piątek, 16 marca 2018

Rozdział XIII – Szpieg

     - Wolno ci zgadywać trzy razy – roześmiała się Lydia.

     Wzruszyłem ramionami.

     - Nie mam pojęcia – odparłem.

     - Pomyśl – objęła dłońmi moją szyję. – Dla ułatwienia dodam, że dobrze go znasz.

     - Co? – otworzyłem szeroko oczy. – Masz na myśli Glovera?

     Roześmiała się znów.

     - Pudło! No, pomyśl, kto nie może opuścić Kruczej Skały, choćby nie wiem jak bardzo chciał za nią pojechać?

     W dalszym ciągu nie wiedziałem. Przyszło mi do głowy, że związana jest z jakimś lokalnym artefaktem, a jej uczucia są czysto platoniczne. Jak u kapłanki… Na przykład czci kogoś, kto już umarł i został tu pochowany.

     - Bywasz beznadziejny, wiesz? – prychnęła, ale wciąż wesołe ogniki tańczyły jej w oczach.

     Nie odgadłem. Mimo iż przeżyłem wiele, wciąż jeszcze niewiele wiedziałem o świecie i ludziach. Wszystkich oceniałem własną miarą. Mnie, przyzwyczajonemu do swobody, nie mieściło się wtedy w głowie, że ktoś może nie mieć możliwości podróżowania, dokąd oczy poniosą. I wcale nie dlatego, że choroba przykuła go do leża. Ale choć prosiłem Lydię, ta stwierdziła, że niczego mi nie powie.

     - Za karę – stwierdziła. – Za to, że czasami tracisz rozum. To przez te Czarne Księgi. Wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Wciskają ci się w umysł, jak temu szaleńcowi, co spotkaliśmy go dwa dni temu.

     Fakt, przykry to był widok. Człowiek w łachmanach, z nieprzytomnym wzrokiem, błąkający się po lesie. Bełkotał coś o Czarnej Księdze, w którą tylko zajrzał, a tajemnice wcisnęły mu się do głowy i nie może ich wyciągnąć. Był tak oszalały, że nawet nie przyjął od nas jedzenia, choć było widać, że nie jadł od dawna. Na pytanie, gdzie znalazł księgę, odpowiedział wprawdzie, ale tak nieskładnie, że nic nam to nie powiedziało. A po chwili jak oszalały popędził gdzieś przed siebie i tyleśmy go widzieli. 

     Na razie przebrałem się w miękkie i wygodne rzeczy i udałem się na wyprawę znacznie krótszą – do Grobowca Ulenów.

     Ciemne uliczki były opustoszałe. Jedynie przed domem pierwszego rajcy płonął znicz i stał strażnik w chitynowej zbroi.  Pewnie nawet mnie nie zauważył, bowiem idąc, pozostawałem w cieniu. Skierowałem się w stronę Przedmurza. Niby to wyszedłem zerknąć na zewnątrz, co wielu mieszkańców Kruczej Skały robiło co dnia, a zwłaszcza wieczorem. Ale potem, w drodze powrotnej, wsunąłem się w cień i przywarłem do ściany świątyni. I tak stopniowo przesuwałem się w stronę wejścia do grobowca.

     Nikt mnie nie widział. Wprawdzie strażnik przechodził mimo, ale przywarłem do ściany i nie ruszałem się, dopóki nie zniknął za rogiem. Niedobrze, gdy strażnicy noszą przyłbice. Niewiele przez to zauważają. Gdyby to był Veleth, który zawsze chodził z odkrytą głową, na pewno by mnie dostrzegł, ale akurat przed nim nie musiałbym się kryć.

     Drewniane, masywne drzwi prowadziły do wnętrza góry. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Przecisnąłem się przez wąską szparę i zamknąłem je starannie. W grobowcu paliły się lampki oliwne, więc dla moich przyzwyczajonych do ciemności oczu było tu całkiem jasno. Budowlę wykonano bardzo starannie. Architektura tego miejsca przypominała nieco gospodę Geldisa. Wykuto ją w skale, nadając jej charakter naturalnej jaskini. Składała się z szerokiego, sklepionego korytarza, prowadzącego do rozleglej komory, od której odchodziło kilka pomniejszych w tym samym stylu. Łukowate, łagodne sklepienie każdej z nich podparto masywnymi filarami, udającymi naturalne, natomiast posadzkę wyłożono jasnoszarym, starannie wyszlifowanym kamieniem.

