wtorek, 7 maja 2024

Rozdział XXI – Łuk Ariela

     Ruszyliśmy zaraz po zmroku. Tym razem musieliśmy dobrze wyciągać nogi, aby jeszcze nocą zdążyć do Białej Grani. Dlatego za Rorikstead zeszliśmy ze szlaku i poszliśmy na przełaj, przez rozległą dolinę. Nie była to najwygodniejsza droga, zwłaszcza w nocy, ale krótsza niż wiodącym naokoło traktem. Poza tym, co też nie było bez znaczenia, banici często szukali schronienia w tych bezludnych stronach. Jeśli będziemy mieli szczęście, natrafimy na jakiegoś zbója i Serana będzie mogła się pożywić. Choć twierdziła, że na razie nie czuje głodu, dobrze byłoby skorzystać z okazji. Wampir bowiem może się najeść niejako na zapas. Tak, tego też dowiedziałem się od niej.

     Może i byłem wtedy naiwny, ale coraz mniejszą czułem do niej rezerwę. Polubiłem nasze rozmowy i coraz częściej zdarzało się, że zaczynaliśmy się przekomarzać i żartować. I choć z tyłu głowy wciąż tkwiła mi niepewność co do jej prawdziwych intencji, musiałem przyznać, że jest całkiem sympatyczną towarzyszką podróży.

     Do Białej Grani doszliśmy o świcie. Przespaliśmy dzień w Wietrznym Domku. Ja w naszym szerokim łożu, ona w dawnym pokoiku Lydii, w którym starannie i szczelnie zasłoniliśmy najpierw okna.

     Źle spałem tym razem. Niby u siebie, w swoim własnym łóżku – ale sam. Brakowało mi ciepłego ciała przytulonej do mnie Lydii i jej spokojnego, rytmicznego oddechu. Gdzie jest? Co teraz robi? Czy w dalszym ciągu przemierza bezdroża Solstheim? Kiedy ją znowu zobaczę? W dodatku, nie zapominajmy, że biała Grań to jednak spore miasto i od samego rana, pomimo zamkniętych okien, docierały do mnie jego hałasy. Komendy strażników, uderzenia młotem z kuźni Adrianne, nawoływania przechodniów, czy zwyczajne, ludzkie rozmowy.

     W końcu zasnąłem i zregenerowałem jako tako siły.

     Dwa dni trwał marsz do Pękniny. Utartym, dobrze znanym szlakiem, przez Ivarstead, gdzie przeczekaliśmy dzień. Przed Wilhelmem nie chciałem niczego udawać i wybrałem szczerą rozmowę. Udało mi się go przekonać, że Serana, choć jest wampirzycą, nie zagraża ani jemu, ani żadnemu innemu mieszkańcowi wioski. Przyjął nas, choć widziałem, że się boi. Przyrzekł też nikomu o tym nie mówić i wieczorem okazało się, że słowa dotrzymał. Prawdziwy przyjaciel!

     Ze wszystkich miejsc, jakie w swoim życiu zwiedziłem, Ivarstead wspominam jako chyba najbardziej przyjazne. W zasadzie, bliżej lub dalej przyjaźniłem się tu z każdym mieszkańcem wioski. Zawsze w tym miejscu czułem się jak w domu, choć akurat tutaj żadnej własnej nieruchomości nigdy nie posiadałem.

     Gdy wreszcie dotarliśmy do Twierdzy Świtu, odetchnąłem z ulgą. Musiałem się choć trochę zdrzemnąć. Przywitałem się z Gunmarem, który zwykł wstawać wcześnie i już był na nogach. Poinformował mnie, że kapłan Dexion Evicus dotarł już do zamku i przygotowuje swój rytuał. Poprosiłem go, żeby mnie obudził, gdy Isran pojawi się w głównej sali, po czym zaległem na pierwszym napotkanym wolnym łóżku, upewniając się przedtem, że Serana niczego ode mnie nie potrzebuje i sama sobie poradzi.

     Obudziłem się sam. Akustyka w zamku była znakomita, więc doskonale słyszałem przygotowania do wieczerzy. Dobrze, że nie było tu zbyt wielu mieszkańców – dzięki temu za dnia było tu stosunkowo cicho. Odpowiedziałem na pozdrowienie Gunnmara i ze zdziwieniem dowiedziałem się, że już zapada wieczór. Przespałem cały dzień!

