poniedziałek, 24 czerwca 2024

Rozdział XXV – Lady Valerica

     Dalej było takie samo pustkowie jak przedtem. Trochę drzew, trochę żwirowego podłoża, oraz gdzieniegdzie stosy kamieni.

     - To nie kamienie – mruknęła Serana.

     Przyjrzałem się bliżej i rzeczywiście, aż parsknąłem z obrzydzenia. To były stosy czaszek i kości. Ludzkich! Dlaczego mnie to dziwi? Przecież tutaj wszystko jest martwe! Przyjrzałem się jednej z nich, leżącej na samym wierzchu. Elfia, co poznałem po wydłużonym kształcie. Po uzębieniu poznałem Bosmera. Nie było wątpliwości: wyraźne kły, ostre trzonowce, nie służące do żucia, tylko do rozrywania mięsa – typowe uzębienie drapieżnika, jakimi były Leśne Elfy, żyjące z łowiectwa. Zaraz obok leżała czaszka ludzka, pod nią kość udowa. Zapragnąłem jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale nie mogliśmy tego zrobić, zanim nie wykonamy zadania.

     Zaczęliśmy znów penetrować z rzadka porozrzucane budowle. Zwykle w większych napotykaliśmy się na jednego lub dwóch strażników, ale żaden z nich nie zdołał wyrządzić nam krzywdy. Jednak lady Valeriki ani widu, ani słychu.

     - Widzisz to? – wskazałem ramieniem na ciemną plamę na horyzoncie. – Tam jest coś większego. Jakiś zamek, czy coś. Proponuję udać się tam, tylko…

Zamek w Kopcu Dusz

     - Tylko?

     Pokręciłem głową.

     - Ledwo stoję na nogach – sapnąłem. – Już od jakiegoś czasu poruszam się tylko dzięki miksturom i sile woli. Naprawdę, muszę odpocząć.

     Uśmiechnęła się wyrozumiale.

     - Chyba obojgu nam się to należy – stwierdziła. – Szkoda tylko, że tu nie ma z czego umościć sobie legowiska.

     Mimo to narwaliśmy trochę suchej trawy i umieściliśmy to na balkonie jednej z budowli. Straży nie wystawiliśmy, bo oboje byliśmy za bardzo zmęczeni. Upewniliśmy się tylko, że nikogo innego tu nie ma. Co będzie to będzie! Nie wiem, jak moja towarzyszka, ale ja zasnąłem niemal natychmiast, jak kamień. Było mi już wszystko jedno.

     Nic jednak się nie wydarzyło poza tym, że zupełnie straciłem poczucie czasu. Nie miałem pojęcia, jak długo spaliśmy. Gdy otworzyłem oczy, Serana już nie spała. Uśmiechnęła się do mnie, gdy zacząłem gramolić się na nogi.

     - Muszę coś zjeść – oznajmiłem, sięgając do sakwy. – Coś normalnego, namacalnego.

     Wyciągnąłem kilka sucharów i kawałek sera.

     - A ty? – spytałem. – Co z tobą? Nie musisz się posilić?

     Potrząsnęła głową.

     - Tutaj nie – odrzekła. – Tu wystarczy mi przejście obok szczelin duszy, albo zjedzenie strąka. Odżywiam się energią życia, a tu pełno jej dookoła. Kilka głębokich wdechów i jestem syta.

     - Więc nie czujesz głodu?

     - Nie. Pod tym względem to miejsce jest idealne. Pewnie dlatego moja matka ukryła się właśnie tutaj.

     Pokiwałem głową, przełykając swoje suchary.

     Po posiłku i odpoczynku poczułem się znacznie lepiej. Łyknąłem jeszcze trochę wody z manierki i oświadczyłem, że jestem gotów do dalszej podróży. Ruszyliśmy w stronę domniemanego zamku, po drodze mijając i sprawdzając dokładnie kilka mniejszych budowli.

     - Widziałeś to? – Serana wskazała palcem w górę.

     Nad budynkiem lewitował ogromny, błyszczący kształt, przypominający gigantyczny klejnot duszy. Czuło się wyraźnie jego wibrowanie. I coś jeszcze – jakby jego obecność. Wspiąłem się na schody, prowadzące w górę, ale nagle poczułem coś, jakby raziła mnie błyskawica. W głowie mi zahuczało i poczułem mrowienie na całym ciele. Wyraźnie ubyło mi sił. Czym prędzej zbiegłem na dół.

