wtorek, 11 października 2016

Rozdział IV – Pierwsze starcie

     Kowal spojrzał na mnie pytająco swymi niebieskimi oczami.

     - Generał Tulius mówił, że mogę się u ciebie zaopatrzyć – powiedziałem, podając mu kwit.
     
     Zerknął na pieczęć i skinął głową.
     
     - Tak - rzekł przeciągle, uśmiechając się. – Mam do ciebie tylko jedno pytanie. Lekki, średni, czy ciężki?
     
     - Lekki – odwzajemniłem uśmiech, domyślając się, o co chodzi.
     
     Skinął głową i zaprowadził mnie do składu przy kuźni.
     
     - Dobrze, proszę – zademonstrował gestem pełen skład kompletnych cesarskich zbroi i wskazał na lewą stronę, gdzie na regale leżały lekkie. – Zapewni ci swobodę ruchów i wytrzyma przez jakiś czas wymianę ciosów z przeciwnikiem. Wystarczy…
     
     Zmierzył wzrokiem moją sylwetkę, po czym bezbłędnie dobrał rozmiar, wręczając mi skórzaną, cesarską zbroję, takiż hełm, karwasze i buty. Na koniec podał mi podłużną tarczę, z drewna, obciągniętego skórą.
     
     - Jeden darmowy zestaw na żołnierza – odezwał się. – Jeżeli go zgubisz, albo uszkodzisz, zapłacisz jak cała reszta.
     
     Uśmiechnąłem się tylko. Jeśli go uszkodzę, a trudno nie uszkodzić zbroi w walce, to sam sobie ją naprawię. Już teraz myślałem, jak ją ulepszyć, na wzór mojej starej, skórzanej zbroi. Zaklnę ją sobie tak, aby magia też mnie wspomagała. Znałem już odpowiednie zaklęcia.
     
     Żal mi było tylko rozstawać się z mocnymi i lekkimi elfimi skorupami. Te blachy nieraz uratowały mi życie. Stały się już moją drugą skórą. Sprawdziły się w boju nie raz i nie dwa razy. Lekkie, wytrzymałe, doskonale dopasowane… Ech, trzeba je teraz zamienić na cesarskie uzbrojenie, które ani się do nich nie umywało.
     
     Zapewne, gdybym się uparł, mógłbym zdobyć pozwolenie na noszenie mojej thalmorskiej zbroi. Ale nie chciałem tego robić. Zależało mi na tym, aby moi towarzysze byli świadomi, że jestem jednym z nich. Ulepszenie zbroi powinno wystarczyć. Ale to dopiero, gdy wrócę do Białej Grani. Adrianne miała w kuźni kilka specjalnie ukształtowanych kowadeł, które ułatwiały wykonywanie wzmocnień. Tam też miałem specjalnie spreparowane, utwardzone skóry, które przygotowałem sobie swego czasu na wypadek, gdyby moja stara skórzana zbroja wymagała naprawy.
     
     Poszedłem do zamku, szukać swojej kwatery. Podoficer wskazał mi moją pryczę i skrzynię na osobiste rzeczy. Klucza do skrzyni nie było. Nikt i tak ich tu nie używał. Podobno jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby jeden współtowarzysz okradł drugiego.
     
     Przebrałem się w nową zbroję. Elfie skorupy pieczołowicie owinąłem płótnem i schowałem na samo dno skrzyni. Podobnie zrobiłem z tarczą. Kiedyś, mam nadzieję, wyciągnę je jeszcze stamtąd i włożę na siebie. Kiedyś, gdy w Skyrim zapanuje pokój.
     
     W nowej zbroi czułem się trochę dziwnie. Jakby nagi. Odsłonięte ramiona i nogi nie dodawały pewności siebie. Tarcza była znacznie cięższa niż elfia i trudniej się nią operowało. Dobrze choć, że mogłem zachować łuk i miecz. Przypasałem Przedświt. Zguba Smoków powędrowała do skrzyni. Nie wybierałem się na smoki, tylko na Gromowładnych. Ciekawe, co myślała o tym Meridia. Pewnie nie była z tego zadowolona. Jej miecz miał służyć oczyszczaniu ziemi z plugastwa, a nie wzajemne wyrzynanie się ludzi…
     
     Nie miałem jednak czasu na rozmyślania, bowiem natychmiast zawołano mnie na plac, gdzie odbywały się ćwiczenia. Kapitan Aldis nie poznał mnie. Cóż, mundur zmienia człowieka. A ja przez pół dnia posłusznie ćwiczyłem pozycje, saluty, zwroty i inne manewry. Dopiero, gdy nakazał ćwiczyć strzelanie z łuku do tarczy, zwrócił uwagę na moje umiejętności. Przyjrzał mi się uważnie i skinął głową. Z tych ćwiczeń byłem zwolniony. Nakazał mi instruowanie pozostałych rekrutów. Czyli niejako automatycznie w ich świadomości zapisałem się jako ten bardziej doświadczony, którego warto słuchać. Przyda się przy awansie…
     
     Potem przyszedł czas na walkę na miecze. I tu się wyróżniałem, będąc nieźle przeszkolonym przez Lydię. W symulowanym starciu nawet kapitan musiał mi ulec. Aldis wyraził zdziwienie, że mnie tu w ogóle skierowano, po czym nabazgrał jakiś papier i kazał mi go zanieść Rikke.
     
     Po drodze zerknąłem na ten papier. Była to opinia Aldisa na mój temat. Stało tam wyraźnie, że zarówno w walce na miecze, jak i na łuki, moje umiejętności są niezrównanie wysokie. Zauważył też, że poruszam się bardzo cicho, a strzelam na sposób myśliwski. Sugerowany przydział: jednostka autonomiczna, do zadań specjalnych, na przykład zwiadowca.
     
     Rikke zerknęła na świstek i uśmiechnęła się z przekąsem. Pokazała go Cipiusowi – legatowi, który niedawno przybył do Skyrim, wraz ze sporym oddziałem legionistów. Ten uniósł brwi i spojrzał na mnie zaciekawiony, taksując mnie wzrokiem od głowy do stóp, jakbym był koniem, przeznaczonym na sprzedaż.
     