     - Byłeś skonany – roześmiał się Gunnmar. – Kapłan nie miał sumienia cię budzić, a chciał, żebyście oboje byli obecni przy rytuale.

     - Oboje?

     Poczułem nagłą radość, bowiem sądziłem, że Lydia już wróciła. Okazało się, że jednak nie.

     - No, wampirzyca też – odrzekł. – Isran nie miał nic przeciwko temu.

     Zastanowiło mnie to. Czyżby Isran przekonał się co do intencji Serany? Musiałem z nim później zamienić kilka słów. Dla pewności spytałem o Lydię. Niestety, jeszcze nie wróciła. Cóż, Solstheim leżało daleko stąd…

     Zwlokłem się z posłania i po kilku zwykłych, porannych czynnościach udałem się do głównej sali. Po chwili zjawił się Dexion Evicus. Na mój widok uśmiechnął się radośnie.

     - Ach, witaj! – odezwał się, wyciągając do mnie dłoń. – Widzę, że moja podróż do Skyrim zamieniła się w nie lada przygodę. Nie tego się spodziewałem, wyruszając na północ.

     Na dźwięk śpiewnej mowy z rodzinnych stron, zrobiło mi się ciepło na duszy. Uścisnąłem podaną mi rękę. 

     - Cieszę się, że udało ci się tu bezpiecznie dotrzeć – odrzekłem, odwzajemniając uśmiech. – Czy moi towarzysze dobrze cię przyjęli.

     - Och, tak – zapewnił. – To wprawdzie nie do końca ten rodzaj gościnności, do jakiego jestem przyzwyczajony – uśmiechnął się filuternie – ale ten twój Isran dobrze dba o moje potrzeby.

     Roześmiałem się cicho. Ech, jak miło się z nim rozmawiało. Uprzejmie, z galanterią i humorem, tak jak mnie uczono w rodzinnym kraju, gdzie konwersacja była sztuką i okazją do zacieśniania przyjaźni, a nie tylko sposobem na porozumiewanie się. Nie to, co krótkie, oschłe wypowiedzi mieszkańców Skyrim.

     - No i muszę powiedzieć – dodał, rozglądając się wokół – że ta forteca jest wspaniała. Zaniedbana wprawdzie, tu i ówdzie przydałoby się kilku murarzy z wapnem i kielnią, ale architektonicznie powalająca. Jakbym znalazł się w Cesarskim Mieście.

     - Przez lata, a może i przez wieki stała pusta i niszczała – odrzekłem, chcąc usprawiedliwić jej nie najlepszy stan. – Trzeba czasu, żeby ją przywrócić do pierwotnego stanu. Isran i tak zrobił bardzo wiele, biorąc pod uwagę skromne środki, jakimi dysponuje.

     - Doceniam, naprawdę doceniam – zapewnił, biorąc mnie poufale pod ramię – Mam kilku kolegów, którzy chętnie zbadaliby to miejsce dokładniej. Przypuszczam, że stołp i całe wschodnie skrzydło pochodzą jeszcze z Drugiej Ery. Zewnętrzne mury dobudowano później, zachowując styl.

     Wejście Israna przerwało naszą rozmowę. Od razu uleciała ze mnie swoboda i poczułem się spięty. I to pomimo, że twarz Israna była pogodna, a na mój widok nawet zdobył się na uśmiech.

     - Jestem pod wrażeniem, że tak szybko udało ci się znaleźć Kapłana Ćmy – odezwał się bez wstępów. – Opowiedział mi, co przeżył i jak został przez was uratowany. Dobra robota. Naprawdę dobra!

     Zaskoczył mnie swoją pochwałą. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Skinąłem więc tylko głową, na znak, że doceniam te słowa. On tymczasem oczami wskazał mi, abym odszedł za nim na stronę.

     - Jak nasza wampirzyca? – spytał półgłosem. – Kombinowała coś?

     Zaprzeczyłem zgodnie z prawdą.

     - Cały czas zachowywała się bez zarzutu – oznajmiłem. – Ponadto, zdarzyło mi się rozmawiać z Sybillą Stentor.

     Po jego minie odgadłem, że nie wie, o kogo chodzi.

