poniedziałek, 16 lipca 2018

Rozdział XIX – W podziemiach Nchardak

     Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Nic, poza buczeniem obu skrzyń sterowniczych i pojedynczych szczęknięć, które dobywały się z wewnątrz. To bez wątpienia były urządzenia sterownicze, działające zapewne na zasadzie krzywek. Coś jak bardzo zaawansowany zamek do drzwi.  Gdzieniegdzie znajdowały się obrotowe bębny, pokryte jakimiś znakami. Niektóre co jakiś czas przeskakiwały o jedną pozycję, zapewne informując o zmianie stanu urządzenia, którym dana skrzynia sterowała. Może w ten sposób informowały o ciśnieniu pary, albo otwarciu, czy zamknięciu jakiegoś zaworu. Niestety, nie miałem pojęcia, jak te znaki odczytać. Tego wszystkiego, co przytoczyłem powyżej, raczej się domyśliłem, jako rzemieślnik jako tako znający się na mechanizmach.

     Neloth chyba wiedział zapewne znaczniej więcej ode mnie. Skoro tak dobrze znał historię tego miejsca, byłem pewien, że uważnie przestudiował też zasady działania dwemerskich urządzeń. Może nawet umiał odczytać pojawiające się na bębnach znaki. Dość długo stał oparty obiema rękami o jedną ze skrzyń, uważnie ją obserwując, po czym odchodził od niej i rozglądał się wokół, jakby czegoś szukał. Na koniec wracał znów do mechanizmu sterowniczego i obserwował go uważnie. I tak kilka razy. Potem tak samo uważnie zajął się drugą skrzynią. Obserwował ją ze ściągniętymi brwiami, kilkakrotnie odrywając się od niej i śledząc przebieg jakiejś rury, czy pręta w jej pobliżu. Raz w swych poszukiwaniach zawędrował na samą górę, innym razem przyklęknął przy ścianie, wodząc dłonią po ledwo widocznej złocistej rurce, niknącej w grubym murze.

Nchardak - jeden z dwóch tajemniczych mechanizmów sterujących w Wielkiej Komnacie

     Nie umieliśmy mu pomóc w jego poszukiwaniach, więc staliśmy bezradnie w pobliżu, obserwując mistrza magii przy pracy. Nie odzywaliśmy się nawet, aby go nie rozpraszać. W pewnym momencie zauważyłem jednak, że elf skupił się na jednym miejscu budowli i sprawdzał je kilkakrotnie, co rusz wracając do skrzynki i upewniając się o czymś.

     - Tak… mruknął w pewnym momencie. – Jesteśmy…

     Urwał skubiąc w zamyśleniu bródkę, sprawdził jeszcze raz, po czym skinął głową.

     - To urządzenie pokazuje, gdzie mieszczą się kolejne cztery kostki w tej części miasta – odezwał się, nie patrząc w naszą stronę. – Wygląda na to, że większość kostek przeniesiono na niższe poziomy – skubnął bródkę. – Zapewne po to, by opanować powódź, nim opuszczono miasto…

     Byłem pełen podziwu nie tylko dla jego wiedzy, ale przede wszystkim dla jego umiejętności wyciągania wniosków. Musiał naprawdę dobrze znać dwemerskie mechanizmy, skoro odkrył, gdzie znajdują się te, które mogą mieć w sobie kostki sterujące. Musiał zgadnąć, które z tych działających można było włączać i wyłączać, a z przebiegu rur i innych przewodów wywnioskował ich położenie. Oczywiście, sam nie miał pewności, ale przynajmniej wiedział, gdzie zacząć szukać. Musiał być naprawdę zapalonym badaczem. Ponadto, znając historię tego miejsca, potrafił połączyć fakty z rożnych dziedzin i wydobyć na światło dzienne dodatkowe informacje, czemu dał wyraz za chwilę.

     - To ciekawe – odezwał się znów, uśmiechając się z zadowoleniem, jak odkrywca, który właśnie znalazł coś ciekawego. – Wygląda na to, że miasto zatonęło podczas pierwszego kataklizmu, spowodowanego przez Czerwoną Górę. Możliwe też, że słudzy Dwemerów próbowali nadal utrzymywać ich miasto po zniknięciu panów.

     Gestem zaprosił nas, byśmy poszli za nim. Wspiął się na schody i skręcił w stronę wysokich, metalowych drzwi. Były zabezpieczone kratą z krasnoludzkiego metalu, jak powszechnie nazywano ten niezwykle twardy i wytrzymały metal, którego do dziś nie udało się odtworzyć. Mimo wysiłków wielu rzemieślników, aby wykonać coś podobnego, wciąż trzeba było przetapiać dwemerski złom, którego na szczęście w ruinach nie brakowało.

     Zerknąłem na drzwi. Krata tak ściśle przylegała do drzwi, że nie sposób było jej wyłamać, bo nie można było niczego wsunąć w szparę – szpary po prostu nie było. Zresztą, trzeba by chyba dysponować siłą centuriona, żeby w ogóle zgiąć te grube sztaby. 

