sobota, 21 kwietnia 2018

Rozdział XV – Posiadłość Severinów

     Komnata nie miała innego wyjścia. Opukaliśmy dokładnie ściany, zbadaliśmy każdą szczelinę i żadnego nie znaleźliśmy. Zdziwiło nas to. Awaryjne wyjście było czymś, o czym ja pomyślałbym w pierwszej kolejności, gdybym zakładał kryjówkę podobnej szajki. Tym bardziej więc chyba powinna pomyśleć o nim organizacja, która potrafiła przygotować tak przemyślne pułapki, jakie musieliśmy omijać po drodze. Ale wyjścia nie znaleźliśmy. Nie było go, albo ukryto je na tyle dobrze, że nam się nie udało. I to pomimo, że sprawdziłem nawet basen.

     Chcąc nie chcąc, musieliśmy wrócić tą samą drogą, ostrożnie skacząc między pułapkami. Dalej już poszło łatwo. Jedynie po wyjściu na powierzchnię zatrzymałem się na chwilę, by zaklęciem sprawdzić, czy po drugiej stronie drzwi nie czeka na nas jakaś niespodzianka. Gdy wychodziliśmy, było jeszcze ciemno, ale po układzie gwiazd zorientowałem się, że do świtu już niedaleko. Zeszliśmy ze schodów i zagłębiliśmy się w las, na znaną nam już ścieżkę, która miała nas zaprowadzić na zachodnie wybrzeże.
     
     Do Kruczej Skały dotarliśmy jeszcze przed południem. Nic nas nie obciążało, toteż mimo braku snu, nie czuliśmy się zmęczeni. Gdy zaszliśmy do gospody, Geldis odetchnął z wyraźną ulgą, po czym bez pytania postawił przed nami dzban piwa i zakręcił się koło kuchni, obiecując nam prawdziwą ucztę.

     Istotnie, potrawa była znakomita. Jakieś małe kawałki delikatnego mięsa, nie wiedziałem z czego, duszone w posiekanych w kostkę popielnych bulwach i kilkoma innym warzywami, między którymi dostrzegłem marchew. Wszystko doprawione aromatycznymi ziołami.

     Gdy już się najedliśmy, uznałem, że nie będę czekał, aż najdzie mnie senność i poszukam Veletha. Należało go powiadomić o śmierci jego dwóch gwardzistów. No i trzeba było też zawiadomić Adrila, że Ulenowie zostali pokonani. Lydię natomiast, gdy najadła się już do syta, ogarnęła senność. Ziewając coraz szerzej, udała się do naszego pokoju, obiecując rychłą śmierć każdemu, kto spróbuje ją obudzić..

     Kapitana nie zastałem w mieście. Podobno sprawdzał jakieś posterunki w pobliżu Kamienia Ziemi. Za to na rynku dostrzegłem Adrila. Gdy mnie zobaczył, ucieszył się, podszedł do mnie szybkim krokiem i chwycił za ramię. 

     - No to mówże, jak poszło! – rzekł natarczywym tonem, patrząc mi w oczy. – Udało ci się dorwać Vendila? Mów, mów!

     Uśmiechnąłem się.

     - Nie stanowi już zagrożenia – zapewniłem.

     Przeciągłe westchnienie ulgi wydobyło mu się z głębi płuc. Odetchnął raz jeszcze z szeroko otwartymi oczami i pokręcił głową, jakby nie dowierzając swemu szczęściu.

     - Czyli wreszcie mamy spokój… - wydyszał z wysiłkiem, jakby właśnie zeszło z niego wielotygodniowe napięcie.

     Ale zaraz w jego oczach pojawił się niepokój. Niepewnie rozejrzał się na boki, jakby kogoś szukając.

     - A co z żołnierzami, którzy ci towarzyszyli? – spytał niespokojnie.

     Tym razem ja westchnąłem przeciągle.

     - Zabił ich Morag Tong – odrzekłem cicho.

     Przykrył ręką usta.

     - Niech to szlag… - westchnął ze smutkiem. – Miałem nadzieję, że po wysłaniu tych dwóch, nie będę musiał pisać listów do ich rodzin.

     Chwycił mnie pod ramię i zaczął łagodnie ciągnąć w kierunku dzielnicy portowej, wciąż dopytując się o szczegóły misji. Streściłem mu wydarzenia jak umiałem. Wkrótce dostrzegłem zadbaną, choć niezbyt reprezentatywną kamienicę, do której mnie wiódł. Przed wejściem stało na straży dwóch gwardzistów. Była to siedziba rajcy Morvayna.

     Adril, gdy wysłuchał już mojej relacji do końca, z niedowierzaniem potrzasnął głową.

     - Pomyśleć, że Vendil upadł tak nisko, zatrudniając takie łachudry – odezwał się tuz przed wejściem. – Cieszę się, że już nie oddycha.

     Wbrew temu zapewnieniu, w jego głosie zabrzmiał smutek, jakby chciał zagłuszyć wyrzut sumienia. Zapewne wolałby uczciwie postawić go przed sądem, ucinając wszelkie spekulacje. Rozumiał jednak konieczność.