Grobowiec Ulenów - główna nawa

     W komorach znajdowały się kupki jasnoszarego piasku. Czasami po prostu usypane po kątach, gdzie indziej starannie ułożone w płytkiej niecce. To z nim mieszano prochy zmarłych, aby po śmierci symbolicznie stanowili jedność z ziemią, po której za życia stąpali. Starannie omijałem takie miejsca, nie chcąc pozostawić śladów. Wszedłem do największej komory, w której znajdowało się okrągłe ocembrowanie, na kształt basenu, tylko zamiast wody wypełnione piaskiem. Tkwiły w nim dwie popielne bulwy, a na niskim, kamiennym ogrodzeniu ustawiono kilka lampek, oświetlających całość migotliwym blaskiem.

     Zbadałem pozostałe komory. Niektóre były zupełnie puste. To dobry znak. Do pustej komory nikt nie będzie wchodził, bo i po co? Tam mogę się ukryć, mając świetny widok na niemal cały grobowiec, a zwłaszcza na główną komorę, gdzie składano ofiarne bulwy i zapalano lampki. Wybrałem sobie miejsce w jednej z nich, ukrytej w głębokim cieniu, tuż za filarem, skąd miałem dobry widok na całe wnętrze. W grobowcu było też ciepło, co stwierdziłem z zadowoleniem, bo trochę obawiałem się, że zmarznę podczas długiego oczekiwania. Kto wie, kiedy tajemniczy osobnik się zjawi? Myszkując po komorach, w jednej z nich odkryłem dębowe drzwi, prowadzące, jak przypuszczałem, do świątyni. Ale były zamknięte na głucho, w dodatku z drugiej strony.

     Już zamierzałem skierować się do wyjścia, gdy usłyszałem niepokojące skrzypnięcie. Płomyki lampek poruszyły się i zamigotały. Ktoś otworzył wejście!

     Pośpiesznie zanurkowałem do pustej, ciemnej komory i przylgnąłem do zimnego filaru. Przymrużyłem oczy, aby nie zdradził mnie ich blask w świetle lampek. I ujrzałem wyraźnie wysoką, szczupłą postać, która wolnym krokiem zbliżała się do mnie korytarzem. Po sposobie chodzenia poznałem, że to kobieta.

     Istotnie, do komory zbliżyła się niemłoda już Dunmerka, z krótkimi, posiwiałymi włosami. Jednak daleko było jej do staruszki. Widać było, że wciąż jest sprawna, ruchy jej są sprężyste, jak u wojownika, a twarz, z wyjątkiem kilku zmarszczek przy oczach, wciąż jeszcze jest gładka i pełna jakiejś szlachetnej dumy. Miała na sobie szarą, nie rzucającą się w oczy pelerynę, ale spod niej wystawał miejscami bogaty strój, pokryty haftami. Poruszała się z niewymuszonym wdziękiem. Z pewnością była osobą wysoko urodzoną, co można było poznać po jej dostojnych ruchach i władczym spojrzeniu.

     Przebywając już od jakiegoś czasu w Kruczej Skale, zdążyłem poznać większość jej mieszkańców. Tę kobietę też znałem z widzenia. W końcu, arystokracja wszędzie przyciąga wzrok. Widziałem ją jednak jedynie ze dwa razy, na rynku, w towarzystwie innej, znacznie młodszej, oglądającą wyłożone towary. W gospodzie u Geldisa nie bywała i po portowej dzielnicy też się nie włóczyła. Nie wiedziałem, jak się nazywa, ani gdzie mieszka.