     - Tam są trzy kostki – mruknął Neloth, zerkając na drzwi. – To chyba dobre miejsce na początek. Potrzebna mi będzie kostka, aby otworzyć te drzwi – zwrócił się do Lydii. – Mam nadzieję, że masz tę, którą włożyłem do cokołu.

     Lydia podała mu błyszczący przedmiot, który wciąż trzymała w dłoni. Neloth włożył go do cokołu. Szczęknął zamek. Kraty, z lekkim zgrzytem rozsunęły się. Neloth pchnął skrzydło drzwi – otworzyło się – i wyjął kostkę z cokołu. Ruszyliśmy za nim. Weszliśmy do sporej, choć nieco zagraconej komnaty. Widać było, że kataklizm jej nie oszczędził, bowiem leżały tu sterty gruzów i złomu, ale dało się przejść. Było tu bardzo ciepło, a z korytarza po lewej dochodził jednostajny szum, jakby niewielkiego wodospadu. Wyczułem jakiś dziwny zapach, jakby płonącej oliwy. I domyśliłem się, skąd dochodzą te odgłosy. To nie woda, a wręcz przeciwnie. Wyraźnie wyczułem, gorący powiew. Gdzieś tu płonęły palniki.

Nchardak - zniszczona komnata

     Naprzeciw znajdowały się drzwi, ale nie dało się ich otworzyć. Zaryglowano je z drugiej strony. Skręciliśmy więc w lewo, ku charakterystycznej metalowej kracie, którą Dwemerowie stosowali zamiast przepierzenia. Stał tam niebieski cokół, a w nim tkwiła błyszcząca kostka.

     Elf aż zmrużył oczy z zadowolenia i odwrócił się w naszą stronę.

     - Mam nadzieję, że pozostałe kostki też będzie tak łatwo znaleźć – uśmiechnął się, jednak zaraz jego brwi powędrowały w górę. – Choć jak znam Dwemerów, to pobożne życzenia…

     Nie wyciągając kostki, wychylił się do korytarza, by najpierw rzucić na niego okiem. Jego ostrożność była całkowicie uzasadniona, bowiem nikt z nas nie wiedział, jakim elementem sterował ten cokół. Gdyby była to pompa, zabezpieczająca pomieszczenie przed zalaniem, moglibyśmy się potopić.

     Ruszyliśmy za nim. I okazało się, że miałem rację – gdy skręciliśmy w prawo, a korytarz zamienił się w schody, drogę przegradzała nam pułapka płomieni. Z palników, umieszczonych w ścianach tryskały jęzory ognia, uniemożliwiając zejście po schodach.

     - Jak długo to się może palić? – spytała zdumiona Lydia. – Rozumiem, że długo, ale aż tak długo?

     - Nie – roześmiał się Neloth. – Żadnego paliwa nie starczyłoby na kilka tysięcy lat. To musiało uruchomić się, gdy otworzyliśmy drzwi. Ale nic się nie martw, damy radę. I jeszcze na tym zyskamy!

     To mówiąc, wskazał na pulpit sterowniczy za nami. Stałem najbliżej, więc cofnąłem się o kilka kroków i wyjąłem ją. Płomienie momentalnie urwały się i zrobiło się cicho. No, niezupełnie cicho. Dał się słyszeć jakiś pulsujący dźwięk.

     - Słyszycie? – Neloth podniósł palec. – Pompy! Wciąż działają. Miejmy nadzieję, że uda nam się uruchomić te właściwe.

Zniszczona komnata w Nchardak - słupek sterujący palnikami

     Mag ruszył dalej, ale ostrożnie zaczął rozglądać się na boki. Zdjęliśmy więc łuki z ramion. I, jak się okazało, słusznie, bowiem na dole napotkaliśmy na dwa mechaniczne pająki. Pierwszego Neloth poraził błyskawicą. Spięcie uszkodziło delikatny mechanizm strażnika. Drugiego ja rozbiłem jedną dwemerską strzałą, prosto w kopułkę, zwierającą klejnot duszy.

     - Nie pierwszy raz zwiedzacie dwemerskie podziemia – rzekł elf, tonem pytania, na które zna się odpowiedź.

     - Zgadza się – odrzekła Lydia. – W Skyrim jest ich sporo.

     - Niech zgadnę – uśmiechnął się. – Mzulft?

     - Też – odparła Lydia. – A także Nchuand-Zel, Alftand… No i Czarna Przystań.

     W miarę wymieniania kolejnych nazw brwi Nelotha wędrowały coraz wyżej. Gdy usłyszał ostatnią, aż przystanął.

     – To ona naprawdę istnieje? – z niedowierzaniem pokręcił głową. - Czytałem wiele dokumentów na jej temat, ale wydawały mi się przesadzone. Widzieliście ją?

     - Byliśmy tam – odparłem. 

     - Niesamowite – aż pokręcił głową. – Musicie mi kiedyś opowiedzieć o tym miejscu.

     - Mam lepszy pomysł – odrzekłem. – Jeśli wyjdziemy z tego żywi, to po prostu nas odwiedź w Skyrim. Chętnie cię tam zaprowadzimy.

     Pokiwał głową.