Lewitujący, gigantyczny klejnot duszy

     - To coś wysysało ze mnie życie – mruknąłem, połykając jeden ze strąków duszy. – Chciało mnie zwyczajnie zjeść!

     - To pewnie jeden z Idealnych Mistrzów – mruknęła Serana. – Nie mam pojęcia, jak wyglądają, ale wciąż mi się wydaje, że to coś mnie obserwuje.

     - Kto wie, jakie przyjmują formy – zgodziłem się.

     Zamek był spory. Zdziwiły nas zwłaszcza wieże, których zwieńczenie zdawało się składać z fruwających kartek papieru, zabarwionego na czarno. Z pewnością nie była to materialna budowla. Ale sam zamek okazał się być kamienny i to bardzo solidny. Weszliśmy na jeden z tarasów, gdzie trzeba było znów zmierzyć się z kilkoma strażnikami. Nic tam jednak nie znaleźliśmy.

     - Tu jest jakaś bariera – mruknęła Serana. – Chyba otacza część zamku.

     Zerknąłem we wskazaną stronę. Rzeczywiście, migotała tam jakaś magiczna bariera.

     - Dodatkowe zabezpieczenie? – mruknąłem. – Czy to możliwe, że twoja matka je przywołała?

     - Potrafiłaby, to wiem – odrzekła wampirzyca.

Zamek w Kopcu Dusz

     I zgodnie ruszyliśmy w tamtą stronę. Wspięliśmy się na schody, prowadzące na rozległy taras. Bariera przedzielała go mniej więcej w połowie. I pomimo mroku od razu dostrzegłem stojącą w kącie pomieszczenia postać. Nie można było poznać, kto to, bo postać znajdowała się w nieoświetlonym zaułku, ale spodziewać się należało najgorszego. Odruchowo napiąłem łuk, ale zaraz go opuściłem, zdając sobie sprawę, że nawet najsilniejszy strażnik, odgrodzony magiczną barierą, nie jest dla nas groźny. Cały czas jednak byłem w pogotowiu, bowiem magiczna bariera ma to do siebie, że potrafi zniknąć w jednej chwili. Nacisnąłem barierę dłonią, ale ta nie poddała się. Była sztywna, jak kamienna ściana. Serana, stanąwszy po mojej lewej ręce, też spróbowała ją nacisnąć, z takim samym skutkiem.

     - Dziwne – stwierdziła. – Zwykle takie bariery są elastyczne…

     Nie zdążyła dokończyć, bowiem tajemnicza postać wysunęła się z mroku. To nie był strażnik. To była kobieta, w długiej sukni, charakterystycznej dla klanu Volkihar. Szybkim krokiem podeszła do bariery i wbiła wzrok w moją towarzyszkę.

     - Na stwórcę… To niemożliwe! Serana?

     Głos wampirzycy był nieco przytłumiony z powodu bariery, ale całkiem wyraźny.

     Serana natychmiast przypadła obiema dłońmi do bariery. Tamta uczyniła to samo, jakby pomimo przeszkody obie kobiety za wszelką cenę chciały chwycić się za ręce.

     - To naprawdę ty? – z oczu Serany spłynęła łza wzruszenia. – Własnym oczom nie wierzę!

     Przez dłuższą chwilę obie wampirzyce przyglądały się sobie wzajemnie z czułością, z jaką spoglądać na siebie tylko matka i córka.

     - Znalazłaś mnie – szepnęła lady Valerica. – A już sądziłam, że nie będzie mi dane cię ujrzeć. Co ty tutaj robisz? I… I gdzie jest twój ojciec?

     Serana opanowała się nad podziw szybko. Zdecydowanym ruchem potrzasnęła głową.

     - On nie wie, że tu jesteśmy. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Jak możemy się dostać do środka? Musimy porozmawiać.

     Lady Valerica spojrzała nieufnie w moją stronę.

     - A to kto?

     - Mam na imię Wulfhere – skłoniłem się lekko.

     - Kim jesteś?

     Uśmiechnąłem się mimowolnie. Kim jestem? Byłem przecież Smoczym Dziecięciem, arcymagiem, legatem Cesarskiego Legionu – ale wszystkie te funkcje nie miały w tej chwili żadnego znaczenia. Teraz reprezentowałem Obrońców Świtu.