     - Tak musiało się stać – zapewniłem.

     - Świetnie! – poklepał mnie po naramienniku. – Doskonale!

     Strażnik na nasz widok otworzył drzwi i przepuścił nas bez słowa. Widać Adril cieszył się całkowitym zaufaniem pierwszego rajcy.

     - Rajca Morvayn będzie zachwycony, gdy mu to przekażę.

     Wnętrze kamienicy urządzono funkcjonalnie i schludnie, z umiarkowanym przepychem. Ciężka, ciemnozielona, aksamitna kotara oddzielała niewielki hol od reszty mieszkania. Tam Adril poprosił mnie, abym chwilę poczekał. To było prywatne mieszkanie rajcy, więc wolał nie zaskakiwać go niespodziewaną wizytą obcego. Sam, będąc niemal domownikiem, nie musiał się krępować. Uchylił kotary i popędził do środka.

     Nie czekałem długo. Po kilku chwilach kotara uchyliła się i pojawił się Adril.

     - Chodź, zaprowadzę cię do rajcy – zaprosił mnie gestem do środka. – Porozmawiasz z nim osobiście.

Krucza Skała - siedziba rajcy Morvayna


     Wewnątrz było jasno. Od razu więc dostrzegłem rajcę Morvayna, dobrze zbudowanego Dunmera w sile wieku, z krótką, siwiejącą bródką. Zapewne Adril zdążył streścić mu bieg wydarzeń, bo patrzył na mnie z niekłamanym podziwem i zaciekawieniem.

     - Pozwolę sobie przeszkodzić, gdyż mam dobre wieści – uśmiechnął się Adril.

     Lleril Morvayn przeniósł wzrok na swego zaufanego zastępcę i uniósł brwi.

     - Od lat nie widziałem cię tak zadowolonego – odezwał się z przekąsem.

     Adril roześmiał się, po czym położył mi dłoń na ramieniu.

     - A oto osoba, które własnoręcznie ukróciła spisek na twoje życie – oznajmił uroczystym głosem. – Vendil, Tilisu i Mirri Severin nie byli tymi, za kogo się podawali. Wszystko wskazuje na to, że próbowali pomścić śmierć Vilura Ulena.

     Domyśliłem się, że Adril wprawdzie uprzedził Llerila o ostatnich wydarzeniach, ale nie zdążył powiedzieć mu wszystkiego. Tak musiało być, bowiem gdy padły imiona rzekomych Severinów, rajca Morvayn nie potrafił ukryć zaskoczenia.

     - Vendil? – otworzył szeroko oczy. – Ale on przecież tyle dobrego zrobił dla Kruczej Skały. Jak to możliwe?

     - Próbowali uśpić naszą czujność – odrzekł Adril. – Wszyscy zostaliśmy oszukani. Dałem się zrobić jak dziecko – opuścił głowę. – Proszę o wybaczenie.

     Lleril popatrzył na niego tak czule, że nikt ani przez chwilę nie mógł podejrzewać go o żal do Adrila. Przeciwnie, był mu niezmiernie wdzięczny, że ten, przy mojej pomocy, nie tylko wyśledził spisek, ale też zapobiegł zawczasu jego skutkom.

     - Nie mów tak – odrzekł ciepło. – To nie twoja wina, przyjacielu. A ty… - spojrzał w moją stronę – zbliż się.

     Postąpiłem krok ku niemu. Spojrzał na mnie życzliwym wzrokiem, w którym kryła się pewna doza ciekawości. Uśmiechnął się i odezwał uroczystym, choć wyraźnie wzruszonym głosem

     - Twoje czyny… Wszystko co udało ci się zrobić dla całej Kruczej Skały… Nie spodziewałem się, że ktoś obcy może tyle dla nas zrobić. Jestem ci za to dozgonnie wdzięczny.

     Moja nieśmiałość w stosunku do wysokich rodów, choć nieco zmalała, wcale mnie nie opuściła, a tu doszedł jeszcze szacunek dla sędziwego wieku. Choć Lleril wyglądał na najwyżej sześćdziesiąt lat, był przecież Dunmerem. Wiedziałem, że liczył sobie co najmniej półtora wieku. Wszystko więc, co udało mi się z siebie wydusić, to dwa, ciche słowa.

     - Dziękuję, rajco…

     I poczułem gorąco na twarzy. Zapewne spąsowiałem jak róża… Lleril, widząc to, spojrzał na mnie tak, jak ojciec zapewne patrzy na swoje bawiące się dzieci. Były w tym spojrzeniu i czułość, i zrozumienie dla mojego ściśniętego gardła.

     - Adril na pewno przygotował dla ciebie jakąś stosowną nagrodę – mrugnął do swego przyjaciela. – Aczkolwiek osobiście uważam, że powinienem dołożyć coś od siebie.

     - Och… - to wszystko, co zdołałem z siebie wydusić.