     - Witaj w Legionie, auxiliariusie – odezwała się Rikke, po czym zniżyła głos. – Słuchaj uważnie. Prawa ręka Ulfrica, Galmar Kamienna-Pięść, odnalazł miejsce, w którym według niego znajduje się Wyszczerbiona Korona. Dopilnujemy, żeby nie wpadło to w jego łapy. Reszta moich ludzi zbiera się już przed Korvanjund – wskazała palcem na mapę. – Spotkamy się tam, gdy tylko tu skończę.
     
     Zerknąłem ma mapę. Wskazany punkt znajdował się niedaleko Białej Grani. O ile mogłem się zorientować, najkrótszy trakt biegł w pobliżu Gwiazdy Zarannej.
     
     - Czym jest Wyszczerbiona Korona? – odważyłem się spytać.
     
     - To legendarna korona z czasów króla Haralda – odrzekła zamyślona. – A może nawet sprzed tego okresu. Stanowi potężny relikt dawno minionej złotej ery. Wedle legendy, koronę wykonano z kości i kłów starożytnych smoków. Podobno zapewnia swemu właścicielowi wielką siłę. Tak czy inaczej, zdobycie tego potężnego symbolu przez Ulfrica pomoże mu zebrać więcej sympatyków.
     
     Zerknęła na kilka dokumentów. Termin spotkania wyznaczyła na świt za trzy dni. Było to więcej niż potrzeba na podróż, nawet jeśli miałaby ona przebiegać przez Białą Grań. Ucieszyło mnie to. Będzie okazja ulepszyć i zakląć nowy ekwipunek!
     
     - Nie czekaj na mnie – poleciła Rikke. – Jak najszybciej udaj się do Korvanjund. Spotkamy się na miejscu.
     
     Zanim wyszedłem, zaznaczyłem sobie Korvanjund na mapie. Nie wiedziałem, co ta nazwa oznacza. Czyżby jakąś wioskę? Moja mapa, w miarę dodawania kolejnych szczegółów, stawała się coraz dokładniejsza. Dokładnie zaznaczone trakty i ścieżki bardzo pomagały w orientacji w terenie. Żeby dojść do celu, wystarczyło pójść z Białej Grani tak samo, jak do Gwiazdy Zarannej, dopiero na granicy śniegów odbić nieco na wschód. Powinienem znaleźć bez trudu.
     
     Wyruszyłem niezwłocznie. Początkowo ruszyłem ochoczo, ale wkrótce ogarnął mnie dziwny lęk. Do tej pory nie zwracałem uwagi na Gromowładnych, których zdarzało mi się mijać po drodze. Pozdrawialiśmy się wzajemnie i każdy szedł w swoją drogę. Teraz musiałem się ich wystrzegać. Cesarskie barwy automatycznie czyniły mnie ich wrogiem.
     
     Ale to nie Gromowładni mnie zaatakowali, tylko wampiry! I to aż trzy! Czekały na rozwidleniu dróg, przy świątyni Meridii. Dwoje z nich udawało Strażników Stendarra, swych śmiertelnych wrogów. Podszedłem do nich ufnie i dopiero z bliska poznałem, z kim mam do czynienia. Uratował mnie Przedświt. Gdy zabiłem pierwszego wampira, wywołał potężną eksplozję, która odrzuciła dwa pozostałe o kilka kroków, na skały. Korzystając z ich chwilowego oszołomienia, dokończyłem dzieła.
     
     Żaden z wampirów nie zdołał mnie drasnąć. Przykląkłem na jedno kolano i w myślach podziękowałem Meridii za pomoc. Ani chybi, bliskości jej świątyni zawdzięczałem fakt, że Przedświt wywołał eksplozję dokładnie wtedy i dokładnie taką, jaka była potrzebna, by wyjść ze starcia bez szwanku.
     
     Rozejrzałem się po pobojowisku. Za zawalonym pniem ujrzałem ukryte zwłoki dwóch kobiet: Nordki i Dunmerki. To były prawdziwe strażniczki Stendarra, zamordowane przez wampiry. Nie miałem czasu na oddanie im ostatniej przysługi. Zamknąłem im tylko oczy i popędziłem dalej.
     
     Strażnik Smoczymostu skinął głową, gdy relacjonowałem mu, co stało się na drodze. Obiecał zająć się zwłokami. Cenił Strażników Stendarra i zgadzał się ze mną, że wampiry strasznie się ostatnio rozzuchwaliły.
     
     - Podobno na nowo formują się Obrońcy Świtu – poinformował mnie. – Jacyś łowcy wampirów, czy coś… Zastanawiam się, czy się do nich nie przyłączyć.
     
     Nie podjąłem dyskusji. Chciałem jeszcze przed zmierzchem dotrzeć do Wąwozu Rabusiów. Za dnia łatwiej było sprawdzić, czy przypadkiem nie zamieszkali go jacyś nowi, podejrzani osobnicy. Udało mi się, ale dyszałem jak kowalski młot, a pot lał się spod mojego hełmu.
     
     Obóz w wąwozie był pusty, tak jak go zostawiliśmy ostatnio. Ktoś niedawno rzucił wiecheć słomy na łóżko w domku herszta. Widać, podróżnicy korzystali z tego miejsca. Śladów żadnych zbójów nie znalazłem.
     
     Zrzuciłem zbroję i wykąpałem się w rzece. Poczułem się świeży i rześki. W międzyczasie zrobiło się ciemno. Zamknąłem starannie wrota i podparłem je kołkiem. Zawarłem też drzwi w taki sposób, że każda próba ich otwarcia musiała spowodować niezły hałas. Dopiero wtedy zjadłem coś ze swoich zapasów i poszedłem spać. Spałem w ubraniu. Pozbawiona wystających elementów cesarska zbroja nie uciskała mnie nigdzie i nie uwierała, choć do wygodnych to bym tego odpoczynku nie zaliczył. Skoro świt ruszyłem dalej i już bez przygód dotarłem do Białej Grani, dokładnie w chwili, w której czerwone słońce dotykało horyzontu nad fortem Szara Przystań. Miałem cały dzień zapasu, a przed sobą perspektywę wypoczynku we własnym, wygodnym łóżku.
     