     - Godne przemyślenia – stwierdził. – Dziękuję za zaproszenie.

     Ruszył dalej. Podążyliśmy jego śladem. Korytarz skręcił do sporej, prostokątnej komnaty, zalanej wodą. Jedynie przedłużenie chodnika wystawało ponad jej powierzchnię, tworząc most, prowadzący na drugą stronę. Ruszyliśmy tamtędy, bo też innej drogi nie było.

     - To muszą być wielkie warsztaty Nchardak – oznajmił Neloth, wkraczając na most. – Robią wrażenie nawet jako ruiny. W czasach chwały tego miasta uważano, że w jeden dzień potrafi się tu stworzyć kompletny automat. Większość dwemerskiej armii z bitwy o Czerwoną Górę musiała pochodzić właśnie stąd.

Warsztaty Nchardak - i most, o którym wspomina Wulfhere. Widok na wejście.

     Krocząc mostem rozglądałem się na boki. Po obu stronach komnaty znajdowały się kamienne tarasy, a na środku obu ścian ujrzałem metalowe bramy. Pewnie potrafiłbym do nich podpłynąć. Elfia zbroja była wystarczająco lekka, by dało się w niej pływać, choć przyznaje, że wolałem nie moczyć wyściółki.

     Po drugiej stronie mostu tkwiły dwa cokoły sterujące, a korytarz rozdzielał się, zamieniając się w tarasy, prowadzące do obu bram. Jednak z lewej strony taras nie dochodził do bramy, urywając się znacznie wcześniej. Sama brama znajdowała się dość wysoko i trudno byłoby podskoczyć do niej z wody. Za to z prawej strony taras kończył się schodami, prowadzącymi wprost w wodę, a do bramy prowadziły inne, prostopadłe do tamtych. Nie będzie problemu, by się tam dostać.

     Było jednak coś jeszcze. W narożnikach komnaty stały stacje ładowania dwemerskich centurionów. Metalowe kolosy tkwiły nieruchomo, podłączone do nich systemem rurek. Na razie były nieczynne i niegroźne, ale przynajmniej część z nich zdawała się sprawna. Miałem nadzieję, że nie uruchomimy tutaj żadnego systemu obronnego. Z taka masą centurionów nie dalibyśmy sobie rady.

     Jednakże Nelothowi chodziło o coś innego. Na długo przede mną dostrzegł następną kostkę. Wbił wzrok w lewą bramę, do której nie było dostępu, po czym zerknął w wodę, która była zadziwiająco czysta. Gdyby nie jej błyszcząca powierzchnia odbijająca światło lamp, widzielibyśmy wyraźnie, co znajduje się pod nią. Następnie znów podniósł wzrok i wskazał dłonią dwemerską kratę, po lewej stronie bramy. Majaczył za nią słupek sterujący. Coś jasnego znajdowało się na jego szczycie – ani chybi kolejna kostka.

     - Wygląda na to, że musimy obniżyć poziom wody, jeśli chcemy przejść dalej – mruknął, taksując wzrokiem pomieszczenie i podchodząc do dwóch niebieskich słupków na moście. – Sądzę, że te kolumny aktywują pompy tego pomieszczenia. O ile jeszcze działają…

Stacje ładowania centurionów na górnym tarasie Warsztatów Nchardak

     Zachęcony jego gestem, umieściłem kostkę w jednym z cokołów. Efekt był natychmiastowy. Pulsujący dźwięk przybrał na sile. Dołączył do niego głośny szum płynącej wody. Jakkolwiek ta pompa pracowała, była bardzo wydajna, bowiem poziom wody zaczął się wyraźnie obniżać.

     - O, świetnie! – ucieszył się Neloth i zaczął obserwować wyłaniające się z wody obiekty. – Teraz możemy spróbować znaleźć drogę do tej następnej kostki…

     Urwał nagle, bowiem woda odsłoniła taras na niższym poziomie, obtaczający prawie całą komnatę. A na nim, nie wiadomo skąd, zaraz pojawiły się aż trzy pająki strażnicze i dwie szybkie i zwinne sfery. Zapewne wyskoczyły z otworów w ścianach. Neloth zajął się pająkami, my wzięliśmy na siebie sfery. Delikatne mechanizmy szybko uległy nagłym łukom, a i mag poradził sobie bez większego wysiłku.

     Zerknąłem w dół. Naprzeciwko bramy, do której chcieliśmy się dostać, znajdował się czerwony cokół sterowniczy. Nie wiedzieliśmy, co włączał i nie bardzo było jak do niego dojść, bowiem część komnaty wciąż znajdowała się pod wodą. Umieściłem drugą kostkę w cokole na moście. Poziom wody zaczął opadać, odsłaniając kamienne stoły, zapełnione dwemerskim złomem oraz schody, prowadzące na sam dół.
Neltoh, patrząc na to, potrząsnął głową. Nadal nie można było dostać się do bramy. Trzeba było uruchomić czerwony słupek, mając nadzieję, że pojawi się jakieś przejście. Ale do tego potrzebna była trzecia kostka, a na razie mieliśmy tylko dwie. Trzeba będzie wyciągnąć jedną z kostek, podwyższając tym samym poziom wody i, niestety, dalsze poszukiwania prowadzić w mokrych rzeczach. Ale najpierw postanowiliśmy obejrzeć sobie dno owego basenu z bliska.