     Ale zaskoczenie miało dopiero nadejść. Oto bowiem Lleril otworzył swój sekretarzyk, wyciągnął jakiś dokument, dopisał na nim kilka słów, złożył zamaszysty podpis, po czym nakapał na końcu nieco czerwonego laku i przyłożył swą pieczęć. Zerknąwszy na mnie, z tajemniczym uśmiechem zwinął papier w rulon i umieścił w ozdobnym, skórzanym etui. A potem stanął przede mną i wyciągnął rękę.

     - Ponieważ rodzina Severinów… - uniósł brwi – jakkolwiek by się naprawdę nie zwała… Dopuściła się czynów karalnych, ich majątek przejdzie w twoje ręce. Niniejszym przekazuję ci posiadłość Severinów, wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza. Mało kto równie mocno zapracował na nasze obywatelstwo. Mam nadzieję, że zechcesz się tu osiedlić.

     Chwyciłem rulon w rękę, ale nie byłem w stanie wykrztusić ani westchnienia. Nawet słowa podziękowania nie przeszły mi przez gardło. Już wcześniej szczodrość Dunmerów mnie zadziwiła, ale teraz przeszli samych siebie.

     Zasłużyłem na nagrodę. Oczywiście, że zasłużyłem. W Skyrim na pewno za takie coś dostałbym pozwolenie na osiedlenie się w mieście i na zakup domu. Czasem mogłem jedynie liczyć na jakąś zniżkę, jak w Samotni. Ale otrzymać posiadłość w nagrodę? W dodatku taką posiadłość? O ile mi wiadomo, największą w Kruczej Skale… I rajca nie wziął tego podziemnego pałacu dla siebie, choć miał do tego prawo, tylko darował go mnie, samemu zadowalając się niewysoką kamieniczką! Po prostu odjęło mi mowę.

     Adril, widząc, że mnie zamurowało, łagodnie chwycił mnie za ramię i wyprowadził na zewnątrz. Tam zapewnił mnie, że zasłużyłem na taką nagrodę, jak nikt, więc po prostu mam ją przyjąć. 

     - Nawet jeśli nie zechcesz się tu osiedlić – dodał. – Ten dom będzie twój i będzie na ciebie czekał zawsze i o każdej porze. Jesteś jednym z nas. Nikt nie zrobił dla Kruczej Skały tyle co ty.

     - Przesadzasz – mruknąłem zmieszany.

     - Przesadzam? – przekrzywił głowę. – Policzmy… Uwolnienie tych nieszczęśników spod Kamienia Ziemi. Uruchomienie kopalni…

     - To zasługa Cresciussa, nie moja – żachnąłem się. – To on mnie do tego nakłonił.

     - Ale to ty poszedłeś do kopalni, nie on. Wiem, wiem – zamachał dłonią, zanim zdążyłem się odezwać. – To dlatego, że on jest stary, a ty młody, ale nie w tym rzecz. Mogłeś odmówić.

     - Nie miałem serca – bąknąłem. – Żal mi było starego.

     - Kilkakrotnie pomogłeś Modynowi…

     - Komu?

     Wyraz zdziwienia odbił się na jego twarzy.

     - No… Modynowi Velethowi.

     Parsknąłem krótkim śmiechem. To imię dziwnie mi nie pasowało do kapitana gwardii.

     - Nie wiedziałem, że ma na imię Modyn – bąknąłem.

     - Nie lubi tego imienia – uśmiechnął się. – Toteż prawie go nie używa. Na czym to skończyłem? Sprawa wskrzeszonego generała i pozbycie się popielców.

     - Wcale się ich nie pozbyliśmy – westchnąłem. – Nadal panoszą się na południu.

     - Ale nie atakują już miasta – odrzekł Adril. – A teraz jeszcze ta sprawa. O przysłudze dla mojej żony nawet nie wspominam, bo blednie to przy twoich wyczynach. Choć, oczywiście, jestem ci za to bardzo wdzięczny. A smok? Kto ocalił nas przed smokiem?

     Smok zaatakował Kruczą Skałę kilka dni temu. Nie zdążył narobić wielu szkód, bo szybko nam uległ. Nic wielkiego, zwykły, szary smok. Co ciekawe, Miraak nie pojawił się tym razem i nie skradł jego duszy. Udało mi się ją wchłonąć, wzbudzając niemałą sensację wśród strażników, którzy byli świadkami tej sceny.

