Ruszyliśmy zgodnie we wskazanym kierunku. Miałem jeszcze wciąż wiele pytań do lady Valeriki, ale uznałem, że przyjdzie na nie czas, gdy tylko ją uwolnimy. Może nawet wtedy będzie bardziej skłonna, by na nie odpowiedzieć, choćby przez zwykłą wdzięczność. Wiedziałem bowiem, że mi nie ufa, czego wcale nie ukrywała. Cóż, niewiele o mnie wiedziała.
Serana wydawała się podekscytowana. Myśl, że niedługo wyściska matkę, dodawała jej energii. Szła energicznym krokiem i często się uśmiechała. I ja, przyznaję, poczułem nadzieję, że cała nasza misja ma szanse powodzenia, choć dostrzegałem przed sobą jeszcze wiele trudności.
Pierwszego Strażnika napotkaliśmy jeszcze zanim doszliśmy do wieży. Nie sposób było pomylić go z kimś innym. Był to szkielet, ale szkielet naprawdę spory. Za życia musiał należeć do wyjątkowego siłacza i olbrzyma. Miał na sobie kościaną zbroję i na moją strzałę prawie nie zareagował, choć wybrałem najskuteczniejszą, daedryczną, które dotąd miałem zarezerwowane dla szczególnie silnych smoków. Musiałem wpakować jeszcze dwie, a Serana tyle samo porcji Magii Zniszczenia, aby go osłabić. A i wtedy jeszcze trzymał się na nogach. Dopiero cios, zadany mu Przedświtem dokonał reszty.
- Dzięki ci, Meridio – szepnąłem, chowając broń do pochwy i schylając się po łuk.
Aby dotrzeć do dwóch pozostałych, musieliśmy użyć teleportów. Nie lubiłem tego typu urządzeń i unikałem ich, jak tylko mogłem, bo wciąż obawiałem się, że rozerwie mnie w czasie teleportacji, albo zamiast jednego, w miejscu docelowym pojawi się nas dwóch. Nic takiego jednak się nie zdarzyło, a Strażnicy w końcu nam ulegli.
- Wracamy? – spytała Serana z nadzieją w głosie.
Skinąłem głową. Nic nas tu już nie trzymało. Wracaliśmy pospiesznym krokiem i już z daleka widać było, że bariera znikła. Lady Valerica bowiem wyszła ze swojego więzienia i stanęła na schodach, spoglądając w naszym kierunku.
Serana nie wytrzymała i ruszyła biegiem. Ja przeciwnie, zwolniłem kroku, chcąc dać im trochę czasu, aby nacieszyły się swoją obecnością. Gdy w końcu pojawiłem się obok nich, wciąż trwały w gorącym uścisku. Stanąłem więc taktownie w odległości kilku kroków, aby im nie przeszkadzać. Lady Valerica podziękowała mi skinieniem głowy i uwolniła w końcu córkę z uścisku, ale nadal trzymała ją za rękę, jakby bała się, że znów ją straci.
- Udało ci się zniszczyć wszystkich Strażników – odezwała się. – Imponujące.
- Nam się udało – odrzekłem, z naciskiem na „nam”. – Walczyliśmy oboje.
Spojrzała z czułością na córkę.
- Tak, była pojętną uczennicą – uśmiechnęła się.
- Czy możemy teraz dostać Zwój?
Spojrzała na mnie z dezaprobatą, ale bez gniewu. Tym razem bowiem uchybiłem jedynie etykiecie, którą to gafę, jako prostaczkowi, nie obytemu z obyczajami wyższych sfer, łatwo było wybaczyć.
- Miałam nadzieję na dłuższą celebrację tej chwili – uśmiechnęła się wyrozumiale. – Ale równie dobrze możemy zmienić kolejność. Chodźcie za mną.
Dziedziniec zamku w Kopcu Dusz |
I wciąż trzymając Seranę za rękę, pociągnęła ją w stronę masywnych drzwi, prowadzących do wnętrza zamku. Wrota odsłoniły rozległy dziedziniec, mroczny i dziwaczny, jak wszystko w tej domenie. Na samym środku stała dziwna formacja, coś jakby kamienny krąg, w który raz po raz z nieba uderzały pioruny. Nie miałem pojęcia, co to i już miałem o to zapytać, gdy nagle lady Valerica uniosła dłoń w ostrzegającym geście.
- Durnehviir! – zawołała. – Jednak się pojawił!