     - To nadworny mag z Samotni – dodałem. – Powiedziała mi, że nie spodziewa się po niej kłopotów i chyba jest szczera w tym co robi.

     Parsknął gniewnie.

     - A co jakaś magiczka może wiedzieć, co jej tam pod czaszką gra? – obruszył się. – Przecież jej nie zna.

     - Ale bardzo dobrze zna się na wampirach – zapewniłem. – Zamek Volkihar  leży niedaleko Samotni, więc szczególnie dokładnie przygląda się wszystkiemu, co stamtąd przychodzi. Poza tym, widziała ją i wypytała o kilka spraw. Myślę, że wie, co mówi.

     Nie wydawał się przekonany, ale nie rozwijał tematu.

     - Przekazaliście mu zwój? – spytałem, wskazując na kapłana.

     - Dziwne, ale nie chciał – oznajmił. – Rzucił tylko na niego okiem i stwierdził, że wystarczy, jak mu go damy bezpośrednio przed czytaniem.

     - A poza tym wszystko gotowe?

     - Na czytanie? – uniósł brwi. – Tak, oczywiście. Daj tylko znać starcowi, kiedy chcesz zaczynać. Uparł się, żebyście przy tym byli.

     - A ty? – odważyłem się zapytać. – Nie masz żadnych wątpliwości? Chodzi mi o Seranę.

     - A twoim zdaniem powinienem mieć? – odpowiedział pytaniem.

     Wzruszyłem ramionami.

     - Moim zdaniem nie, ale – zająknąłem się. – Sądziłem, że to raczej ty jej nie ufasz. I że nie zechcesz, aby dowiedziała się, co kryje zwój.

     - Przeciwnie – uśmiechnął się chytrze. – Nie ufam jej, to prawda. Ale jestem ciekaw, jak zareaguje na te sensacje. Poleci do tatusia przy pierwszej okazji, czy raczej zostanie tutaj? Do tej pory nie sprawiała kłopotów. Jestem ciekaw, co stanie się teraz.

     Nie odpowiedziałem. W pierwszej chwili wprawdzie poczułem niesmak, ale musiałem przyznać, że postępuje słusznie. Serana wciąż była dla nas zagadką, a moja rosnąca sympatia do niej mogła mnie nieco zaślepiać.

     Podeszliśmy do kapłana, podziwiającego sklepienie. Zapewne porównywał je z zabudową Cesarskiego Miasta.

     - Czy jesteś gotowy, żeby odczytać Prastary Zwój? – spytałem.

     - O, jak najbardziej – ożywił się. – Sam jestem niezmiernie ciekawy, jakie skrywa sekrety.

     Isran zerknął w stronę ciemnego korytarza i podniósł dłoń w oszczędnym geście. Z korytarza wyszła Serana, niosąc w obu dłoniach Prastary Zwój, w taki sposób, jak zwykle dama niesie miecz przed uroczystym wręczeniem go rycerzowi. Uśmiechnęła się nieśmiało i podała go kapłanowi. Ten, zgodnie z cyrodiilijską etykietą, podziękował jej lekkim ukłonem i odebrał artefakt. Serana zerknęła na mnie i znów się uśmiechnęła, po czym cofnęła się o krok. Dexion uroczystym ruchem przygotował się do jego rozwinięcia.

     Zerknąłem na Israna i skinąłem mu głową w podzięce. To bez wątpienia on wydał polecenie, aby to właśnie Serana wręczyła kapłanowi zwój. Czyżby docenił jej wkład w uratowanie Dexiona? A może po prostu pamiętał, kto ten zwój tutaj dostarczył? Tak, czy owak, gest był miły i z pewnością przyczynił się od lepszej atmosfery w zamku, przynajmniej na czas ceremonii.

     - A teraz bardzo prosiłbym wszystkich zebranych o ciszę – oznajmił kapłan. – To, co mam odczytać, to nie jest zwykłe pismo. To magia, zsyłająca wizje. Niełatwo je ujrzeć. Trzeba wejść w magiczny rezonans z tym artefaktem. Jest to trudne i wymaga koncentracji.

     Wszyscy obecni podeszli do tego ze zrozumieniem. W sali było tak cicho, że można było usłyszeć przelatującego komara, gdyby tylko jakiś się pojawił.