     Słodził mi tak jeszcze jakiś czas, ale nie wątpiłem, że mówi szczerze. Gdy się pożegnaliśmy, czułem się tak podbudowany, że całe zmęczenie i cała senność w mig ze mnie uleciały. Byłem gotów śmiać się na całe gardło i miałem ochotę wyskoczyć ponad wierzchołki drzew, gdybym tylko umiał skoczyć tak wysoko. Oto stałem się jednym z mieszkańców osady. Uznali mnie za swojego. Dunmerowie! Ci sami Dunmerowie, którzy z taką nieufnością podchodzą do obcych, a Cesarskich wręcz nie znoszą! I to nie tylko rajcy. Gdy pół szedłem, pól biegłem do gospody, witało mnie po drodze wiele uśmiechów. Po drodze spotkałem Aphię, żonę Cresciussa, która nie omieszkała uścisnąć mi ręki i powiedzieć kilku miłych słów. Dalej napatoczyłem się na Bralsę Drel, którą uwolniłem spod klątwy Kamienia Ziemi. Uśmiechnęła się trochę smutno, ale życzliwie. Trudno się dziwić, w końcu wiele przeżyła. Najpierw przez zamknięcie kopalni, znalazła się na samym dnie. Potem ta sprawa z Kamieniem Ziemi. Straciła wszystko. Jeszcze nie doszła do siebie, choć po otwarciu kopalni dojrzała światełko w tunelu. Szedłem dalej. Gdy przechodziłem obok kuźni, Glover pomachał mi ręką znad paleniska. Przechodząc przez rynek, usłyszałem pozdrowienia od Garyna i Fethisa. Wszędzie otaczali mnie przyjaciele. Moją pierś rozsadzała tak niesamowita radość, że nie zmąciła jej nawet zakazana gęba Mogrula, posępnego Orsimera, kręcącego się wokół gospody, załatwiającego swoje ciemne i nie do końca legalne sprawki.

     Wpadłem do gospody jak wicher. Skinąłem głową Geldisowi i pobiegłem do naszego pokoju.

     - Wstawaj śpiochu! – potrząsnąłem Lydią. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

     Głowa Lydii ledwo poruszyła się na poduszce.

     - Mmmmm – odparła, co zapewne miało znaczyć: „Zamknij się i daj ludziom spać”.

     - Nie uwierzysz, co się stało – nie odpuszczałem. – Mamy dom!

     - Uhm… - zamruczała Lydia, nie podnosząc głowy i zapewne nie otwierając oczu, ale trudno było to stwierdzić, bo twarz miała wtuloną w poduszkę.. – Jasne że mamy. W Białej Grani. A teraz daj pospać…

     - Nie o to chodzi – roześmiałem się. – Mamy dom tutaj! Dostaliśmy posiadłość Severinów na własność.

     - Taaa, pewnie… - mruknęła sennie. – A teraz się przymknij…

     Zacząłem się śmiać. Do tego stopnia rozbawiła mnie ta sytuacja.

     - Ale ja mówię poważnie – zapewniłem ją, mimo woli trzęsąc się ze śmiechu.

     - Śmiertelnie poważnie – mruknęła znowu. – Słyszę…

     - No, naprawdę, posiadłość Severinów jest nasza!

     - To spylaj do posiadłości Severinów i daj mi spać – naciągnęła derkę na głowę.

     - A pewnie, że pójdę – odparłem z udanym oburzeniem. – Czuję się tu ignorowany i niepotrzebny. Natychmiast udaję się do swej nowej posiadłości. Takiego łóżka jak tam, nie ma na całym Solstheim.

     Westchnęła przeciągle i odsunęła derkę. Z nadludzkim wysiłkiem dźwignęła się do pionu.

     - Nie mam siły cię zabić – poskarżyła się, nie otwierając oczu. – Ani związać i zakneblować. Za co bogowie tak się na mnie mszczą?

     Podsunąłem jej pod nos akt własności.

     - Popatrz tylko.

     Otworzyła jedno oko.

     - Bardzo ładne – ziewnęła. – Sam narysowałeś?

     Pokręciłem głową.

     - Dziewczyno, pokazuję ci akt własności posiadłości Severinów – powiedziałem tonem, jakbym tłumaczył to małej dziewczynce.

     Pokiwała leniwie głową.

     - Nie masz mi nic do powiedzenia? – spytałem zdumiony.

     - Mam – odparła. – Dobranoc…

     I znów opadła na poduszkę. Ale tym razem jej nie podarowałem. Rzuciłem się na łóżko i zacząłem ją tarmosić. Broniła się dzielnie, po pewnym czasie zrzucając mnie nawet z łóżka, ale dopiąłem swego – rozbudziła się na dobre.
- Ty zły człowieku! – jęknęła siedząc już na łóżku. – Ty podstępny budzicielu…

     Roześmiałem się na ten neologizm. Jej pewnie też skrzywiły się lekko wargi, ale zza grzywy włosów, opadających na twarz nie było nic widać. Wciąż uderzała w płaczliwy ton.

     - Ty wrogu dobrych ludzi… Ty oprychu… Ty łóżkowy rozbójniku… Ty okrutny, podstępny, wynaturzony przestępco… Jak ja cię nienawidzę…

     - Wstawaj szybko i chodź obejrzeć nowy dom – odrzekłem ze śmiechem. – Trzeba też przenieść nasze manele. Chyba damy radę…

     Trochę się tego uzbierało, ku mojemu zdziwieniu. Zabrałem swój plecak, napakowany do granic możliwości, w ręce wziąłem broń i kilka zdobyczy, po czym ruszyłem ku drzwiom. Po drodze poinformowałem Geldisa, że się wyprowadzamy.

     - Ale stołować się pewnie i tak będziemy u ciebie – uśmiechnąłem się.

