej strony.

     - Masz lepszy pomysł? – spojrzałem mu w oczy.

     - Tak, mam – uczynił nieznaczny ruch głową. – Jeżeli chcesz złapać te śliskie zębacze, pozwól im się do siebie zbliżyć.

     Aż mnie zatkało. Że też o tym nie pomyślałem od razu! Przecież nic łatwiejszego niż udać niechęć do rajcy. Może Ulenowie połkną przynętę? Może sami mnie wtedy zaczepią? Choć z drugiej strony, byłem tu obcy. Mogli mi nie zaufać… 

     - Jak ich do tego zmusić? – mruknąłem zamyślony.

     Ale Geldis miał już odpowiedź gotową.

     - W pobliżu świątyni znajduje się grobowiec Ulenów – szepnął. – Ktoś zostawia tam na ołtarzu popielne bulwy. Jeśli poczekasz wewnątrz na tę osobę, na pewno zdobędziesz odpowiedź na swoje pytanie.

     I taka głowa marnowała się za barem!

     - Dlaczego nie powiedziałeś o tym Adrilowi? – spytałem zaskoczony.

     - Skąd wiesz, że tego nie zrobiłem? – westchnął. – Gdy tylko Adril i Gwardia Redoran się ruszali, Ulenowie byli krok przed nimi i znikali…

     Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ruszyli z Gwardią i chcieli kogoś wyśledzić? Tu trzeba dokładnie na odwrót! Tu trzeba zniknąć, stać się niewidzialnym! I im mniej osób, tym lepiej.

     Dlatego postanowiłem, że tę misję wykonam sam. Zupełnie sam. Choćby nie wiem jak Lydia protestowała.

     - Dzięki za radę – uścisnąłem mu dłoń.

     - Podziękujesz, jak się uda – odrzekł zrezygnowany. – Do tej pory radzę czekać w grobowcu.

     Chyba nie bardzo wierzył w powodzenie misji. Ale ja tak. Bo skradać się to trzeba umieć!

     Na odchodnym spytałem go jeszcze, ale już przez czystą ciekawość.

     - Dlaczego Dunmerowie ostawiają popielne bulwy w swoich grobowcach?

     Uśmiechnął się.

     - Gdy Dunmer umiera, jego ciało jest poddawane kremacji, a następnie zwracane ziemi.

     Skinąłem głową. Wydało mi się nawet naturalną koleją rzeczy, że Dunmerowie, nieodmiennie związani z ogniem, używają go również do pogrzebów.

     - Jako że popielne bulwy pochodzą z tej samej gleby – ciągnął Geldis, - symbolizują odrodzenie i odnowienie. Przypominają o cyklu życia.

     Podziękowałem jeszcze raz, po czym chwyciłem oba parujące kubki i zaniosłem do stolika, gdzie po chwili przysiadła się do mnie Lydia. Geldis mruknął jeszcze, że o napitku nie zapomniał i postawi mi coś wieczorem. Coś wytworniejszego, niż ta nędzna zbożówka.

     Ku mojemu zdziwieniu, Lydia wcale nie sprzeciwiała się samotnej misji.

     - W razie czego, może trzeba będzie zniknąć – stwierdziła. – Tak naprawdę zniknąć. Ty to potrafisz, ja nie…

     Miała na myśli zaklęcie niewidzialności, ze Szkoły Iluzji. Niezbyt wprawnie, ale umiałem się już nim posługiwać. Inna sprawa, że wśród Dunmerów trudno było niepostrzeżenie używać magii. Wielu z nich się na niej znało i mogło wyczuć zakłócenia w przepływie magicznej mocy, jakie zawsze powodowało użycie zaklęcia przez kogoś w pobliżu. Sam potrafiłem to wyczuć.

     W myślach układałem sobie plan misji. Wejście do grobowca znajdowało się  niedaleko Przedmurza, w miejscu mało uczęszczanym, ale nie odludnym. Można było do niego wejść niepostrzeżenie. To zarówno plus, jak i minus. Plus, bo mogłem tam wejść tak, żeby nikt mnie nie zauważył. Minus, bo to samo mógł zrobić ten, którego szukam. Z kolei zaczajenie się w pobliżu i obserwowanie wejścia nie wchodziło w grę – uliczka była tu bardzo wąska i nie było się gdzie schować.

     Postanowiłem ukradkiem wejść do grobowca i zaczaić się gdzieś w środku. Miałem nadzieję, że będzie gdzie. I to musiałem sprawdzić jeszcze przed właściwą akcją. Najlepiej w nocy. Dzień postanowiłem spędzić na odpoczynku. Dlatego zaaplikowałem sobie południową drzemkę, aby w nocy nie czuć się zmęczonym.

     Ale niełatwo jest zasnąć, gdy wokół gwar, a myśli kłębią się w głowie. Przed oczami mignęły mi wizje potężnego maga, który omiata grobowiec Wykryciem Życia i demaskuje mnie tuż po wejściu. Albo stosuje Niewidzialność i nigdy nie dowiem się, kim on jest. W końcu, magia jest domeną Dunmerów i wielu z nich posługiwało się nią całkiem biegle.

