poniedziałek, 24 czerwca 2024

Rozdział XXV – Lady Valerica

     Dalej było takie samo pustkowie jak przedtem. Trochę drzew, trochę żwirowego podłoża, oraz gdzieniegdzie stosy kamieni.

     - To nie kamienie – mruknęła Serana.

     Przyjrzałem się bliżej i rzeczywiście, aż parsknąłem z obrzydzenia. To były stosy czaszek i kości. Ludzkich! Dlaczego mnie to dziwi? Przecież tutaj wszystko jest martwe! Przyjrzałem się jednej z nich, leżącej na samym wierzchu. Elfia, co poznałem po wydłużonym kształcie. Po uzębieniu poznałem Bosmera. Nie było wątpliwości: wyraźne kły, ostre trzonowce, nie służące do żucia, tylko do rozrywania mięsa – typowe uzębienie drapieżnika, jakimi były Leśne Elfy, żyjące z łowiectwa. Zaraz obok leżała czaszka ludzka, pod nią kość udowa. Zapragnąłem jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale nie mogliśmy tego zrobić, zanim nie wykonamy zadania.

     Zaczęliśmy znów penetrować z rzadka porozrzucane budowle. Zwykle w większych napotykaliśmy się na jednego lub dwóch strażników, ale żaden z nich nie zdołał wyrządzić nam krzywdy. Jednak lady Valeriki ani widu, ani słychu.

     - Widzisz to? – wskazałem ramieniem na ciemną plamę na horyzoncie. – Tam jest coś większego. Jakiś zamek, czy coś. Proponuję udać się tam, tylko…

Zamek w Kopcu Dusz

     - Tylko?

     Pokręciłem głową.

     - Ledwo stoję na nogach – sapnąłem. – Już od jakiegoś czasu poruszam się tylko dzięki miksturom i sile woli. Naprawdę, muszę odpocząć.

     Uśmiechnęła się wyrozumiale.

     - Chyba obojgu nam się to należy – stwierdziła. – Szkoda tylko, że tu nie ma z czego umościć sobie legowiska.

     Mimo to narwaliśmy trochę suchej trawy i umieściliśmy to na balkonie jednej z budowli. Straży nie wystawiliśmy, bo oboje byliśmy za bardzo zmęczeni. Upewniliśmy się tylko, że nikogo innego tu nie ma. Co będzie to będzie! Nie wiem, jak moja towarzyszka, ale ja zasnąłem niemal natychmiast, jak kamień. Było mi już wszystko jedno.

     Nic jednak się nie wydarzyło poza tym, że zupełnie straciłem poczucie czasu. Nie miałem pojęcia, jak długo spaliśmy. Gdy otworzyłem oczy, Serana już nie spała. Uśmiechnęła się do mnie, gdy zacząłem gramolić się na nogi.

     - Muszę coś zjeść – oznajmiłem, sięgając do sakwy. – Coś normalnego, namacalnego.

     Wyciągnąłem kilka sucharów i kawałek sera.

     - A ty? – spytałem. – Co z tobą? Nie musisz się posilić?

     Potrząsnęła głową.

     - Tutaj nie – odrzekła. – Tu wystarczy mi przejście obok szczelin duszy, albo zjedzenie strąka. Odżywiam się energią życia, a tu pełno jej dookoła. Kilka głębokich wdechów i jestem syta.

     - Więc nie czujesz głodu?

     - Nie. Pod tym względem to miejsce jest idealne. Pewnie dlatego moja matka ukryła się właśnie tutaj.

     Pokiwałem głową, przełykając swoje suchary.

     Po posiłku i odpoczynku poczułem się znacznie lepiej. Łyknąłem jeszcze trochę wody z manierki i oświadczyłem, że jestem gotów do dalszej podróży. Ruszyliśmy w stronę domniemanego zamku, po drodze mijając i sprawdzając dokładnie kilka mniejszych budowli.

     - Widziałeś to? – Serana wskazała palcem w górę.

     Nad budynkiem lewitował ogromny, błyszczący kształt, przypominający gigantyczny klejnot duszy. Czuło się wyraźnie jego wibrowanie. I coś jeszcze – jakby jego obecność. Wspiąłem się na schody, prowadzące w górę, ale nagle poczułem coś, jakby raziła mnie błyskawica. W głowie mi zahuczało i poczułem mrowienie na całym ciele. Wyraźnie ubyło mi sił. Czym prędzej zbiegłem na dół.

Lewitujący, gigantyczny klejnot duszy

     - To coś wysysało ze mnie życie – mruknąłem, połykając jeden ze strąków duszy. – Chciało mnie zwyczajnie zjeść!

     - To pewnie jeden z Idealnych Mistrzów – mruknęła Serana. – Nie mam pojęcia, jak wyglądają, ale wciąż mi się wydaje, że to coś mnie obserwuje.

     - Kto wie, jakie przyjmują formy – zgodziłem się.

     Zamek był spory. Zdziwiły nas zwłaszcza wieże, których zwieńczenie zdawało się składać z fruwających kartek papieru, zabarwionego na czarno. Z pewnością nie była to materialna budowla. Ale sam zamek okazał się być kamienny i to bardzo solidny. Weszliśmy na jeden z tarasów, gdzie trzeba było znów zmierzyć się z kilkoma strażnikami. Nic tam jednak nie znaleźliśmy.

     - Tu jest jakaś bariera – mruknęła Serana. – Chyba otacza część zamku.

     Zerknąłem we wskazaną stronę. Rzeczywiście, migotała tam jakaś magiczna bariera.

     - Dodatkowe zabezpieczenie? – mruknąłem. – Czy to możliwe, że twoja matka je przywołała?

     - Potrafiłaby, to wiem – odrzekła wampirzyca.

Zamek w Kopcu Dusz

     I zgodnie ruszyliśmy w tamtą stronę. Wspięliśmy się na schody, prowadzące na rozległy taras. Bariera przedzielała go mniej więcej w połowie. I pomimo mroku od razu dostrzegłem stojącą w kącie pomieszczenia postać. Nie można było poznać, kto to, bo postać znajdowała się w nieoświetlonym zaułku, ale spodziewać się należało najgorszego. Odruchowo napiąłem łuk, ale zaraz go opuściłem, zdając sobie sprawę, że nawet najsilniejszy strażnik, odgrodzony magiczną barierą, nie jest dla nas groźny. Cały czas jednak byłem w pogotowiu, bowiem magiczna bariera ma to do siebie, że potrafi zniknąć w jednej chwili. Nacisnąłem barierę dłonią, ale ta nie poddała się. Była sztywna, jak kamienna ściana. Serana, stanąwszy po mojej lewej ręce, też spróbowała ją nacisnąć, z takim samym skutkiem.

     - Dziwne – stwierdziła. – Zwykle takie bariery są elastyczne…

     Nie zdążyła dokończyć, bowiem tajemnicza postać wysunęła się z mroku. To nie był strażnik. To była kobieta, w długiej sukni, charakterystycznej dla klanu Volkihar. Szybkim krokiem podeszła do bariery i wbiła wzrok w moją towarzyszkę.

     - Na stwórcę… To niemożliwe! Serana?

     Głos wampirzycy był nieco przytłumiony z powodu bariery, ale całkiem wyraźny.

     Serana natychmiast przypadła obiema dłońmi do bariery. Tamta uczyniła to samo, jakby pomimo przeszkody obie kobiety za wszelką cenę chciały chwycić się za ręce.

     - To naprawdę ty? – z oczu Serany spłynęła łza wzruszenia. – Własnym oczom nie wierzę!

     Przez dłuższą chwilę obie wampirzyce przyglądały się sobie wzajemnie z czułością, z jaką spoglądać na siebie tylko matka i córka.

     - Znalazłaś mnie – szepnęła lady Valerica. – A już sądziłam, że nie będzie mi dane cię ujrzeć. Co ty tutaj robisz? I… I gdzie jest twój ojciec?

     Serana opanowała się nad podziw szybko. Zdecydowanym ruchem potrzasnęła głową.

     - On nie wie, że tu jesteśmy. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Jak możemy się dostać do środka? Musimy porozmawiać.

     Lady Valerica spojrzała nieufnie w moją stronę.

     - A to kto?

     - Mam na imię Wulfhere – skłoniłem się lekko.

     - Kim jesteś?

     Uśmiechnąłem się mimowolnie. Kim jestem? Byłem przecież Smoczym Dziecięciem, arcymagiem, legatem Cesarskiego Legionu – ale wszystkie te funkcje nie miały w tej chwili żadnego znaczenia. Teraz reprezentowałem Obrońców Świtu.

     - Jestem jednym z Obrońców Świtu – odrzekłem. – Ale nie musisz się mnie obawiać.

     Spojrzała zdezorientowana na córkę, potem na mnie, potem znów na nią.

     - Najwyraźniej poniosłam porażkę – odezwała się z podziwu godnym opanowaniem. – Harkon znalazł sposób na spełnienie proroctwa, czyż nie?

     Serana niecierpliwie potrząsnęła głową.

     - Nic nie rozumiesz – odparła. – Jesteśmy tu po to, by go powstrzymać. By wszystko naprawić! 

     - Naprawić? – zerknęła na mnie podejrzliwie. – Co ty wyprawiasz? Rozum ci odjęło? Nie dość, że przyprowadzasz tu obcą osobę, to jeszcze jest to zabójca wampirów!

     - Ech, mamo, pozwól wytłumaczyć…

     Ale lady Valerica uciszyła córkę gestem i skinęła na mnie.

     - Podejdź bliżej – odezwała się tonem, nawykłym do wydawania poleceń. – Porozmawiamy.

     Stanąłem przed nią i spojrzałem jej prosto w błyszczące oczy, tak bardzo podobne do oczu Serany. Lady Valerica wyglądała na jakieś trzydzieści kilka lat, choć sądząc po córce, już w chwili przemiany musiała sobie liczyć znacznie więcej. Potem, już jako wampir, przestała się starzeć i na zawsze pozostała atrakcyjną, pełną wdzięku, wysoką kobietą, o czarnych włosach, upiętych w dwa koki, po obu stronach głowy. Czoło miała wysokie i gładkie, cerę bladą, jak każdy wampir, a dłonie małe, smukłe i zadziwiająco młodo wyglądające, po czym bez trudu można było rozpoznać arystokratkę, która nigdy nie musiała używać ich do pracy.

Lady Valerica

     - Więc doszło do tego, że łowca wampirów towarzyszy mojej córce – odezwała się z ironią. – Ból sprawia mi myśl, że będziesz podróżować z Seraną, w przebraniu jej obrońcy. A wszystko to po to, by mnie dopaść.

     Pokręciłem głową.

     - To żaden wybieg – odparłem. – Niczego nie udaję. Naprawdę jestem tu po to, by zapewnić jej bezpieczeństwo.

     - Naprawdę? – przekrzywiła głowę. – Biorąc pod uwagę, że zabijanie wampirów to dla ciebie profesja, trudno uwierzyć w twoje szlachetne intencje.

     - Są wampiry i wampiry – mruknąłem, wzruszając ramionami.

     - Serana poświęciła naprawdę wiele, w zasadzie wszystko, by uniemożliwić Harkonowi wypełnienie słów proroctwa. Mam nadzieję, że ci to wyjaśniła? – zerknęła na córkę.

     Ta skinęła głową.

     - Wiem, że dziwnie to wygląda, ale pomyśl sama. I nam, i Obrońcom Świtu zależy na tym, aby nie dopuścić do wypełnienia proroctwa.

     - Los bywa zawiły – skinąłem głową. – To niespodziewany sojusz, ale nie jest żadnym wybiegiem. Naprawdę pomagamy sobie wzajemnie.

     - Coś w rodzaju zawieszenia broni – uśmiechnęła się Serana. – Sama nigdy bym cię nie odnalazła.