Centralna sala stołpu w twierdzy Obrońców Świtu

     Dexion również milczał. Jego dobrotliwa twarz uspokoiła się, znikły z niej wszelkie emocje. Odniosłem wrażenie, że nawet zmarszczki przy oczach mu się wygładziły, ale to mogło być złudzenie, spowodowane niedostatecznym światłem. Z zamkniętymi oczami milczał przez chwilę, starając się oddychać równo i miarowo. Wreszcie otworzył oczy i delikatnym ruchem rozwinął zwój. Ale choć skierował na niego wzrok, odniosłem wrażenie, że nań nie patrzy. Wydało mi się, że patrzy znacznie dalej, nie tyle na zwój, co przez zwój. I widać było po nim, że kosztuje go to niemało wysiłku.

     - Mam przed oczami wizję – odezwał się nagle głębokim, uroczystym głosem. – Obraz wielkiego łuku.

     Ledwo dostrzegalnie skinął głową, jakby potwierdzał swoje własne myśli. Ja zaś oczami wyobraźni ujrzałem ogromną tęczę, jednak kapłan szybko rozwiał tę wizję. Chodziło mu bowiem o broń.

     - Znam tę broń – oznajmił. – To Łuk Ariela…

     Umilkł nagle i zmarszczył brwi. Nieznacznie przekręcił głowę, jakby czegoś nasłuchiwał.

     - Teraz jakiś głos… Szepce… Pośród dzieci nocy powstanie straszny władca! W erze sporów, gdy smoki powrócą do królestwa ludzi, ciemność zmiesza się ze światłem, a noc i dzień staną się jednością.

     Zamilkł i na chwilę przymknął oczy, jakby chciał dać im odpocząć.

     - Głos cichnie – szepnął. – A słowa zaczynają brzmieć coraz bardziej niewyraźnie. Ale zaraz, jest coś jeszcze! Sekret mocy Łuku jest opisany gdzieś indziej. Myślę, że w innych zwojach są jeszcze informacje o proroctwie. Tak, widzę je… Jeden z nich zawiera starożytne tajemnice smoków, a drugi mówi o mocy starożytnej krwi.

     Znów przymknął oczy. Wydawał się coraz bardziej zmęczony. Gdy na powrót je otworzył, westchnął tylko i delikatnie potrząsnął głową.

     - Moja wizja ciemnieje – szepnął Dexion. – Nie widzę już nic.

     Opuścił zwój i począł machinalnie zwijać go do pierwotnego kształtu. Ciężko przy tym oddychał, widać cały ten rytuał musiał kosztować go wiele wysiłku. Po chwili podniósł głowę i spojrzał w naszą stronę.

     - Aby poznać całe proroctwo, musimy zdobyć dwa pozostałe zwoje.

     Wykonał przy tym przepraszający gest, jakby to była jego wina, że nie znalazł satysfakcjonujących nas informacji. W Skyrim taki gest budził zdziwienie, ale w Cyrodiil był czymś powszechnym. Kapłan podszedł do nas i wręczył zwój Isranowi, który stał najbliżej.

     - Muszę odpocząć – szepnął. – Czytanie mnie zmęczyło.

     I nagle zatoczył się tak, że byłby upadł, gdyby Isran nie złapał go wpół. Wcisnął mi w ręce zwój i złapał go drugą ręką. Poprawił chwyt i wsparł na swoim ramieniu.

     - Chodź, staruszku – uśmiechnął się. – Potrzebujesz odpoczynku. Zaprowadzę cię.

     I ruszyli wolno w stronę komnat. Zerknąłem bezwiednie na zwój, mając pustkę w głowie. Westchnąłem przeciągle. Niewiele nam wyjaśnił ten rytuał. Właściwie dowiedzieliśmy się tylko, że potrzebujemy jeszcze dwóch innych zwojów. Ale jedna informacja sprawiła, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Chodziło o to, że jeden zwój miał traktować o starożytnych smokach. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Czyżby chodziło mu o zwój, którego użyłem do pokonania Alduina? Tego, który teraz spoczywał w archiwach Arcaneum? Było niepodobieństwem, aby chodziło o coś innego. Pradawne Zwoje były w naszym  świecie niezwykłą rzadkością. Prawdopodobieństwo istnienia innego zwoju na temat smoków było tak nikłe, że trudno było to nawet wziąć pod uwagę. To musiał być ten. A zatem jedno z zadań, jakie nas czekały, okazało się niezmiernie łatwe. Wystarczyło udać się do Zimowej Twierdzy i porozmawiać z Uragiem. Gorzej z tym drugim…

     Delikatne dotknięcie w ramię wyrwało mnie z zamyślenia.

