środa, 14 czerwca 2023

Rozdział X - Misja

     Obudziłem się na przystani, pod wieżą. Trochę czasu minęło, zanim zorientowałem się, gdzie jestem. Spróbowałem się podnieść, ale świat tak mi zawirował przed oczami, że nogi ugięły się pode mną i znów wylądowałem na ziemi. Miałem tylko tyle siły, żeby rozejrzeć się w poszukiwaniu Lydii. Siedziała obok, oparta plecami o wieżę, przytomna, choć blada jak kreda. Oddychała z wysiłkiem.

     Spróbowałem przywołać zaklęcie leczenia. Udało mi się dopiero za drugim razem i niewiele ono dało. Byłem słaby, miałem mdłości i świat wciąż nie chciał stanąć w miejscu, jak bogowie nakazali, tylko krzywił się, wirował i drżał. Zamknąłem oczy i wykonałem kilka głębszych oddechów. Pomogło, choć niewiele. Zapach wilgotnej ziemi i ziół, rosnących przy przystani, orzeźwił mnie trochę. Szum w głowie, z jednostajnego buczenia, stopniowo zaczął zamieniać się w falowanie morza. Gdy podniosłem głowę, świat powoli zaczął się uspokajać. Jednak nie odważyłem się jeszcze stanąć na nogi. Na razie tylko usiadłem.

     - Nieźle nam podziękował pan wampir – jęknąłem, chwytając się za głowę. – Chyba wizyta w tym zamku, to nie był najlepszy pomysł.

     Ciche westchnienie było jedyną odpowiedzią Lydii. Usłyszałem metaliczny chrobot, gdy jej zbroja otarła się o kamienną ścianę. Wstała na nogi, choć wciąż musiała opierać się o wieżę. Również spróbowałem wstać. Zakręciło mi się w głowie, ale jakimś cudem udało mi się utrzymać na nogach. Chwiejnym krokiem podszedłem do Lydii i stanąłem obok niej, również opierając się plecami o wieżę. Zwróciłem głowę w jej stronę.

     - Mam nadzieję, że żaden z nich nas nie ukąsił – wydyszałem. – I nie zaraził wampiryzmem. Wolałbym nie dołączać do tej hałaśliwej gromady.

     - Podobno wampiry z Volkihar nie zarażają – odparła Lydia w wysiłkiem. – Tak twierdził Farengar. Ale lepiej weź to. – wcisnęła mi w dłoń małą fiolkę. – Wypij na wszelki wypadek. Ja też wezmę…

     Zerknąłem na podaną mi buteleczkę. Po kolorze rozpoznałem magiczną miksturę, leczącą wszelkie choroby. Bez ociągania odkorkowałem ją i wlałem w siebie jej zawartość. Lydia zrobiła to samo. Nie wiedzieliśmy, co się z nami działo, gdy byliśmy nieprzytomni, a ta mikstura potrafiła wyleczyć nawet z wampiryzmu, o ile przyjęło się ją wystarczająco wcześnie.

     Nie wiem, czy nas to z czegokolwiek wyleczyło, ale uboczne działanie lekarstwa, polegające na ogólnym wzmocnieniu, zadziałało. Poczuliśmy się lepiej.

     - Lepiej zmykajmy stąd – wskazałem na łódź, wciąż kołyszącą się na wodzie tam, gdzie ją zostawiliśmy. – Zanim pan wampir zmieni zdanie…

     Jeszcze się trochę zataczaliśmy, ale daliśmy radę wsiąść do łódki. Chwyciłem wiosła.

     - Samotnia? – spytała Lydia, siadając przy sterze. – Zresztą, co się pytam… Dokąd niby mielibyśmy popłynąć? Byle jak najdalej stąd…

     Skinąłem głową i spojrzałem w górę. Słońce kryło się za chmurami, ale widziałem mniej więcej, z której strony pada światło i oceniłem porę dnia. Późny ranek, do południa jeszcze trochę.

     - Należy nam się łóżko – mruknąłem, chwytając za wiosła. – Bogowie, jaki jestem zmęczony! A to jeszcze tak daleko…

Cypel z przystanią. W oddali zamek Volkihar

     Rzeczywiście, cypel do którego niezadługo dobiliśmy, znajdował się niecałe pół dnia drogi od Samotni. A my, zmęczeni, szliśmy niezbyt szybko, prawie ze sobą nie rozmawiając. Na szczęście, nie spotkała nas żadna przykra przygoda. Przed zmierzchem dotarliśmy do baszty, którą weszliśmy do miasta i skierowaliśmy się prosto ku Dumnej Wieżycy – naszej posiadłości.