     - Jestem jednym z Obrońców Świtu – odrzekłem. – Ale nie musisz się mnie obawiać.

     Spojrzała zdezorientowana na córkę, potem na mnie, potem znów na nią.

     - Najwyraźniej poniosłam porażkę – odezwała się z podziwu godnym opanowaniem. – Harkon znalazł sposób na spełnienie proroctwa, czyż nie?

     Serana niecierpliwie potrząsnęła głową.

     - Nic nie rozumiesz – odparła. – Jesteśmy tu po to, by go powstrzymać. By wszystko naprawić! 

     - Naprawić? – zerknęła na mnie podejrzliwie. – Co ty wyprawiasz? Rozum ci odjęło? Nie dość, że przyprowadzasz tu obcą osobę, to jeszcze jest to zabójca wampirów!

     - Ech, mamo, pozwól wytłumaczyć…

     Ale lady Valerica uciszyła córkę gestem i skinęła na mnie.

     - Podejdź bliżej – odezwała się tonem, nawykłym do wydawania poleceń. – Porozmawiamy.

     Stanąłem przed nią i spojrzałem jej prosto w błyszczące oczy, tak bardzo podobne do oczu Serany. Lady Valerica wyglądała na jakieś trzydzieści kilka lat, choć sądząc po córce, już w chwili przemiany musiała sobie liczyć znacznie więcej. Potem, już jako wampir, przestała się starzeć i na zawsze pozostała atrakcyjną, pełną wdzięku, wysoką kobietą, o czarnych włosach, upiętych w dwa koki, po obu stronach głowy. Czoło miała wysokie i gładkie, cerę bladą, jak każdy wampir, a dłonie małe, smukłe i zadziwiająco młodo wyglądające, po czym bez trudu można było rozpoznać arystokratkę, która nigdy nie musiała używać ich do pracy.

Lady Valerica

     - Więc doszło do tego, że łowca wampirów towarzyszy mojej córce – odezwała się z ironią. – Ból sprawia mi myśl, że będziesz podróżować z Seraną, w przebraniu jej obrońcy. A wszystko to po to, by mnie dopaść.

     Pokręciłem głową.

     - To żaden wybieg – odparłem. – Niczego nie udaję. Naprawdę jestem tu po to, by zapewnić jej bezpieczeństwo.

     - Naprawdę? – przekrzywiła głowę. – Biorąc pod uwagę, że zabijanie wampirów to dla ciebie profesja, trudno uwierzyć w twoje szlachetne intencje.

     - Są wampiry i wampiry – mruknąłem, wzruszając ramionami.

     - Serana poświęciła naprawdę wiele, w zasadzie wszystko, by uniemożliwić Harkonowi wypełnienie słów proroctwa. Mam nadzieję, że ci to wyjaśniła? – zerknęła na córkę.

     Ta skinęła głową.

     - Wiem, że dziwnie to wygląda, ale pomyśl sama. I nam, i Obrońcom Świtu zależy na tym, aby nie dopuścić do wypełnienia proroctwa.

     - Los bywa zawiły – skinąłem głową. – To niespodziewany sojusz, ale nie jest żadnym wybiegiem. Naprawdę pomagamy sobie wzajemnie.

     - Coś w rodzaju zawieszenia broni – uśmiechnęła się Serana. – Sama nigdy bym cię nie odnalazła.

     Valerica nie wydawała się być przekonana.

     - Ty możesz mnie szukać z wielu powodów – powiedziała wolno. – Ale on?

     - Obojgu chodzi nam o to samo – odrzekłem. – O Prastary Zwój.

     Panowała nad sobą w sposób niemal doskonały, a jednak widać było po niej, że moje słowa zrobiły na niej wrażenie. Niezbyt korzystne, dodajmy. Ściągnęła swoje kształtne brwi i spojrzała na mnie groźnie.

     - Myślisz, że miałabym tupet, aby zamknąć swoją własną córkę w tym grobowcu tylko po to, by chronić Prastary Zwój? Zwoje to tylko środek do celu. Kluczem do Tyranii Słońca jest właśnie Serana!

     - Nie rozumiem…

     - No właśnie, nie rozumiesz! – prychnęła z sarkazmem. – Gdy uciekłam z zamku Volkihar, miałam ze sobą dwa Prastare Zwoje. Ten, który, jak mniemam, udało ci się znaleźć wraz z Seraną, mówi o Arielu i jego magicznej broni.