     Rankiem wstałem wcześnie i od razu zabrałem się za ulepszanie zbroi. Wyciąłem kilka kawałków skóry, skorzystałem z kuźni Adrianne – a także jej pomocy, jaką zaofiarowała mi, ujrzawszy mnie w cesarskich barwach. Nie minęło kilka godzin, a mój napierśnik i naramienniki zostały solidnie wzmocnione utwardzoną skórą, przy czym zbroja nic nie straciła ze swej elastyczności. Do hełmu Adrianne przynitowała mi wzmocnienia na czole i karku.
     
     Potem popędziłem do Farengara i korzystając z jego magicznego katalizatora, nałożyłem zaklęcia na zbroję, tarczę i buty.
     
     Byłem gotów do wyprawy.
     
     *          *           *
     
     Wstałem na kilka godzin przed świtem. Zależało mi, aby znaleźć się na miejscu na czas. Obawiałem się trochę, czy po ciemku znajdę swój oddział, ale moje obawy były płonne. Gdy tylko minąłem granicę śniegu, doszedłem ich po śladach, jak po sznurku.
     
Smok, podążający w kierunku gór na wschód od Białej Grani. Poniżej widoczny trakt, prowadzący do Gwiazdy Zarannej i Zimowej Twierdzy, którym Wulfhere udał się do Korvanjund. Kroniki wspominają, iż tego smoka widziano przez kilka tygodni w tym samym miejscu, jednak nikogo on nie zaatakował

     Oddział nie był wielki. Składał się zaledwie z siedmiu ludzi. Widać jednak było, że to doświadczeni żołnierze, zapewne sami wybierani specjalnie do takich zadań.
     
     Jeden z nich, w masywniejszej nieco zbroi, na mój widok oderwał się od grupy i z wyciągniętą dłonią zbliżył się do mnie. Uśmiech na jego twarzy miał wielkość sporego rogala.
     
     - Hadvar!
     
     Uściskaliśmy się serdecznie.
     
     - Dobrze cię widzieć – potrząsnął moją prawicą, po czym odsunął mnie na długość ramienia, aby mi się przyjrzeć. – Wiedziałem, że wpasujesz się w szeregi legionistów!
     
     Klepnął mnie poufale w plecy i powiódł do pozostałych, zgromadzonych wokół Rikke.
     
     - Cieszę się, że będziesz tam ze mną – rzekł po drodze. – Nie podoba mi się to miejsce. I nie mam na myśli Gromowładnych…
     
     - O czym ty mówisz? – spytałem zdziwiony, nie wiedziałem bowiem nawet, dokąd tak naprawdę się wybieramy.
     
     - Te pradawne ruiny… - szepnął z przejęciem. – Starożytni nas tu nie chcą. Lepiej zostawić ich w spokoju.
     
     Ach, więc wybieramy się do podziemi! No cóż, nie pierwszyzna to dla mnie. W kilku słowach opowiedziałem przyjacielowi o moich eksploracjach w przeszłości. Rozjaśnił twarz i wyraźnie pokonał lęk przed ruinami.
     
     - Ale to nie ważne – machnął ręką, starając się dodać sobie odwagi. – Jesteśmy cesarskimi żołnierzami i wypełnimy rozkaz, choćby nie wiem co!
     
     Zbliżyliśmy się do Rikke i otoczyliśmy ją ze wszystkich stron.
     
     - Jak wygląda sytuacja? – rzuciła w stronę jednego z żołnierzy.
     
     - Gromowładni obozowali już przy wejściu, gdy się tu zjawiliśmy – zameldował. – Ale jeszcze nie wiedzą, że tu jesteśmy.
     
     Rikke pokiwała głową.
     
     - No, to już coś…
     
     Po czym zwróciła się do nas.
     
     - Zdaje się, że ci przeklęci buntownicy dotarli tu pierwsi. Nieważne… Mamy przewagę zaskoczenia.
     
     Żołnierze nie zdradzali lęku. Wiedzieli, co mają robić. Byli to doświadczeni weterani, którzy w niejednym boju brali już udział. Był pośród nich tylko jeden wyjątek, tylko jeden żółtodziób, który dopiero co włożył mundur. Byłem nim, oczywiście, ja. Do tej pory walczyłem w pojedynkę, albo razem z Lydią, gdy wspieraliśmy się wzajemnie. Teraz po raz pierwszy miałem walczyć w szeregu, jak żołnierz. Nie zdziwiło mnie więc, gdy Rikke spojrzała na mnie i właśnie do mnie skierowała słowa.
     
     - Szykuj się do drogi!
     
     - Jestem w gotowości, legacie – odpowiedziałem szybko.
     
     Uśmiechnęła się zawadiacko.
     
     - Za mną.
     
     Ruszyliśmy za nią. Hadvar szedł przy niej i zauważyłem, że półgłosem coś jej mówi. Rikke zerknęła na mnie i skinęła głową. Czyżby informował ją, że jestem doświadczonym eksploratorem podziemi? Oby tylko nie wysunęła pochopnych wniosków! Moje umiejętności nie na wiele tu się zdadzą. Umiałem przeszukiwać ruiny, ale w pojedynkę, cichcem, skradając się z łukiem w rękach. Tu zanosiło się raczej na brawurową szarżę. Jak zmusić żołnierzy do zachowania bezwzględnej ciszy? Nie da się – było nas po prostu zbyt wielu.
     
     W bezpiecznej odległości od celu podróży, Rikke poleciła nam zatrzymać się i zbliżyć się do niej. Otoczyliśmy ją ciasnym kręgiem.
     
     - Słuchajcie, legioniści – odezwała się półgłosem, bowiem wróg mógł już być blisko. – Gromowładni są tu z tego samego powodu co my. Ulfric Pretendent pragnie korony, ale nie pozwolimy mu jej zdobyć. Wiem, że możecie znać niektórych ludzi po drugiej stronie. Ale pamiętajcie jedno: to wrogowie, którzy nie zawahają się odebrać wam życia. Generał Tulius liczy, że zdobędziemy Wyszczerbioną Koronę i tak właśnie zrobimy! Pokażemy tym buntownikom, jak wyglądają prawdziwi żołnierze!
     