Istotnie, tak dobrze mi znany szelest smoczych skrzydeł, dobiegł nas zza muru. Po chwili pojawił się i on – szarozielony smok o masywnej budowie ciała, co nieco mnie zdziwiło. Spodziewałem się bowiem w tym miejscu czegoś bardziej niezwykłego, jak choćby szkieletu smoka, ożywionego magią Idealnych Mistrzów. Tymczasem, był to zwykły smok, choć wyglądał na bardzo starego. Miał na głowie cztery, zakręcone rogi, na grzbiecie sporo kolców, aż do ogona, ale tu kończył się imponujący wygląd. Jego skrzydła były postrzępione, rogi starte, łuska matowa – sprawiał wrażenie zniszczonego i zmęczonego.
Niemniej, wciąż był smokiem. Zerwałem z pleców łuk i posłałem mu celną strzałę, jeszcze zanim zawisł nad nami. Magiczny ładunek przeskoczył na jego ciało. Wzdrygnął się tylko i otworzył paszczę.
Ale nie trysnął jęzorem ognia, ani mroźną mgłą. Nie, ten smok był wyjątkowy. Z jego paszczy popłynęła ku nam czerwonawa mgiełka i nagle…
- A ty tu skąd? – zawołała Serana, ładując Lodowy Kolec w najbliższego stwora.
Nagle wokół nas pojawiło się wielu Strażników. Pojawili się znikąd, zapewne przywołani przez smoka. Miałem już strzałę na cięciwie, ale zamiast w gada, zmuszony byłem posłać ją w atakującą mnie postać. Dziwną postać. Niby szkielet, ale cała dolna część ciała sprawiała wrażenie, jakby zrobiono ją z czarnego dymu. Gdy trafił go mój grot, Strażnik po prostu rozwiał się w powietrzu. A ja pospiesznie nałożyłem nową strzałę.
Walka była trudna, bowiem ze wszystkich stron atakowały nas owe na pół mgliste szkielety. Obie wampirzyce jednak radziły sobie z nimi całkiem nieźle, więc w przebłysku świadomości dotarło do mnie, że nie należy tracić czasu na owe przywołańce, tylko trzeba zaatakować ich źródło. A źródłem był smok. Moja druga strzała musiała trafić lepiej, bowiem aż skulił się z bólu, co dało mi czas na nałożenie kolejnej w chwili, gdy rozpostarł skrzydła i zamierzał wzbić się w powietrze. Trafiłem go w chwili, w której się podrywał. Skutek był dość spektakularny, bowiem zwalił się na dół, z hukiem uderzając w stos kamieni. Lodowy Kolec Serany i moja ostatnia strzała dokonały dzieła.
Ale ku mojemu zdumieniu, jego ciało nie pozostało na miejscu, tylko rozwiało się w malowniczej, świetlistej eksplozji. Nie wchłonąłem też jego duszy, jak to zwykle działo się, gdy udało mi się uśmiercić kolejnego smoka. Widać, Kopiec Dusz miał tu pierwszeństwo.
Kilku Strażników, których wampirzyce jeszcze nie zdążyły zniszczyć, rozwiało się w tym momencie. Walka była skończona.
Lady Valerica podeszła do mnie, przyglądając mi się uważnie.
- Wybacz moje zdumienie – odezwała się. – Ale nigdy nie podejrzewałam, że będę świadkiem śmierci tego smoka.
- Dość niezwykły – przyznałem. – Ale to jednak tylko smok. Nie pierwszy, z którym przyszło mi się zmierzyć – dodałem nie bez dumy.
Ale Valerica potrząsnęła głową.
- Tomy, jakie napisano o Durnehviirze są zgodne co do tego, że nie można go zabić zwykłymi sposobami. Najwyraźniej nie jest to prawda. Chyba, że…
- Że?
Serana, która dołączyła do nas, również spojrzała na matkę z ciekawością.
- Dusza smoka jest równie odporna jak łuskowy grzbiet jej właściciela – odparła Valerica. – Możliwe, że twoja ostatnia strzała pozbawiła Durnehviira jego fizycznej postaci, ale tylko do czasu, aż na nowo zbierze siły.
No tak. Znajdowaliśmy się przecież w Kopcu Dusz. Tutaj nic nie przebiegało normalnie.
- Jak długo to potrwa?
Lady Valerica wzruszyła ramionami.