     - O Łuku Ariela – skinąłem głową. – To już wiem.

     - Drugi Zwój mówi o tym, że krew Córy Mroźnego Azylu oślepi Smoka.

     Westchnienie wyrwało mi się z piersi. Oto poznałem treść drugiego Zwoju. A przynajmniej jej fragment. Choć wciąż niejasny.

     - A co Serana ma z tym wspólnego – spytałem. – Uważasz, że owa Córa to ona?

     Nie odpowiedziała od razu, jakby próbowała najpierw zebrać myśli.

     - Podobnie jak ja – odezwała się po chwili – Serana była kiedyś człowiekiem. Byliśmy wtedy oddanymi wyznawcami lorda Molag Bala. Tradycja nakazuje złożyć kobiety w ofierze Molag Balowi, w dniu jego przywołania. Mało która to przeżywa. Te, którym się to uda, stają się jednak pełnej krwi wampirzycami. Nazywamy je wtedy „Córami Mroźnego Azylu”.

     Pokiwałem wolno głową. To zgadzało się z tym, co usłyszałem niedawno od Serany, choć ta bardzo nie chciała o tym mówić. „Upokarzająca ceremonia” – tak to nazwała. Nietrudno się domyślić, na czym to polegało. Dziwne, że Valerica zgodziła się, aby złożyć własną córkę w ofierze. Musiała być naprawdę zaślepiona.

     - Serana dobrowolnie poddała się temu rytuałowi?

     Znów nie odpowiedziała od razu.

     - Tego od niej oczekiwano – odrzekła po chwili. – Tak jak i ode mnie. Zostać wyznaczoną na ofiarę dla Molag Bala to zaszczyt. Nie ośmieliłaby się temu sprzeciwić.

     A zatem nie była to dobrowolna ofiara. Przynajmniej nie do końca.

     - Co to ten Mroźny Azyl?

     - Tak nazywa się domena Molag Bala – odparła. – Jego miejsce w Otchłani.

     Teraz ja zamilkłem, zbierając myśli. Wyglądało na to, że Serana słusznie obawiała się tajemniczego rytuału, ku wypełnienia proroctwa Tyranii Słońca. Mówiła prawdę.

     - Tyrania Słońca wymaga krwi Serany? – spytałem.

     Valerica przymrużyła oczy.

     - Widzę, że zaczynasz rozumieć, dlaczego chciałam chronić Seranę – odrzekła nieco ironicznie. – I dlaczego trzymałam drugi Prastary Zwój tak daleko od niej, jak tylko było to możliwe. Staram się nie dopuścić do tego, żeby ona i Zwój znalazły się w jednym miejscu.

     - Twierdzisz, że Harkon zamierza ją zabić? – pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Swoją jedyną córkę?

     Westchnęła ciężko.

     - Gdyby Harkon zdobył Łuk Ariela – odrzekła smutnym głosem – a krew Serany została wykorzystana, by zbrukać ten oręż, proroctwo Tyranii Słońca zostałoby wypełnione. W jego oczach umierałaby dla dobra wszystkich wampirów. Jak na córkę lorda przystało.

     - Poświęciłby własną córkę?

     Uśmiechnęła się wyrozumiale i spojrzał na mnie z dumą.

     - Wielu uważa, że arystokracja to jedynie próżniacza kasta, żyjąca z pracy innych – odezwała się spokojnym głosem. – Że jej życie to ciągła uczta i zamiłowanie do zbytków. Nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, że wszystko ma swoją cenę. Od arystokraty oczekuje się więcej. Każdy szlachcic musi być gotów oddać życie za sprawę. Tak zostaliśmy wychowani i takie prawa pielęgnujemy.

     Przyznaję, poczułem się w tym momencie maluczki, jakby przygniatał mnie jej majestat. Do tej pory jedyna arystokracja, z jaką miałem do czynienia, to miejscowi jarlowie, sposobem bycia niewiele różniący się od reszty Nordów. W Cyrodiil zapewne było inaczej, ale tam nie miałem żadnego kontaktu z wyższą sferą. Po raz pierwszy spotkałem prawdziwą arystokratkę. Chciałoby się powiedzieć „z krwi i kości” – ale w tym przypadku byłoby to stwierdzenie nad wyraz niefortunne.

     - Ty też tak uważasz?