     Valerica nie wydawała się być przekonana.

     - Ty możesz mnie szukać z wielu powodów – powiedziała wolno. – Ale on?

     - Obojgu chodzi nam o to samo – odrzekłem. – O Prastary Zwój.

     Panowała nad sobą w sposób niemal doskonały, a jednak widać było po niej, że moje słowa zrobiły na niej wrażenie. Niezbyt korzystne, dodajmy. Ściągnęła swoje kształtne brwi i spojrzała na mnie groźnie.

     - Myślisz, że miałabym tupet, aby zamknąć swoją własną córkę w tym grobowcu tylko po to, by chronić Prastary Zwój? Zwoje to tylko środek do celu. Kluczem do Tyranii Słońca jest właśnie Serana!

     - Nie rozumiem…

     - No właśnie, nie rozumiesz! – prychnęła z sarkazmem. – Gdy uciekłam z zamku Volkihar, miałam ze sobą dwa Prastare Zwoje. Ten, który, jak mniemam, udało ci się znaleźć wraz z Seraną, mówi o Arielu i jego magicznej broni.

     - O Łuku Ariela – skinąłem głową. – To już wiem.

     - Drugi Zwój mówi o tym, że krew Córy Mroźnego Azylu oślepi Smoka.

     Westchnienie wyrwało mi się z piersi. Oto poznałem treść drugiego Zwoju. A przynajmniej jej fragment. Choć wciąż niejasny.

     - A co Serana ma z tym wspólnego – spytałem. – Uważasz, że owa Córa to ona?

     Nie odpowiedziała od razu, jakby próbowała najpierw zebrać myśli.

     - Podobnie jak ja – odezwała się po chwili – Serana była kiedyś człowiekiem. Byliśmy wtedy oddanymi wyznawcami lorda Molag Bala. Tradycja nakazuje złożyć kobiety w ofierze Molag Balowi, w dniu jego przywołania. Mało która to przeżywa. Te, którym się to uda, stają się jednak pełnej krwi wampirzycami. Nazywamy je wtedy „Córami Mroźnego Azylu”.

     Pokiwałem wolno głową. To zgadzało się z tym, co usłyszałem niedawno od Serany, choć ta bardzo nie chciała o tym mówić. „Upokarzająca ceremonia” – tak to nazwała. Nietrudno się domyślić, na czym to polegało. Dziwne, że Valerica zgodziła się, aby złożyć własną córkę w ofierze. Musiała być naprawdę zaślepiona.

     - Serana dobrowolnie poddała się temu rytuałowi?

     Znów nie odpowiedziała od razu.

     - Tego od niej oczekiwano – odrzekła po chwili. – Tak jak i ode mnie. Zostać wyznaczoną na ofiarę dla Molag Bala to zaszczyt. Nie ośmieliłaby się temu sprzeciwić.

     A zatem nie była to dobrowolna ofiara. Przynajmniej nie do końca.

     - Co to ten Mroźny Azyl?

     - Tak nazywa się domena Molag Bala – odparła. – Jego miejsce w Otchłani.

     Teraz ja zamilkłem, zbierając myśli. Wyglądało na to, że Serana słusznie obawiała się tajemniczego rytuału, ku wypełnienia proroctwa Tyranii Słońca. Mówiła prawdę.

     - Tyrania Słońca wymaga krwi Serany? – spytałem.

     Valerica przymrużyła oczy.

     - Widzę, że zaczynasz rozumieć, dlaczego chciałam chronić Seranę – odrzekła nieco ironicznie. – I dlaczego trzymałam drugi Prastary Zwój tak daleko od niej, jak tylko było to możliwe. Staram się nie dopuścić do tego, żeby ona i Zwój znalazły się w jednym miejscu.

     - Twierdzisz, że Harkon zamierza ją zabić? – pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Swoją jedyną córkę?

     Westchnęła ciężko.

     - Gdyby Harkon zdobył Łuk Ariela – odrzekła smutnym głosem – a krew Serany została wykorzystana, by zbrukać ten oręż, proroctwo Tyranii Słońca zostałoby wypełnione. W jego oczach umierałaby dla dobra wszystkich wampirów. Jak na córkę lorda przystało.

     - Poświęciłby własną córkę?

     Uśmiechnęła się wyrozumiale i spojrzał na mnie z dumą.

     - Wielu uważa, że arystokracja to jedynie próżniacza kasta, żyjąca z pracy innych – odezwała się spokojnym głosem. – Że jej życie to ciągła uczta i zamiłowanie do zbytków. Nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, że wszystko ma swoją cenę. Od arystokraty oczekuje się więcej. Każdy szlachcic musi być gotów oddać życie za sprawę. Tak zostaliśmy wychowani i takie prawa pielęgnujemy.

     Przyznaję, poczułem się w tym momencie maluczki, jakby przygniatał mnie jej majestat. Do tej pory jedyna arystokracja, z jaką miałem do czynienia, to miejscowi jarlowie, sposobem bycia niewiele różniący się od reszty Nordów. W Cyrodiil zapewne było inaczej, ale tam nie miałem żadnego kontaktu z wyższą sferą. Po raz pierwszy spotkałem prawdziwą arystokratkę. Chciałoby się powiedzieć „z krwi i kości” – ale w tym przypadku byłoby to stwierdzenie nad wyraz niefortunne.

     - Ty też tak uważasz?

     Nie odpowiedziała od razu. Najpierw spojrzała z czułością na Seranę.

     - Żadna matka nie pogodzi się ze śmiercią dziecka – odrzekła cicho. – Nawet jeśli potrafiłaby zrozumieć konieczność jej poświęcenia, nie zgadzam się na to i będę ją chronić póki sił. Również przed jej własnym ojcem.

     Zerknąłem na swoja towarzyszkę. Wydawała się być wzruszona.

     - Jeśli o to chodzi, możesz być spokojna – zapewniłem. – Tak, wiem, wygląda to dziwnie, ale choć jestem Obrońcą Świtu, nie mam powodu, by ją krzywdzić. Przeciwnie, próbuję ją chronić, podobnie jak ty. A ona odwdzięcza mi się, jak dotąd, tym samym.

     - Nie masz powodu – lady Valerica pokiwała głową z ironicznym uśmiechem. – Jest wampirzycą. To dla ciebie wystarczający powód, czyż nie?

     - Nie – odrzekłem zdecydowanie. – Najlepszy dowód – wskazałem dłonią na jej córkę. – Wciąż żyje i nawet się mnie nie obawia. Nie tylko nie mam zamiaru jej krzywdzić, ale zadbam też o to, by ochronić ją przed Harkonem.

     Roześmiała się nerwowo.

     - Słowa, słowa, słowa – prychnęła. – A jak niby zamierzasz powstrzymać mojego męża?

     Westchnąłem.

     - Tu potrzebna mi twoja pomoc…

     Przewróciła oczami ze zniecierpliwienia.

     - Słuchasz mnie w ogóle? – huknęła gniewnie. – Nie rozumiesz? Tak jak moja córka, jestem wampirzycą czystej krwi! Mogę być złożona w ofierze, tak samo jak ona, a wtedy proroctwo się wypełni. Moja obecność w waszym świecie jest tak samo niebezpieczna jak jej! Czy myślisz, że zamknięcie jej w krypcie i ucieczka w to miejsce, to był mój kaprys? To była konieczność! Gorzki wybór, ale jedyny możliwy.

     Fakt, o tym nie pomyślałem. Miała rację, ale i tak poczułem się dotknięty jej łajaniem. Zacisnąłem zęby, żeby tylko nie powiedzieć czegoś głupiego, ale i tak wymsknęło mi się nie do końca przemyślane zdanie.

     - Ale choć tak dbasz o Seranę, nie spytałaś jej o zdanie…

     Jej spojrzenie stało się zimne.

     - Nic nie obchodzi cię Serana, ani nasza trudna sytuacja – wycedziła. – Skoro za podszeptem serca stajesz się Obrońcą Świtu, pozostajesz nim. Jesteś tu, bo według twojego sposobu myślenia jesteśmy potworami. Złymi istotami, które trzeba zniszczyć. Nie chcesz dostrzec w nas istot rozumnych, ani honorowych.

     Zerknąłem na Seranę.

     - Ty też tak o mnie myślisz? – spytałem.

     Zaprzeczyła zdecydowanie.

     - Widzisz? – zwróciłem się do Valeriki. – Ona we mnie wierzy. Może też spróbujesz?

     - Wierzysz mu – Valerica spojrzała na Seranę z wyrzutem. – Wierzysz swemu śmiertelnemu wrogowi? Ten obcy sprzymierzył się z tymi, którzy na nas polują i nas zabijają. Z tymi, którzy chcą zniszczyć cały nasz lud. I ja mam mu ciebie powierzyć?

     Widziałem, że Serana z trudem nad sobą panuje. Może dlatego odpowiedziała nieco gwałtownie.

     - Ten „obcy” w krótkim czasie zrobił dla mnie więcej, niż ty uczyniłaś przez kilka wieków!

     Valericę aż zatchnęło z oburzenia. Przyznaję, też byłem zaskoczony tym wybuchem.

     - Jak śmiesz? – wyszeptała. – Poświęciłam wszystko, żeby chronić cię przed tym fanatykiem, którego nazywasz ojcem! Wszystko, włącznie z sobą!

     - Tak, jest fanatykiem – warknęła Serana. – Zmienił się. Ale to wciąż mój ojciec! Dlaczego tego nie rozumiesz? Dlaczego nie pojmujesz, że mnie też jest ciężko? Że muszę przeciwstawić się jedynej osobie na tym świecie, którą kocham, po tym jak ciebie zabrakło!

     Valerica przymknęła oczy.

     - Och, Serano – wyszeptała. – Gdybyś tylko otworzyła oczy. W chwili, w której twój ojciec pozna twoją rolę w proroctwie i dowie się, że potrzebuje twojej krwi, znajdziesz się w ogromnym niebezpieczeństwie!

     - Więc żeby mnie chronić, lepiej odciąć mnie od wszystkiego, na czym mi zależało? – prychnęła Serana z ironią, której nawet nie próbowała ukryć. – Nigdy nie pytałaś mnie, czy zamknięcie mnie w krypcie będzie najlepszym rozwiązaniem, tylko oczekiwałaś, że za tobą podążę. Oboje mieliście obsesję na punkcie swoich spraw. Wasze motywacje mogły być inne, ale ostatecznie dla ciebie też jestem wciąż tylko pionkiem. Tak, chcę, żebyśmy znów byli rodziną, ale nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że nie.

     Urwała nagle i zacisnęła powieki, jakby chciała powstrzymać łzy.

     - Może nie zasługujemy na takie szczęście – dodała ciszej, drżącym głosem. – Może nie jest ono nam przeznaczone. Może tak po prostu musi być…

     Uznałem za sposobne wtrącić się do tej rozmowy.

     - Jesteś niesprawiedliwa – odezwałem się. – Możesz mieć pretensje do matki o sposób, jaki wybrała, ale przecież jej intencji i intencji twojego ojca nawet nie można porównywać. Gdybym ja chciał ochronić kogoś, kogo kocham, też zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy. Nawet wbrew temu komuś. To ludzkie. To normalne…

     Lady Valerica spojrzała na mnie nieco cieplej. Dostrzegłem w jej oczach wdzięczność.

     - Przykro mi, Serano – szepnęła. – Nie wiedziałam… Nie sądziłam… Tak, moja wina, że nawet nie spytałam ciebie o zdanie. Wydawało mi się to jednak tak oczywiste.

     Nastała chwila milczenia. W końcu obie wampirzyce spojrzały sobie prosto w oczy. Oczami przekazały sobie to, czego nie potrafiły wyrazić słowami. Było w tym spojrzeniu tyle czułości, że nawet ja poczułem wzruszenie.