Powitałem ją z prawdziwym wzruszeniem. Dawno nas tu nie było. Wnętrze zaszło trochę pajęczynami. Derka, przykrywająca łóżko, pokryła się kurzem. Ale nic nie mogło mnie zmusić do tego, abym teraz przejął się nieporządkiem. Ledwo stałem na nogach. Po szybkim i pobieżnym obmyciu się w miednicy, rzuciłem się na łóżko i zamknąłem oczy. Pamiętam jeszcze, jak ciepłe ciało Lydii wtuliło się w moje ramiona, a potem zapewne chrapałem już w najlepsze. 

Samotnia. Posiadłość Dumna Wieżyca

*          *          *

     Obudziliśmy się późnym rankiem, w miarę wypoczęci, w miarę zdrowi i na pewno głodni jak wilki. Czym prędzej więc ubraliśmy się i popędziliśmy do gospody „Pod Mrugającym Ślizgaczem”. Gdy już najedzeni do syta, popijaliśmy swoje napoje – Lydia napar z mięty, ja wywar z palonego zboża i cykorii – zaczęliśmy się naradzać, co dalej.

     - Przyszło mi do głowy, żeby pogadać z Sybillą – odezwałem się. – Nikt nie zna wampirów lepiej od niej. Może powie mi coś, co powinniśmy o nich wiedzieć?

     - Dobry pomysł – Lydia pokiwała głową. – Ale idź sam. Ja w tym czasie trochę posprzątam, zanim ta wszechobecna szarość pokryje cały dom.

     Uśmiechnąłem się z tej „wszechobecnej szarości”.

     - Wynajmij kogoś do pomocy – odparłem. – To nie Wietrzny Domek, nie uwiniesz się z tym sama. Przynajmniej nie w jeden dzień.

Gospoda "Pod mrugającym ślizgaczem"

      Na rynku zawsze można było spotkać kilkoro ludzi chętnych do dorywczych prac. Wynajmowanie ich do sprzątania było czymś normalnym. Mieszkało tu sporo zamożnych obywateli, których stać było na takie usługi. Po śniadaniu Lydia skręciła więc w stronę kramów, a ja udałem się do Błękitnego Pałacu.

     Jarl Elisif urzędowała już w najlepsze, siedząc na tronie i dyktując skrybie jakieś listy. Na mój ukłon, odpowiedziała uprzejmym uśmiechem i skinieniem głowy. Falk zapisywał siedział niedaleko, przy stole, w towarzystwie paru urzędników i skrzętnie coś zapisywał. Był tak pochłonięty swoją pracą, że nawet mnie nie zauważył. Natomiast Sybillę Stentor zastałem nieco dalej, na ławie w pałacowym korytarzu, samotnie studiującą jakąś opasłą księgę.

     Gdy stanąłem przed nią, podniosła na mnie swoje świecące oczy i uśmiechnęła się.

     - Witaj – odezwała się. – Miło cię znów widzieć.

     Po czym wskazała mi miejsce na ławie, obok siebie.

     - Też się cieszę, że cię widzę – odrzekłem, siadając przy niej. – Nie chciałbym przeszkadzać, ale mam kilka pytań, na które tylko ty możesz odpowiedzieć.

     - Śmiało – zachęciła mnie z uśmiechem. – Ktoś, kto zrobił dla Samotni tyle co ty, ma u mnie szczególne względy. Rozumiem, że interesują cię wampiry?

     Nietrudno było jej to zgadnąć. Sybilla o wampirach wiedziała wszystko. A to dlatego, że sama była jednym z nich.

     Mogło wydawać się dziwne, że nadworny mag Samotni jest wampirem i wszyscy wokół, nie wyłączając mnie, nie tylko ją tolerują, ale jeszcze poważają. Ale ją naprawdę trudno było podejrzewać o złe zamiary. Służyła miastu od wielu lat, wiernie i z oddaniem, darząc jarl Elisif prawdziwie matczynym uczuciem. Torygg, nieżyjący mąż Elisif, był praktycznie jej wychowankiem. W głębi duszy pozostała uczciwym człowiekiem. Jej charakteru nie wypaczyła nawet przemiana w wampira.

     Ale nie do każdego podchodziła z sercem. Mordercy, zbóje i inni groźni przestępcy nie mogli liczyć na jej litość. Plotki głosiły, że skazanych na śmierć za najcięższe zbrodnie, zamiast do kata, wysyłano do podziemi, gdzie odwiedzała ich Sybilla. Podobno nikt już stamtąd nie wyszedł.