     - Masz chwilę, by porozmawiać? – spytała Serana.

     Skinąłem zamyślony głową. Wolnym krokiem powlokłem się za nią, w stronę przedsionka jednej z komnat, gdzie znajdowało się kilka stołów i ław.

     - O czym myślisz? – spytałem siadając.

     - Kapłan Ćmy… Dexion – powiedziała powoli. – Mówił, że potrzebujemy dwóch pozostałych Pradawnych Zwojów.

     Potwierdziłem. Pochyliła się ku mnie i szepnęła.

     - Chyba wiem, gdzie należy zacząć ich szukać.

     Spojrzałem na nią zdumiony.

     - Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś? – bąknąłem.

     Uśmiechnęła się smutno.

     - Połowa ludzi z twojej małej drużyny prędzej by mnie zabiła, niż ze mną porozmawiała – wzruszyła ramionami. – To nie zachęca do otwierania się przed innymi. Jesteś jedynym człowiekiem, który zawsze ma dla mnie czas i nie traktuje jak trędowatego. Nawet Isran, choć muszę przyznać, że się stara, nie potrafi opanować wstrętu, gdy na mnie patrzy. Nie umiem z nim rozmawiać. Z tobą to co innego.

     Milczałem przez chwilę, nie wiedząc jak zareagować.

     - Co zrobisz z tą wiadomością, to już twoja sprawa – odezwała się znów. – Nie zależy mi na sekrecie, a nawet rozumiem, że musisz się nią podzielić z Isranem. Ale ja nie potrafię, gdy on przy mnie nawet odruchowo wstrzymuje oddech, zupełnie jakbym cuchnęła rozkładającym się mięsem.

     Pokiwała głową, po czym dodała z ironią.

     - Nawet mój ojciec zgotował mi cieplejsze powitanie, a to już coś znaczy.

     Uśmiechnąłem się na te słowa, choć żart należał raczej do kategorii smutnych.

     - Ufasz Harkonowi choć trochę? – spytałem znienacka. – W końcu, to twój ojciec.

     Westchnęła przeciągle.

     - To nie jest kwestia zaufania – oznajmiła z grymasem niesmaku na twarzy. – On ma prawdziwą obsesję na punkcie tego proroctwa. A o ile zdołałam zaobserwować, dodatkowy tysiąc lat tej obsesji nie poprawił jego stanu. Powinniśmy znaleźć mu jakieś hobby…

     Roześmiałem się. Ona również uśmiechnęła się, choć nie był to radosny uśmiech.

     - Myślę, że nawet nie widzi już we mnie córki. Jestem tylko narzędziem do osiągnięcia celu.

     Ku mojemu zdziwieniu, nie zauważyłem na jej twarzy żadnych oznak bólu, czy zawodu. Chyba już pogodziła się z tą sytuacją.

     - Wracając do tematu – odezwałem się. – Wspomniałaś o Pradawnych Zwojach.

     - Wiem coś o jednym – uśmiechnęła się przepraszająco. – Wprawdzie nie wiem, gdzie jest, ale znam kogoś, kto może wiedzieć.

     - A tym kimś jest? – spojrzałem na nią pytająco.

     - Moja matka – oznajmiła z kamienną twarzą. – Lady Valerica. Ona powinna wiedzieć, gdzie znaleźć zwój o starożytnej krwi.

     - Niby skąd?

     Uśmiechnęła się tajemniczo.

     - Bo kiedyś ten zwój należał do niej. Zapewne ukryła go gdzieś, ale musi wiedzieć, gdzie. A nawet, jeśli przypomnisz sobie, że sama pozostaje w ukryciu, przy odrobinie szczęścia będzie miała go przy sobie.

     Zalała mnie fala gorąca. Jeden ze zwojów leżał w zasięgu rąk, o drugim mieliśmy jakieś wskazówki, aby go poszukać. Sprawa wydawała się trudna, ale nie beznadziejna. Jednak zaraz ogarnęły mnie wątpliwości.