     Gdy dotarłem do posiadłości Severinów, byłem mokry od potu. Rzuciłem wszystko w holu i usiadłem na ławeczce pod ścianą, aby trochę odpocząć. Otarłem pot z czoła, pooddychałem głęboko i z wysiłkiem dźwignąłem się na nogi. Nieprzespana nocka zaczęła się dawać we znaki. Wyszedłem na zewnątrz, nie zamykając drzwi i ruszyłem w kierunku gospody. Po drodze minąłem Lydię, też obładowaną jak juczny koń. Spojrzała na mnie z wyrzutem i podniosła głowę, przymykając oczy, pokazując mi, jak bardzo jest na mnie obrażona.

     Z gospody zabrałem to wszystko, co zostało i ruszyłem na powrót do mojego nowego domu. Z ulgą położyłem wszystko na kamiennej posadzce. Przeprowadzka była skończona.

     Lydia tymczasem, przyświecając sobie kagankiem, zwiedzała podziemne komnaty, zapalając kolejne świece i kagańce. W posiadłości robiło się coraz jaśniej.

     - Masz własną kuźnię! – zawołała zza filaru. – Możesz eksperymentować do woli i nikt nie będzie się śmiał!

     - Dowcipna – mruknąłem. – Może obejrzysz kuchnię? Tam ty możesz poeksperymentować.

     - A gdzie to jest?

     - Po drugiej stronie.

     Lydia wydała okrzyk zachwytu. Kuchnia nie tylko była ogromna, ale pełniła również funkcję ogrodu. Na samym środku znajdowało się kamienne ogrodzenie, wypełnione ziemią, niby wielka donica, a w nim cala uprawa rożnych cieniolubnych, jadalnych roślin i ziół. Otworzyła też drzwi za kuchnią, spodziewając się spiżarni, ale tam, pośród zapasów, odkryła całkiem przytulną sypialnię.

     - To pewnie pokój dla służby – stanąłem obok niej. – Prawdziwa sypialnia jest na końcu korytarza.

     Ruszyliśmy w tamtym kierunku. Lydia obejrzała sobie po drodze magiczny katalizator do zaklinania, znajdujący się w niewielkim pomieszczeniu po prawej. Wyglądał bardzo efektownie, ponieważ na ścianach rozwieszono sporo ozdobnych, wyłożonych czerwonym aksamitem uchwytów na zaklętą broń, a mnogość kryształów duszy pięknie iluminowała w świetle bogato rozmieszczonych kagańców.

     Po drugiej stronie znajdowało się laboratorium alchemiczne, z kamiennym moździerzem, wysokotemperaturowym palnikiem, destylatorem i całą szafą małych naczyń, fiolek i miseczek. Na półkach można było znaleźć wiele alchemicznych składników, które same w sobie wyglądały malowniczo. Były tam barwne, suszone skrzydła motyli, kwiaty, najróżniejsze sole, niektóre bardzo kolorowe, olejki, świecące grzyby, jaja rzadkich owadów, zdrewniałe ciała wił i wiele, wiele innych. Można było eksperymentować do woli.

     Ale prawdziwy zachwyt pojawił się na obliczu mojej żony dopiero wtedy, gdy weszliśmy do głównej sypialni. Była wielka. Przy wejściu stały cztery manekiny na zbroje i uchwyty na broń. Dalej, pod ścianą umieszczono ogromne łoże, nad którym powieszono obciągniętą czerwonym aksamitem tarczę, na której można było powiesić ozdobną broń. Przed łożem stał drewniany kufer ze stalowymi obiciami. Kufrów zresztą było w tym pomieszczeniu więcej. Pod ścianami umieszczono gabloty, które wypełniono – o zgrozo – starannie wypreparowanymi ludzkimi czaszkami. Nie zauważyłem tego w czasie mojej pierwszej wizyty. Zapewne były to makabryczne trofea Morag Tong. Nie wiedzieliśmy, do kogo należały, bo nie było przy nich żadnych opisów. Jedno wiedzieliśmy na pewno i żadne z nas nie musiało się odzywać, by to uzgodnić – czaszki należy skremować. I trzeba to zrobić z odpowiednim szacunkiem dla ludzkich, czy elfich szczątków, aby ich właściciele odzyskali utraconą godność. Muszę porozmawiać z kapłanem, na pewno mi nie odmówi. Może nawet podpowie, jaki sposób będzie najwłaściwszy.

     Otworzyłem sejf i zaprezentowałem mojej żonie jego zawartość. Było tam trochę kosztowności i pieniędzy. Dokumenty zwinęliśmy w rulon, by przekazać je Adrilowi. Wsunąłem do środka akt własności i stwierdziłem że jest tu sporo miejsca na kosztowności, które udało nam się w międzyczasie zebrać.

     Zaczęliśmy się urządzać, gdy odwiedził nas Veleth, z plikiem papierów w ręce. Rozejrzał się po posiadłości i z uznaniem pokiwał głową.

     - Ładny pałac – uśmiechnął się. – Można się zmęczyć, przy samym zwiedzaniu.

     Zaprosiliśmy go na skromną wieczerzę, ale odmówił, z powodu obowiązków. Zamiast tego potrząsnął jednym z dokumentów.

     - Znalazłem tego Nelotha, o którego pytałeś – oznajmił. – Niewiele o nim wiadomo. Przybył niedawno. Mieszka w grzybowej osadzie.