Błękitny Pałac - sala tronowa. Na tronie jarl Elisif, na pierwszym planie (po prawej) Falk Ogniobrody

     Opowieści te budziły dreszcze, ale trudno było mi potępić te praktyki – o ile wieść o nich była prawdziwa. Ja sam miałem na koncie wielu przestępców, którzy zginęli od mojego miecza, a jeszcze częściej od mojej strzały. I nie czułem żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu. Praworządny obywatel cesarstwa nieraz był zmuszony bronić siebie, albo innych, przed różnego rodzaju opryszkami, których nigdy nie brakowało. Jeśli ktoś taki przed śmiercią nasycił jeszcze głód krwi Sybilli, to właściwie tylko mu pozazdrościć, że w zaświaty udawał się bez bólu, choć zapewne nie bez strachu.

     - Tak – potwierdziłem. – Chodzi o wampiry.

     Sybilla pokiwała głową ze zrozumieniem.

     - Czyżbyś dołączył do Obrońców Świtu? – spytała nieoczekiwanie.

     Przyznaję, że nieco się spłoszyłem. Miałem zamiar jej to wyznać, ale nie tak od razu, żeby nie posądziła mnie o złe zamiary względem jej samej. Na tak zadane pytanie mogłem jednak odpowiedzieć tylko w jeden sposób.

     - Tak – westchnąłem ciężko. – Dołączyłem. Ale naprawdę nie mam nic do ciebie.

     - Spróbowałbyś – odparła z udaną groźbą i poufale trąciła mnie łokciem. – Co chcesz wiedzieć?

     Wziąłem głęboki oddech.

     - Czy wampir może się powstrzymać od picia krwi?

     Spojrzała na mnie zamyślona.

     - To zależy, co przez to rozumiesz – odparła ostrożnie. – Jeśli chodzi ci tylko o fizyczne picie krwi, to tak, może. Tak naprawdę, wampiry wcale nie żywią się krwią.

     - Nie krwią? – spojrzałem na nią zdumiony. – A czym?

     - Energią witalną – odparła z przekonaniem. – Ludzką energią życiową. A tak się składa, że znajduje się ona właśnie we krwi. Najłatwiej jest wyssać ją razem z krwią. Krew zawiera jednak również inne składniki, które na wampira działają trochę jak wino i wprawiają w dobry nastrój. To prawda, że niektóre wampiry muszą ją pić, ale tylko te, które nie znają innego sposobu.

     - Na przykład, magii wysączania?

     - Właśnie – skinęła głową. – To bardziej wyrafinowana dieta. I bardziej, jakby to powiedzieć, elegancka, prestiżowa, pasująca do wyższych sfer, a za taką uważają się wampiry wyższego rzędu. Nie zapominaj jednak, że każdy wampir był kiedyś człowiekiem i ma typowo ludzkie wady, na przykład lenistwo. Stosowanie magii wymaga nie tylko umiejętności, ale też wysiłku. Czasami napić się krwi jest po prostu łatwiej. No i przyjemniej. Dlatego nawet wampiry z najwyższego kręgu czasem sobie pozwalają na tę słabość, na przykład wydając uczty, na której wszyscy piją krew.

     - Czyli – zagryzłem wargę – tak czy tak, ofiara musi ponieść śmierć?

     - Niekoniecznie – odrzekła. – Jeśli wampir potrafi powstrzymać się od wysączenia całej energii, ofiara przeżyje, będzie tylko mocno osłabiona. Podobnie z krwią. Jeśli wampir wypije jej zaledwie kielich i pozwoli się ranie zasklepić…

     - A co z zarażaniem? – zapytałem. – Kapłanka Kynaret z Białej Grani twierdziła, że wampiryzm jest bardzo zaraźliwy. Jak się przed tym chronić?

     - Unikać wampirów – uśmiechnęła się. – Ale rozumiem, że w twoim przypadku to niemożliwe.

     - Chodzi mi o to, czy samo przebywanie wśród wampirów może człowieka zarazić – wyjaśniłem. – Czy też wampir musi ukąsić? I czy każde ukąszenie kończy się przemianą w wampira?

     Podniosła w górę ręce, chcąc przerwać potok moich pytań.

     - Po kolei – odrzekła. – Każdą wiedzę trzeba uporządkować, bo inaczej wyniknie z niej tylko chaos. Pozwolisz na krótki wykład?

     - Na to właśnie liczę – uśmiechnąłem się.

     Złożyła dłonie razem i podniosła głowę. Przez chwilę wpatrywała się w wiszący na ścianie kinkiet, jakby zbierała myśli. Płomyk lampki odbił się w jej oczach, czyniąc je jeszcze bardziej błyszczącymi.