     Muszę przyznać, że umiała zagrzać do walki. Poczułem przypływ adrenaliny.
     
     Gęsiego, cichcem, ruszyliśmy za nią. Wkrótce ujrzałem ów osławiony Korvanjund. Była to potężna budowla, piętrowa, aczkolwiek nie wystająca wiele nad ziemię, bowiem miała kształt podłużnej jamy, wpuszczonej w głąb ziemi. Aby się do niej dostać, trzeba było zejść po ośnieżonych schodach na dół, a potem, po drugich schodach, ponownie wspiąć się na górę, gdzie tuż pod powierzchnią ziemi znajdowało się wejście.
     
Korvanjund

     Gromowładni nie zaniedbali ostrożności. Na schodach rozstawiono pięciu żołnierzy. Mogli narobić alarmu. Wprawdzie nie spodziewali się nas, ale podejść ich niepostrzeżenie było niemal niemożliwością.
Zdjąłem łuk z ramienia, gdy Rikke gestem nakazała atak.
     
     Pierwszy raz musiałem wtedy wykonać rozkaz, który uważałem za lekkomyślny. O wiele skuteczniej byłoby najpierw zlikwidować tych kilku w odsłoniętych miejscach. Ja zacząłbym od tego przy samym wejściu. Przy odrobinie szczęścia, nikt nie zauważyłby jego śmierci i można wtedy spróbować wyeliminować następnego, licząc od wejścia. To było ważne, bowiem im bliżej wejścia stał żołnierz, tym łatwiej było mu zaalarmować tych w środku. Tymczasem cesarscy rzucili się na Gromowładnych dokładnie od przeciwnej strony. To był błąd!
     
     Ale co robić? Byłem żołnierzem, a żołnierz słucha rozkazów!
     
     Miałem już jednak w rękach łuk i strzałę na cięciwie. Pozwoliłem sobie na tę drobną niesubordynację i z daleka wypuściłem strzałę do strażnika przy wejściu. Trafiłem bezbłędnie – żołnierz padł tak jak stał. I dopiero wtedy sięgnąłem po miecz i tarczę, zbiegając za pozostałymi. Do dziś, z uporem maniaka będę twierdził, że to właśnie uratowało nas przed buntownikami w środku, ale nikt poza mną nigdy się o tym nie dowiedział.
     
     Cesarscy zadziwiająco szybko uwinęli się z przeciwnikiem. Pięciu Gromowładnych dołączyło do swoich przodków w Sovngardzie. Choć każdy z nich potrafił się bić, brakowało im wyszkolenia. Nie umieli walczyć w szyku, współpracując ze sobą i powierzając sobie życie nawzajem, jak doskonale potrafili to legioniści. Tylko jeden z nas odniósł niegroźną ranę. Zaleczyłem mu ją zaklęciem, wzbudzając tym samym niemałe zdziwienie wśród współtowarzyszy.
     
     - Dobra robota! – pochwaliła nas Rikke. – Nawet się nie połapią, co w nich walnęło!
     
     Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się tajemniczo.
     
     - Ale nie lekceważ Gromowładnych – dodała, zwracając się do mnie. – Wielu z nich to weterani Legionu. Może i są zdrajcami, ale walczyć potrafią. Tym razem mieliśmy przewagę zaskoczenia, ale nie zawsze tak będzie.
     
     Wskazała ramieniem na wejście.
     
     - Ruszajmy! – rzuciła.
     
     Na schodach leżały zwłoki kilku bandytów. Widocznie podziemia nie były całkiem opuszczone. Gromowładni jednak wykonali za nas tę robotę i rozbójnikami nie musieliśmy się przejmować. Mieliśmy jednak przed sobą przeciwnika o wiele groźniejszego.
     
     Znaleźliśmy się przedsionku, w którym rozbójnicy urządzili sobie obozowisko. Na palenisku dogasał ogień – znać, że Gromowładni przybyli tu niedawno. Hadvar uchylił drewniane drzwi i wszyscy wślizgnęliśmy się do środka. Moim oczom ukazała się wielka sala, przegrodzona schodami. Jako żywo przypominało mi to wnętrze świątyni Skuldafn. A byłem zapewne jedynym żyjącym człowiekiem, który widział ją na własne oczy.
     
     Zakradliśmy się pod ścianę przy schodach. Dobiegały nas jakieś glosy. Wróg był przed nami.
     
     - Wszyscy gotowi? – spytała szeptem Rikke.
     
     Żołnierze pokiwali głowami. Wszyscy trzymali miecze w pogotowiu.
     
     - Atakujemy na mój znak. To twoja chwila – zwróciła się do mnie, wskazując na łuk. – Pokaż, na co cię stać.
     
     Schowałem miecz i sięgnąłem po łuk. Tarczę zawiesiłem sobie na plecach. Niezbyt zręcznie, bowiem przyzwyczajony do obłego kształtu elfich blach, wciąż o coś zahaczałem. W końcu jednak strzała trafiła na cięciwę. Wybrałem dwemerską. Z bliska bez problemu przebijała kirysy Gromowładnych. Wychyliłem się zza załomu dokładnie w tym momencie, w którym na szczycie schodów pojawił się Gromowładny żołnierz, w błękitnej opończy, narzuconej na łuskową zbroję i przyłbicy na głowie. Dostrzegł mnie, ale nie zdążył zaalarmować pozostałych. Grot trafił bezbłędnie w serce i wbił się w kirys na głębokość dwu dłoni. Żołnierz miał szybką śmierć. Niestety, nie przeszła nie zauważona. Na schodach pojawili się następni.
     
     Walka na miecze ma to do siebie, że w takich miejscach jak to, wygodniej jest uderzać w górę niż w dół. Cesarscy wykorzystali tę przewagę w stu procentach, dosłownie miażdżąc przeciwników nadstawionymi tarczami. Niewielki oddziałek uległ nam w ciągu kilku sekund, a żaden z nas nie odniósł rany.
     