     Aby zejść na sam dół, trzeba było najpierw zstąpić na niższy taras, po schodach przy przeciwległej bramie, po czym obejść go dookoła i zejść po drugiej stronie. Neloth ruszył pierwszy. Ale gdy przechodził obok jednego z centurionów, ten drgnął i syknął obłoczkiem pary. Elf dostrzegł to i odskoczył jak oparzony, choć przegrzana para wcale weń nie trafiła. Był niebezpiecznie blisko maszyny, z którą najlepiej przecież walczyć na dystans. W naszych dłoniach momentalnie znalazły się łuki. Pierwsza strzała Lydii zrykoszetowała na metalowym pancerzu centuriona, nie czyniąc mu żadnej szkody. On sam natomiast odczepił się powoli od przewodów, którymi był połączony ze stacją ładowania i uczynił niezdarny krok naprzód.

     Neloth był odważny, ale wystarczająco dobrze znał się na dwemerskich mechanizmach, aby nie strugać bohatera. Szybko odbiegł ku schodom i zbiegł na sam dół, gdzie brodząc w wodzie po kostki zbliżył się do czerwonego cokołu. Dopiero stamtąd poraził centuriona błyskawicą.

     Ale to był centurion. Błyskawica rozeszła się po jego blachach, nie robiąc mu szkody. Wycelowałem w jego kolano i wystrzeliłem. Strzała uderzyła w metalowy staw, ale go nie uszkodziła. Centurion przyspieszył, kierując się w stronę maga. Za chwilę będzie dość blisko, by buchnąć mu w twarz obłokiem przegrzanej pary, której nie wytrzyma żadne żywe stworzenie, nawet odporny na gorąco Dunmer. Co gorsza, elf nie miał dokąd uciec, bowiem maszyna kroczyła ku niemu jedyną możliwą drogą ucieczki. Jedyna szansa – zatrzymać go. 

     Znów zaświeciła się błyskawica. Potężna błyskawica, wypuszczona z obu rąk. W każdym innym automacie spowodowałaby spięcie, niszcząc wszystkie urządzenia sterujące. Ale centurion napędzany był parą. Pioruny rozchodziły się po jego pancerzu, nie uszkadzając skrzynki sterowniczej, schowanej głęboko pod blachami. Gdyby porazić go od tyłu, byłaby szansa, ale gruby, przedni pancerz dobrze chronił wszystkie delikatne mechanizmy. To w końcu była maszyna bojowa! Dwemerowie przewidzieli zapewne, że będą ich atakować również magowie i stworzyli wojownika odpornego na większość zadawanych mu ciosów. W dodatku, znając ludzką naturę, zapewne celowo nadali centurionowi ludzkie kształty, wiedząc, że ludzie odruchowo będą uderzać w miejsca, które u człowieka czy elfa są wrażliwe. U człowieka, ale nie u maszyny. Stworzyli wojownika niemal idealnego.

     Niemal.

     Nawet centurion nie mógł być zbyt ciężko opancerzony ze wszystkich stron. Inaczej nie zdołałby się poruszać. Gdyby ze wszystkich stron opancerzono go tak samo, byłby tak ciężki, że energii nie wystarczyłoby mu na długo. Przedni kirys był nie do przebicia. Tył wprawdzie również miał dość masywny, ale po bokach opancerzały go tylko cienkie blachy, które szklany łuk przebijał bez trudu. Wiedziałem o tym, bo obejrzałem sobie niejednego nieczynnego centuriona. Problem w tym, że za tym cienkim pancerzem nie było żadnego wrażliwego elementu. Masywne tryby nic nie robiły sobie ze strzały, zgniatając ją jak piórko. Cała nadzieja, że grot utknie dokładnie między trybami.

     Wypuściłem strzałę w tym momencie, gdy centurion uniósł prawe ramię. Trafiła go pod pachę. Zachrobotało. Musiałem trafić dobrze, bo mechanizm zatrząsnął się, a ramię przerwało ruch w połowie. Centurion zwolnił ruchy, ale tylko na chwilę. Masywne tryby przemieliły zapewne strzałę i choć z chrobotem i niekontrolowanym drganiem, maszyna ruszyła naprzód.