     - Gdzie? – spytała Lydia.

     - W Tel Mithryn, na południowo-wschodnim krańcu wyspy – odparł, wyciągając zza pazuchy ołowiany sztyfcik. – Daj mapę, to ci pokażę.

     Lydia podsunęła mu kolorowy arkusz. Zaznaczył miejsce na wybrzeżu, gdzie tworzyło ono dość ostry półwysep. Narysował trochę niezdarny kształt ni to drzewa, ni to grzyba. Chyba rysowanie nie było jego największym atutem. 

     - Warto zwiedzić i bez powodu – zapewnił. – Czegoś takiego pewnie jeszcze nie widzieliście. Wyobraźcie sobie ogromne grzyby, ale naprawdę ogromne, wydrążone w środku i zamieszkałe.

     - Przez kogo? – spytałem.

     Przyszły mi na myśl zbierane w rodzinnych stronach grzyby, które trzeba było rozciąć, by stwierdzić, czy nie są „zamieszkałe”, jak mawiał Eanor.

     - No, przez Dunmerów – odparł Veleth.

     - W grzybie? – spytała Lydia z niedowierzaniem. – Jak to możliwe?

     Veleth uśmiechnął się.

     - Mówiłem, że to spore grzyby – odparł ze śmiechem. – W Morrowind to dość częsty sposób zdobywania własnego lokum. Popularny zwłaszcza wśród członków rodu Telvanni. Zresztą, skoro szukacie Nelotha, musicie się tam udać osobiście. Sami zobaczycie.

     A potem spojrzał na mnie i uśmiechnął się zupełnie inaczej, z pewną dozą samozadowolenia, jak ktoś, kto właśnie rozwiązał trudną zagadkę.

     - O tobie też się dowiedziałem paru rzeczy – rzekł z przekąsem. – Legat Cesarskiego Legionu, Arcymag Akademii w Zimowej Twierdzy… No, no… A poza tym mówią o tobie Smocze Dziecię. Nie jestem Nordem, ale słyszałem już gdzieś takie określenie. 

     - Gdybym wiedział, że cię to interesuje, sam bym ci to powiedział – odparłem, mierząc go wzrokiem. – Myślałem, że możemy sobie ufać.

     - Możemy – odparł, uśmiechając się przepraszająco. – Teraz możemy, gdy się bliżej poznaliśmy. Ale gdy tu przybyliście… Zrozum, odpowiadam za bezpieczeństwo mieszkańców Kruczej Skały. Gdy pojawiło się tu dwoje obcych, chciałem się czegoś o nich dowiedzieć. Thalmorskie zbroje nigdzie nie wzbudzają zaufania, tutaj również. A że listy z kontynentu idą długo... Dopiero teraz dostałem odpowiedź.

     Spojrzał mi życzliwie w oczy i spoważniał.

     - Gdy tu przybyłeś, pytałeś wszystkich o Miraaka. Niewiele o nim wiem, ale coś niecoś słyszałem. Wiem, że jego też tak nazywano: Smocze Dziecię. To nie może być przypadek.

     - Nie jest – mruknąłem. – Ale nie zamierzałem tego ukrywać. Nie mówiłem o tym, bo nie było z kim. Kogo tylko spytałem o Miraaka, nikt niczego nie wiedział.

     - Rozumiem – pokiwał głową. – Ja cię przecież o nic nie oskarżam. Przeciwnie. Tyle dobrego dla nas zrobiłeś… Ale skoro przybyłeś tu w jakimś określonym celu, pomyślałem, że moglibyśmy ci jakoś pomóc, a nawet powinniśmy. Powiedz, chcesz poznać jego sekrety, prawda? Poznać tajniki jego wiedzy? Stać się równie potężnym jak on?

     Usiadłem na niewysokim zydlu i poprosiłem jego, żeby również usiadł.

     - I tak, i nie – odrzekłem w końcu. – Prawdą jest, że muszę stać się tak potężny jak on i że poszukuję jego tajemnej wiedzy. Ale bardzo tego nie chcę. Robię to z powodów, jakich nawet się nie domyślasz.

     Niepewność odbiła się na jego twarzy.

     - Nie ma w tym przecież niczego złego – odparł, krzywiąc się nieznacznie. – Każdy pragnie potęgi. Wierzę, że możesz z nią uczynić wiele dobrego. Zwłaszcza, że jesteś arcymagiem z Akademii. To normalne.

     - Chcę uczynić tylko jedno – odparłem. – Czy wiesz, dlaczego Kamień Ziemi zniewolił twoich ludzi?

     Pokręcił niepewnie głową, przypatrując mi się uważnie.

     - Jakaś ciemna moc go spaczyła, prawda?

     - Prawda. Miraak powrócił. To jego sprawka. Nie może jeszcze przybrać fizycznej postaci, ale jego duch przetrwał w Otchłani, w miejscu zwanym Apokryfem. Powrócił, by zniewolić Solstheim. A może nawet całe Tamriel. I tylko kwestią czasu jest, kiedy powróci naprawdę.