- Minuty? Godziny? Lata? Nie sposób stwierdzić. Sugeruję jednak nie pozostawać tu, by to sprawdzić. Chodźcie, przekażę Wam Prastary Zwój i możecie wracać. Rozsądek nakazuje pośpiech, choć serce wolałoby odwlec tę chwilę tak długo, jak to możliwe – i spojrzała z czułością na córkę.
Ruszyła przodem, my za nią. Zamek składał się w zasadzie z samych murów i tarasów, bez żadnych pomieszczeń. Jednak w murze znajdowało się kilka wnęk, w tym jedna całkiem głęboka. Zmieścił się tu i drewniany, obity blachą, podłużny kufer, i stół z kilkoma księgami i alchemicznymi składnikami, no i sam warsztat alchemiczny, bez którego, jak widać, lady Valerica nie potrafiła się obyć. Valerica podniosła wieko kufra i wyciągnęła z niego podłużny przedmiot, owinięty płótnem.
Podała mi go, a ja nie musiałem nawet rozwijać płótna, by sprawdzić co to. Magiczne wibracje poczułem nawet bez tego. Skłoniłem głowę w podzięce.
- Jeśli mogę w czymś pomóc, zanim wyruszycie, powiedz to teraz – oznajmiła. – Może potrzebujesz jakichś wyjaśnień? Masz jakieś pytania?
- Nawet wiele – uśmiechnąłem się. – Kilka ze zwykłej ciekawości, a kilka naprawdę dla mnie ważnych.
- Pytaj więc. Postaram się odpowiedzieć, w miarę możliwości.
- Czy przez cały ten czas byłaś tu uwięziona?
Valerica westchnęła ciężko.
- Czas – odezwała się cicho. – Czas tak naprawdę nie ma dla mnie znaczenia. W rezultacie nie ma też znaczenia dla Idealnych Mistrzów. Można to nazwać ostateczną grą na przeczekanie. Obserwowaliśmy się wzajemnie i czekaliśmy, kto pierwszy się podda.
- A kim właściwie są Idealni Mistrzowie? – spytała Serana. - Wiele razy o nich wspominałaś, ale nigdy nie wyjaśniłaś dokładnie.
- Sama niewiele o nich wiem – odrzekła Valerica. – To mistyczne istoty, które sprawują władzę nad Kopcem Dusz, kontrolując każdy jego aspekt, od konstrukcji aż do wyglądu.
- Jak wyglądają? – spytałem, przypominając sobie wielki, lewitujący klejnot nad wieżą.
- Zapewne tak, jak zechcą – uśmiechnęła się Valerica. – Cóż, niektórzy nekromanci uważają, że to krystaliczne konstrukty, rozsiane po Kopcu Dusz. Osobiście uważam, że to coś więcej.
- To co to za stworzenia? – dopytywała się Serana.
- Wydaje mi się, że wykraczają poza to, co postrzegamy jako ich cielesną formę. Być może kiedyś byli bytami cielesnymi, ale najwyraźniej dotarli do punktu, w którym nie potrzebowali już namacalnej obecności.
- A te kryształy?
Potrząsnęła głową.
- To tylko kanały, przez które Idealni Mistrzowie mogą przemawiać do swych podwładnych i pożywiać się na swych ofiarach.
Pokręciłem głowa z niedowierzaniem.
- A po co im pożywienie? – bąknąłem. – Sądziłem, że ezoteryczne istoty go nie potrzebują.
- Słabością Idealnych Mistrzów jest ich nienasycony głód czystych dusz – uśmiechnęła się Valerica. – Nikt nie wie, skąd się wziął, ale to powód istnienia Kopca Dusz i jedyny argument nekromantów podczas rozmów z nimi. Można z nimi rozmawiać w pobliżu kryształów, zwyczajnie, posługując się mową. Oczywiście, jeśli tego zechcą. Tylko ty, jako żywy człowiek, musisz bardzo uważać, aby nie podejść za blisko, nawet jeśli ci to rozkażą. Ani się obejrzysz, jak wyssą z ciebie życie. Nie wolno im ufać. Są naprawdę głodni dusz.
- A co oferują w zamian?
- Najczęściej umiejętność przyzywania potężnych nieumarłych strażników, podobną do przyzywania atronacha lub daedry. Jednak większość nekromantów, którzy są na tyle głupi, by wchodzić w konszachty z Mistrzami, kończy tutaj. Jako zebrane dusze.