     Lydia skoncentrowała się na nogach centuriona. Jej strzała musiała trafić lepiej, bowiem nagle maszyna zaczęła mieć kłopoty z utrzymaniem kierunku. Zapewne grot wygiął jakieś cięgno. Centurion wprawdzie potrafił na bieżąco korygować kierunek marszu, ale poważnie go to spowolniło. Dało nam to czas na władowanie w niego dwu kolejnych strzał. Po moim strzale jego prawe ramię opadło, a spod pachy ze świstem zaczął wydobywać się strumień pary. Trafiłem pewnie w przewód parowy i układ zaczął tracić ciśnienie. Jest dobrze! Strzała Lydii utknęła w kolanie. I to utknęła samym grotem, unieruchamiając staw. Centurion zatrzymał się. Pochylił głowę, zapewne przygotowując się do ataku przegrzaną parą, ale jednocześnie dostał błyskawicę od Nelotha i dwie strzały od nas. Błyskawica tym razem nie rozeszła się po blachach, tylko precyzyjnie uderzyła w miejsce pod pachą, uszkodzone przez mnie już poprzednio, powodując niewielką eksplozję. Spod pachy poszła strużka czarnego dymu. Moja kolejna strzała przebiła przewody parowe w prawej goleni. Strzała Lydii trafiła tuż obok, jeszcze powiększając dziurę i przyspieszając upust pary. Prawa goleń zaczęła szybko tracić siłę i uginać się pod ciężarem maszyny. Jeszcze chwila i centurion niezdarnie przechylił się na prawą stronę i upadł z głośnym trzaskiem, po czym zsunął się z tarasu i głową w dół poleciał na samo dno basenu, klinując się między ścianą, a kamiennym stołem. Jeszcze ruszał się przez chwilę, jakby dostał przedśmiertnych drgawek, ale nie był już groźny. Po chwili znieruchomiał.

     Neloth sapnął nerwowo i uważnie obejrzał pozostałe stacje, których było tu zadziwiająco wiele. Niektóre były puste, w innych tkwiły postacie centurionów, ale najczęściej nie podłączone, z pozrywanymi przewodami. Wydawały się niegroźne.

     Schodząc w dół rozglądałem się uważnie, ale żadna maszyna się nie poruszyła. Były nieczynne.

     - To musiał być warsztat specjalnie dla centurionów – odezwałem się, podchodząc do elfa. – Wszędzie ich pełno.

     - Niewątpliwie – potwierdził, wskazując na stół pod ścianą, na którym rozciągnięty jak podczas chirurgicznej operacji leżał na wpół złożony centurion. Pancerz był zdemontowany, wyraźnie więc widać było, co jest w środku.

     Z ciekawością podeszliśmy do niego i zajrzeliśmy do jego wnętrza.

     - Widzisz to okrągłe? – Neloth wskazał na niewielką sferę w piersi maszyny. – To żyroskop. Dzięki niemu maszyna utrzymuje równowagę i ma wyczucie kierunku. A to – wskazał na inny przedmiot, również okrągły - to rdzeń energetyczny. Niestety, nie wiemy, na jakiej zasadzie działa. Te grube rury to siłowniki. Para przesuwa znajdujące się w nich tłoki i umożliwia mu ruch…

     Podobno każdy uczony, gdy tylko znajdzie coś ciekawego, natychmiast zapomina o całym świecie. Nie inaczej było z Nelothem. Była to jednak dla nas szczęśliwa okoliczność. Opowiadając o maszynie, odreagowywał jednocześnie nerwową sytuację, w jakiej się znalazł. Mnie również interesowały mechanizmy, więc na dłuższą chwilę zagłębiliśmy się w studiowanie wnętrzności maszyny. Dopiero ostentacyjne ziewanie Lydii uzmysłowiło nam, że tracimy czas. Przed nami jeszcze sporo do zrobienia, a ludzkie siły nie starczą na długo.

     Elf zerknął na górę, gdzie w cokołach tkwiły obie kostki. Nie musiał nic mówić. Ruszyłem w górę, a Lydia i Neloth ostrożnie przenieśli się na dolny taras. Ostrożność była jak najbardziej na miejscu. Gdy tylko wyjąłem jedną z kostek, od razu basem zaczął się napełniać. Woda waliła wieloma rurami naraz jak wściekła, pieniąc się i sycząc, tworząc wiry i zmiatając wszystko z przejścia. Byłaby w stanie rzucić człowiekiem o mur z siłą, która mogłaby go nawet zabić. Poziom wody podnosił się bardzo szybko. Dość, że gdy dotarłem do swych towarzyszy, basen już był napełniony.
Westchnąłem cicho i wszedłem do zimnej, morskiej wody. Nie chciałem, żeby Lydia musiała się moczyć. Nelotha też nie wypadało o to prosić. Należał mu się szacunek już choćby z racji wieku. Niechętnie więc zstąpiłem po schodach w stronę cokołu. Zadrżałem, gdy zimna woda zaczęła wlewać mi się pod skorupy, ale po chwili zrobiło mi się całkiem ciepło. Miękka wyściółka zbroi zadziałała jak izolator, zatrzymując ogrzaną wodę w pobliżu ciała. Dobrze, że nie było głębiej niż do piersi.

     Uruchomiłem cokół. Błysnął i coś w nim przeskoczyło. Metalowa kładka, która znajdowała się pod bramą, podniosła się, jak zwodzony most. Jednocześnie ze ściany zaczęły wysuwać się kamienne schody. Wolno i majestatycznie. Aż doszły do miejsca, w którym stałem. Zabawne, zamiast ja do schodów, one podeszły do mnie.