     - Wampirem można stać się na dwa sposoby – odezwała się w końcu. – Pierwszy nazwałabym przypadkowym. Jest to po prostu choroba, zwie się Sanguinare Vampiris. Można się nią zarazić po kontakcie z pośledniejszym wampirem, ale tylko wtedy, gdy on ukąsi lub z bliska zacznie wysączać z ciebie twoją życiową energię. Niekoniecznie musi cię ugryźć. Wystarczy, że jest wystarczająco blisko. Dlatego dobrze go trzymać na odległość. Jeśli przypadkiem się nią zarazisz, sam staniesz się pośledniejszym wampirem. I jeśli ukąsisz kogoś innego, również go zarazisz. Tak to się roznosi. Ten rodzaj można jednak uleczyć. Jeśli zrobisz to szybko, zaraz po zarażeniu, wystarczy mikstura, albo błogosławieństwo z boskiej kapliczki. Jeśli później, jest to dość skomplikowane, ale wciąż możliwe. Wiąże się to z pewnym dość skomplikowanym rytuałem. Potrzeby do tego jest ołtarz Talosa.

     - A drugi sposób?

     - To trudniejsza sprawa. Drugi sposób to specjalny rytuał, który może odprawić inny wampir wyższego rzędu. Może przemienić cię wtedy w takiego samego wampira jak on. Taki wampir nie zaraża, nawet jeśli cię ukąsi.

     Potarłem czoło w zamyśleniu.

     - Mówisz, że wampir wyższego rzędu nie zaraża – powiedziałem wolno. – Zaledwie wczoraj ofiarowano mi taki… mroczny dar. Pewien wampir zaproponował mi swoją krew. Oczywiście, odrzuciłem to.

     Sybilla pokiwała głową.

     - Jeden z wampirów Volkihar, zgaduję – mruknęła. – I tak trzeba ci zazdrościć, że dał ci wybór. Ja go nie miałam. Przemieniono mnie wbrew mojej woli. Zmuszono mnie do wypicia krwi wampira. Ale tu sama krew nie wystarczy. To bardziej skomplikowany rytuał. I uwierz mi, nie chcesz znać szczegółów. To jest coś okropnego!

     Zwróciła na mnie swoje oczy, błyszczące teraz zimnym światłem.

     - I to jest jeden z powodów, dla których nienawidzę wampirów! I jeśli kiedykolwiek będę mogła ci pomóc w ich wytępieniu, nie krępuj się mnie o to prosić. Czy masz jeszcze jakieś pytania?

     - Czy wampir może być przyjazny ludziom? – spytałem, myśląc o Seranie.

     Roześmiała się.

     - Czyż nie jesteśmy przyjaciółmi? – spytała. – A przynajmmniej, czyż nie odnosimy się do siebie życzliwie?

     - No tak – mruknąłem zażenowany. – Ale ty jesteś wyjątkiem.

     Westchnęła głęboko.

     - To w pewnym sensie prawda – odrzekła cicho. – Jestem wyjątkiem, bo ja nie chciałam do nich dołączyć. Z całego serca chciałam pozostać człowiekiem i w pewnym sensie mi się to udało, choć uwierz, kosztowało to wiele wysiłku. Wampiryzm zupełnie zmienia człowieka. Zmienia jego charakter, zabija jego wrażliwość na cierpienie innych. I mnie zdarza się bywać okrutną. Choć staram się to okrucieństwo kierować na ludzi równie podłych, muszę od czasu do czasu dać upust swoim żądzom. Cóż, ja nie zaufałabym innemu wampirowi, za dużo o nich wiem. Ale skoro istnieję ja, nie wykluczam, że może istnieć ktoś inny, podobny do mnie. Wiesz, w dużej grupie osób zawsze znajdzie się jedna czy dwie, które dołączyły do niej z zupełnie innych przyczyn niż pozostali. I te osoby myślą i działają zupełnie innymi kategoriami.

     Żartobliwie szturchnęła mnie łokciem.

     - A może zamiast zgadywać, po prostu opowiesz mi, co ci się przytrafiło? – spytała. – Czy też jest to tajemnica Obrońców Świtu?

     Uśmiechnąłem się.

     - Tak, to tajemnica Obrońców Świtu – odparłem. – Ale tobie mogę ją zdradzić.

     I po tych słowach opowiedziałem jej wszystko, co przytrafiło nam się w ostatnich dniach. Słuchała uważnie, nie przerywając. Gdy skończyłem, zadumana pokiwała głową.

     - Taaak… Niezwykła historia – oznajmiła. – Klan Volkihar to istotnie najstarsza wampirza rodzina. A lord Harkon to potężny wampir. Ostatnio często spotyka się w Skyrim członków jego świty. Można ich poznać po specyficznych szatach. Niewątpliwie coś knują. Ale po co im Pradawny Zwój? Tego nie jestem w stanie odgadnąć. Wydaje mi się, że ta młoda wampirzyca stanowi centrum tego planu. I ktoś, nie wiem kto, chciał mu zapobiec, dlatego zamknął ją w krypcie. Ale na razie to tylko puste domysły.