     - Tak czy owak – szepnęła Serana – musimy go powstrzymać. Zanim będzie za późno. A do tego będziemy potrzebowali Prastarego Zwoju. Nawet jeśli to ryzykowne.

     Lady Valerica pokiwała głową i uśmiechnęła się smutno.

     - Moja nienawiść do twojego ojca dzieli nas już zbyt długo – wyszeptała. – Wybacz mi, jeśli potrafisz. Jeśli chcesz… Jeśli potrzebujesz Prastarego Zwoju, należy do ciebie.

     Znów przez chwilę patrzyły na siebie czule, po czym Valerica zwróciła się do mnie.

     - Zaryzykuję – sapnęła. – Twoje intencje nadal nie są dla mnie jasne. Ale dla dobra swojej córki, pomogę ci tak, jak to tylko możliwe.

     - Dziękuję – skinąłem głową. – Doceniam ten gest.

     Znów chwila milczenia, ale tym razem innego, nieco podniosłego, jakbyśmy wszyscy troje chcieli uczcić jakieś szczególne wydarzenie. Przerwała je dopiero Serana.

     - A właściwie – dotknęła dłonią bariery – dlaczego nie wpuścisz nas do środka? Tak bardzo chciałabym cię wziąć w objęcia.

     Valerica spojrzała na nią ze zdziwieniem.

     - Ach, przecież ty nie wiesz – aż zakryła dłońmi usta. – To nie ja wywołałam tę barierę. Jestem tu uwięziona.

     Spojrzeliśmy z Seraną na siebie, potem znów na jej matkę.

     - Przez kogo? – spytałem.

     - I dlaczego? – dodała Serana.

     - Przez Idealnych Mistrzów, oczywiście – uśmiechnęła się smutno. – Przez opiekunów tego miejsca. Tylko oni mają tu tak wielką władzę. A dlaczego… Cóż, gdy wkroczyłam do Kopca Dusz, chciałam zawrzeć z nimi układ.

     - Układ?

     Skinęła głową.

     - Potrzebowałam azylu w Kopcu Dusz – odrzekła. – W zamian miałam dostarczać Idealnym Mistrzom dusze, których tak łakną. Ale nie przewidziałam, że to nie o inne dusze im chodziło, tylko o moją własną. Gdybym tylko przewidziała, że będzie miała dla nich tak wielką wartość, nigdy bym tu nie przybyła.

     - Czyli to był z ich strony podstęp – skwitowałem.

     Skinęła głową.

     - Mistrzowie spuścili ze smyczy swoich Strażników i posłali ich, by mnie złapali i zniszczyli. Na szczęście, udało mi się ich powstrzymać i schronić w tych ruinach. Ale wtedy oni uruchomili tę barierę i...

     Rozłożyła ręce w bezradnym geście.

     - I znalazłaś się w potrzasku – dokończyłem za nią.

     - Niestety, tak – westchnęła ciężko. – Ponieważ Strażnicy nie mogli zdobyć mojej duszy, kazali swoim poddanym zbudować barierę, której nie będę w stanie sforsować.

     Pokiwałem głową, po czym bezwiednie rozejrzałem się wokół.

     - Ale chyba można to jakoś otworzyć, prawda? – mruknąłem. – Musi tu być coś, co wyłącza tę barierę.

     - To nie takie proste – pokręciła głową. – Idealni Mistrzowie, zapewne znając moją moc, zaangażowali do niej aż trzech Strażników. Niezwykle silnych Strażników, dodajmy.

     - No, ale jest gdzieś jakiś klucz?

     - Każdą barierę da się wyłączyć – poparła mnie Serana. – Trzeba tylko poszukać.

     Lady Valerica roześmiała się na te słowa. Po raz pierwszy roześmiała się szczerze i pozornie beztrosko.

     - Oczywiście, że można! To nawet bardzo proste, choć nie łatwe.

     Spojrzeliśmy na nią pytająco. 

     - Strażnicy – odpowiedziała krótko. – Kluczami są Strażnicy. Trzeba ich zabić, a bariera zniknie. Tylko najpierw trzeba ich znaleźć, a oni, no cóż, rozproszyli się po całym Kopcu Dusz.

     - A ty wiesz, gdzie ich szukać? – spytała Serana.

     - Mniej więcej. Trzeba spenetrować ruiny w tamtym kierunku – wskazała dłonią. – Trzeba znaleźć najwyższą z kamiennych wież, otaczających te ruiny. U ich podstaw czerpana jest energia z nieszczęsnych, wygnanych dusz. Zniszcz Strażników, którzy je chronią, a bariera upadnie.

     - Wiem, którą – rzuciła Serana. – Przechodziliśmy obok niej. Tylko tam nikogo nie było.

     - Czasem trzeba poszukać teleportu – odrzekła lady Valerica. – Wyglądają jak płytkie, świecące studnie. Przeniosą was do odpowiedniego miejsca.

     - Czy oni różnią się czymś od pozostałych Strażników? – spytałem. – Po czym ich poznam?

     - Noszą kościane zbroje. I emanują mocą. Nawet śmiertelnik ją wyczuje. Nie możecie ich lekceważyć. Są bardzo silni.

     Spojrzeliśmy z Seraną po sobie i skinęliśmy sobie głowami. Czego jak czego, ale walki nie bało się żadne z nas.

     - Zabijmy te… Strażnicze stworzenia – powiedziała. – Jak najszybciej i… Wracajmy tu.

     Skinąłem głową, po czym ten sam gest wykonałem w kierunku lady Valeriki.

     - Chroń moją córkę – odezwała się na odchodnym. – I uważaj. Muszę was ostrzec przed jeszcze jednym niebezpieczeństwem. Po Kopcu Dusz krąży smok. Zwie się Durnehviir. Uważaj na niego. Idealni Mistrzowie nakazali mu nadzorować Strażników, więc bez wątpienia zareaguje, jeśli uzna cię za zagrożenie.

     Serana spojrzała na mnie kpiąco, po czym uśmiechnęła się do matki.

     - Przyprowadziłam ci właściwego człowieka – odezwała się wesoło. – Smok to stworzenie, które powinno bać się jego!


środa, 12 czerwca 2024

Rozdział XXIV – Kopiec Dusz

     Spojrzeliśmy po sobie.

     - Nadal nie rozumiem, co to za Kopiec Dusz – oznajmiłem.

- Cóż, jak też wiem o tym tylko tyle, ile powiedziała mi matka – odrzekła Serana. – Sama nigdy się tym nie zajmowałam. Ale matka opowiadała mi często o tym miejscu. Miała teorię na temat klejnotów dusz. Zużyte dusze nie znikają z nich ot tak… ale trafiają do Kopca Dusz. Przestudiowała to dokładnie, nie mam powodów, by jej nie wierzyć w tym względzie.

     Pokiwałem głową.

     - Ciekawe – mruknąłem. – Dlaczego obchodził ją los zużytych dusz?

     - Nie tyle ich los, co korzyści, jakie można z tego czerpać – westchnęła. – Musisz pamiętać, że wampiry mają nieco osłabioną wrażliwość na ludzką krzywdę.

     - Korzyści? – zainteresowałem się. – Jakie korzyści można z tego czerpać?

     Uśmiechnęła się smutno.

     - Ciebie raczej nie zainteresują – spojrzała na mnie, byłbym gotów się założyć, niemal z czułością. – Masz dobre serce, a to sprawy czarnej magii, nekromancji.

     Przeniosła wzrok na domniemany portal.

     - Cóż, Kopiec Dusz zamieszkują bardzo potężne istoty – kontynuowała. – Matka nazywała je Idealnymi Mistrzami. Nekromanci wysyłają im dusze, a w zamian otrzymują moce. Moja matka spędziła dużo czasu, by się z nimi skontaktować i odbyć bezpośrednią podróż do Kopca Dusz.

     Odniosłem wrażenie, że ostatnie słowa wypowiedziała z tęsknotą. Cóż, jakby nie patrzeć, Valerica była jej matką, jedyną bliską jej osobą.

     - Jeśli zdołała tam dotrzeć, znajdziemy ją – zapewniłem, w zasadzie tylko po to, by ją pocieszyć.

     Pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko.

     - Ten krąg z pewnością jest portalem. – odezwała się zamyślona. – Mamy formułę, która pozwoli nam bezpiecznie dostać się do Kopca Dusz. Co ona zawierała? Kilka odłamków klejnotów dusz.

     - Widziałem tam całe naczynie pokruszonych klejnotów – wskazałem na stół pod ścianą. 

     - Dobrze zmielona mączka kostna… Z tym nie powinno być problemu. To powszechny składnik alchemiczny. W najgorszym razie zmiele się kość któregoś z tych szkieletów – wskazała na drzwi, którymi weszliśmy.

     - Sole pustki – przypomniałem.

     - Sole pustki – skinęła głową. – Dobrze oczyszczone. Miejmy nadzieję, że trochę jej zostało, bo nie znam zbyt dobrze procesu oczyszczania tych soli. Niestety, jest coś jeszcze…

     - Krew – mruknąłem, zagryzając wargę. – To może być problem.

     - Krew – skinęła głową i głęboko westchnęła. – Będziemy potrzebować również próbki jej krwi. Ale żeby ją zdobyć, musimy spotkać się z moją matką. Chyba, że upuściła sobie z żył i gdzieś tu ukryła jakąś fiolkę. Tylko że to nie miałoby sensu.

     - No tak – skinąłem głową. – Skoro to miało być zabezpieczenie, to raczej tego tutaj nie zostawiła. Chyba, że dobrze ukryte, ale nie sądzę.

     Milczeliśmy przez chwilę zawiedzeni, aż coś mi zaświtało.

     - Czekaj – uniosłem głowę. – Przecież w tobie płynie ta sama krew!

     Aż złapałem się za głowę.

     - To jest genialne! – uśmiechnąłem się z podziwem. – Nikt, nawet Harkon, który jest tylko jej mężem, nie ma tej samej krwi. Jedyną osobą, która może sporządzić miksturę jesteś ty! Rozumiesz? Przewidziała nawet to!

     Serana nie wyglądała na przekonaną.

     - Hmmm – mruknęła. – Wydaje się, że to dobry pomysł, ale czy to wystarczy?

     Zerknęła z obawą na portal.

     - Pomyłki w przypadku tych portali potrafią być makabryczne – aż się wzdrygnęła. – Słyszałam o jakimś magu, którego rozerwało na części, a inny…

     - Dobra – przerwałem jej. – Wiem, że trzeba z nimi postępować ostrożnie. Też studiowałem magię. Ale czy mamy inne wyjście?

     - Nie bardzo – przyznała mi rację.

     - Więc lepiej poszukajmy tych składników – odrzekłem. – Pełno tu wszystkiego, więc na pewno gdzieś tu są – zatoczyłem krąg ręką. – Trzeba je tylko znaleźć.

     Znów rozeszliśmy się po laboratorium. Słoiczek z rozdrobnionymi klejnotami dusz znalazłem szybko. Wyglądały jak grubo mielona sól, ale załamywały światło na błękitny kolor. Poza tym, Valerica lubiła porządek i wszystkie składniki miała oklejone etykietami i opisane. Trzymała je w szczelnych, laboratoryjnych naczyniach, zabezpieczone przed powietrzem, które mogło powodować zepsucie niektórych z nich.

     - Gdyby to należało do człowieka, pewnie nie byłoby tak łatwo – odezwałem się. – Człowiek rzadko myśli o tym, aby coś takiego pozostało po jego śmierci. Ale twoja matka zabezpieczyła to wszystko na całe wieki.