Słowa te wypowiedziała z sarkazmem i nieskrywaną goryczą. Jednak szybko się opanowała i zerknęła na mnie spokojniej.
- Widzę po tobie, że chcesz o coś spytać, ale się boisz – rzekła lekko kpiącym głosem. – Śmiało! Nie musisz się mnie obawiać.
Zarumieniłem się. Rzeczywiście, cisnęło mi się na usta pewne pytanie, obawiałem się jednak, czy nie wtrącę się w sprawy zbyt prywatne.
- Waham się, bo nie wiem, czy wypada o to spytać – uśmiechnąłem się nieśmiało.
- Najwyżej nie odpowiem – zachęciła mnie.
- Jesteś wampirem. Wydawałoby się, że to, czego pragnie twój mąż, powinno służyć także tobie. Świat, pogrążony w ciemności to przecież idealny świat dla takich jak wy. Dlaczego ty nie dążyłaś do wypełnienia proroctwa?
Uśmiechnęła się smutno.
- Powody są aż trzy, a każdy z nich wystarczy, by przeciwstawić się Harkonowi. Po pierwsze, musiałabym poświęcić życie swoje lub swojej córki. To już wiesz.
- Dla mnie to wystarczy – bąknąłem. – Ale jestem ciekaw dalszych.
- Są jeszcze inne powody – ciągnęła. – Drugim jest fakt, że ten świat zginąłby bez słońca. Najpierw rośliny, potem zwierzęta, które się nimi żywią, potem ludzie. A na końcu my. Harkon zdaje się tego nie dostrzegać.
- A trzeci powód?
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Trzecim jesteś ty i tobie podobni. Jeszcze Harkon nie zaczął realizacji swojej wizji, a ty już stanąłeś mu na drodze. Dlaczego? Bo nie chcesz takiego świata, jakiego chce on. Gdyby tego dokonał, takich jak ty znalazłoby się bardzo wielu. Wielu, którzy nie zgodzą się na wieczne ciemności. Wśród nich potężni magowie i wojownicy. Zebraliby wielkie armie i zaatakowaliby nas całą swoją mocą. Takiej nawałnicy nie damy rady, zostalibyśmy zniszczeni. Roztarliby nas w pył, po czym uczyniliby wszystko, aby przywrócić poprzedni stan rzeczy. Nie wątpię, że znajdą się magowie i śmiałkowie, którzy potrafią tego dokonać. Ostatecznie, jedynym rezultatem działań mego męża będzie całkowita zagłada naszego ludu.
- Dlatego wolisz życie w cieniu? – pokiwałem głową.
- Oczywiście – potwierdziła. – Właśnie tym sposobem wampiry przetrwały kilka mileniów i tylko tak będą w stanie przetrwać w przyszłości.
- Tak, to ma sens – mruknąłem, pocierając czoło. – Teraz pora na najważniejsze pytanie… Gdy wszedłem do Kopca Dusz po raz pierwszy, o mało nie zginąłem. Żyję tylko dzięki pomocy twej córki. Czy tak będzie za każdym razem, gdy będę próbował tu wejść?
- Planujesz wrócić?
Potrząsnąłem głową.
- Nie, ale może się zdarzyć, że będzie to konieczność.
Uspokoiła mnie gestem.
- O to nie musisz się martwić. Twoje ciało tutaj dostroiło się do Kopca Dusz. Powiedzmy, że mała cząstka ciebie została usunięta, a powstały w ten sposób ubytek wypełnił pierwiastek Kopca Dusz. Zawsze możesz tu wrócić.
- A czy… Czy mogę jakoś odzyskać swoją duszę? Znaczy, tę cząstkę, którą mi zabrano?
Spojrzała na mnie ciepło, po czym zerknęła z czułością na Seranę.
- A wiec moja córka wykorzystała wiedzę o nekromancji, jaką posiadła dzięki mym naukom? Bez obaw, chyba mogę ci pomóc. Esencja twej duszy uwięziona została w klejnocie, stając się zapłatą dla Idealnych Mistrzów, w momencie twojego wkroczenia do Kopca Dusz. Musisz po prostu zdobyć ten klejnot. W chwili, gdy go dotkniesz, esencja twej duszy zostanie przywrócona. I nie musisz z tym zwlekać aż do wyjścia. Jak mówiłam, twoje ciało zostało dostrojone, nic ci się nie powinno stać.