     Rikke była zadowolona, ale nic nie powiedziała. Wyznaczyła dwóch żołnierzy.
     
     - Będziecie pilnować wejścia. Nie chcemy, żeby zaskoczyły nas posiłki Gromowładnych. Reszta za mną!
     
     A dalej, jak to w podziemiach. Plątanina korytarzy i komnat. Właśnie znaleźliśmy się na galeryjce, otaczającej niedużą komnatę na wysokości dwa razy większej niż ludzki wzrost. Tam dopadli nas Gromowładni, ale było ich tylko trzech. Poradziliśmy sobie z nimi. Zbiegliśmy schodami z galeryjki i stanęliśmy przed wąskim i ciasnym przejściem.
     
     Rikke przytknęła palec do ust, nakazując milczenie.
     
     - Nie podoba mi się to – szepnęła. – Idealne miejsce na zasadzkę. Stawiam dziesięć do jednego, że czekają na nas po drugiej stronie.
     
     Musiałem przyznać, że mi zaimponowała. Może i byłem doświadczonym eksploratorem jaskiń i podziemi, ale dotąd walczyłem w nich jedynie z głupimi draugrami i niewiele mądrzejszymi bandytami. Jeszcze nie miałem okazji napotkać przeciwnika inteligentnego, który zastawiał pułapki i przewidywał moje ruchy. Wlazłbym w tę zasadzkę bez namysłu.
     
     Rozejrzeliśmy się wokół.
     
     - Ale nie ma innej drogi, legacie – szepnął jeden z żołnierzy.
     
     Rikke spojrzała na niego przelotnie, po czym wbiła wzrok we mnie. Mówiła do niego, ale jasnym było dla mnie, że tym razem oczekuje działania właśnie ode mnie. Zapewne Hadvar po drodze powiedział jej, czego może się po mnie spodziewać.
     
     - Nie wyciągajmy pochopnych wniosków żołnierzu!
     
     No proszę, nawet szeptem potrafi mówić zdecydowanie i pewnie! To rzadki dar…
     
     - Legion zawsze znajduje rozwiązanie – ciągnęła. – Wolę się najpierw rozejrzeć, niż na ślepo wejść prosto w zasadzkę.
     
     Ponownie schowałem miecz i chwyciłem łuk. Uśmiech skrzywił jej wargi, gdy zrozumiała, że odgadłem rozkaz, zanim go wypowiedziała. Formalności jednak musiało stać się zadość.
     
     - Auxiliariuszu – rzuciła w moją stronę. – Sprawdźcie, czy nie ma innej drogi. Ruszymy z pomocą, gdy tylko dobiegną nas odgłosy walki.
     
     Podniosła głowę i zerknęła na galeryjkę.
     
     - Może gdzieś nad nami znajdziesz drogę…
     
     Nie potrzebowałem podpowiedzi. Już na pierwszy rzut oka było widać, że na poziomie ziemi żadnego przejścia nie znajdę. Wbiegłem po schodach i zacząłem przeszukiwać piętro. Po lewej stronie nie znalazłem niczego, natomiast po prawej odkryłem kilka obiecujących zakamarków. I coś jeszcze: przeciąg! Słaby, ale zauważalny. Gdy wystawiłem twarz, poczułem na policzku delikatny powiew. Ruch powietrza oznaczał, że gdzieś tam znajduje się przejście. Ruszyłem w tamtym kierunku ze strzałą na cięciwie. Wąski korytarzyk był trochę kręty, ale prowadził na wąski, kamienny most, unoszący się ponad obszerną komnatą, znacznie większą niż ta, w której czaili się cesarscy.
     
     Komnata miała kilka poziomów. Po lewej stronie wznosiło się coś na kształt tarasu. Stało tam dwóch Gromowładnych w swobodnych pozach, widocznie nie spodziewając się ataku. Najwyższym poziomem był most, na którym właśnie napinałem łuk.
     
     Nie miałem możliwości sprawdzić, czy przy przejściu stoją jacyś wrogowie. Nie mogłem go dostrzec z miejsca, w którym stałem. Aby tam zajrzeć, musiałem przejść mniej więcej do połowy mostu, a tego nie mogłem zrobić niepostrzeżenie. Wartownicy zobaczyliby mnie, gdy tylko wychyliłbym się z przejścia. Cała nadzieja w tym, że było dość daleko. Aby mnie dopaść, musieliby zbiec ze swego tarasu i wejść po znacznie dłuższych schodach na most. Most też był dość długi – na całą długość komnaty. Zanim mnie dopadną, zdążę wypuścić ze sześć strzał. Wystarczy, że połowa z nich trafi…
     
     Pierwsza trafiła. Magiczny ładunek przeskoczył na żołnierza, obejmując go jasnym płomieniem. Jeśli żył po moim strzale – choć to wątpliwe, zważywszy, ze trafiłem w serce – płomień zakończył jego życie bardzo szybko. Drugi natychmiast podniósł alarm.
     
     Usłyszałem tupot na dole. Spróbowałem wycelować do drugiego na tarasie, ale stał za drewnianym filarem i przestraszony rozglądał się wokół, nie wiedząc, skąd padł strzał. Tymczasem na dole rozległy się odgłosy walki. Cesarscy wkroczyli do akcji! Łuk powędrował na ramię, a w mojej ręce pojawiła się tarcza. Całkiem zgrabnie! Robię postępy… Zbiegłem ostrożnie po wąskich i stromych schodach, jednakże nie zdążyłem włączyć się do walki. Legioniści poradzili sobie beze mnie. Zanim zbiegłem na dół, oni już byli na tarasie, wymieniając ciosy z kolejnym Gromowładnymi, którzy nadbiegli z wnętrza świątyni. Zanim ich dopadłem, było po wszystkim.
     
     Rikke skinęła na nas. Podążyliśmy za nią.
     
     Przemierzyliśmy cichcem kilka korytarzy, aż znaleźliśmy się w niewielkiej, przejściowej sali, z płonącym zniczem pośrodku. W ścianę wmurowano tu kilka sarkofagów. Wiedziałem, czego się spodziewać po takich miejscach. Gromowładni widocznie nie wiedzieli i dlatego właśnie w salce leżały zwłoki, ubrane w błękitną opończę, a obok – draugr, którego zapewne zasiekli jego towarzysze.
     