     - Bo też jej doświadczenia miały trwać całe wieki – roześmiała się Serana. – O, mam sole pustki! Jeszcze tylko mączka. Jeśli nie znajdziemy, to tu jest młynek… Ach, już niepotrzebny, mam!

     Podeszliśmy do naczynia.

     - Ile tego trzeba wsypać? – zapytałem. – Lady Valerica nie zdradziła tego.

     - Wsypiemy wszystko – wzruszyła ramionami Serana. – Skoro to jest sprzężone jakimś magicznym rezonansem, portal powinien pobrać z tego tylko tyle, ile potrzebuje. Tak to zwykle działa. Najpierw tutaj – wskazała na przygotowany słój. – Trzeba to dobrze wymieszać.

     Wsypaliśmy składniki do jednego słoja. Wymieszałem to, energicznie potrząsając, po czym wsypałem mieszaninę do srebrnego naczynia. Tymczasem Serana znikła na chwilę w jednym z zaułków laboratorium, by po chwili wrócić, z elfim sztyletem w dłoni. Wyglądała na lekko wystraszoną.

     - Czyli teraz wszystko zależy ode mnie – szepnęła. – Możemy zaczynać? Nie mam pewności, co to coś zrobi, kiedy dodam mojej krwi.

     - Mogę najpierw o coś zapytać? – odezwałem się, bowiem przyszła mi do głowy niespodziewana myśl.

     - Oczywiście – uśmiechnęła się. – O co chodzi?

- Co właściwie zrobimy, gdy znajdziemy twoją matkę? Jakby na to nie patrzeć, naszym celem jest walka z wampirami. Być może, przerodzi się to w otwartą walkę z twoim ojcem i resztą twego klanu. Może jej się to nie spodobać.

     - Zadawałam sobie to samo pytanie od czasu powrotu do zamku – przyznała niepewnym głosem. – Nie wiem. Ona… była tak pewna tego, co zrobiłyśmy mojemu ojcu, że nie umiałam zmusić się do myślenia inaczej. Nigdy nie myślałam o konsekwencjach.

     - Nie wiem, co ona sobie myślała…

     - Ani ja – przyznała. – Zawsze wydawała się taka szczęśliwa, pełna… o mało nie powiedziałam „życia”!

     - Życia – skinąłem głową. – Przecież na swój sposób żyjecie.

     - Tak było, dopóki nie usłyszeliśmy o proroctwie – mruknęła, opuszczając głowę. – Wtedy wszystko się zmieniło. Stała się inną osobą. Oboje się zmienili.

     Milczeliśmy przez chwilę.

     - Cóż – wzruszyłem ramionami. – Tak naprawdę nie dowiemy się niczego, dopóki jej nie odnajdziemy. Pomoże nam, albo nie, ale spróbować musimy. Więc głowa do góry i nie martwmy się na zapas. Kto wie, może czeka cię radosna chwila?

     - Tak – odrzekła dziwnym tonem. – Tak, masz rację.

     Odniosłem wrażenie, że chciała przekonać sama siebie.

     - Przepraszam… Po prostu, nie sądziłam, że kogoś będą obchodziły moje uczucia względem niej – rzuciła mi ukradkowe spojrzenie. – Dziękuję. A teraz – odetchnęła głęboko – czy możemy zaczynać?

     - Otwórzmy ten portal – skinąłem głową.

     Odruchowo wytarła ostrze o swą szatę, po czym przyłożyła klingę do dłoni.

     - W porządku. Uwaga – i zaciskając zęby lekko przejechała nim po skórze.

     Syknęła cicho z bólu, ale zaraz zacisnęła pięść i na jej delikatnej, bladej skórze pojawiła się ciemnoczerwona krew. Przeniosła dłoń nad naczynie. Musiała zaciąć się dość głęboko, bowiem krew pociekła ciurkiem i zasyczała w naczyniu, jakby spadła na gorącą blachę. Weszła w gwałtowną reakcję z pozostałymi składnikami, które rozżarzyły się i poczęły wydzielać, sam nie wiem, parę, albo dym. Ale nie patrzyliśmy w tamtą stronę, bowiem całą naszą uwagę przykuł portal, z którym również zaczęło się dziać coś niesamowitego. Spojenia kamieni, tworzących kręgi, rozjaśniały i zaszumiały, po czym zamieniły się w błękitne światło. Kamienie zaczęły drgać, by po chwili zmienić swą pozycję. Powoli, majestatycznie, wśród towarzyszącego szumu, wypłynęły z otworu, za którym ukazała się fioletowa mgła. Same kamienie natomiast stopniowo ułożyły się w schody, prowadzące z tarasu prosto do błyszczącego otworu.

     - Na krew moich przodków – szepnęła Serana. – Udało się.

     Zwróciła się do mnie z uśmiechem. Odpowiedziałem tym samym.

     - Naprawdę się udało! – zawołała z radością, bezwiednie łapiąc mnie za rękawicę. – Stworzyła portal do Kopca Dusz… Niesamowite!

Uruchomiony portal do Kopa Dusz

     Odwzajemniłem uścisk ręki. Odruchowo, bez żadnego wyrachowania. Trwał zresztą bardzo krótko, bowiem wampirzyca puściła moją rękę i zakręciła się z radości jak w tańcu. Zerknąłem w otwartą pod nami otchłań. W mgiełce majaczyły jakieś schody, prowadzące w dół, a nawet wydało mi się, że widzę jakieś ciemne zabudowania. Kopiec Dusz nie wydawał się miejscem nieprzyjaznym.

     Chwyciłem łuk, nałożyłem strzałę i skinąłem na swoją towarzyszkę.

     - Idziemy?

     Energicznie pokiwała głową. Ruszyłem przodem. Zrazu ostrożnie stawiałem kroki, ale szybko przekonałem się, że stopnie są solidne i twarde, dające pewne oparcie dla stóp. Szedłem w dół pewnym krokiem, aż dotarłem do mgły. Odważnie zanurzyłem się w niej, zanim zrozumiałem, że to był błąd.

     Nagły, rozsadzający ból w piersiach zatrzymał mnie w miejscu! Jednocześnie poczułem ból na całym ciele, jakby skóra zaczęła odchodzić mi od ciała. Chciałem zawołać, ale wydałem tylko zduszony jęk. Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Łuk wysunął mi się z dłoni. Słyszałem jeszcze jak klekoce po schodach, zsuwając się w dół. Ostatnim przebłyskiem świadomości poczułem, jak ktoś łapie mnie za ramię i ciągnie w górę, a potem nie pamiętam już nic.

     Obudziłem się w laboratorium. Pierwszym widokiem była pochylona nade mną, blada twarz Serany i czerwona mgiełka między jej dłonią i moją piersią.

     - Wysysa ze mnie życie! – przemknęło mi przez myśl. – Jednak nie warto było jej ufać…

     Ale ta myśl trwała krótko, bowiem zrozumiałem, że Serana nie tylko nie próbuje pozbawić mnie życia, ale wręcz przeciwnie, ze wszystkich sił stara się je uratować. Czułem bowiem przypływ sił i dotarło do mnie, że czerwona mgiełka płynie z jej strony do mnie. I trochę mnie to nawet wzruszyło. Oddawała mi swoją energię życiową, choć ją samą musiało to osłabiać. Dlatego, skoro tylko potrafiłem poruszyć dłonią, dałem jej znać, aby przestała.

     - Nic ci nie jest? – pochyliła się nade mną z wyraźną troską. – To wyglądało boleśnie.

     Mój hełm odbił się w jej źrenicach, co sprawiło, że nabrały one niesamowitego wyrazu. W tej chwili wyglądała naprawdę pięknie.

     Potrząsnąłem głową i spróbowałem wstać, ale zakręciło mi się w głowie. Spróbowałem więc sięgnąć po fiolkę z uzdrawiającą miksturą, ale też nie dałem rady. Zrozumiała to bez słów. Chwyciła fiolkę, odkorkowała i przytknęła mi ja do ust. Wypiłem chciwie słodkawą miksturę i od razu poczułem się lepiej. Zdołałem nawet przywołać czar samouzdrawiania ze Szkoły Przywracania, po czym poczułem się na tyle silny, by wstać na nogi.

     - Owszem, było bolesne – sapnąłem. – Dziękuję, uratowałaś mnie.

     I spróbowałem się do niej uśmiechnąć. Ale jej spojrzenie nie rozjaśniło się, jakbym się tego spodziewał. Przeciwnie, stało się dziwnie zgaszone.

     - To moja wina – szepnęła. – W ogóle o tym nie pomyślałam…

     - O czym? – spytałem.

     Nie odpowiedziała od razu. Odetchnęła kilka razy, po czym podniosła na mnie przepraszające spojrzenie.

     - Teraz, gdy o tym myślę – zaczęła niepewnym głosem. – Powinnam była to przewidzieć! Przepraszam…

     - Co się stało?

     - Trudno to opisać… Kopiec Dusz jest… cóż… głodny, z braku lepszego słowa. Próbuje wyssać twoją esencję życiową, w ramach zapłaty. To stanie się z każdą żywą istotą, która spróbuje tam wejść.

     Głębokie westchnienie wyrwało się z mojej piersi.

     - Czyli nie mogę się tam dostać? – zerknąłem z obawą w dół. – Ech, szkoda takiego łuku…

     - Nie martw się, przyniosę ci go.

     Spojrzałem na nią uważnie.

     - Czyli ty możesz tam wejść?

     Skinęła głową.

     - Jestem wampirem – mruknęła. – Wampiry zaliczają się do nieumarłych, nie do żywych. Nie żyjemy w takim sensie jak ty. Prawdopodobnie mogę wejść tam bez żadnego problemu.

     - A tam – wskazałem głową portal. – Będzie ci grozić jakieś niebezpieczeństwo?

     - Pewnie cała masa – mruknęła. – To domena Otchłani, pełna dusz. Nie wszystkie są przyjazne.

     Sapnąłem niezadowolony. Mowy nie było o tym, że puszczę ją tam samą. Zacząłem nerwowo chodzić tam i z powrotem.

     - Musi być jakiś sposób! – jęknąłem. – Jakaś magia, która to umożliwi!

     Serana podeszła do kamiennych schodów i usiadła na jednym ze stopni, z pochyloną głową.

     - Jest – mruknęła. – Ale raczej ci się nie spodoba.

     Powoli skierowałem wzrok prosto na nią. Nie musiała nic mówić. Zrozumiałem, o co jej chodzi.

     - Sugerujesz, że muszę stać się wampirem?

     Jak wicher, przez głowę przeleciały mi wszystkie ostrzeżenia Lydii i Israna. „Ona chce cię dla siebie!” – szeptała moja żona. – „Zmieni cię w wampira!”. „Nie ufaj jej!” – ostrzegał mnie Isran. – „Pamiętaj, że to mistrzyni manipulacji!”.

     Zadrżałem. Czyżby oni mieli rację? Czy ona ułożyła to od samego początku? Czy wszystko to służyło tylko temu, aby mnie zniewolić? Kilka oddechów rozjaśniło mój umysł. Nie… Niemożliwe! Za dużo tu było nieprzewidywalnych zbiegów okoliczności. Niemożliwe, żeby to zaplanowała!

     A jednak wiedziałem, że tej granicy przekroczyć mi nie wolno. Nie zgodzę się na przemianę. Serana zresztą chyba nawet na to nie liczyła.

     - Zgaduję, że to nie jest twój pierwszy wybór – odezwała się z ironią.

     Pokręciła głową. Sytuacja stawała się beznadziejna.

     - Nie ma innego sposobu?

     Wzruszyła ramionami.

     - Możliwe, że jest, ale ryzykowny.

     Gestem zachęciłem ją, by mówiła dalej.

     - Kopiec Dusz żąda zapłaty… Czegoś w rodzaju myta. To żąda duszy, więc trzeba dać mu duszę. Twoją – podniosła na mnie wzrok, tylko po to, żeby z westchnieniem znów opuścić głowę.