Sybilla Stentor w swej komnacie w Błękitnym Pałacu

     Podziękowałem za poświęcony mi czas.

     - Poszperam w bibliotece – obiecała. – Jeśli się czegoś dowiem, dam ci znać.

*          *          *

      Przez cały następny dzień zbieraliśmy siły do drogi. Obejrzeliśmy dokładnie swoje ciała, aby sprawdzić, czy nie pojawiły się na nich ślady po wampirzych zębach. Niczego takiego nie znaleźliśmy, a jak skończyło się wzajemne oglądanie i obmacywanie, łatwo się domyślić. Cóż, oboje byliśmy wtedy młodzi, zakochani i pełni wigoru. Uzupełniliśmy też swój ekwipunek w sklepie u Fihady, zapewniając kołczany przednimi strzałami i wymieniając nieco zużyte cięciwy naszych łuków. Fihada – pogodny i przyjacielski Redgard – na poczekaniu zmierzył je i przyciął, po czym na każdej z nich, w miejscu nakładania strzały, dodał oplot z żywicznej nici.

     Wyruszyliśmy więc dopiero następnego ranka, przed świtem, jak mieliśmy w zwyczaju. Czekała nas daleka podróż na drugi koniec Skyrim, którą rozplanowaliśmy sobie na cztery dni. Dziś mieliśmy dojść do Rorikstead, nazajutrz do Białej Grani. O ile nic nie wejdzie nam w drogę, wieczorem trzeciego dnia powinniśmy dotrzeć do Ivarstead, a dopiero czwartego do Pękniny. 

     - Jestem ciekawa, jaką minę zrobi Isran, kiedy mu opowiemy nasze przygody – odezwała się Lydia. – Raczej nie będzie szczęśliwy. Nie dość, że nie zlikwidowaliśmy wampira, chociaż mogliśmy, to jeszcze pomogliśmy mu dotrzeć do zamku.

     - I jeszcze niczego właściwie się nie dowiedzieliśmy – westchnąłem, przeczuwając nieprzyjemne chwile. – Serana prawdopodobnie była jakąś kluczową postacią w planie wampirów. I jeszcze ta sprawa Pradawnego Zwoju… Obawiam się, że Isran będzie wściekły. I najgorsze, że będzie miał rację.

     Ale myliłem się. Zapewne uznał, że nie należy obrzucać wyzwiskami kogoś, kto przed chwilą uratował mu życie. A tak się złożyło, że musieliśmy to zrobić, bowiem gdy zbliżyliśmy się do twierdzy, doszły nas odgłosy walki. Czym prędzej pobiegliśmy w kierunku bramy.

     Jak łatwo się domyślić, twierdzę zaatakowały wampiry. Isran i jeszcze jedna członkini Obrońców Świtu, wojowniczka o imieniu Vori, rozpaczliwie oganiali się od czterech wampirów, atakujących ich zarówno bronią, jak i magią wysączania. Na razie dawali radę, ale nie mogło to trwać w nieskończoność. Magia wampirów pozbawiała ich sił. Musieli ulec prędzej czy później. Zdążyliśmy dosłownie w ostatniej chwili.

     Już pierwsze cięcie mojego miecza wywołało eksplozję. Pomny wydarzeń w krypcie Dimhollow, pozostawiłem mój szklany miecz Rozdzieracz Chłodu w Wietrznym Domku, a zabrałem stamtąd Przedświt – daedryczny dar Meridii. Ta eksplozja nie uczyniła najmniejszej szkody ludziom, ale mocno zachwiała wampirami. Jeden z nich momentalnie rozsypał się w kupkę lśniącego pyłu. Musiał być magicznie przywołanym chowańcem. Drugiego Lydia rozorała Mieczem Wampira – darem od generała Tuliusa. Trzeciego, zadającego właśnie potężny cios Isranowi, odepchnąłem tarczą, przez co cięcie trafiło w próżnię. Dobiłem go sztychem miecza. Jego szata zajęła się ogniem, gdy magia przeskoczyła z ostrza na ofiarę. Skonał ze zduszonym jękiem. Czwartego, dobił Isran, w czas odzyskując równowagę.

     Isran krwawił z rany na ramieniu. Rzuciłem w jego stronę zaklęcie lecznicze. Przymknął oczy i skinął mi głową w podzięce. Próbował nawet się uśmiechnąć, ale wyszło to karykaturalnie, bowiem w głębi duszy wciąż był zasmucony.