- A gdzie go szukać? Tego klejnotu…
Skinęła głową.
- Idąc w stronę portalu, odbij nieco w prawo, obok załamania muru. Tam znajdziesz ołtarz. To piętrowa budowla, znajdziesz łatwo, bo nad nią lewituje klejnot Idealnych Mistrzów. Tam znajdziesz ów klejnot. Tylko… Musisz go zabrać szybko, i natychmiast odejść. Idealni Mistrzowie w takich miejscach potrafią wysysać życie.
Chwila milczenia.
- Coś jeszcze? – spytała Valerica ciepłym głosem. – To może być ostatnia okazja.
Zerknąłem na Seranę, potem na jej matkę.
- Zostajesz tu?
Nie odpowiedziała od razu.
- Nie mam wyboru – odezwała się cicho. – Jak ci już wcześniej mówiłam, jestem Córą Mroźnego Azylu. Jeśli wrócę do Tamriel, zwiększy to szanse Harkona na wypełnienie proroctwa Tyranii Słońca.
- Szkoda – mruknąłem. – Przydałaby nam się w Tamriel twoja pomoc.
- Uwierz, naprawdę niechętnie odsyłam ciebie i moją córkę – szepnęła. – Ale nie mogę ryzykować powrotu z wami. I pamiętaj, jeśli kiedykolwiek spotkasz Harkona. Nie można mu wierzyć! Nieważne, co ci obieca, ani jak to uzasadni. Będzie cię oszukiwał, by zdobyć to, co chce. Obiecaj mi, że zadbasz o moją córkę i nie wydasz mu jej pod żadnym pozorem. Ona jest jedyną wartością, jaka mi pozostała.
- Daję ci na to słowo honoru – skinąłem głową. – Przysięgam na Dziewiątkę.
- Wierzę ci – położyła mi dłoń na ramieniu. – Żegnaj, niezwykły Obrońco Świtu.
- Żegnaj, pani…
Pożegnanie Valeriki z Seraną było bardziej wylewne. Nie obyło się bez łez.
- Gdy to się skończy, wrócę po ciebie – obiecała Serana, ściskając matkę w objęciach.
- Co będzie, to będzie – odrzekła Valerica. – O mnie się nie bój. Poradzę sobie. Uważaj na siebie i bądź ostrożna.
O tej ostrożności, a raczej jej braku, pomyślałem zaraz, jak tylko opuściliśmy zamek. Aż zakląłem szpetnie, bowiem właśnie tej ostrożności u nas zabrakło. Ledwo zamknęliśmy za sobą ciężkie drzwi i wyszliśmy na taras, natknęliśmy się na smoka. Durnehviir siedział na masywnej kamiennej ścianie, zwrócony przodem do zamku, wyraźnie na nas czekając.
Durnehviir |
Zerwałem łuk z pleców, jednak nie zdążyłem nawet sięgnąć po strzałę, gdy rozległ się jego głos.
- Schowajcie oręż! – zahuczał. – Chcę z tobą tylko porozmawiać, Qahnariinie!
Zawahałem się, ale odwiesiłem łuk na plecy.
- Wierzysz mu? – syknęła Serana, z wciąż tlącym się na dłoni zaklęciem ze Szkoły Zniszczenia. – To może być podstęp!
- Spokojnie – pokręciłem głową. – Smoki, wbrew pozorom, to istoty honorowe. Rozmowa to dla nich rytuał. Żaden z nich nie uchybi wtedy ich specyficznej etykiecie. Skoro prosi o rozmowę, na pewno ma powód.
Westchnęła, po czym niechętnie wygasiła zaklęcie.
- Ty tu jesteś ekspertem od smoków – mruknęła, wzruszając ramionami.
Zrobiłem kilka kroków na przód i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Wydawało mi się, że jesteś martwy.
Sztywne, gadzie szczęki nie potrafią skrzywić się w uśmiechu, ale smoki, opanowawszy sztukę konwersacji do perfekcji, doskonale radziły sobie z okazywaniem emocji, przy pomocy głosu. Stąd nie miałem wątpliwości, że Durnehviir się uśmiechnął i że był to uśmiech smutny i zadumany.
- Przeklęty, ale nie martwy – zahuczał. – Zmuszony do egzystowania w tej postaci na wieczność. Uwięziony pomiędzy laas a dinok, między życiem a śmiercią.
Jego głos był głęboki i dźwięczny. Niski, jak u każdego smoka, a przy tym metaliczny i wyraźny.