     Żołnierze rozglądali się szeroko otwartymi oczami.
     
     - Co to jest, na dziewięć szpicgatów? – bąknął jeden z nich. – Czy to jest właśnie przyczyna śmierci tego Gromowładnego? – powiódł zdumionym wzrokiem po pozostałych. – Niemożliwe! Przecież wygląda, jakby nie żył już od setek lat!
     
     Uznałem za stosowne wtrącić się w tym momencie.
     
     - To draugr – odezwałem się. – Nieumarły.
     
     Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
    
     - Nie żyje od setek lat, ale to nie przeszkadza mu walczyć. Jakaś nieczysta siła nadaje mu pozory życia. Może chodzić i walczyć. To on zabił tego Gromowładnego.
     
     Uśmiechy niedowierzania nie podniosły mnie na duchu.
     
     - Lepiej uwierzcie – ostrzegłem. – Wiele razy miałem okazję się z nimi zmierzyć. Zamieszkują pradawne norskie krypty i nie znają litości. Zresztą – wzruszyłem ramionami – niebawem pewnie sami się przekonacie.
     
     Rikke pokręciła głową. Była Nordką, więc słyszała to i owo o draugrach. Nie chciała jednak gasić odwagi swoich żołnierzy.
     
     - Spokojnie – odezwała się. – Kilka zakurzonych szkieletów to dla Legionu żadni przeciwnicy. Nie odejdziemy stąd, dopóki nie znajdziemy tego, po co przyszliśmy. A teraz chodźmy dalej.
     
     A dalej były żelazne drzwi. Za drzwiami zaś nie było nikogo. Znaleźliśmy się we właściwej świątyni. Wkroczyliśmy do sporej, podłużnej, choć niezbyt wysokiej sali, jasno oświetlonej oliwnymi lampami. Ściany pokrywały reliefy, a na końcu ujrzałem smocze drzwi. Wiedziałem już, czego się spodziewać.
     
     - To zapewne Komnata Opowieści – odezwała się Rikke.
     
     Komnata Opowieści znajdowała się w świątyni Czarnygłaz, ale nie widziałem sensu spierania się teraz na ten temat.
     
     - Och, słyszałem o tym – powiedział jeden z żołnierzy. – Na tych ścianach podobno przedstawiono historię starożytnych, którzy zbudowali to miejsce.
     
     - Szkoda, że nie możemy odczytać tych rytów – rzekł inny. – Kto wie, jakie skrywają tajemnice…
     
     - Po kolei, żołnierzu! – odparła Rikke. – Skup się na najważniejszym zadaniu. Szukamy korony.
     
     Byłem pewien, że zaraz mina jej zrzednie. Byłem w tym towarzystwie jedynym człowiekiem, który wiedział, jak otworzyć smocze wrota. Ale wiedzieć i móc to wielka różnica. Wiedziałem, że potrzebny jest odpowiedni szpon. Gdzie go znaleźć?
     
     Już z daleka ujrzeliśmy ciała dwóch Gromowładnych, leżące pod wrotami. Mieli na ciele paskudne rany od topora. Zapewne usiekł ich ten sam draugr, którego zabitego po raz drugi znaleźliśmy poprzednio, bo innych zwłok nie było.
     
     - Zdaje się, że nie jesteśmy tu pierwsi – mruknęła Rikke, omiatając wzrokiem ciała.
     
     Podeszła do smoczych wrót i niepewnie ich dotknęła. Tak jak myślałem, widziała takie coś pierwszy raz w życiu. Nie mogła jednak pozwolić sobie na okazywanie zwątpienia przy żołnierzach. Ciężki jest los dowódcy, doprawdy…
     
     Posłała mi pytające spojrzenie. Skinąłem głową. Odwróciła się więc do reszty i przemówiła.
     
     - Nawet jeśli te rzeźby powiedzą nam, gdzie jest korona, to i tak będziemy pewnie musieli jakoś przejść przez te drzwi. Spróbujcie coś wymyślić, auxiliariuszu – zwróciła się do mnie. – Ja sprawdzę te rzeźby. Daj znać, jeśli coś znajdziesz.
     
     I przy tych słowach ruszyła w stronę ściany. Ja zaś zbadałem krąg z dziurkami na smoczych wrotach. Wykonano go z ebonu. Zatem najprawdopodobniej, szukamy ebonowego szponu. Nie zawsze tak było, ale zwykle zamek podpowiadał, jakiego potrzebuje klucza.
     
     Zabrałem się za przeszukiwanie Gromowładnych. Może któryś  z nich miał szpon przy sobie?
     
     Nagle Rikke przystanęła, trąciła coś stopą – niestety, nie widziałem, co to było, bo ukryte w cieniu – po czym schyliła się i podniosła owo coś.
- Hm. A to co? – mruknęła do siebie. – Jakiś kamienny szpon… Ciekawe, do czego służy.
     
     Roześmiałem się w głos.
     
     - Właśnie tego szukam – oznajmiłem. – To klucz. Mogę?
     
     Wyciągnąłem rękę po szpon. Podała mi go z wahaniem. Ja zaś zerknąłem na jego wewnętrzną stronę i zbadałem znaki. Od góry: wilk, motyl, smok. Oddałem jej szpon i zabrałem się za przekręcanie pierścieni w drzwiach. Szło łatwo, jak zawsze. Żołnierze porzucili poszukiwania i wszyscy z ciekawością przyglądali się, co robię. Na koniec, gdy wszystkie znaki były ustawione prawidłowo, zabrałem Rikke szpon i wsadziłem pazury do dziurek. Raz w lewo, raz w prawo, szczęk mechanizmu i wrota zaczęły opadać.
     
     - Dobra robota! – uśmiechnęła się zdumiona Rikke.
     
     Żołnierze z uznaniem pokiwali głowami.
     
     - Żołnierze, bądźcie w pogotowiu! – dodała głośniej, a gdy wrota otworzyły się na oścież, rzuciła komendę. – Naprzód!
     