     - Spójrz – mruknął zasępiony. – Można się było domyślać, że znalezienie nas będzie dla nich tylko kwestią czasu.

     Wciąż masował się po obolałym ramieniu, więc głową wskazał nam drzwi do zamku. Podążyłem za nim.

     - To cena, którą płacimy za jawny zaciąg – westchnął, wchodząc na schody. – Musimy wyznaczyć nową obronę.

     Weszliśmy do zamku. Zaprosił nas do komnaty. Usiedliśmy przy stole.

     - Nie podejrzewam, że masz dla mnie dobre wieści – uśmiechnął z zadumą.

     Zapewne wyczuł to, widząc moją minę. Westchnąłem również.

     - Cóż, mam wieści – skinąłem głową. – Ale raczej nie są dobre.

     - Oczywiście, czemu sądziłem inaczej – uśmiechnął się z ironią. – No, nic, powiedz co wiesz.

     Wziąłem głęboki oddech.

     - Wampiry szukały kobiety, uwięzionej w Dimhollow.

     Spojrzał na mnie zdumiony, potem na Lydię, która tylko skinęła głową. Potem znów na mnie.

     - Kobieta? – bąknął, pochylając się w moją stronę. – Uwięziona w takim miejscu? To bez sensu. Kim ona jest?

     - To córka potężnego władcy wampirów – odrzekłem, opuszczając głowę. – A najgorsze, że chciałem być sprytny i zdaje się, że nawarzyłem niezłego bigosu.

     Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

     Chcąc nie chcąc, opowiedziałem mu o wydarzeniach z krypty. A potem o naszej wizycie w zamku Volkihar.

     - Uznałem, że jeśli ją zabiję, niczego się nie dowiem – wyznałem. – Miałem nadzieję, że zdobędę jakieś informacje na miejscu. A przynajmniej zinfiltruję siedzibę wroga. Ale nie udało mi się nic. Było ich po prostu za dużo. Skutek tylko taki, że poznałem lorda Harkona i jego córkę. No i widziałem siedzibę wampirów od środka, ale też tylko pobieżnie.

     - I dostały tę kobietę od ciebie! – jego głos nie był wściekły, raczej brzmiał ironicznie.

     Pokręcił głową z niedowierzaniem.

     - Mają też Prastary Zwój – dodałem cicho.

     - Że co? – zareagował nieco gwałtowniej. – A co z próbą powstrzymania ich? Nie udało ci się zabezpieczyć zwoju? Nie próbowałeś chociaż?

     - Było ich zbyt wiele jak na nas dwoje – pokręciłem głową. – A Harkon nie wypuściłby nas ze zwojem w rękach. Z rozmowy wynikało, że bardzo mu na nim zależało.

     - Chyba nawet bardziej niż na córce – dodała Lydia. – To była pierwsza rzecz, o jaką ją zapytał. Jeszcze zanim zdążył się z nią przywitać.

     Długie westchnienie wyrwało się z jego piersi. Przez dłuższą chwilę milczał, siedząc z łokciami na kolanach i głową podpartą rękami.  W końcu wyprostował się.

     - Czyli mają wszystko, czego chciały – powiedział powoli. – A nam nie zostało nic. Na bogów! – jęknął, kręcąc głową. – Gorzej już być nie mogło. To przekracza nasze możliwości…

     Zamilkliśmy wszyscy troje. Milczenie przedłużało się. W końcu nie wytrzymałem. Wstałem i zacząłem nerwowo spacerować po komnacie.

     - Znamy ich kryjówkę – mruczałem ni to do nich, ni to do siebie samego. – A gdybym tak zakradł się tam niezauważenie i spróbował wykraść ten zwój?

     - Niezauważenie – burknął Isran. – Widać, że niewiele jeszcze wiesz o wampirach. Skoro było ich tam tak wiele, nie dasz rady się tam dostać tak, żeby cię nie zauważono.

     - No, ale – zająknąłem się – mnie mogłoby się udać. Dobrze się skradam, władam trochę magią, świetnie strzelam. Spróbowałbym. W końcu, to przeze mnie mają ten zwój…

     Ale Isran zdecydowanie pokręcił głową.

     - Jest nas za mało, żebym miał cię posyłać na samobójczą misję – oznajmił.

     - Musimy coś zrobić! – jęknąłem.

     - Oczywiście, że musimy – pokiwał głową. – Jestem stary, nie głupi. Będziemy potrzebowali pomocy. Jeśli są na tyle odważne, by na nas napaść, to sprawa może być poważniejsza niż myślałem. Mam tu dzielnych ludzi, ale… – urwał nagle, rozglądając się wokół. – Są ludzie, których poznałem i z którymi pracowałem przez lata. Potrzebujemy ich umiejętności, jeśli chcemy przeżyć. Problem w tym, że rozstałem się z nimi w gniewie i ze mną zapewne nawet nie zechcą rozmawiać.