     - Wspominałaś, że nie wiesz, gdzie się ukryła – spojrzałem jej w oczy. – Mówiłaś coś o jakiejś domenie Otchłani.

     Przytaknęła.

     - Nie wiem, ale też niewiele o tym myślałam, bo nie próbowałam jej znaleźć. Otchłań to jedynie domysł i wydaje się to oczywiste. Ale pewności nie mam.

     Wzruszyłem ramionami.

     - Czyli jak poszukiwanie igły w stogu siana – burknąłem.

     Ale ona wolno pokręciła głową.

     - Pamiętaj, że byłyśmy sobie kiedyś bardzo bliskie – odparła. – Wiem o niej wiele, o wiele więcej niż mój ojciec. W miarę, jak oni oddalali się od siebie, rosła bliskość pomiędzy matką i mną. Znam wiele jej sekretów, których istnienia mój ojciec nawet się nie domyśla. Nie będzie to łatwe, oczywiście, ale warto jej poszukać. Gdy zaczniemy, prawdopodobnie wpadniemy na jakiś trop. Jak ją znam, zadbała wprawdzie o to, aby ojciec jej nie znalazł, ale mogła dla mnie pozostawić wskazówki, które tylko ja potrafię odczytać, a na które on nawet nie zwróci uwagi.

     Pokiwałem głową. To miało sens.

     - Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy – rzekła zamyślona – mówiła, że… Jak to było? Uda się w bezpieczne miejsce… Gdzieś, gdzie nie znajdzie jej mój ojciec. Poza tym, nic więcej nie chciała mi powiedzieć. A ja nie nalegałam. Pewnie obawiała się, że ojciec może ode mnie wyciągnąć jakieś informacje.

     - A może? – spytałem, zerkając na nią.

     - I tak, i nie – prychnęła. – Gdyby po tych wszystkich latach przyjął mnie inaczej, gdyby pokazał, że mu na mnie zależy. Może wtedy. Ale po tym, co widziałam w zamku, co słyszałam od niego samego, zdecydowanie nie. Ale gdyby wziął mnie na tortury, nie wiem, czy zdołałabym zachować tajemnicę. Zresztą, tego nikt nie wie. Każdemu wydaje się, że jest nie wiem jak odważny, dopóki nie zobaczy oprawcy. Dlatego lepiej nie wiedzieć.

     - Tortury? – spojrzałem na nią pytająco. – Mówisz poważnie?

     - Jak najpoważniej.

     - Swoją własną córkę poddałby torturom?

     Wzruszyła ramionami.

     - Nie mam złudzeń – odparła ponuro. – Już nie. Chwilami boję się go bardziej niż twojego Israna. Ten wprawdzie też chętnie by się mnie pozbył, ale przynajmniej zabiłby mnie jednym cięciem topora, bez niepotrzebnego znęcania się nade mną.

     Nie wiem, czy był to jej celowy zabieg, czy zwyczajna chwila słabości, ale w tym momencie naprawdę zacząłem jej współczuć. Była bowiem zupełnie sama. Nigdzie nie miała żadnych przyjaciół, ani pośród wampirów, ani pośród ludzi. Nikogo, komu mogłaby zaufać, albo poprosić o pomoc. Nikogo… Oprócz mnie…

     - Przypomnij sobie, co powiedziała ci matka – odezwałem się, rad, że mogę zmienić nieprzyjemny dla niej temat.

     Potarła brodę w zamyśleniu.

     - Jak ona to powiedziała… „Miejsce, gdzie by nigdy nie szukał”. Brzmiało to bardzo tajemniczo, ale przykuwało uwagę.

     - Masz jakiś pomysł?

     Pokręciła głową.

     - Nie mogę pojąć, dlaczego powiedziała mi to akurat w taki sposób – ciągnęła zamyślona. – Pamiętam brzmienie jej głosu. To wyglądało tak, jakby chciała, żebym to zapamiętała. Tyle że – potrząsnęła głową – nie ma takiego miejsca. Myślę, miejsca, którego by mój ojciec nie przeszukał. A miał na to mnóstwo czasu. Stąd moje skojarzenie z Otchłanią.

     Westchnąłem cicho.

     - A może jakaś krypta? – podsunąłem. – Tak samo, jak ukryła ciebie?