     - Nie rozumiem – potrząsnąłem głową. – Przecież oddanie duszy to śmierć!

     - Całej – odparła. – Tak, oddanie całej duszy to śmierć. Ale można oddać jej cząstkę.

     Podniosła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz wciąż pozostawała smutna i zadumana.

     - Matka nauczyła mnie paru sztuczek – odezwała się niepewnym głosem. – Potrafiłabym częściowo spętać twoją duszę i zaoferować klejnot Idealnym Mistrzom – ruchem głowy wskazała na portal. – Może to wystarczy, żeby ich zadowolić. Powinno… Rzecz w tym, że to cię osłabi. Nie potrafię powiedzieć, w jakim stopniu. Przynajmniej w czasie podróży do środka. Gdy będziemy już w Kopcu Dusz, może będę mogła coś na to zaradzić. Może…

     - Zaradzić?

     - Prawdopodobnie, jeśli użyjesz strąka dusz, siły ci wrócą.

     - Czego?

     Uśmiechnęła się.

     - Pokażę ci w środku. Jeśli się na to zdecydujesz.

     Wetchnąłem cicho.

     - Nie mam innych możliwości?

     Pokręciła głową.

     - Przykro mi – szepnęła. – Chciałabym znać inny sposób. Jakiś łatwiejszy dla ciebie.

     Podniosła na mnie oczy.

     - Wiedz tylko, że niezależnie od tego, jaką wybierzesz ścieżkę, nie przestanę o tobie dobrze myśleć.

     Zdumiało mnie to wyznanie. Chociaż, czy powinno? Ja też zauważyłem, że ona robi mi się coraz bardziej bliska.

     - Niektóre rzeczy po prostu trzeba zrobić – szepnęła zamyślona. – Wiem to lepiej niż ktokolwiek inny.

     - Na pewno, to wiem tylko dwie rzeczy – mruknąłem. – Po pierwsze, samej cię tam nie puszczę.

     - Sama nie dałabym sobie rady – odrzekła.

     - Po drugie – ciągnąłem – na pewno nie zgodzę się na przemianę w wampira.

     Spojrzała na mnie z zainteresowaniem.

     - A to znaczy, że istnieje tylko jedna możliwość. Musisz uwięzić moją duszę.

     Pokiwała głową, ale jakoś bez entuzjazmu.

     - Cząstkę duszy – poprawiła. – Mogę to zrobić, ale musisz być pewien, że tego chcesz.

     Wzruszyłem ramionami.

     - Przecież wiesz, że nie chcę – burknąłem. – Ale nie widzę innego wyjścia. Jak to się odbędzie?

     - Sam rytuał jest krótki i nieskomplikowany – odrzekła. – Zwykłe rzucenie czaru. Zachowasz cielesną powłokę, ale w Kopcu Dusz będzie słabsza. Będziesz musiał bardziej uważać.

     - Więc zrób to szybko – westchnąłem. – I żeby za bardzo nie bolało.

     Uśmiechnęła się smutno. Tyle zauważyłem, zanim zamknąłem oczy. Wolałem nie patrzeć na to, co miało się stać, choć co się stanie, nie miałem pojęcia.

     - To dla ciebie niełatwe – dobiegł mnie jeszcze jej szept. – Wiem. Mam nadzieję, że mi ufasz. Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, żeby cię skrzywdzić.

     - Po prostu się z tym uporajmy – westchnąłem, nie otwierając oczu.

     - Jak sobie życzysz. Postaram się, żeby ból był jak najmniejszy. Nie ruszaj się.

     Spodziewałem się czegoś spektakularnego, nagłego, jakiegoś szarpnięcia, jakiegoś przejmującego bólu, czy czegoś w tym rodzaju. Ale nic takiego nie nastąpiło. Po prostu, w pewnej chwili poczułem lekki ból głowy i ogarnęło mnie znużenie, niczym nie różniące się od normalnego zmęczenia.

     - To już? – odważyłem się spytać.

     - Już – potwierdziła. – Jak się czujesz?

     - Zwyczajnie – odpowiedziałem. – Trochę zmęczony, ale po takiej drodze to nawet normalne.

     - Chodźmy zatem – zaproponowała. – Moja matka musi czekać po drugiej stronie tego czegoś.

     Tym razem odbyło się bez bólu. Ostrożnie zanurzyłem się w mgłę, ale nic się nie stało. Czar Serany musiał zadziałać. Zacząłem schodzić po kamiennych schodach, aż znalazłem się w dziwnej krainie. Przyjrzałem się jej jeszcze ze schodów, czując dotyk Serany, która zaskoczona moim nagłym zatrzymaniem się, oparła mi się o plecy.

     

Kopiec Dusz - widok ze schodów

Trudno opisać to miejsce. Cała spowita była mgiełką o barwie fiołka. Ciemny, skalisto-piaszczysty grunt, gdzieniegdzie niewysokie, kamienne budowle i z rzadka sterczące bezlistne, jakby martwe drzewa. W kilku miejscach rosła rzadka trawa, pomieszana z jakimiś porostami, czy mchem, 

     - Powietrze, ziemia – usłyszałem za plecami głos mojej towarzyszki. – Ech, wszystko jest takie niewłaściwe. To straszne, że martwi kończą tu na wieczność. Jakby nadal musieli cierpieć.

     Zeszliśmy niżej i stanęliśmy na twardym gruncie. Przede wszystkim, z ulgą odnalazłem i podniosłem swój łuk, który zsunął się na sam dół schodów. Jednocześnie moją uwagę przykuło coś innego. Opodal ujrzałem bowiem coś jasnego. Czyżby to był duch? Podszedłem ostrożnie w tamtą stronę. Tak, był to duch człowieka. Wojownik w zbroi, wyglądający jakby zbudowano go z jasnoniebieskiego światła. Spojrzał na mnie bez większego zainteresowania.

     - Śmierć jest ledwie drzwiami – odezwał się, nie wiadomo czy do mnie, czy do siebie. – A czas oknem… Wrócę tu…

     Po czym odwrócił głowę i stracił całe zainteresowanie.

     Podszedłem do najbliższego drzewa i dotknąłem go. To naprawdę było drzewo! Ale suche i martwe. Cienka gałązka prysnęła mi w palcach jak wykałaczka.

     - Tu wszystko jest martwe – szepnęła Serana. – Nawet drzewa. Spójrz tylko. Nie wyobrażam sobie, by ktoś chciał przychodzić tu dobrowolnie. Moja matka musiała być przerażona…

     Zerknąłem w stronę najbliższej budowli. Stąd, w niezbyt jasnym świetle, wyglądał jak nieduża kamienica, jednak gdy podeszliśmy zupełnie blisko, okazało się, że to coś zupełnie innego. Co? Nie mieliśmy pojęcia.

     - Grobowiec? – szepnęła Serana.

     Istotnie, grube, kamienne ściany, kamienny strop i niewielka, otwarta komnata wewnątrz nasuwały takie skojarzenie. Jednak gdy wszedłem do środka, zdumiony byłem zastaną tu pustką. Gołe ściany – i nic więcej. Zupełnie, jakby budynek też był martwy.

     Skierowałem się do kolejnego, nieco większego obiektu, z tarasem przed wejściem.

     - Nie zatrzymujmy się – zaprotestowała Serana proszącym tonem. – Powinniśmy jak najszybciej odnaleźć moją matkę i opuścić to miejsce.

     - A jak myślisz, gdzie ją znajdziemy? – spytałem przekornie. – W szczerym polu, czy może raczej w którymś z tych budynków? Ja na jej miejscu zająłbym któryś z nich. Nie wiem, co to daje w tym miejscu, ale zawsze to jakieś cztery ściany.

     - Zawsze jakieś schronienie – skinęła głową. – Masz rację, ja bym tak postąpiła na jej miejscu.

     Po czym zgodnie wspięliśmy się na schody.

     - A ty tu skąd? – zawołała nagle moja towarzyszka, przywołując czar Magii Zniszczenia.

     Zanim zdążyłem zauważyć powstający z posadzki szkielet, Serana już rozbiła go Lodowym Kolcem. Niestety, nie był to jedyny strażnik tego miejsca. Pod ścianą drugi szkielet zaczął – jak mi się wydawało – wyłaniać się spod posadzki. Strzeliłem, ale to nie wystarczyło. Byłem zdumiony, gdy uzmysłowiłem sobie, jak niewiele żywotności odbierają tutejszym nieumarłym moje strzały. Musiałem posłać aż trzy, choć zwykle w zupełności wystarczała jedna.

     - Dobrze, że jesteś ze mną – odezwałem się. – Twoja magia jest tu skuteczniejsza niż moje strzały. 

     Obeszliśmy budynek, ale znaleźliśmy w nim tylko kamienny pojemnik, zbyt mały na sarkofag, wypełniony jakimiś ziołami. Gdy wychodziliśmy, natknęliśmy się na kolejnego ducha. Tym razem była to kobieta w lekkiej zbroi. Na nasz widok leniwie skinęła głową, ale nie okazała nami większego zainteresowania.

     - Dam ci radę – mruknęła. – Nigdy nie wykręcaj się od umowy z Idealnymi Mistrzami. Nie przepadają za tym…

     Ruszyliśmy dalej. Im dalej szliśmy, tym bardziej przygnębiało nas to miejsce. Monotonne i przerażająco spokojne, jakby nigdy nic nie miało się tu już wydarzyć. Szliśmy na oślep, bowiem nie wiedzieliśmy, dokąd powinniśmy się skierować. Duchy, których napotykaliśmy coraz więcej, nie udzielały żadnych przydatnych informacji i wydawały się nami w ogóle nie zainteresowane. Szliśmy w kierunku ciemnej smugi na horyzoncie, która po pewnym czasie okazała się być długim i szerokim murem. W międzyczasie, Serana zerwała coś, co przypominało grzyb.

     - Zjedz to – poleciła.

     Spojrzałem na nią zdumiony.

     - Śmiało – zachęciła mnie. – Nie bój się, nie zaszkodzi. Przeciwnie.

     - Co to jest?

     - Strąk duszy. Doda ci sił.

     Spojrzałem nieufnie na dziwny twór. Lejkowaty kształt w dotyku przypominał nieco gąbkę, albo raczej grzyb. Spróbowałem – nie miał smaku. Ale już pierwszy kęs sprawił, że poczułem się silniejszy. Serana również schrupała kilka z nich.

     - Rzeczywiście, wzmacnia – przytaknąłem, zjadając go do końca.

     - Idźmy dalej – szepnęła. – Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje.

Jedna z budowli w Kopcu Dusz

     Doszliśmy do muru. Jeden jego koniec stanowił obszerny budynek. Weszliśmy do środka, ale znów skończyło się jedynie na walce z nieumarłymi. Tym razem szkieletom towarzyszył jakiś ciemny, niewyraźny kształt, jakby zbudowany z czarnego dymu. Gdy rozprawiliśmy się z nimi, znów musiałem zjeść ów dziwny twór, zwany strąkiem dusz.

     Jak już nadmieniłem, nie tylko nie miało to smaku, ale też nie syciło w sensie fizycznym. Nie czułem, żebym zapełniał sobie czymkolwiek żołądek. Ot, zupełnie jakbym połknął powietrze. To chyba również było bezcielesne… 

     Drugie wyjście z budynku prowadziło na niewielkie podwórko. Puste. Chcąc nie chcąc, musieliśmy zawrócić.

Kopiec Dusz - kamienny mur

     Ruszyliśmy wzdłuż muru. Po drodze napotkaliśmy kilka duchów. Jeden z nich zachowywał się dziwnie. Głośno rozpaczał. Na tyle głośno, że nie potrafiłem przejść obojętnie. Zagadnąłem go, pytając, co się stało.