     Ścisnąłem w ręku kostkę, by o niej nie zapomnieć i wszedłem na nie. Ociekając wodą, jak niedokładnie wyżęta ścierka, podszedłem do bramy, która uchyliła się, gdy tylko pchnąłem skrzydło drzwi. Lydia i Neloth weszli za mną. Znaleźliśmy się w krótkim korytarzu, prostopadłym do wejścia. Dla ostrożności wyciągnąłem miecz, poręczniejszy w wąskich pomieszczeniach od łuku i skierowałem się na prawo. Korytarzyk skręcił w jeszcze raz w prawo, w stronę basenu i skończył się drzwiami, które ustąpiły pod naciskiem ramienia. Znalazłem się w małej komnatce, odgrodzonej od basenu ozdobna kratą. Była prawie pusta, jedynie w ścianę wmurowano skrytkę. Warto sprawdzić, co jest w środku. Może kolejna kostka? Wyciągnąłem pęk wytrychów. Neloth, który stanął w drzwiach, zaczął mi się przypatrywać z zaciekawieniem. Gdy złamałem pierwszy wytrych, westchnął cicho. Ale za drugim razem mi się udało. Razem zajrzeliśmy do środka. Nie było tam jednak dodatkowej kostki, jak mieliśmy nadzieję. Tylko jakiś pierścień i kilka złotych monet, na które Neloth machnął ręką. Wsypałem więc całą zawartość do sakwy. Przeszliśmy na drugą stronę.

     Tam, za identycznymi drzwiami, znajdował się cokół sterujący. Neloth z zadowoleniem wyciągnął błyszczącą kostkę z uchwytu i natychmiast usłyszeliśmy głośny szum.

     - Niestety – westchnął. – Każda z kostek, które zabieramy, wyłącza przypisane im pompy, podnosząc poziom wody. Musimy zachować ostrożność.

     Po otwarciu bramy okazało się, że na drugą stronę trzeba po prostu przepłynąć – innej drogi nie było. Poziom wody powrócił do stanu pierwotnego. Znów jedynie most sterczał nad powierzchnię, ale, niestety, most prowadził wzdłuż komnaty, a my musieliśmy przedostać się w poprzek. Nie zastanawiając się długo, śmignąłem szczupakiem w wodę. I tak byłem już mokry. Lydia skoczyła za mną – będąc Nordką, nie obawiała się zimna. Jedynie Neloth ostrożnie, wzdrygając się co chwilę, zszedł po schodach, ale i on przepłynął na drugą stronę bez większych ceregieli. Gdy wygramoliliśmy się na schody wszyscy troje parsknęliśmy śmiechem.

     - Moja matka kiedyś powiesiła na płocie poduszki, żeby się wywietrzyły – sapnąłem. – I zapomniała je ściągnąć, gdy zaczęło lać. Wyglądały jak my teraz…

     Neloth, wciąż jeszcze uśmiechając się pod nosem, pchnął drzwi.

     - Zobaczymy, dokąd dojdziemy – mruknął, odsłaniając korytarz, skręcający w prawo.

     Szybko spoważniał, gdy zerknął na widok przed sobą. Część korytarza zawaliła się bowiem, tworząc dość głęboką wyrwę w chodniku. Tak głęboką, że nie sposób było wspiąć się na jej drugi brzeg. W dodatku, oberwał się razem z fragmentami bocznych ścian, więc nie było żadnych występów, po których można by spróbować przejść. Bez mostu nie przejdziemy.

     Zacząłem kombinować, z czego tu zrobić choćby prymitywną kładkę. Wyszedłem na schody i obrzuciłem pomieszczenie wzrokiem, w nadziei, że znajdę coś wystarczająco długiego, aby przerzucić to przez wyrwę w chodniku. Jednak Neloth miał lepszy pomysł.

     - Tam jest przejście – rzekł zamyślony. – Moglibyśmy do niego dotrzeć, gdyby poziom wody był wyższy.
I zerknął w stronę cokołów na końcu mostu, którym tu przyszliśmy. W lot pojąłem, o co chodzi. W jednym ze słupków wciąż tkwiła kostka, którą poprzednio obniżyliśmy poziom wody. Czy jeśli ją wyjmę, poziom wody się podniesie? Powinien. Niewiele myśląc wskoczyłem na rampę i pobiegłem na koniec mostu. Wyszarpnąłem kostkę z uchwytu, rozglądając się wokół, dopóki Neloth nie przyzwał mnie ruchem ręki. Niebezpiecznie było stać tam i czekać, aż poziom wody się podniesie. Prąd mógłby mnie porwać. Pobiegłem więc ku bramie, ale już w połowie drogi fale zaczęły przelewać się przez rampę. Omal nie wywinąłem kozła, gdy poślizgnąłem się na mokrej posadzce. Gdy dobiegłem, woda wdzierająca się do bramy sama mnie do niej wepchnęła. Chwyciłem się skrzydła bramy, przeczekując pierwszą, gwałtowną falę przypływu. Ciasny korytarz szybko wypełnił się wodą, która teraz falowała niespokojnie, chlupocząc i pryskając po kątach, przy okazji zalewając nas po pas.