     - Nie sądzę – pokręciła głową. – Przedtem kilka razy wspomniała, że chce zachować przytomność, na wypadek, gdyby ta sprawa poszła w nieprzewidzianym kierunku. Cóż, jedna z nas musiała. Kto inny mógłby mnie wtedy uwolnić, skoro tylko ona wiedziała, gdzie jestem ukryta?

     Uśmiechnąłem się zadumany. Nie przewidziała widać, że pojawią się na świecie takie łazęgi jak Lydia i ja.

     - Poza tym, no cóż – dodała Serana. – Była o wiele potężniejsza niż ja. Było jasne, że to ona pozostanie na świecie, choćby po to, aby w razie czego się mną zaopiekować. Mówię ci, że chyba udała się do Otchłani, do innej domeny. Tak sobie to przynajmniej wyobrażam, bo pewności nie mam.

     Pokiwałem głową. To brzmiało logicznie. Nie przychodziło mi do głowy żadne inne miejsce, w którym lady Valerica mogłaby się ukryć na tak długo, bez niebezpieczeństwa odkrycia jej przez Harkona.

     - Gdzie Twój ojciec na pewno by jej nie szukał? – mruknąłem w zamyśleniu. – Skoro my mielibyśmy przeszukać inne domeny, dlaczego nie twój ojciec? Może nie chodzi tu o Otchłań w dosłownym znaczeniu? Mówi się, że najciemniej jest pod latarnią. Obrońcy Świtu… Raczej nie szukałby jej wśród nas, ale to brzmi za bardzo fantastycznie. Poza tym, czy Obrońcy Świtu już wtedy istnieli?

     - Nie wiem – pokręciła głową. – Ale nawet jeśli, to wobec niej byliby jeszcze mniej mili niż wobec mnie. To skończyłoby się rzeźnią.

     - Mogło do niej dojść dawno temu – mruknąłem. – Ale to niczego nie zmienia, dziś musiałaby się ukrywać gdzieś indziej. Na jej miejscu schowałbym się gdzieś pod jego nosem. Najlepiej w zamku Volkihar. Szukałby mnie po całym świecie, ale może nie wpadłby na to, że jestem tak bardzo blisko. Tylko czy nie miał już okazji przeszukać go wiele razy?

     - Miał – szepnęła zamyślona. – Ale czekaj, to miałoby sens…Raczej nie kryjówka, bo tę Harkon na pewno by odkrył. Ale wskazówka. Mogła ją pozostawić na zamku, ale w takiej formie, że on nigdy by jej nie znalazł, nawet gdyby na nią patrzył.

     - Ale ty? – podsunąłem. – Ty mogłabyś, tak?

     - Być może – skinęła głową. – Nie wiem na pewno, ale to bardzo możliwe. Jeśli matka pozostawiła mi wskazówkę, to na pewno taką, która rzuciłaby mi się w oczy, ale ojciec nie zwróciłby na nią uwagi.

     Pokiwałem głową. To wszystko miało sens. Nie podobało mi się wprawdzie, że musimy udać się do zamku Volkihar, prosto pod nos wampirów, ale byłem pewien, że jakoś sobie poradzimy. Drżałem jednak na myśl, że być może będziemy musieli udać się do Otchłani.

     Otchłań była czymś, co w każdym śmiertelniku budziło nieopisany lęk. Zdarzały się wprawdzie wyjątki, jak Bohater z Kvatch, który swego czasu wzdłuż i wszerz spenetrował obcą domenę i to nie byle jaką, bo najgorszą z najgorszych, czyli należącą do samego Mehrunesa Dagona. Miałem tylko nadzieję, że w naszym przypadku nie będzie tak źle. Przez chwilę przyszło mi nawet na myśl, że być może trzeba będzie udać się do Mroźnej Przystani, domeny przyjaznej mi Meridii, ale odrzuciłem tę myśl. Meridia nienawidziła nieumarłych, a więc również wampirów. Raczej nie pomogłaby jednemu z nich. Z drugiej strony, tam Harkon nie szukałby na pewno…

     - Czyli musimy odwiedzić zamek Volkihar – powiedziałem wolno. – Nie powiem, żeby mnie to uszczęśliwiało.

     Cień uśmiechu przemknął przez twarz Serany.

     - Mnie też – zapewniła. – Ale możemy zwiększyć swoje szanse. Pójdziemy tam za dnia.