     - Musisz mi pomóc odnaleźć Arvaka! – zawołał. Nie zasłużył na to, by skończyć w takim miejscu!

     - Uspokój się – podniosłem ręce. – Porozmawiajmy. Kim jest Arvak? To twój przyjaciel?

     - Arvak, mój koń! – jęknął duch. – Razem przybyliśmy do tego koszmarnego miejsca. Zaatakowały nas potwory, więc nakazałem mu uciekać.

     Spojrzał na mnie błagalnym tonem.

     - Proszę, to takie wierne zwierzę, a ucieka już tak długo! Muszę go ocalić!

     - Jak mogę ci pomóc? – spytałem.

     Ale on, zamiast odpowiedzi, zaczął rwać sobie włosy z głowy.

     - Arvak! Arvak, gdzie jesteś? Arvak, proszę cię, wróć! Wróć do mnie!

     Obiecałem mu, że gdy go napotkam, przyprowadzę go do niego, po czym poszliśmy dalej.

     - Naprawdę masz zamiar szukać teraz jakiegoś konia? – prychnęła Serana.

     - Nie – odparłem cicho. – I tak nie wiem, gdzie go szukać. Ale nie mogłem zostawić go tak zupełnie pozbawionego nadziei.

     Pokiwała głową ze zrozumieniem.

     - Tam chyba jest przejście w murze – wskazała miejsce przed nami. – Ciekawe, co znajdziemy poza nim…

 

niedziela, 2 czerwca 2024

Rozdział XXIII – Laboratorium

      Komnata nie miała innych drzwi, poza tymi, którymi weszliśmy. Rozejrzałem się uważnie po całym pomieszczeniu. Niestety, potwierdziło się pierwsze przypuszczenie. Komnata nie miała przejścia.

      - Czy to możliwe, że jesteśmy na miejscu? – zerknąłem na swą towarzyszkę. – Czy to tu mamy szukać wskazówki od twojej matki?

      Ta wolno pokręciła głową.

      - Nie wydaje mi się, abyśmy dotarli na samą górę – odrzekła zamyślona.– Zresztą, przecież tu niczego nie ma! Nie, pomieszczenie, w którym matka przebywała dłuższy czas, musiało nabrać jej charakteru. Nie zniosłaby takiego bałaganu. Taka już była. To nie tu. Ani chybi gdzieś tu ukryto tajne przejście. Trzeba go tylko poszukać.

      Rozejrzała się po ścianach. Jej uwagę przykuły schody, po lewej stronie od wejścia.

      - Te schody są dziwne – stwierdziła. – Nie pasują tu.

Ślepa komnata. Widoczne schody donikąd.

      Zerknąłem w tamtym kierunku. Kilka kroków od wejścia postawiono drewniane schody bez poręczy. Istotnie nie pasowały stylem do reszty. Były prymitywne, jak schodki na stryszku wiejskiej chatki, pozbawione wszelkich ornamentów, choć zdawały się być solidnie wykonane i całkiem funkcjonalne. Sprawiały wrażenie, jakby dostawiono je tymczasowo. Bardziej niż wyposażenie zamku, przypominały przyrząd, należący do murarzy, którzy zamierzali przeprowadzić jakiś poważniejszy remont. Najniezwyklejsze jednak było to, że prowadziły one do… ściany. To już naprawdę było zastanawiające! Na szczycie schodów nie było niczego godnego uwagi. Ani drzwi, ani okna, ani żadnego krużganku – niczego, po co warto byłoby na nie wchodzić. Jedynym elementem w tamtym miejscu była przyczepiona plecami do ściany, pokryta kurzem i pajęczynami kamienna figurka gargulca. 

     Wspiąłem się na sam szczyt, z mieczem w ręku, na wypadek, gdyby gargulec na szczycie miał zamiar nagle ożyć. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Trąciłem go kilkakrotnie dłonią, ale pozostał zwykłą, kamienną, dość szkaradną figurą. Potem przyszło mi jednak do głowy, że może właśnie ta rzeźba jest zamkiem, otwierającym tajne przejście. Schowałem więc miecz do pochwy i zacząłem się z nią mocować. Nie dała się jednak ani przesunąć, ani przekręcić, choć próbowałem we wszystkich możliwych kierunkach. Strzeliłem w górę Płomieniem Świecy, by lepiej widzieć i gdy czar rozjaśnił komnatę jaskrawym światłem, zacząłem poszukiwać jakichkolwiek śladów, rys, pęknięć czy szpar – czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że jakaś jej część jest ruchoma. Zbadałem ją bardzo dokładnie, omiatając ją przedtem z kurzu i pajęczyn, co wywołało u mnie atak kaszlu. Naciskałem jej oczy, ciągnąłem za nos, targałem za uszy, wkładałem palec do otwartych ust, próbowałem przekręcić głowę, ręce, stopę. Nic…

     Uważnie obejrzałem też ścianę wokół niej. Nie znalazłem żadnych pęknięć, szpar czy zadrapań – niczego, co sugerowałoby, że jest tam jakakolwiek ruchoma płaszczyzna. Pokonany zlazłem na dół.

     Nie ma rady, trzeba szukać gdzieś indziej. Zaczęło się ogólne obmacywane i opukiwanie ścian, badanie płyt w posadzce, wszelkich nierówności i pęknięć, których przecież nie brakowało, gdyż nikt od wieków nie dbał o tę część zamczyska. A i tak owe niepasujące do niczego schody rozpraszały nas i nie dawały nam spokoju. Kilkakrotnie wracałem na ich szczyt i poddawałem dokładnym oględzinom nie tylko rzeźbę i ścianę, ale też sklepienie i same schody. Próbowałem je przenieść, ale okazały się być zakotwiczone w podłożu. Przesunąć się nie dały, podnieść również, ani w żaden sposób poruszyć. Obejrzałem dokładnie każdy ze stopni, w nadziei, że znajdę pod którymś z nich jakąś zapadnię, ukryty uchwyt, czy przycisk. Nie znalazłem niczego.

     - To mi wygląda na jedną ze sztuczek mojej matki – westchnęła wampirzyca. – Pewnie ma odwrócić uwagę poszukującego od właściwego przejścia. To byłoby dla niej typowe. Nieraz nabierała mnie w taki sposób, gdy razem bawiłyśmy się w chowanego, albo w zagadki.

     Chcąc nie chcąc, przyłączyłem się do Serany, badającej ścianę w głębi, gdzie znajdował się niewielki, kamienny gzyms. Składał się z kilku wyprofilowanych kamieni, połączonych ciasno ze sobą. Próbowała poruszyć każdym z jego elementów, ale na próżno.

     - Skoro nie schody, to powiedziałabym, że przejście musi być tutaj – mruknęła. – Pozostałe ściany są gładkie jak stół. Chociaż, kiedy o tym pomyślę, to wydaje mi się, że powinnam szukać właśnie w gładkiej ścianie. Chyba udziela mi się paranoja…

     Wyciągnąłem manierkę i pociągnąłem spory łyk wody, bo kurz wciąż drapał mnie w gardle. Gestem spytałem ją, czy również chce. Potrząsnęła głową.

     - Dwie rzeczy nie ułatwiają nam poszukiwań – westchnąłem, chowając manierkę. – Pierwszą jest fakt, że twoja matka bardzo nie chciała zostać odnaleziona. Wiedziała, że lord Harkon będzie jej szukał i ze wszystkich sił starała się ukryć przejście. A to znaczy, że skoro on miał z tym problem, mając kupę czasu na poszukiwania, to my również możemy go nie znaleźć.

     - Prawda – zgodziła się Serana. – Chociaż wydaje mi się, że ojciec nie dotarł tak daleko. Wszystkie te pomieszczenia wydawały się nie ruszone. Mimo wszystko, chyba nie odkrył przejścia pod zegarem. A druga rzecz?

     - Czas – odparłem. – Uciekła całe wieki temu. Przez ten czas wszelkie ślady mogły zatrzeć się samoistnie. Mury mogły popękać, skruszyć się, a wszystkie rysy zwyczajnie zanikły i przybrały kolor podłoża.

     - O jakich rysach mówisz?

     - No, wiesz – zająknąłem się. – Jeśli jakaś część muru jest ruchoma i ściśle przylega do reszty, to po jej przesunięciu pojawiają się rysy. Czasem można je dostrzec. Szczerze mówiąc, liczyłem na to, ale po takim czasie – pokręciłem głową – zapewne zupełnie zanikły.

     - Czyli sami nie wiemy, ani czego szukamy, ani gdzie powinniśmy tego szukać – mruknęła zawiedziona. – Przyjdzie nam pewnie wciskać każdy kamień w tym murze, w nadziei, że pod nim znajduje się jakiś przycisk. Proponuję zacząć od tej.

     Cóż, ta ściana, poza owym gzymsem, na którym swego czasu stawiano zapewne różne bibeloty, też niczym się nie wyróżniała. Również była prosta i gładka. Byłbym gotów założyć się, że kiedyś wisiało tu jakieś wielkie malowidło, może portret lady Valeriki, albo jej córki. Dwa ozdobne, przymocowane do ściany metalowe świeczniki po obu stronach zdawały się potwierdzać to przypuszczenie. Przyszło mi też do głowy, że wisiało tu spore zwierciadło, ale zaraz zwątpiłem. To była jednak siedziba wampirzycy, a wampirom chyba lustro nie mogło służyć. Czy mogło?

     - Czy to prawda, że wampiry nie odbijają się w lustrze? – spytałem zaciekawiony.

     Serana spojrzała na mnie oczami wielkimi jak spodki. Jej mina wyrażała wszystko.

     - Kto ci naopowiadał takich bzdur? – prychnęła. – Jak niby głupie lustro ma odróżnić wampira od człowieka? To i to jest istotą cielesną!

     Uśmiechnąłem się przepraszająco.

     - Fakt, nie pomyślałem o tym. Tyle legend krąży o waszym ludzie, że trochę się w nich gubię. Nie wiem sam, co jest prawdą, a co jedynie wymysłem.

     - Jeśli wyjdziemy cało z tej przygody i znajdziemy się w jakimś cywilizowanym miejscu, przypomnij mi o tym – dodała żartobliwym tonem. –  Zademonstruję ci swoje odbicie. Nie jest wcale gorsze od twojego. I uprzedzając twoje następne pytanie, srebra ani czosnku też się nie boimy. Przynajmniej jeśli chodzi o wampiry z klanu Volkihar.

     Uśmiechnąłem się na te słowa i powróciłem do opukiwania ściany, ale zaraz uśmiech zamarł mi na ustach.

     - Słyszysz?

     Popukałem w ścianę jeszcze raz. Wydała inny odgłos niż pozostałe. Sięgnąłem po zardzewiały nóż, walający się w kącie i jego tylcem znów popukałem w ścianę nieco mocniej, po czym to samo zrobiłem ze ścianą po prawej stronie. Odgłos był inny.

     - Tam jest pusta przestrzeń – znów uderzyłem kilkakrotnie w ścianę po domniemanym lustrze. – Dźwięk wyraźnie rezonuje.

     Opukaliśmy całą ścianę. Rezonowała zarówno na górze, jak i na dole, pod gzymsem.

     - Tu musi być jakiś przełącznik – Serana zerknęła w górę, w poszukiwaniu zwisającego z sufitu łańcucha z uchwytem. – Jeśli nie łańcuch, to chociaż jakiś przycisk, dźwignia, czy coś.

     - Może być ukryta – odrzekłem, usiłując poruszyć prawym świecznikiem. – Albo usunięta, jak klucz wyjęty z dziurki. Może poszukajmy jakiegoś otworu?