     Dalej były schody, wspinające się pod górę. Wspięliśmy się na nie i znaleźliśmy się w szerokim korytarzu. Skręcał w lewo i kończył się wejściem do sporej komnaty.
     
     W ścianach wmurowane były pionowo ustawione sarkofagi, a po prawej stronie znajdowało się jakieś podwyższenie z kamiennymi regałami. Zapewne odbywały się tu jakieś rytuały. Pomieszczenie było jasno oświetlone. U powały wisiała oliwna lampa, a na ścianach płonęły łuczywa. Kto podtrzymywał ogień? Nie miałem wątpliwości: draugry.
     
     Naprzeciw było wyjście, ale zamknięte masywną kratą. Rikke stuknęła w nie gałką miecza i znów rozległ się jej głos.
     
     - Legioniści, rozejdźcie się i sprawdźcie, co my tu mamy. Auxiliariuszu, róbcie swoje. Spróbujcie jakoś otworzyć bramę!
     
     Omiotłem wzrokiem okolice kraty. Szukałem jakiegoś uchwytu lub dźwigni. Najprędzej spodziewałem się szyfrowego zamka, ale kolumienek z norskimi symbolami nigdzie nie dostrzegłem. Zbadałem ściany i kolumny. Na żadną dźwignię się nie natknąłem, ale znalazłem w bocznej ścianie ciasny korytarzyk. Chwyciłem jedną z pochodni i wskazałem na sarkofagi.
     
     - Uważajcie na to! – ostrzegłem. – Tam mogą kryć się draugry. Zwykle atakują razem.
     
     Żołnierze mocniej zacisnęli ręce na mieczach. Nie lekceważyli sobie moich przestróg.
     
     - Spokojnie, legioniści, bywało gorzej – uspokoiła ich Rikke. – Pamiętajcie tylko, by zachować czujność!
     
     Żołnierze zajęli się penetrowaniem zakamarków, a ja zapuściłem się w korytarzyk. Był ciasny i zaraz skręcał w lewo, zamieniając się w schody, prowadzące na górę. Wbiegłem na chyboczącą się galerię, okalającą tajemniczą komnatę z trzech stron. Zacząłem przyglądać się ścianom. Trudno było cokolwiek znaleźć, bowiem pokryte były kurzem i pajęczynami, co nadawało im jednolity, szary kolor.  Rikke z dołu przyglądała się moim poszukiwaniom.
     
     - Może to oczywistość, ale czy nie widzisz tam jakiejś dźwigni? – dobiegł mnie jej głos.
     
     Potrząsnąłem głową i rozłożyłem ręce. Nadal jednak miałem kawał ściany do spenetrowania. Posuwałem się powoli wzdłuż ściany, coraz bardziej nabierając szarej barwy. Zacząłem się już krztusić.
     
     Jak to zwykle w życiu bywa, szukaną rzecz znajduje się w ostatnim miejscu, w które się zajrzało. Tutaj była to końcowa ściana galerii, po drugiej stronie komnaty. Nie znalazłem dźwigni, ale po odgarnięciu pajęczyny ujrzałem uchwyt. Złapałem go i pociągnąłem.
     
     I wtedy to się stało! Wieka od sarkofagów odskoczyły i na moich towarzyszy natarły wściekłe draugry.
     
     - Właśnie tego się obawiałem – jęknął Hadvar, odbijając cios dwuręcznego miecza i zadając pchnięcie, które żywego człowieka położyłoby od razu. Niestety, jego przeciwnikiem nie był żywy człowiek, lecz nieumarły. Padł dopiero po kilku potężnych ciosach, z których każdy wystarczyłby, aby powalić mamuta.
     
     Pospiesznie zeskoczyłem z galerii, na szczęście nie skręcając sobie żadnej kostki. Natarłem na jednego z dwóch draugrów, atakujących Rikke. Nie bawiłem się w szermierkę, wiedziałem, jak trzeba z nimi walczyć: walić ile wlezie, nie patrzeć gdzie. Moim atutem był Przedświt. Przy pierwszym nic się nie stało, ale gdy ubiłem drugiego, rozległa się błękitna eksplozja, od której pozostali nieumarli stracili równowagę. To pomogło moim towarzyszom. Jeszcze kilka cięć i było po wszystkim.
     
     Kątem oka dostrzegłem jednego z żołnierzy, leżącego na ziemi ze strzałą w sercu. Podbiegłem do niego, przywołując zaklęcie Uzdrawiający Dotyk. Niestety, było za późno. Żołnierz już nie żył, trafiony w samo serce. Zamknąłem mu powieki.
     
     Rikke była blada, ale nie straciła animuszu. Wiedziałem, że przejęła się śmiercią żołnierza, ale nie pozwoliła, by to nią owładnęło. Nieprzypadkowo była legatem, wysokiej rangi oficerem, który na śmierć patrzył jak na starą znajomą. Wskazała na podniesioną kratę i krzyknęła:
     
     - Za mną! Ciekawe, dokąd to prowadzi.
     
     Za kratą znajdowały się żelazne drzwi. Prowadziły do krypty. Ale nie zwyczajnej. Znaleźliśmy się znów w obszernej komnacie, pełnej zakamarków. Na środku stał kamienny tron, a po bokach dwa sarkofagi. Moi towarzysze wiedzieli już, czego się po tym spodziewać. Za to na tronie…
     
     Na tronie, niby pradawny król, siedział draugr w Wyszczerbionej Koronie na głowie. To nie mogło być nic innego. Korona, wykonana ze smoczych kłów i kości. Dość prymitywnie i surowo wyglądała, co mnie trochę rozczarowało. Chwyciłem łuk i zamierzałem starym, wypróbowanym sposobem załatwić nieumarłego z dystansu, jednak nie zdążyłem. Jeden z żołnierzy, ujrzawszy koronę, zapomniał o wszystkim i podbiegł w tamtym kierunku. Jeszcze chwila i zasłoni draugra własnym ciałem! Strzałę wypuściłem w ostatniej chwili.
     
     Draugr wyprostował się i powstał. Płonąc od magicznego ładunku od mojej strzały, wyglądał jeszcze groźniej. Jednocześnie odskoczyły wieka sarkofagów i po obu jego bokach stanęły dwa następne.
     