- Czego chcesz od nas?
- Wierzę w uprzejmość między weteranami i wydaje mi się, że twoje uszy godne są moich słów. Moje szpony rozszarpały ciała niezliczonych wrogów, ale jeszcze nigdy nikt nie pokonał mnie na polu bitwy. Niniejszym więc nadaję ci honorowe imię Qahnariin. W twoim języku znaczy to Pogromca.
Przyjąłem tę przemowę z lekkim ukłonem. Wiedziałem od Paarthurnaxa, że smoki dbają o etykietę i wymiana uprzejmości jest dla nich czymś naturalnym.
- Myślę, że jesteś równie godzien – odrzekłem. – Nie byłeś łatwym przeciwnikiem.
Skinął łbem.
- Twoje słowa, są dla mnie zaszczytem – zapewnił. – Moja chęć porozmawiania z tobą jest wynikiem naszej walki, Qahnariinie. Chcę tylko pokornie prosić cię o przysługę.
Zaskoczył mnie tak, że na chwilę umilkłem. Zaraz jednak wróciłem do rozmowy.
- Jakiego rodzaju przysługę?
Westchnął ciężko.
- Od niepamiętnych lat włóczę się po Kopcu Dusz, służąc, czy chcę, czy nie, Idealnym Mistrzom. Wcześniej przemierzałem niebo nad Tamriel. Chciałbym tam wrócić.
- Co cię powstrzymuje?
- Obawiam się, że czas, który tu spędziłem, wywarł na mnie wielki wpływ. Jestem uwiązany do tego strasznego miejsca. Gdybym oddalił się zbytnio od Kopca Dusz, moja siła zaczęłaby gasnąć, aż do punktu, w którym przestałbym istnieć.
- A jak ja mogę ci pomóc?
Znów wyczułem uśmiech w jego głosie. Tym razem uśmiech ciepły i pełen nadziei.
- Powierzę ci swoje imię – odrzekł. – Wraz z prawem wezwania go w Tamriel. Uczyń mi ten zaszczyt, a będę walczył u twego boku, jako Grah-Zeynahzin, twój sprzymierzeniec. I nauczę cię mojego Thu’um.
Z emocji zrobiło mi się gorąco. Czyżby do dwóch przyjacielskich smoków miał dołączyć trzeci?
- Wystarczy, że wypowiem w Tamriel twoje imię? – upewniłem się. – I tyle?
- Błahe twoim zdaniem – uśmiechnął się znów. – Ale dla mnie znaczyłoby to bardzo wiele. Nie oczekuję odpowiedzi, Qahnariinie, Po prostu, wypowiedz moje imię w niebiosa, gdy poczujesz, że nadeszła pora.
- Tak zrobię – zapewniłem. – A zdradzisz mi, w jaki sposób trafiłeś do Kopca Dusz?
Westchnął ciężko, jakby dopadły go bolesne wspomnienia.
- Był taki czas, gdy Tamriel było mi domem. Ale to już przeszłość. Dovovie przemierzali niebo i rywalizowali o małe skrawki ziemi, wywołując potężne i fatalne w skutkach walki.
- Byłeś tego częścią? – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
- Tak – westchnął. – Ale w przeciwieństwie do moich pobratymców, wolałem poszukać nadzwyczajnych rozwiązań, by zachować swoją wyższą pozycję. Zacząłem zagłębiać coś, co dovovie nazywają Alok-Dilon – starożytną, zakazaną sztukę, przez was nazywaną nekromancją.
- Więc szukałeś Kopca Dusz, próbując znaleźć odpowiedzi? – domyśliłem się. – Rozumiem, że go znalazłeś, ale dlaczego zostałeś w nim uwięziony?
- Idealni Mistrzowie zapewnili mnie, że moja moc byłaby niezrównana – zahuczał z wyraźnym żalem. – Że mógłbym wskrzesić legiony nieumarłych. W zamian miałem służyć im jako strażnik, do czasu, aż śmierć nie zabierze tej, która zwie się Valerica.
- Moja matka – szepnęła Serana. – Miał jej pilnować!
No tak, teraz wszystko było jasne. Idealni Mistrzowie już od jakiegoś czasu zaczęli w mojej wyobraźni jawić się jako istoty dość podstępne. Teraz tylko upewniłem się, że nie należy im ufać.