     Serana sięgnęła do lewego świecznika i pociągnęła go, ale również nie przyniosło to skutku. Spróbowała przesunąć i nagle…

     - Tu coś jest!

     Świecznik wprawdzie nie przesunął się, ale okazało się, że można go przekręcić do góry nogami. Zrobiła to z pewnym wysiłkiem. Rozległ się zgrzyt tarcia metalu o metal. Gdy tylko świecznik znalazł się w odwrotnej pozycji, rozległ się chrobot przesuwanych kamieni. Ściana pod gzymsem zapadła się na głębokość dłoni, po czym wolno uniosła się w górę.

     Spojrzeliśmy po sobie i posłaliśmy sobie po uśmiechu ulgi.

     - Moja matka – szepnęła Serana. – Nie przestaje mi udowadniać, że nie doceniam jej sprytu.

     Przygotowałem broń i zagłębiłem się w ciemnym otworze. Tu już nie było nikogo, ani szkieletów, ani gargulców, o czym przekonał mnie Szept Aury. Z małego, ciemnego pomieszczenia prowadziły schody na górę. Ech, znowu schody! Czy ta wieża nie ma końca? Wspinaczka wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Niechętnie wszedłem na stopnie, bo zacząłem już odczuwać zmęczenie. Najchętniej usiadłbym na dłuższą chwilę, wyciągnął nogi i niewykluczone, że nawet trochę zdrzemnął. Ale póki co, zamiast odpoczynku, czekała mnie wspinaczka. Sięgnąłem do plecaka i wyjąłem małą fiolkę mikstury kondycji. Po jej wypiciu poczułem się nieco lepiej, ale wiedziałem, że nie należy z nimi przesadzać. Podobno szybko uzależniały.

      Schody wyprowadziły nas na coś w rodzaju wewnętrznego balkonu, a dalej znajdowały się następne schody. I tak kilka razy, zawsze skręcając w lewo. Dyszałem już jak kowalski miech, gdy wreszcie stanęliśmy przed drewnianymi, solidnymi drzwiami.

Były naprawdę solidne...

     Szept Aury nie wykrył za nimi żadnego strażnika. Przez chwilę mocowałem się z zardzewiałym zamkiem, ale w końcu drzwi udało się otworzyć. Weszliśmy do sporej komnaty.

     Pierwsze, co rzucało się w oczy, to okrągłe, schodkowe zagłębienie w posadzce, niemal na samym środku pomieszczenia. Składało się z kilku koncentrycznych kręgów, przy czym każdy kolejny znajdował się nieco niżej, tworząc coś w rodzaju schodów. Najmniejszy, środkowy był tak usytuowany, że gdyby na nim stanąć i całkowicie zalać owo zagłębienie wodą, sięgałaby ona mniej więcej do połowy ud. Może dlatego od razu skojarzyło mi się to z łaźnią. I to całkiem funkcjonalną, w której można było wygodnie usiąść na jednym ze stopni. Naokoło jednak ustawionych było kilka mosiężnych świeczników, tworzących magiczny krąg.

     Westchnąłem cicho. To jednak nie łaźnia. Świece, ustawione w taki wzór, raczej nie miały służyć wytworzeniu romantycznego nastroju. Bardziej kojarzyły się z jakimś czarnoksięskim rytuałem i to raczej z gatunku tych mroczniejszych. Podobne rzeczy widywałem już wcześniej wśród nekromantów. Zawsze na ziemi wyrysowany był jakiś wzór i wokół stały świece. To podobno niezbędny element do kontaktu z zaświatami.

     Weszliśmy głębiej i rozejrzeliśmy się po komnacie. Naprzeciw wejścia stało kilka stołów, na których dostrzec można było naczynia, używane zwykle przez alchemików. Po obu stronach dostrzegłem kamienne schody, prowadzące w górę. Te po lewej wiodły na ogrodzony taras, zajmujący całą lewą stronę komnaty. Załom muru zasłaniał częściowo drugie schody, ale gdy wszedłem dalej, dostrzegłem za nimi drzwi. Po prawej stronie od wejścia znajdował się spory aneks, w którym urządzono imponującą bibliotekę. Kilka regałów wypełnionych było po brzegi różnorodnymi tomami. Zerknąłem na pierwsze z brzegu. Traktowały o nekromancji, co tylko potwierdzało moje przypuszczenia.

     - Ta komnata należała do mojej matki – odezwała się nagle Serana.- Spójrz na to miejsce. To musi być to! Wszędzie widzę jej rękę.

     Spojrzałem na nią pytająco.

     - Lubiła porządek – ciągnęła Serana, przesuwając wzrokiem po stole, na którym stały jakieś miseczki. – Wszystko posegregowane i poukładane według jakiegoś schematu. 

      - Rzeczywiście…

      Podeszła do mnie i z ciekawością zerknęła na książki. Sięgnęła ręką po jedną z nich i rozłożyła okładki. Błysk niesmaku pojawił się w jej oczach.

     - Należało się spodziewać, że parała się nekromancją – prychnęła, odkładając z niechęcią tom z powrotem na półkę.

     - Brzydzi cię to? – spytałem zaskoczony, przypominając sobie ożywionego przez nią gargulca.

     - Niektóre rytuały są dość obrzydliwe – skrzywiła usta. – Nie wszystkie. Sama jestem nieumarła, więc nieumarli jako tacy nie budzą we mnie obrzydzenia. Ale nie mogę powiedzieć, żeby mnie to fascynowało. No i nie przekraczam pewnych granic. Nie mieści mi się w głowie pętanie dusz rozumnych istot. Pętanie ich na wieczność…

     - Pytam, bo widziałem, że użyłaś niedawno nekromancji. W walce…

     - Dziwi cię to? – prychnęła. – Była potrzeba, to użyłam, jak użyłabym każdej innej broni. Matka nauczyła mnie wszystkiego co umiem. Zadbała, bym poznała też Szkołę Przywołania. Ale mnie bardziej fascynowała Szkoła Zniszczenia. Płomienie, Lodowe Kolce… Walka, jednym słowem. Wtedy wydawało mi się, że to bardziej odpowiednie dla córki lorda niż grzebanie w kościach i zwłokach.

     Nie odpowiedziałem. Jakby się nad tym zastanowić, byliśmy pod tym względem tacy sami. Mnie też bardziej podobało się gdy ojciec uczył mnie fechtunku niż wtedy, gdy zaganiał mnie do książek. Zamyślony ruszyłem na schody i chwyciwszy mosiężną klamkę, spróbowałem otworzyć drzwi. Jak wszystkie zamki i zawiasy, których nikt od dłuższego czasu nie ruszał, także i ten zaśniedział i trzeba było użyć sporej siły, zanim udało mi się je uchylić. Poczułem uderzenie zimnego, świeżego powietrza. Znalazłem się niewielkim balkonie, wysoko nad ziemią. Prowadził z niego łukowaty, krótki mostek na sąsiedni balkon, tamten jednak zawalony był gruzami. Nie było sensu się tam pchać. Odetchnąłem kilkakrotnie czystym, zimnym powietrzem, czując, jak uchodzi ze mnie zmęczenie. Szybko jednak wróciłem do laboratorium, bo porządnie tam wiało, a ja byłem trochę spocony po całej tej wędrówce i szybko zrobiło mi się zimno. Zabrałem się za przeglądanie pomieszczenia i zgromadzonych w nim sprzętów.

Wnętrze komnaty i tajemnicze, okrągłe zagłębienie

     Przede wszystkim, rozjaśniliśmy pomieszczenie, zapalając wszelkie dostępne lampy i świece. Zrobiło się całkiem jasno. Zacząłem myszkować.

     Tuż obok biblioteki, pod powieszoną na ścianie czaszką mamuta, stał warsztat alchemiczny. Pośrodku alembik, kilka pustych fiolek, po bokach starannie poukładane probówki, fioki i jakieś metalowe łyżki, szczypce i inne narzędzia. Podążyłem za moją towarzyszką na drugą stronę i wspiąłem się na taras. Tu było jeszcze więcej sprzętów. W rogu stał drugi warsztat alchemiczny, a po przeciwnej stronie tarasu, również magiczny katalizator, służący do zaklinania przedmiotów. Środkowa część tarasu była wysunięta w stronę wnętrza komnaty, zapewne po to, by lepiej było można obserwować to, co dzieje się w tajemniczym, kamiennym kręgu. Przy krawędzi stało wysokie, sięgające mi do pasa naczynie, w kształcie płytkiego, smukłego kielicha. Było przykręcone, albo wmurowane w podłoże, bo nie dało się go poruszyć. Przesunąłem po nim dłonią i uśmiechnąłem się.

     - Dowód na to, że wampiry nie boją się srebra – mruknąłem na tyle głośno, żeby dosłyszała mnie Serana. – To naczynie jest z czystego kruszcu.

Widok z tarasu. Widoczne rytualne naczynie ze srebra

     Podszedłem do wampirzycy, oglądającej regały, pełne alchemicznych składników. Było tam wszystko, o czym tylko mógłby zamarzyć nawet najbardziej wymagający adept tej sztuki.

     - Nie przyszło mi do głowy, że będzie tak przygotowana – szepnęła, omiatając wzrokiem pełne półki. – Spójrz na to wszystko. Musiała spędzić całe lata na uzbieranie tych składników.

     - Po co jej aż dwa alembiki w jednym pomieszczeniu? – mruknąłem zamyślony. – Może miała jakiegoś pomocnika?

     Roześmiała się lekko.

     - Niektóre reakcje trwają dość długo – odparła. – Dwa warsztaty przydają się w zaawansowanych eksperymentach. Można wtedy dwie rzeczy robić jednocześnie.

     Oderwała się w końcu od długiego regału i podeszła do tajemniczego kielicha. Również przesunęła po nim dłonią i uśmiechnęła się lekko.

     - Ja bardzo lubię srebro – oznajmiła. – Podoba mi się w nim to, że samoistnie ciemnieje. Srebrne przedmioty, zwłaszcza te bogato zdobione, podobają mi się o wiele bardziej niż złote. Złoto jest nudne i mdłe. Świeci wciąż jednakowym blaskiem. A srebro… Gdy lekko ściemnieje i potem je wypolerujesz, jego ornamenty stają się bardzo wyraźne, nabierają głębi.

     Uśmiechnąłem się na te słowa. Miały wiele wspólnego z Lydią. Mojej żonie też podobało się srebro i to z tego samego powodu.

     - A to co? – rzuciła okiem na kamienny krąg, jakby dopiero teraz go zauważyła. – Z góry wygląda bardziej tajemniczo. Teraz widzę, że to nie basen do brania kąpieli.

     Zdecydowanym krokiem zeszła na dół i przyjrzała mu się z bliska. Dotknęła najwyższego z kręgów.

     - Nie wibruje – stwierdziła zawiedziona. – Ale jest niezwykły. Nie wiem, o co chodzi z tym kręgiem, ale na pewno… o coś…

     - Co masz na myśli? – spytałem, wychylając się z góry.

     - Wiele razy widziałeś coś takiego? – odpowiedziała pytaniem. – Ja nigdy, a żyję znacznie dłużej od ciebie. To na pewno wybudowano celowo. Tylko po co?

     - Do przywoływania umarłych? – podsunąłem. – Albo daedr?

     Pokręciła głową.

     - Do tego nie potrzeba basenu – prychnęła. – Coś czuję, że to jest właśnie kluczowy element tej całej układanki.

     Pokiwałem głową i wolno zszedłem na dół.

     - Nie widziałem nigdy czegoś takiego – odezwałem się. – Ale w czasach walki z Alduinem, widziałem rzeczy, no cóż… podobne. Raz była to pieczęć, którą uruchamiała kropla krwi. Innym razem zamknięty portal do Sovngardu.

     - Wyglądały podobnie?