     Ale teraz jej poziom dochodził aż do przeciwległego brzegu urwiska. Pomysł był dobry. Podpłynąłem pierwszy, wspiąłem się na brzeg i pomogłem wyjść Lydii i Nelothowi.

     Przez chwilę odpoczywaliśmy w ciemnym korytarzu. Neloth zaczął wyżymać swą długą szatę. My, w naszych skorupach, nie mogliśmy tego zrobić, więc po prostu bezradnie staliśmy obok, a pod nami szybko tworzyły się wielkie kałuże, gdy woda wyciekała nam spod blach. Zgiąłem najpierw prawą nogę w kolanie, potem lewą, chcąc wylać wodę z butów, ale niewiele to dało. Po tej przygodzie z pewnością trzeba będzie wyprać i dobrze wysuszyć wyściółki nie tylko w butach, ale i w całych zbrojach. O ile nie zupełnie wymienić…

     - Proponuję coś zjeść już teraz – odezwałem się. – Nasze zapasy przemokły, ale może chociaż część nadaje się do jedzenia.

     Okazało się, że kawałkom mięsa słona kąpiel nie zaszkodziła. Suchary, niestety, rozmoczyły się, ale jabłka ocalały. Podzieliliśmy żywność na trzy części i w milczeniu zaczęliśmy ją przeżuwać. Neloth z poły swej szaty wyciągnął manierkę z jakimś dunmerskim, aromatycznym płynem i puścił ją w obieg. Napój miał łagodny smak i znakomicie rozgrzewał wnętrzności. Zaspokoiliśmy głód, wiedząc, że drugiej okazji w podziemiach może już nie być.

     Dalej korytarz skręcał w prawo, a nad nim pojawił się wysoki na jakieś trzy wysokości człowieka, oświetlony taras.

     - Stop! – zawołał cicho Neloth, nieruchomiejąc w pół kroku. – Ani drgnijcie!

     Oboje znieruchomieliśmy i podążyliśmy wzrokiem w kierunku, w który wpatrywał się elf. Powoli, bardzo powoli zdjąłem łuk. Lydia uczyniła to samo.

     Dwemerska balista jest bardzo groźnym urządzeniem. To chyba najgroźniejszy z krasnoludzkich automatów. Wystarczająco ruchliwa, by w miarę szybko przemierzać dwemerskie podziemia i równie szybko wycelować, z ogromną siłą wystrzeliwując metalowy bełt, który przebijał każdą zbroję – nawet pancerz centuriona. Podobnie jak inne maszyny, reagowała na ruch i w jakiś sobie tylko znany sposób odróżniała Dwemerów od intruzów. Była też opancerzona, wprawdzie lekko, ale obły kształt sprawiał, że strzały ześlizgiwały się po blachach. Trzeba było trafić naprawdę precyzyjnie, w szparę między dwiema blachami, skąd balista pluła bełtami.

     Powoli, aby nie zarejestrowała naszych ruchów, naciągnęliśmy łuki. Dwie dwemerskie strzały pomknęły z sykiem ku maszynie i obie trafiły bezbłędnie w szparę. W maszynie zachrobotało. Odwróciła się ku nam, ale ponieważ staliśmy nieruchomo, nie zdołała nas wytropić w ciemnym korytarzu. Zaczęła powoli jechać wzdłuż rampy, kierując się w prawo. To dało nam okazję do ponownego napięcia łuków. Po drugiej salwie, mechanizm znieruchomiał. Za to pojawiły się dwa następne. Tym razem jednak były to tylko pająki, które Neloth rozbił błyskawicą, od niechcenia, bez widocznego wysiłku.

     Dalej korytarz zamienił się w niezbyt długie schody w dół. Chlupotała tam woda, ale płytka, zaledwie do kostek. Przejścia na wprost nie było, ale ku naszemu zadowoleniu, stał tam słupek z tkwiącą na górze kostką. Ruszyliśmy w jego stronę, ale zaraz przystanęliśmy. Korytarz skręcał bowiem w lewo i zamieniał się w schody, skręcające na taras, a na zakręcie, w wykutej niszy, znajdowała się stacja ładowania i tkwił w niej nieruchomo doskonale zachowany centurion. Obejrzałem go uważnie – był podłączony. Możliwe wiec, że czynny. Nie wiedzieliśmy, co go uruchamia, więc na wszelki wypadek na razie pozostawiliśmy kostkę w cokole. Na ruch nie reagował, choć przechodziliśmy tuż pod jego nosem.

     Wspiąłem się na taras i zerknąłem na rozbitą balistę. Mój wzrok powędrował dalej i… Znieruchomiałem. Tam stała kolejna balista, zwrócona do mnie frontem. Wyglądała, jakby celowała prosto we mnie, ale stałem dłuższą chwile i nic się nie działo.

     - Druga balista! – zawołałem cicho. – Nie wchodźcie tu na razie!

     Gdy wolno unosiłem łuk, przypomniałem sobie chłopięce czasy, gdy jeszcze polowałem na króliki. Z nimi też trzeba było tak postępować. Oko królika momentalnie zauważało szybszy ruch i w jednej chwili zwierzątko znikało w norce. Balista nie była aż tak czuła. Nie zauważyła mnie aż do chwili, gdy strzała trafiła prosto w szparę między blachami. Błysnął magiczny płomień i rozległ się dźwięk, jakby pękniętej struny. Balista nawet nie zareagowała. Unieruchomiłem ją jedną strzałą.