     Słuchał mnie, ani razu nie przerywając. Przez cały czas pozostał poważny. I widziałem, że wierzy moim słowom. Choćby dlatego, że w końcu ujrzałem w jego oczach lęk.

     - Miraak był tyranem, prawda? – spytał cicho. – Okrutnym tyranem.

     Skinąłem głową.

     - Widziałeś tych nieszczęśników przy Kamieniu Ziemi – odparłem. – Tych kamieni jest więcej. I przy każdym z nich pracowali zniewoleni ludzie i elfy, a nawet rieklingi. Gdybyś wysunął czasem nos z Kruczej Skały, mógłbyś to zobaczyć na własne oczy. To Miraak, wiem to na pewno. Przygotowuje się do powrotu. I muszę go powstrzymać.

     Wydał z siebie głębokie westchnienie.

     - Ale jak chcesz to zrobić? – szepnął. – Miraak… Jeśli to prawda, że nadal żyje, trwa już od tysięcy lat. Żyje i wzrasta w potęgę. Jak chcesz się z nim równać?

     Opuściłem głowę.

     - Nie mogę – odrzekłem smutno. – Jest ode mnie potężniejszy. Ale i tak spróbuję. Nie ma nikogo innego. Nikt mnie w tym nie zastąpi. Żeby się z nim zmierzyć, trzeba być Smoczym Dziecięciem, tak jak ja. Każdego innego zmiecie krzykiem z powierzchni ziemi, nie wstając z krzesła. Dlatego to ja muszę się z nim zmierzyć. Tylko najpierw muszę zdobyć choć część tej potęgi. Żeby mieć jakąkolwiek szansę…

     Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się smutno.

     - Nie martw się, nie chcę zająć jego miejsca. Chcę z nim skończyć i wrócić do domu, do Białej Grani. Nawet nie wiesz, jak tęsknię za Skyrim.

     Milczał dłuższą chwilę, zanim wstał i położył mi rękę na ramieniu

     - Jak mogę ci pomóc? – spytał, patrząc mi prosto w oczy. – Czego konkretnie szukasz? Może i nie jestem dobry z historii wyspy, ale znam tu wiele osób i potrafię zbierać informacje.

     - Sam nie wiem – odparłem zmartwionym tonem. – Szukam wszystkiego, co może mi pomóc. Przede wszystkim, Czarnych Ksiąg Hermeusa Mory.

     - Nie słyszałem…

     - Można je znaleźć w starożytnych ruinach, kryptach, kurhanach… Podobnie jak smocze ściany. To charakterystyczne, norskie budowle, pionowe, lekko wklęsłe, pokryte klinowym pismem.

     - Na północy jest spora, norska budowla – odrzekł. – Nazywa się Strażnica Saeringa.

     - Już tam byłem – uśmiechnąłem się. – I rzeczywiście, była tam smocza ściana.

     - Jest ich więcej – podrapał się po czole. – Kurhan Na Białym Grzbiecie. Też na północy. Daj mapę, to ci pokażę. O, mniej więcej tutaj. To rozległa, nieźle zachowana, starożytna, norska nekropolia.

     - Takich miejsc właśnie szukam! – ożywiłem się.

     - Żeby daleko nie szukać – poskubał bródkę, - w pobliżu Kruczej Skały, kawałek na południe, na klifie, jest kurhan, zwany Kurhanem Kolbjorn, niestety zasypany przez popiół. Ale niedawno jakiś gość próbował zwerbować górników do jego odkopania. Może dorył się tam już do czegoś, warto sprawdzić. 

     - Świetnie, tak właśnie możesz pomóc – uśmiechnąłem się.

     - Popytam jeszcze, na pewno się czegoś dowiem. Dwemerskie też cię interesują?

     - Wszystkie – odparłem. – Zawsze można tam natrafić na jakąś wskazówkę.

     - Tu jest cały zatopiony pałac – wskazał na wschodnie wybrzeże. – Ale część wystaje ponad wodę. Nazywa się… Nardak… Czardak, czy jakoś tak. A głębi wyspy, o, gdzieś tutaj, też jest całkiem nieźle zachowane wejście do dwemerskich podziemi. A, byłbym zapomniał! Kawałek na północ od miasta, na wybrzeżu, stoją dwie norskie wieże, połączone mostem.

     - Wejście do Kurhanu Krwiopuszcza – skinąłem głową. – Już zwiedziłem i to z całkiem niezłym wynikiem. Były tam i Czarna Księga, i smocza ściana.

     - Zacznę zbierać informacje – zapewnił, wstając. – Na pewno dowiemy się jeszcze o wielu tajemniczych miejscach. Mogę jeszcze jakoś pomóc? Może potrzebujesz ludzi?

     - Informacje mi wystarczą – zapewniłem.

     - Dostaniesz je…

     - Mam jeszcze jedno pytanie – zrobiłem tajemniczą minę.

     - Słucham – nachylił ucha.

     Milczałem przez chwile, walcząc z wesołością.

     – Naprawdę masz na imię Modyn? – wydukałem w końcu.

     Spojrzał  na mnie zaskoczony.

     - Śmieszy cię to? – obruszył się.