     Przyszła mi też do głowy spóźniona refleksja, czy aby na pewno stoję po właściwej stronie. Zgodnie ze słowami Adrila, ród Hlaalu szukał zemsty za egzekucję, przeprowadzonym na swoim ziomku. Cóż takiego zrobił ten osobnik, że sięgnięto po tak drastyczne środki? Może niesprawiedliwie?

     Nie dałem rady zasnąć, ale odpocząłem. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o sytuacji sprzed ponad stu lat. Tak, to świat Dunmerów! Sto lat to dla nich tyle, co dla nas czterdzieści, albo i mniej. Poczułem nawet ukłucie zazdrości, że będą oni oglądać ten świat również wtedy, gdy mnie już nie będzie. Żyli bardzo długo, niemal trzykrotnie dłużej niż ludzie. Może dlatego byli tak pamiętliwi? Ludziom mogło wydać się małostkowością, że elf mści się za coś, co wydarzyło się w zamierzchłej przeszłości, ale nie wolno było zapomnieć, że to, co dla człowieka było odległą historią, znaną mu z jedynie dziejów, Dunmer mógł doskonale pamiętać i przeżywać do dziś. 

     Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o tym wydarzeniu. Jak? Po prostu, wykorzystałem kolejną chwilę zastoju w interesach i spytałem o to Geldisa. Chętnie opowiedział mi tę historię.

     - W dziewięćdziesiątym piątym roku Vilur Ulen przybył do Kruczej Skały – zaczął, - z zamiarem przejęcia miasta. Drań myślał, że podburzy miejscowych i wykorzysta te emocje przeciwko Gwardii Redoran, a potem niepostrzeżenie zamorduje rajcę Morvayna.

     - Vilur sam to zrobił? – spytałem zaciekawiony.

     - Przybył sam – potwierdził Geldis. – Ale sypał groszem tak obficie, że zdołał zawrócić ludziom w głowach. Połowa miasta stanęła po jego stronie. Uwierzysz?

     Oburzenie zabrzmiało w jego głosie. Słyszałem przedtem, że zasługi Redoran, a zwłaszcza rodziny Morvaynów, dla Kruczej Skały są wręcz ogromne. Ponoć to oni dźwignęli miasto z ruiny, po opuszczeniu go przez Cesarskich. Odebrać im miasto, to jak odebrać im dziecko, z krzywdą dla obu stron.

     - Jak pojmano Vilura? – zapytałem.

     - Nie docenił Gwardii Redoran – odrzekł, z wyraźną dumą w glosie. – Byli dobrze zorganizowani i sprawnie położyli kres przewrotowi. Vilur próbował uciekać, ale schwytał go sam kapitan Veleth. Niedługo potem Vilur Ulen został stracony, a jego szczątki złożono w grobowcu Ulenów.

     Uśmiechnąłem się pod nosem. Patrząc na Veletha nie sposób było się domyślić, że uczestniczył w wydarzeniach, które miały miejsce ponad wiek temu. Trzymał się naprawdę nieźle, nawet jak na Dunmera.

     - Jeśli cię to interesuje – uśmiechnął się Geldis, - to z drugiej strony sali, tam w tym ciemnym kącie, jest regał z książkami. Jest tam wolumin o historii najnowszej Kruczej Skały i ten incydent został tam dokładnie opisany.

     - A, owszem, interesuje mnie – odparłem. – Ale teraz nie mam czasu na lekturę. Zmierzcha, więc na mnie czas.

     Zrobił do mnie oko, domyślając się, co mam zamiar zrobić. Zresztą, do gospody zaczęli schodzić się goście, więc musieliśmy przerwać rozmowę. Do kontuaru podszedł Garyn, właśnie w chwili, gdy ja podniosłem się ze swego stołka. Po przyjacielsku klepnął mnie w ramię i uśmiechnął się.

     - Twoje czyny były dla nas istnym błogosławieństwem – zapewnił. - Serio! – dodał, widząc moją minę.

     Miał na myśli zarówno ponowne uruchomienie kopalni, jak i uwolnienie jego ziomków od wpływu Miraaka i oczyszczenie Kamienia Ziemi. Mruknąłem, żeby podziękowali Craesciussowi, nie mnie. To jego upór doprowadził nas do odkrycia nowego chodnika w kopalni. I choć przejście do kurhanu zostało zabezpieczone na powrót, aby górnicy nie niepokoili umarłych, tuż obok niego odkryto nowe złoża ebonu. Ale Garyn tylko się roześmiał.

     Idąc do swego pokoju, zerknąłem na schody. Do gospody schodziła właśnie Drelyna Alor, córka Fenthisa, tego kupca, który skupował ode mnie medaliony Kompanii Wschodniocesarskiej. Ona też uśmiechnęła się do mnie i musiałem przyznać, że umiała się uśmiechać. Wiedziałem, za co jest mi wdzięczna, choć nigdy mi tego nie powiedziała. Ale dowiedziałem się od Lydii, przed okiem której nic się nie ukryje. Dzięki ponownemu uruchomieniu kopalni, interesy Fenthisa zaczęły iść lepiej, więc porzucił on zamiar opuszczenia Kruczej Skały. Przez to ona nie musiała rozstawać się z kimś, kto tu mieszkał i kto nie mógł podążyć za nią. Nie wiedziałem wprawdzie, kto to, ale uznałem, że to nie moja sprawa.

     Odwzajemniłem uśmiech.