     Były to te najsilniejsze – suwereni śmierci! Przedświt znalazł się w mojej ręce nie wiadomo jak. Łuk odrzuciłem – i tak nie mógł mi się na nic tutaj przydać. Chwyciłem tarczę i rzuciłem się w przód.
     
     Walka była ciężka. Te draugry znały Głos. Jeden z nich poraził legionistów Nieugiętą Siłą, aż rzuciło ich na ściany. Nie chciałem używać Krzyku, w obawie o swoich współtowarzyszy. Cała nadzieja w podarunku od Meridii.
     
     Legioniści nie ulegli lękowi. Byli żołnierzami, w dodatku weteranami. Potrafili się bić nawet wtedy, gdy się bali. Tu mieliśmy przewagę liczebną, więc wszystkie trzy draugry wkrótce nam uległy, ale co nas posiekły, to nas posiekły. Znów musiałem użyć magii, by zaleczyć łokieć Rikke, rozorany niemal do kości. Każdy z żołnierzy odniósł jakieś obrażenia, więc moje umiejętności okazały się bardzo przydatne. Zauważyłem, że poważają mnie coraz bardziej.
     
     Rikke, masując swój wciąż obolały łokieć, skinęła głową na jednego z żołnierzy.
     
     - Dobra, zdejmijcie koronę z tego draugra.
     
     Ten z wahaniem zbliżył się do wysuszonych zwłok, odzianych w żelazną zbroję. Chwycił kościana koronę i z niejakim wysiłkiem ściągnął ją z głowy nieumarłego. Podał ją Rikke, a ta przez chwilę obracała ją w rękach, uważnie jej się przyglądając. W końcu przywołała mnie gestem.
     
     - Zabierzcie tę koronę do Samotni, żołnierzu – poleciła, podając mi ciężki przedmiot. – Zostaniemy tu i spróbujemy znaleźć coś jeszcze, co może się przydać.
     
Wyszczerbiona Korona - pradawny norski artefakt
     Obracałem koronę w rękach, przyglądając jej się uważnie. Był to bardziej hełm, wykonany ze smoczych szczęk, oprawionych w stal. Wystawały z nich długie kły, nadając mu kształt korony i stąd zapewne nazwa.
Hadvar ścisnął mnie za ramię.
     
     - Dobra robota! To szczęście, że mamy cię ze sobą!
     
     Pozostali przytaknęli. Stałem się ważnym członkiem Legionu. Już nie żółtodziobem, któremu należy pokazać, gdzie jego miejsce. Byłem jednym z nich.
     
     I wtedy usłyszałem zew!
     
     Towarzysze spoglądali na mnie ze zdziwieniem, bowiem podobno na mojej twarzy zaszła niesamowita zmiana. Ale ja nie zwracałem na to uwagi. Słyszałem zew Smoczej Ściany. Wołało mnie Słowo!
     
     Poszedłem za głosem. W najdalszej części sali dostrzegłem znajomy kształt. Błękitne litery pulsowały, wzywając mnie do siebie. Chór pradawnych wojowników wołał mnie coraz wyraźniej. Podszedłem całkiem blisko. Tak jak zawsze, słowo oderwało się od ściany i owionęło mnie mgiełką, wnikając do mego ciała. W głowie huknął mi okrzyk wojowników, zebrany w piękny akord. Przed oczami zrobiło się ciemno…
     
     - Klo! – szepnąłem przejęty. – Piasek!
     
     Dusza jednego z ubitych wcześniej smoków użyczyła mi zrozumienia Słowa. Poznałem nowe słowo Krzyku Spowolnienie Czasu. Teraz nie czas nade mną, ale ja nad nim miałem władzę. Poczułem, że mogę go spowolnić, kiedy tylko zechcę.
     
     Obok ściany znajdowały się schody, wiodące w górę. Poszedłem tam i trafiłem na korytarz, zakończony drewnianymi drzwiami, zamkniętymi na solidną zasuwę. Gdy je otworzyłem, znalazłem się w świątyni. Znaną już sobie drogą poszedłem ku wyjściu. Tam napotkałem dwóch pozostawionych na straży żołnierzy. Nikt ich nie niepokoił. Na moje pytanie, czy wszystko w porządku, jeden z nich uśmiechnął się.
     
     - Cały czas wydaje mi się, że coś przemyka w cieniu.
     
     Wiedziałem, jak wzrok potrafi płatać figle. Zademonstrowałem im Wyszczerbioną Koronę. Niech wiedzą, po co narażali życie. Spojrzeli na nią z zaintrygowaniem.
     
     A potem schowałem ją, z niemałym zresztą trudem, do swego plecaka i udałem się ku wyjściu.

9 komentarzy:

  1. Jak dobrze, że piszesz!Dziękuję! Miło poczytać o czymś innym niż o otaczającej nas rzeczywistości.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, im dłużej gram, tym bardziej wydaje mi się, że Skyrim jest o nas. Nawet kształtem Skyrim przypomina Polskę - morze na północy, góry na południu. Czy to przypadek, że wschodnia część popiera Ulfrica, a zachodnia - zjednoczone Cesarstwo?

      Usuń
  2. Legion na razie spisuje się lepiej niż Legia, choć wierzę w sukces nowego trenera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Legii nic nie wiem, choć i mnie obiło się o uszy, że nie najlepiej jej poszło.

      Usuń
  3. Jak to dobrze, że się na nim poznali i nie zamienili w mięso armatnie tylko pozwalają wykorzystywać swoje umiejętności! No i nadal zdobywa nowe, co mnie też cieszy. :)
    Ale fajna ta korona, sama bym taką chciała. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, a na co Ci ta korona? Jest niewygodna, ciężka i cuchnie starocią. Wiesz, jaki zapach wydaje stara kość?

      Usuń
    2. Jak to na co? Postawiłabym na stoliku i patrzyła na nią. :D
      A zapach? Od czego perfumy! :D

      Usuń
  4. Świetnie się czyta. Kawał baaaardzo dobrej pracy, a jako fan Skyrim jestem zachwycony )

    OdpowiedzUsuń