     Tu zamilkł, aby po chwili podnieść na mnie swoje jasne, błyszczące oczy.

     - Jeśli uda wam się ich znaleźć, może będziemy mieć szansę.

     - Znaleźć?

     - To trudne zadanie – pokiwał głową. – Jak szukanie igły w stogu siana. Trzeba będzie się sporo nałazić. Ale z tego, co mówiliście, taki tryb życia właśnie prowadzicie?

     - Lubimy taką włóczęgę – przytaknęła Lydia. – I chętnie się tego zadania podejmiemy. Tylko nie wiemy kogo i gdzie mamy szukać.

     - Gdzie znajdziemy potrzebnych nam ludzi? – spytałem.

     Spojrzał na mnie i uśmiechnął się nieco weselej.

     - Prosto i do sedna, co? – skinął głową. – Podoba mi się to. Nie to, co ci głupcy z zakonu… Należy unikać rozgłosu. Zbyt wielu ludzi, a ściągniemy na siebie niechcianą uwagę. Myślę, że przyda nam się Sorine Jurard, Bretonka, bardzo bystra i zręczna. Zafascynowana Dwemerami. W szczególności ich uzbrojeniem. Wiem tylko, że niedawno krążyła po Pograniczu, przekonana że wkrótce natrafi na największe krasnoludzkie ruiny w historii.

     - Pomoże nam? – spytałem.

     Niepewnie pokiwał głową na boki.

     - Być może potrzebna będzie odrobina perswazji, ale powinna to zrobić. Wiesz – westchnął przeciągle – pożegnaliśmy się raczej chłodno. Powiedziałem parę słów za dużo. Teraz, gdy już za późno, wiem, że to ja byłem w błędzie. Na moją prośbę nie przybędzie, ale wy… Jeśli powiecie jej całą prawdę, wytłumaczycie, jak wygląda sytuacja. Zrozumiem, jeśli odmówi. Ale spróbujcie.

     - Dwemerowie – odezwała się Lydia, w zamyśleniu. – Jeśli rzeczywiście jest nimi zafascynowana, to może znać innych ludzi, zakręconych na ich punkcie. Spytajmy Calcelmo, albo Arniela. Może o niej słyszeli? Może wiedzą, gdzie jest?

     Isran wyraźnie poweselał. Aż klepnął się dłońmi w kolana.

     - No, proszę, jak szybko pojawia się plan działania! – próbował się roześmiać, ale mu trochę nie wyszło. – Nie lubicie tracić czasu.

     - To nie będzie szybkie działanie – pokręciłem głową. – Choć jedyne sensowne, jakie potrafię dostrzec. Arniel jest w Zimowej Twierdzy, Calcelmo w Markarcie. Sama podróż zajmie wiele dni. Przyszedł mi też do głowy mistrz Neloth, również wielki znawca kultury dwemerskiej. Tylko on jest aż na Solstheim.

     - Mówiłem, że trzeba się będzie nałazić – przytaknął Isran. – Macie młode nogi, dacie radę. A że to trudne zadanie, wiem sam. Tylko jeśli mogę coś doradzić, raczej nie rozpytujcie osób postronnych. Jedynie takie, którym ufacie. Nie chciałbym, żeby nasz wróg dowiedział się, że jej szukam. To naraziłoby ją na niebezpieczeństwo.

     Pokiwałem głową.

     - Czy kogoś jeszcze mamy odszukać? – spytałem.

     Isran pogładził się po brodzie.

     - Na pewno zechcę odszukać również Gunmara. To zwalisty Nord, nienawidzi wampirów niemal równie mocno jak ja. Wbił sobie do głowy lata temu, że jego doświadczenie ze zwierzętami będzie pomocne. Zwłaszcza z trollami, z tego co słyszałem…

     - Z trollami? – Lydia zrobiła wielkie oczy. – A co trolle mają z tym wspólnego?

     - Ponoć są szczególnie trudne do pokonania przez wampiry – odparł Isran. – Tak mi się zdaje. Inaczej dlaczego Gunmar próbowałby je oswoić? Ale dlaczego są dla nich takie groźne, nie wiem.

     - Oswoić trolla? – potrząsnąłem głową. – To niemożliwe.

     Ale Isran uśmiechnął się tylko tajemniczo.