     - Nie, skąd – zapewniłem, próbując nie parsknąć mu śmiechem w twarz.

     Przez chwilę patrzył na mnie spode łba, ale szybko usta zaczęły mu drgać. W końcu nie wytrzymał i sam się roześmiał..

     - Tak mam na imię Modyn - parsknął. – Ale nie nadużywaj, proszę, tego imienia. Nie przepadam za nim.

     - Jak sobie życzysz,… Modyn – odparłem z trudem.

     Gdyby wzrok mógł zabijać…

7 komentarzy:

  1. No proszę, załapali się na piękną posiadłość. Ale i tak za długo tu nie pobędą, znów gdzieś ich pogna;)Mdyn...równie piękne imię jak Modest, chyba są z jednego
    "skarbczyka imion";))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Posiadłość istotnie zacna, ale najważniejsze, że mają teraz gdzie zostawić swoje manele. Do tej pory trzeba było wszystko dźwigać ze sobą, przynajmniej w grze.

      Usuń
  2. w sumie dunmerowie wcale tacy super nie są. w morowind powszechne było niewolnictwo innych ras, wykorzystywanie nawet własnych przodków jako nieumarłe sługi, nie licząc sie z tym że to dla takiego ducha wielkie cierpienie. (nekromancja właśnie przez nich była najbardziej rozwijana. zwłaszcza rod telvani ) dopiero upadech ich ,,boskiej" trójcy i wybuch czerwonej góry a w konsekwencji utrata przez nich niemal wszystkiego ,dał im w kośc i co niektórych skłonił do refleksji. wybuch miał miejsce 200 lat temu. ale dla elfów to nie wiele czasu . ci których w skyrim spotykamy doskonale pamietają jak było dawniej. np kapłanka azury wprost mówi ze ona i inni te kaplice wybudowali w podziękowaniu za ostrzezenie przed wybuchem. o ile ona pewnie nie prowadziła w morowwind jakoś moralnie złego zycia . to wielu z nich tak, a niektórzy nadal praktykuja necromancje i inne takie (np dunmer kóry zajął rodzinny grobowiec goldira i jego ciotki).

    nie mówie tego zebyś zaczął żle myśleć o tych postacjach które w skyrim są fajne. tylko po prostu trzeba wziąć pod uwage że ci sami którzy teraz sa mili . dawniej byli okrutnymi władcami niewolników. jasne nie wszyscy , i ci którzy byli mogli sie zmienić. ale nie każdy sie zmienił. niektórzy dalej tacy są a ta miła twarz jaką pokazują jest koniecznością do jakiej zmusza ich zycie. ale gdyby tylko mogli wrócić do morrowwind to by zaczeli znowu być tyranami. (to co z ich kraju zostało po wybuchu, podbili argonianie , mszcząc sie za lata polowań na niewolników , jakich rody dumnerrów sie dopuszczały, generalnie chyba wszystkie elfie rasy poza orsimerami , uwarzają argonian za zwierzęta)

    jak juz powrócisz do skyrim polecam wybrać sie do kapłana arkaya w markarcie. to czego sie tam dowiesz o jednej z lubianych przez wulfa postaci, cie zszokuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałem tym, ale od kilku dni gram w Morrowind (przy Skyrim wygląda strasznie!) i rzeczywiście, spotykam tam wielu niewolników. Dzięki za uwagę, spróbuję ją wykorzystać w dalszej części.
      Tym ostatnim zdaniem mnie zaintrygowałeś. Nie wiem, o co chodzi i będę musiał to sprawdzić.
      Zważ jednak, że Wulf to nie ja - on jest młody i wciąż jeszcze naiwny. Wszystkich ocenia własną miarą. A że ani w Skyrim, ani w Cyrodiil nie było niewolników (chyba, bo w Oblivion nie miałem okazji zagrać), to nawet mu to przez głowę nie przechodzi.

      Usuń
    2. wiem ze wulf to nie ty xd. poza tym sam sie nabrałem i ta postać wydała mi sie sympatyczna. jak bedziesz juz to sprawdzał to nie rozwiązuj zadania zbyt szybko. pozwól aby zaprowadzono cie na uczte. bo inaczej nie dowiesz sie tego o co mi chodzi

      w cyrodil nie ma niewoli. to w końcu stolica cesarstwa. a ideą cesarstwa tibera septima jest równość wszystkich ras i krajów. to jest nic nie stoi na przeszkodzie by mieszkaniec skyrim wybrał sie do dowolnej innej prowincji-kraju i tam miał takie same prawa. przynajmniej taki jest cel . w praktyce bywa rożnie co widać np w skyrim. no i idea trochę się kłuci z planami niektórych bogów

      Usuń
  3. Modyn ładne imię. I wcale nie śmieszne.
    Po co im taka wielka chałupa? Sprzątać toto trzeba ;p
    Przeczuwam, że teraz się dopiero zacznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd wiesz, co to imię oznacza w jakimś tam starodawnym języku mrocznych elfów? ;)
      No, sprzątać trzeba, w dodatku, to jest Solstheim - przed popiołem nie uchroni się nic.

      Usuń