     Nie odpowiedziała od razu. Najpierw spojrzała z czułością na Seranę.

     - Żadna matka nie pogodzi się ze śmiercią dziecka – odrzekła cicho. – Nawet jeśli potrafiłaby zrozumieć konieczność jej poświęcenia, nie zgadzam się na to i będę ją chronić póki sił. Również przed jej własnym ojcem.

     Zerknąłem na swoja towarzyszkę. Wydawała się być wzruszona.

     - Jeśli o to chodzi, możesz być spokojna – zapewniłem. – Tak, wiem, wygląda to dziwnie, ale choć jestem Obrońcą Świtu, nie mam powodu, by ją krzywdzić. Przeciwnie, próbuję ją chronić, podobnie jak ty. A ona odwdzięcza mi się, jak dotąd, tym samym.

     - Nie masz powodu – lady Valerica pokiwała głową z ironicznym uśmiechem. – Jest wampirzycą. To dla ciebie wystarczający powód, czyż nie?

     - Nie – odrzekłem zdecydowanie. – Najlepszy dowód – wskazałem dłonią na jej córkę. – Wciąż żyje i nawet się mnie nie obawia. Nie tylko nie mam zamiaru jej krzywdzić, ale zadbam też o to, by ochronić ją przed Harkonem.

     Roześmiała się nerwowo.

     - Słowa, słowa, słowa – prychnęła. – A jak niby zamierzasz powstrzymać mojego męża?

     Westchnąłem.

     - Tu potrzebna mi twoja pomoc…

     Przewróciła oczami ze zniecierpliwienia.

     - Słuchasz mnie w ogóle? – huknęła gniewnie. – Nie rozumiesz? Tak jak moja córka, jestem wampirzycą czystej krwi! Mogę być złożona w ofierze, tak samo jak ona, a wtedy proroctwo się wypełni. Moja obecność w waszym świecie jest tak samo niebezpieczna jak jej! Czy myślisz, że zamknięcie jej w krypcie i ucieczka w to miejsce, to był mój kaprys? To była konieczność! Gorzki wybór, ale jedyny możliwy.

     Fakt, o tym nie pomyślałem. Miała rację, ale i tak poczułem się dotknięty jej łajaniem. Zacisnąłem zęby, żeby tylko nie powiedzieć czegoś głupiego, ale i tak wymsknęło mi się nie do końca przemyślane zdanie.

     - Ale choć tak dbasz o Seranę, nie spytałaś jej o zdanie…

     Jej spojrzenie stało się zimne.

     - Nic nie obchodzi cię Serana, ani nasza trudna sytuacja – wycedziła. – Skoro za podszeptem serca stajesz się Obrońcą Świtu, pozostajesz nim. Jesteś tu, bo według twojego sposobu myślenia jesteśmy potworami. Złymi istotami, które trzeba zniszczyć. Nie chcesz dostrzec w nas istot rozumnych, ani honorowych.

     Zerknąłem na Seranę.

     - Ty też tak o mnie myślisz? – spytałem.

     Zaprzeczyła zdecydowanie.

     - Widzisz? – zwróciłem się do Valeriki. – Ona we mnie wierzy. Może też spróbujesz?

     - Wierzysz mu – Valerica spojrzała na Seranę z wyrzutem. – Wierzysz swemu śmiertelnemu wrogowi? Ten obcy sprzymierzył się z tymi, którzy na nas polują i nas zabijają. Z tymi, którzy chcą zniszczyć cały nasz lud. I ja mam mu ciebie powierzyć?

     Widziałem, że Serana z trudem nad sobą panuje. Może dlatego odpowiedziała nieco gwałtownie.

     - Ten „obcy” w krótkim czasie zrobił dla mnie więcej, niż ty uczyniłaś przez kilka wieków!

     Valericę aż zatchnęło z oburzenia. Przyznaję, też byłem zaskoczony tym wybuchem.

     - Jak śmiesz? – wyszeptała. – Poświęciłam wszystko, żeby chronić cię przed tym fanatykiem, którego nazywasz ojcem! Wszystko, włącznie z sobą!

     - Tak, jest fanatykiem – warknęła Serana. – Zmienił się. Ale to wciąż mój ojciec! Dlaczego tego nie rozumiesz? Dlaczego nie pojmujesz, że mnie też jest ciężko? Że muszę przeciwstawić się jedynej osobie na tym świecie, którą kocham, po tym jak ciebie zabrakło!