     - Sporo wiesz, jak zauważyłem – odezwał się z lekką drwiną w głosie. – Ale nie wiesz wszystkiego. Zresztą, nikt nie wie. Mnie też się tak kiedyś wydawało, ale dziś wcale nie jestem taki pewien swego. Gunmar może wiedzieć sporo o trollach, a na pewno więcej niż my. Poświęcił im parę lat życia i dobrze poznał. Tak, czy owak, przydałby nam się. Straż złożona z trolli skutecznie odstraszy wampiry, tego jestem pewien.

     - Gdzie go szukać?

     Wzruszył ramionami.

     - Ostatnie co o nim słyszałem, to że krąży po Skyrim, szukając bestii do oswojenia.

     Wolno wypuściłem powietrze z płuc.

     - Trzeba będzie po prostu szukać dziwaka, który rozpytuje o trolle – skwitowałem.

     - Może sprawiać wrażenie myśliwego – dodała Lydia. – To już nie takie dziwne.

     - Łój trolla to jedyny z niego pożytek – pokręciłem głową. –Jest w miarę tani, a troll niebezpieczny, więc niewielu myśliwych na nie poluje. Popytamy, poszukamy – spojrzałem na Israna. – Ale nie obiecuję, że znajdziemy ich szybko. Trzeba przeczesać w zasadzie całe Skyrim, a przecież nie szukamy nieruchomego głazu, tylko człowieka, który też wciąż się przemieszcza. Trolle nie występują w jednym miejscu. Są w zasadzie w każdym większym lesie.

     Isran pokiwał głową ze zrozumieniem i klepnął mnie w kolano.

     - Wiem, że to trudne i nie spodziewam się szybkiego rezultatu. Ale to konieczne. Sprowadź tu tę dwójkę, a będziemy mogli zacząć obmyślanie planu. Nie wiem skąd, ale mam przeczucie, że wam się uda i to szybciej, niż wszyscy się spodziewamy.

*          *          *

     Nie nocowaliśmy w zamku. Do Pękniny było całkiem blisko, jak na odległości w Skyrim, więc po prostu wróciliśmy na noc do naszego domku. I tam zaczęliśmy układać plan działania. Zadanie było jednocześnie łatwe i trudne. Łatwe, bo nie wymagało żadnych szczególnych umiejętności, ani nawet wyrzeczeń z naszej strony. Oboje uwielbialiśmy włóczyć się po kraju i penetrować nieodkryte miejsca. Trudne, bo czekał nas spory obszar do przeczesania, być może nawet kilkakrotnie.

     - Na Pograniczu… – Lydia uważnie wpatrywała się w naszą mapę. – Szuka wielkiej, dwemerskiej budowli. Ja zaczęłabym od Bthardamz? Pamiętasz? Byliśmy tam kiedyś. Spore, podziemne miasto. Chyba największe w Skyrim. I w odludnym miejscu, nie wszystkim znane.

     - Albo Czarna Przystań – pokiwałem głową. – Też leży częściowo na Pograniczu, a raczej pod nim. Tylko tam znalezienie kogokolwiek graniczy z cudem.

     - Nchuand-Zel – palec Lydii wskazał Markart. – Też niemałe miasto. Jest gdzie szukać.

     - Albo to ostatnie, jak to się nazywało? – zerknąłem na mapę. – Akrnghtamz, nigdy nie zapamiętam. Warto byłoby i tego poszukać. Proponowałbym nawet zacząć od tego.

     Lydia spojrzała na mnie pobłażliwie.

     - Bo nigdy tam nie byliśmy? – spytała.

     Zdaje się, że zrobiłem wtedy bardzo głupią minę, bo nie mogła powstrzymać śmiechu. Przyznaję, że ciągnęło mnie do tego miejsca. Zwłaszcza po tym, co w Akademii przeczytałem o tajemniczym eterium. Zdawałem sobie jednak sprawę, że na razie trzeba to odłożyć na bok i jak najszybciej wykonać zadanie, jakie nałożył na nas Isran. W końcu, to z naszej winy wampiry zdobyły przewagę w tej walce i należało to naprawić.

     - Najlepiej chyba zacząć od Markartu – westchnąłem zrezygnowany. – Tam trzeba popytać Calcelmo, czy wie coś o… Jak ona miała na imię?

     - Sorine Jurard – odparła Lydia. – A skoro ona włóczy się po Pograniczu, z Markartu będzie najbliżej.

     - Taaa – westchnąłem przeciągle. – Zwłaszcza, że Markart to miasto najdalej położone od Pękniny. Cztery dni drogi najmniej.

     Lydia przysunęła się do mnie i szepnęła mi do ucha.

     - Ale za to, przez Białą Grań…

     Objąłem ją czule.

     - Ty to zawsze wiesz, jak mnie pocieszyć.

     Nazajutrz, jeszcze przed świtem, zgodnie ruszyliśmy w kierunku Ivarstead.