     Zawołałem na pozostałych. Neloth dokładnie obejrzał sobie oba mechanizmy.

     - Hmmm… - poskubał bródkę. – Będę musiał kazać komuś przenieść to do laboratorium.

     Dalej był zwodzony most, uruchamiany, jak sądziliśmy, poprzez czerwony cokół, znajdujący się obok. To przypomniało nam o kostce, którą zostawiliśmy na dole. Wiedzieliśmy, że musimy ją wyciągnąć, ale nikt z nas nie wiedział, co ona uruchamia. Nie było sensu, żebyśmy wszyscy schodzili na dół. Po kostkę udałem się sam, a Lydia stanęła niedaleko mnie na schodach, z łukiem w ręku, na wypadek, gdyby miało to obudzić centuriona.

     Wyciągnąłem rękę i złapałem kostkę. Chwila wahania. Szarpnąłem kostkę i wysunąłem ją z uchwytu. Zaleje mnie woda, czy obudzi się śmiercionośna maszyna? 

     Okazało się, że jedno i drugie!

     Gdy tylko kanciasty przedmiot znalazł się w mojej dłoni, natychmiast otworzyły się złociste zawory w podłodze i pod nogami zawirowała mi woda. Jednocześnie centurion poruszył się, odrywając przewody, którymi podłączony był do stacji. Nie czekałem, aż woda się podniesie w stopniu, ograniczającym moje ruchy, rzuciłem się w stronę schodów. Ale nie tych, na których stała moja żona, tylko na te, którymi tu przyszliśmy. Widziałem jeszcze kątem oka, jak strzała Lydii przebiła boczną blachę i utknęła zapewne gdzieś między trybami, bo centurion trochę spowolnił. Maszyna zwróciła się w jej stronę.

     Ale teraz ja wypuściłem strzałę w goleń. Centurion jakby się zawahał, zwłaszcza, że Lydia cofnęła się nieco, by nałożyć nową strzałę i chwilowo znikła z pola widzenia automatu. A ja wpakowałem mu drugą strzałę w bok. Centurion obrócił się do mnie przodem. Jeszcze nie zdążył obrócić się do końca, gdy Lydia strzeliła mu pod pachę, a ja cofnąłem się nieco, za ścianę tarasu.

     Centurion może być najdoskonalszą maszyną, jaka istnieje, ale jest tylko maszyną. Nie ma inteligencji, nie analizuje sytuacji, nie wyciąga wniosków, tylko ślepo wykonuje zaprogramowane ruchy. A skrzynka sterująca kazała mu kierować się w stronę tego, co akurat go atakował. Gdy raz za razem wypuszczaliśmy po mniej lub bardziej celnej strzale i zaraz chowaliśmy się za rogiem, maszyna jak ogłupiała kręciła się w kółko, nie wiedząc w którą stronę się zwrócić.

     Kątem oka zauważyłem Nelotha, bezradnie przypatrującemu nam się z góry. Wysoki gzyms zasłaniał mu widok i maszyna pojawiała się w polu jego widzenia tylko na okamgnienie. Wyciągnął rękę i raz spróbował porazić centuriona magią mrozu, ale niewiele to dało. Nie chciał razić go błyskawicą, bowiem w słonej wodzie mógł równie dobrze porazić nas, a brodziliśmy w niej już po kolana i to pomimo, że oboje staliśmy na stopniach. Poradziliśmy sobie jednak bez niego. Centurion, naszpikowany strzałami, buchający parą z przedziurawionych przewodów, w końcu znieruchomiał i wolno przewrócił się w wodę, wzbudzając sporą falę.

     Brodząc już po pas w wodzie, ominąłem wciąż buchającego parą kolosa i wspiąłem się na drugie schody, a stamtąd na taras. Neloth uruchomił w międzyczasie zwodzony most, który ku naszemu zdumieniu zaprowadził nas do tej samej zapuszczonej komnaty, w której znaleźliśmy pierwszą kostkę. Weszliśmy do niej przez drzwi, których nie umieliśmy przedtem otworzyć, Widocznie cokół nie tylko opuszczał most, ale i otwierał bramę.

Nchardak - otwarte przejście do zniszczonej komnaty. Widoczny czerwony słupek sterujący, otwierający bramę i opuszczający zwodzony most.

     - Bardzo dobrze – elf pokiwał głową, wyciągając manierkę z poły swej szaty. – Jeśli dobrze liczę, mamy już cztery kostki. Jeśli nie przyszło ci do głowy, by którąś wyrzucić – uśmiechnął się podając mi manierkę.

     Pociągnęliśmy po łyku dunmerskiego specjału. Przyjemne ciepło rozlało się po naszych ciałach. Po czym, wolnym już krokiem skierowaliśmy się w dół, w stronę podłużnych skrzyń sterowniczych i zalanej jaskini.