     Valerica przymknęła oczy.

     - Och, Serano – wyszeptała. – Gdybyś tylko otworzyła oczy. W chwili, w której twój ojciec pozna twoją rolę w proroctwie i dowie się, że potrzebuje twojej krwi, znajdziesz się w ogromnym niebezpieczeństwie!

     - Więc żeby mnie chronić, lepiej odciąć mnie od wszystkiego, na czym mi zależało? – prychnęła Serana z ironią, której nawet nie próbowała ukryć. – Nigdy nie pytałaś mnie, czy zamknięcie mnie w krypcie będzie najlepszym rozwiązaniem, tylko oczekiwałaś, że za tobą podążę. Oboje mieliście obsesję na punkcie swoich spraw. Wasze motywacje mogły być inne, ale ostatecznie dla ciebie też jestem wciąż tylko pionkiem. Tak, chcę, żebyśmy znów byli rodziną, ale nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że nie.

     Urwała nagle i zacisnęła powieki, jakby chciała powstrzymać łzy.

     - Może nie zasługujemy na takie szczęście – dodała ciszej, drżącym głosem. – Może nie jest ono nam przeznaczone. Może tak po prostu musi być…

     Uznałem za sposobne wtrącić się do tej rozmowy.

     - Jesteś niesprawiedliwa – odezwałem się. – Możesz mieć pretensje do matki o sposób, jaki wybrała, ale przecież jej intencji i intencji twojego ojca nawet nie można porównywać. Gdybym ja chciał ochronić kogoś, kogo kocham, też zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy. Nawet wbrew temu komuś. To ludzkie. To normalne…

     Lady Valerica spojrzała na mnie nieco cieplej. Dostrzegłem w jej oczach wdzięczność.

     - Przykro mi, Serano – szepnęła. – Nie wiedziałam… Nie sądziłam… Tak, moja wina, że nawet nie spytałam ciebie o zdanie. Wydawało mi się to jednak tak oczywiste.

     Nastała chwila milczenia. W końcu obie wampirzyce spojrzały sobie prosto w oczy. Oczami przekazały sobie to, czego nie potrafiły wyrazić słowami. Było w tym spojrzeniu tyle czułości, że nawet ja poczułem wzruszenie.

     - Tak czy owak – szepnęła Serana – musimy go powstrzymać. Zanim będzie za późno. A do tego będziemy potrzebowali Prastarego Zwoju. Nawet jeśli to ryzykowne.

     Lady Valerica pokiwała głową i uśmiechnęła się smutno.

     - Moja nienawiść do twojego ojca dzieli nas już zbyt długo – wyszeptała. – Wybacz mi, jeśli potrafisz. Jeśli chcesz… Jeśli potrzebujesz Prastarego Zwoju, należy do ciebie.

     Znów przez chwilę patrzyły na siebie czule, po czym Valerica zwróciła się do mnie.

     - Zaryzykuję – sapnęła. – Twoje intencje nadal nie są dla mnie jasne. Ale dla dobra swojej córki, pomogę ci tak, jak to tylko możliwe.

     - Dziękuję – skinąłem głową. – Doceniam ten gest.

     Znów chwila milczenia, ale tym razem innego, nieco podniosłego, jakbyśmy wszyscy troje chcieli uczcić jakieś szczególne wydarzenie. Przerwała je dopiero Serana.

     - A właściwie – dotknęła dłonią bariery – dlaczego nie wpuścisz nas do środka? Tak bardzo chciałabym cię wziąć w objęcia.

     Valerica spojrzała na nią ze zdziwieniem.

     - Ach, przecież ty nie wiesz – aż zakryła dłońmi usta. – To nie ja wywołałam tę barierę. Jestem tu uwięziona.

     Spojrzeliśmy z Seraną na siebie, potem znów na jej matkę.

     - Przez kogo? – spytałem.

     - I dlaczego? – dodała Serana.

     - Przez Idealnych Mistrzów, oczywiście – uśmiechnęła się smutno. – Przez opiekunów tego miejsca. Tylko oni mają tu tak wielką władzę. A dlaczego… Cóż, gdy wkroczyłam do Kopca Dusz, chciałam zawrzeć z nimi układ.

     - Układ?

     Skinęła głową.