     - Trochę – pokręciłem głową. – Też były kamienne, okrągłe i znajdowały się w podłożu. Więcej podobieństw nie dostrzegam.

     Chwila milczenia.

     - Portal – mruknęła zamyślona. – Czy tak mógłby wyglądać nieczynny portal do Otchłani?

     Znów obrzuciliśmy wzrokiem tajemniczy krąg, ale nic z niego nie wyczytaliśmy.

     - Rozejrzyjmy się po okolicy – zaproponowała Serana. – Musi tu być coś, co powie nam, dokąd poszła. Ja sprawdzę warsztaty, może znajdę tam jakieś notatki. Sprawdzisz bibliotekę?

     Ruszyłem w stronę regałów, gdzie przywołałem czar Płomień Świecy. Jaskrawe światło nad moją głową miało mi znacznie ułatwić grzebanie w księgach. Sięgnąłem do regału, ale zaraz cofnąłem rękę.

     - Czego my właściwie szukamy?

     - Moja matka była bardzo skrupulatna w swoich badaniach – z tarasu dobiegł mnie głos Serany. – Z każdego eksperymentu sporządzała notatki. Jeśli je znajdziemy, być może odszukamy w nich jakieś wskazówki.

     Chwyciłem pierwszy tom z brzegu. Przekartkowałem. Był to stary poradnik dla zaklinacza przedmiotów. Podobny widziałem kiedyś w Tel Mithryn, u mistrza Nelotha, który trzymał go jednak jedynie przez sentyment, twierdząc, że zawarta w nim wiedza w wielu punktach jest już nieaktualna.

     - Twoja matka urządziła sobie imponujące laboratorium i niezłą bibliotekę – stwierdziłem, odkładając księgę na półkę i sięgając po następną. – Jak udało jej się to wszystko zgromadzić?

     Z tarasu dobiegł mnie przytłumiony śmiech.

     - Nawet nie miałam pojęcia o istnieniu jej laboratorium! – odpowiedziała. – Miała w zamku pracownię, a w niej zestaw alchemiczny, ale on nie mógł się nawet równać z tym, co jest tutaj.

     - Nad czym pracowała?

     - Różnie bywało – odparła. – Kiedyś interesowały ją mikstury kondycji i magii. Potem zaczęła badać sole z atronachów. A tutaj, no cóż. Patrząc na tę aparaturę i materiały, wygląda mi na to, że próbowała nauczyć się zaawansowanej nekromancji.

     - Po co? – mruknąłem sam do siebie, jednak dość głośno, by mnie usłyszała. – Co mogło być jej celem? – dodałem nieco głośniej.

     - Nie wiem – odrzekła ironicznym tonem. – Z pewnością nie długowieczność.

     Parsknąłem śmiechem.

     - Fakt, dla wampira byłoby to stratą czasu… Może chodziło jej o strażników?

     - Może…

     - Twoja matka trzymała tu gargulce?

     - A skąd mam wiedzieć? – zawołała. – Pierwszy raz widzę to miejsce! Ale miała smykałkę do magicznych tworów. Nie, nie w tym sensie – zaśmiała się. – Uważała, że są fascynujące…

     Urwała nagle, jakby coś znalazła. Spojrzałem z ciekawością w stronę tarasu. Ale ona tylko o czymś sobie przypomniała. Podeszła do poręczy i wychyliła się.

     - Pamiętam, że prowadziła dziennik. Mały format, w skórzanej oprawie. Czerwonej! Sprawdźmy, czy uda nam się go znaleźć.

     Mały format, w czerwonych okładkach. Cóż, to zawężało krąg poszukiwań. Zacząłem pomijać opasłe tomiska i skupiłem się na mniejszych formatach. Koloru okładek jednak nie dało się rozpoznać, bowiem po latach cała zawartość regałów pokryła się jednostajnym, szarym nalotem, a grzbiety ksiąg wypłowiały i straciły kolor. Wiodłem palcem po grzbietach, odczytując poszczególne tytuły i nagle mój palec się zatrzymał

     Nie mogłem powstrzymać śmiechu widok „Chutliwej argoniańskiej pokojówki”. Tej powieści, będącej wręcz synonimem kiczu, nie mogło zabraknąć w żadnej bibliotece, nawet w wydawałoby się, tak specjalistycznej. Świadczyło to o tym, że lady Valerica to osoba obdarzona poczuciem humoru. Tylko temu bowiem można było przypisać niezwykłą popularność tej książki. Ludzie na całym kontynencie kupowali ją dla żartu, a na wyspie Solstheim napotkałem nawet niezwykle drogi, bogato zdobiony egzemplarz, wyemitowany przez prestiżowe wydawnictwo z Cesarskiego Miasta.

     - Co cię tak śmieszy? – dobiegł mnie głos z tarasu.

     - A, nic takiego – odparłem. – Znalazłem tu „Chutliwą pokojówkę”. Czego jak czego, ale tego się tu nie spodziewałem.

     - Cóż, klasyk! – usłyszałem wesołą odpowiedź. – Skoro to ma być poważna biblioteka, nie mogło go zabraknąć!

     Gdy po latach wspominam tę sytuację, czuję pewność, że stało się to właśnie wtedy. To w tej właśnie chwili uzmysłowiłem sobie, że lubię Seranę. Stawała mi się coraz bliższa i choć wciąż pozostawała dla mnie zagadką, zdobyła moją sympatię. Właśnie wtedy, gdy wymienialiśmy te pogodne uwagi, jakby nasze życie pozbawione było trosk.

     Nie, nie poczułem do niej tego, co czułem do Lydii, Nie pragnąłem jej dotyku, nie czułem żadnego uniesienia. Po prostu, zrozumiałem, że dobrze czuję się w jej towarzystwie. I od razu stopniała przynajmniej połowa rezerwy, z jaką ją traktowałem. Oby nie przyszło mi nigdy tego żałować!

     Pierwszy dziennik, jaki znalazłem, był zbiorem zapisków z dawnych eksperymentów. Wszystko zapisane starodawnym, drobnym, starannym i pełnym ozdobników charakterem pisma. Doświadczenia te były całkiem niewinne, o czym przekonałem się, gdy przeczytałem kilka przepisów i uwag. Valerica próbowała stworzyć skondensowany eliksir przywracania many, co byłoby bardzo przydatne dla wszelkiego rodzaju magów. Kilkoro członków Akademii w Zimowej Twierdzy zajmowało się tym samym i nie było w tym niczego niestosownego. Odłożyłem dziennik na półkę i zająłem się dalszymi poszukiwaniami.

     Czerwonych dzienników były aż trzy, o czym przekonałem się dopiero po zdjęciu ich z półki i rzuceniu okiem na okładki. Ich grzbiety, widoczne z zewnątrz, niczym się nie wyróżniały spośród pozostałych ksiąg.

     Dwa z nich nie zawierały niczego ciekawego. Traktowały o alchemii, ale bez żadnych rewelacji. Jednak zaintrygował mnie trzeci. Ten był bardziej osobisty, nie skupiał się wyłącznie na eksperymentach. Między poszczególnymi opisami, Valerica dawała w nim upust swoim uczuciom. Chyba sama traktowała ten tomik jak swojego papierowego powiernika.

     - Coś mam! – oznajmiłem. – Jeden z dzienników wydaje mi się szczególny.

     - Poszczęściło ci się? – Serana zręcznie zeskoczyła z tarasu i zaciekawiona podeszła do mnie.

     Podałem jej pamiętnik. Wahała się przez chwilę, zanim go otworzyła. Rozumiałem ją. Być może miała właśnie dowiedzieć się o sobie czegoś, czego wcale nie chciała wiedzieć. Z westchnieniem zerknęła na pierwsze strony i uśmiechnęła się lekko.

     - Dziś pisze się inaczej, prawda? – rzuciła mi spojrzenie, które pewnie miało być żartobliwe, ale nie potrafiła ukryć napięcia. – Kiedyś taki ozdobny styl był czymś normalnym. Sama tak piszę…

     Po czym zabrała się do czytania. Pierwsze strony ledwo przekartkowała. Kilka następnych przerzuciła, ledwo rzuciwszy na nie okiem. Na jednej zatrzymała się dłużej i uśmiechnęła się z zadumą, jakby zapisane słowa obudziły w niej jakieś wspomnienie. Potem znowu przewróciła kilka stron, by w końcu wczytać się w to, co interesowało ją najbardziej.

     - Oho, dochodzimy do sedna – mruknęła, po czym podsunęła mi dziennik, abym i ja mógł przeczytać.


     27. dzień Ostatniego Siewu.

     Krótkowzroczność Harkona staje się poważnym problemem. Ostrzegam go ciągle, ale to głupie proroctwo rzuci zdecydowanie za dużo światła na nasz lud, a jednak nie chce on wysłuchać ani słowa z tego, co mówię. W jego oczach jestem coraz mniej żoną, a coraz bardziej problemem. Jedyne ukojenie, jakiego doznaję podczas jego idiotycznej krucjaty, znajduję w poświęceniu się pracy.


     - Wieczne życie, wieczna młodość, wieczne szczęście – prychnęła Serana. – Miało być tak pięknie…

     Wróciliśmy do czytania.


     28. dzień Ostatniego Siewu

     Dziś dokonał się przełom. Odpowiednio dostroiłam naczynie portalowe do Kopca Dusz…


     - Co?

     Aż oblał mnie pot.

     - Więc to jednak jest portal! – spojrzałem na kamienny krąg. – Nieczynny portal! Tylko, co to jest Kopiec Dusz?

     - Nie wiesz? – Serana zerknęła na mnie znad kart pamiętnika. – To domena Otchłani, w której przebywają dusze.

     - Jakie dusze?

     - Uwolnione – wzruszyła ramionami. – Z klejnotów dusz.

     - Nie wiedziałem – mruknąłem, zabierając się za dalszą lekturę.


     … dostroiłam naczynie portalowe do Kopca Dusz, z pomocą małej próbki składników. Mimo że portal otworzył się tylko na kilka sekund, jestem pewna, że jeśli zastosuje się odpowiednią formułę, można otworzyć go na stałe. Zdaje się, że brakuje mi kluczowego składnika, czegoś wystarczająco mocnego, by stawić opór siłom, które próbują nie dopuścić do mojego wtargnięcia. Obcowanie z lokalnymi Mistrzami okazało się bezużyteczne. Mówią zagadkami i nie pomagają w niczym, niezależnie od tego, czy zapewniam im stałe dostawy dusz, czy nie. Jeśli mam uciec z łap Harkona, muszę otworzyć portal na tak długo, by mógł mnie stąd zabrać. Jeśli trzeba, to na zawsze.

     3. dzień Domowego Ogniska

     Udało się. Po zmarnowaniu tysięcy złotych monet na komponenty odkryłam metodę na utrzymanie portalu. Poniżej podaję listę niezbędnych składników, lecz dla własnego bezpieczeństwa nie opisuję ilości. Jako drugi środek ostrożności, stosuję własną krew, którą włączam w skład formuły – dzięki temu nikt nie powinien być w stanie jej odtworzyć i podążyć za mną do Kopca Dusz.

     Na formułę składają się:

     - dobrze zmielona mączka kostna;

     - oczyszczone sole pustki;

     - odłamki klejnotu duszy.

     Wymieszaj powyższe w odpowiednich ilościach, umieść w wykładanym srebrem naczyniu portalowym i dodaj krew jako katalizator.

     Jutro zabiorę swoje rzeczy i przygotuję się na możliwie długie wygnanie, po czym udam się do Kopca Dusz. Co ważniejsze, musze wprowadzić w życie swoje plany, dotyczące Serany i jak najszybciej zabrać ją do Krypty Dimhollow.


     Tu zapiski się urywały. Dalej pozostały już tylko czyste kartki.