- Nie powiedzieli ci, że jest nieśmiertelna – mruknąłem dość głośno. – Zwabili cię w pułapkę.
Durnehviir smętnie skinął łbem.
- Zbyt późno udało mi się odkryć, że Idealni Mistrzowie bardziej cenią oszustwo niż honor i nie mają zamiaru uwolnić mnie z tyk oków. Przejęli kontrolę nad moim umysłem, ale na szczęście nie potrafili posiąść mojej duszy.
- To dlatego teraz jesteś wolny?
Parsknął gniewnie.
- Wolny? – potrząsnął łbem. – Nie. Jestem tu już zbyt długo, Qahnariinie. Kopiec Dusz stał się częścią mnie. Nie będą mógł już nigdy nazwać Tamriel domem, gdyż skończyłoby się to moją śmiercią. Mam jedynie nadzieję, że pozwolisz mi tam spędzić tych kilka cennych chwil.
Nie wiem, czy sprawił to magiczny i przygnębiający klimat Kopca Dusz, czy moje zbyt miękkie nieraz serce, ale jego przemowa poruszyła mnie do głębi. Wyobraziłem sobie siebie samego, uwięzionego w tym przeklętym miejscu. Czyż i mnie nie pożerałaby ciągła tęsknota do tego, co zostawiłem tam, w Tamriel? Czy nie czułbym tego samego co on? Czy i ja nie chciałbym móc wrócić tam choć na chwilę? Spojrzałem ciepło na smoka i skinąłem głową.
- Możesz na mnie liczyć – zapewniłem
W jaki sposób smok pokazał mi wzruszenie, nie wiem do dziś. Ale widziałem to – sam już nie wiem – w jego oczach, gestach, czy może wyczułem w głosie.
- Wiedziałem, że jesteś szlachetnym człowiekiem, Qahnariinie.
Uśmiechnąłem się lekko. Moje nowe przezwisko brzmiało bardzo dziwnie.
- Dlaczego tak do mnie mówisz?
- Jak już powiedziałem – zahuczał – w naszym języku oznacza to Pogromcę. Smoka, który w bitwie pokonał innego dovę.
- Ale ja nie jestem smokiem…
Po raz pierwszy smok roześmiał się, choć na krótko.
- Wiem, kim jesteś. Masz z dovami tyle wspólnego, co z joree, śmiertelnikami. Mimo, iż tkwię w Kopcu Dusz, słyszałem o porażce Pożeracza Światów, Dovahkiinie. Może i nie jesteś dovą, ale pokonanie Alduina daje ci prawo do tego tytułu.
Pożegnaliśmy się ciepło.
- Jesteś niezwykły – szepnęła Serana. – Potrafisz sobie zjednać nawet smoka.
- To nie ja zjednałem sobie jego – mruknąłem zamyślony. – Tylko on mnie. Gdyby sam nie zechciał, nic by z tego nie wyszło. Ja mógłbym jedynie zmusić go do posłuszeństwa, ale na krótko. A w jego sytuacji nawet bym tego nie chciał.
Aż się zatrzymała i spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jej świecące w półmroku oczy stały się jeszcze większe.
- Zmusić smoka do posłuszeństwa? – szepnęła. – To w ogóle możliwe? Jak?
Uśmiechnąłem się.
- Nauczono mnie odpowiednich Krzyków – odparłem. – Jest taki, który strąca smoka z nieba, inny zmusza go posłuszeństwa. Ale, jak powiedziałem, na krótko.
Milczała przez chwilę.
- I ty, tak potężny, boisz się wampirów? – odezwała się kpiąco. – Obawiasz się mnie, a nie boisz się smoków?
Spoważniałem. Nie chciałem jej urazić, ale nie wiedziałem, w jaki sposób mam jej to wytłumaczyć. Odetchnąłem kilka razy, zanim odpowiedziałem.
- Smoki w jakimś stopniu rozumiem – spojrzałem jej prosto w oczy. – Znam ich możliwości, znam ich obyczaje i w pewnym sensie także sposób myślenia. Wampiry wciąż są dla mnie zagadką.
Ufff, już myslałam, że będzie po nich. A tu prosze, smok ma prosbę.
OdpowiedzUsuńCałkiem miły jegomość, prawda?
UsuńDla mnie to i wampiry i smoki są zagadką.
OdpowiedzUsuńNaprawdę? Przecież ze smokami mamy do czynienia od pierwszych stron tej opowieści.
Usuń