     - Potrzebowałam azylu w Kopcu Dusz – odrzekła. – W zamian miałam dostarczać Idealnym Mistrzom dusze, których tak łakną. Ale nie przewidziałam, że to nie o inne dusze im chodziło, tylko o moją własną. Gdybym tylko przewidziała, że będzie miała dla nich tak wielką wartość, nigdy bym tu nie przybyła.

     - Czyli to był z ich strony podstęp – skwitowałem.

     Skinęła głową.

     - Mistrzowie spuścili ze smyczy swoich Strażników i posłali ich, by mnie złapali i zniszczyli. Na szczęście, udało mi się ich powstrzymać i schronić w tych ruinach. Ale wtedy oni uruchomili tę barierę i...

     Rozłożyła ręce w bezradnym geście.

     - I znalazłaś się w potrzasku – dokończyłem za nią.

     - Niestety, tak – westchnęła ciężko. – Ponieważ Strażnicy nie mogli zdobyć mojej duszy, kazali swoim poddanym zbudować barierę, której nie będę w stanie sforsować.

     Pokiwałem głową, po czym bezwiednie rozejrzałem się wokół.

     - Ale chyba można to jakoś otworzyć, prawda? – mruknąłem. – Musi tu być coś, co wyłącza tę barierę.

     - To nie takie proste – pokręciła głową. – Idealni Mistrzowie, zapewne znając moją moc, zaangażowali do niej aż trzech Strażników. Niezwykle silnych Strażników, dodajmy.

     - No, ale jest gdzieś jakiś klucz?

     - Każdą barierę da się wyłączyć – poparła mnie Serana. – Trzeba tylko poszukać.

     Lady Valerica roześmiała się na te słowa. Po raz pierwszy roześmiała się szczerze i pozornie beztrosko.

     - Oczywiście, że można! To nawet bardzo proste, choć nie łatwe.

     Spojrzeliśmy na nią pytająco. 

     - Strażnicy – odpowiedziała krótko. – Kluczami są Strażnicy. Trzeba ich zabić, a bariera zniknie. Tylko najpierw trzeba ich znaleźć, a oni, no cóż, rozproszyli się po całym Kopcu Dusz.

     - A ty wiesz, gdzie ich szukać? – spytała Serana.

     - Mniej więcej. Trzeba spenetrować ruiny w tamtym kierunku – wskazała dłonią. – Trzeba znaleźć najwyższą z kamiennych wież, otaczających te ruiny. U ich podstaw czerpana jest energia z nieszczęsnych, wygnanych dusz. Zniszcz Strażników, którzy je chronią, a bariera upadnie.

     - Wiem, którą – rzuciła Serana. – Przechodziliśmy obok niej. Tylko tam nikogo nie było.

     - Czasem trzeba poszukać teleportu – odrzekła lady Valerica. – Wyglądają jak płytkie, świecące studnie. Przeniosą was do odpowiedniego miejsca.

     - Czy oni różnią się czymś od pozostałych Strażników? – spytałem. – Po czym ich poznam?

     - Noszą kościane zbroje. I emanują mocą. Nawet śmiertelnik ją wyczuje. Nie możecie ich lekceważyć. Są bardzo silni.

     Spojrzeliśmy z Seraną po sobie i skinęliśmy sobie głowami. Czego jak czego, ale walki nie bało się żadne z nas.

     - Zabijmy te… Strażnicze stworzenia – powiedziała. – Jak najszybciej i… Wracajmy tu.

     Skinąłem głową, po czym ten sam gest wykonałem w kierunku lady Valeriki.

     - Chroń moją córkę – odezwała się na odchodnym. – I uważaj. Muszę was ostrzec przed jeszcze jednym niebezpieczeństwem. Po Kopcu Dusz krąży smok. Zwie się Durnehviir. Uważaj na niego. Idealni Mistrzowie nakazali mu nadzorować Strażników, więc bez wątpienia zareaguje, jeśli uzna cię za zagrożenie.

     Serana spojrzała na mnie kpiąco, po czym uśmiechnęła się do matki.

     - Przyprowadziłam ci właściwego człowieka – odezwała się wesoło. – Smok to stworzenie, które powinno bać się jego!


4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Naprawdę? A ja wciąż obawiam się, że niemiłosiernie przynudzam.

      Usuń
  2. W sumie to biedne te wampiry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, same chciały, choć pewnie nie przypuszczały, że tak to będzie wyglądać.

      Usuń