     Dunmerka tymczasem postała chwilę bez ruchu nad piaszczystym grobem. Jej usta poruszały się bezgłośnie. Zapewne odmawiała jakąś modlitwę za zmarłych. A ja wpatrywałem się w nią, jakbym chciał przewiercić ją wzrokiem na wylot, a przez głowę przelatywała mi burza myśli.

Grobowiec Ulenów - główna komora

     Pozornie plan Geldisa się powiódł – ktoś przyszedł. Jednak, gdy dobrze pomyśleć, w jej wizycie nie było niczego podejrzanego. Ot, zwyczajnie, krewna odwiedza grób zmarłego. Nie wybieramy sobie rodziny. Nawet jeśli zmarły był zdrajcą i zasłużył na śmierć, nie można było jej o to obwiniać. Dla niej był on krewniakiem, lub po prostu kimś, kogo znała i być może bardzo kochała. Nie sprzeciwiała się wyrokowi, przyjęła go jak na praworządną obywatelkę przystało, a że przy tym cierpiała – tylko jej współczuć. Wszystko to dałoby się prosto wytłumaczyć, gdyby nie jedna rzecz: noc. Dlaczego przychodzi tu ukradkiem? Dlaczego nie robi tego za dnia, oficjalnie, pokazując, że nie ma przed nikim tajemnic?

     Odpowiedź mogą być tylko jedna – bo ona miała swoje tajemnice. Nie chciała być kojarzona z Ulenami. Nie chciała, by ktoś wiedział, że tu przychodzi. Pytanie, dlaczego. I tu znów ogarnęły mnie wątpliwości. Mogło być wiele powodów, zupełnie zrozumiałych i zupełnie niewinnych. To wydarzenie sprzed lat mogło kłaść się cieniem na jej reputacji i przez to szkodzić w interesach. Mogło jej być po prostu wstyd za krewniaka, który okazał się być zwykłym przestępcą. Mogło w końcu łączyć ich kiedyś coś więcej, być może nawet wbrew woli klanu, zatem musiała kryć się ze swoimi uczuciami i kiedyś i teraz. Jej obecność tutaj nasuwała podejrzenie, ale w żadnym razie niczego nie dowodziła. Tak czy inaczej, należało porozmawiać z Adrilem. Zna tu wszystkich, może będzie wiedział, czy to osoba, której szukamy, czy też przypadkowy gość.

     Tymczasem Dunmerka, po chwili milczenia, wyjęła z poły swej szaty buteleczkę z oliwą. Starannie dolała płynu do lampek, po czym na środku piaszczystej mogiły umieściła dorodną popielną bulwę. Strzepnęła chustką piasek z ocembrowania i przez chwilę jeszcze postała zadumana w miejscu. Po czym opuściła głowę i wolnym krokiem skierowała się ku wyjściu. Po chwili powietrze w grobowcu poruszyło się, i drzwi zamknęły się za nią.

Grobowiec Ulenów - jedna z pomniejszych komór. Prawdopodobnie to z tego miejsca Wulfhere śledził tajemniczą postać.

     W pierwszym odruchu chciałem pobiec za nią, by wyśledzić, gdzie mieszka, ale szybko poniechałem tego zamiaru. Mogła zauważyć, że jest śledzona, a łatwiej było zwyczajnie o nią zapytać. Musiała tu być postacią powszechnie znaną. Odczekałem zatem, aż Dunmerka oddali się na bezpieczną odległość, po czym zbliżyłem się do wyjścia. Wykrycie Życia upewniło mnie, że za drzwiami nie ma nikogo, kto mógłby mnie zauważyć. Upewniłem się jeszcze w inny sposób.

     - Laas!

     Szept Aury pokazał mi kilka niewyraźnych postaci. W pierwszej chwili trochę mnie one zaskoczyły, ale szybko zrozumiałem, że to po prostu mieszkańcy kamienicy, po drugiej stronie ulicy. W wąskim przejściu nie było nikogo. Wysunąłem się więc ze swej kryjówki i uważnie się rozglądając, pobiegłem w stronę gospody.

     Nikogo po drodze nie spotkałem. Miasto spało.

*         *          *

     Fethis Alor miał całkiem niezły wybór ubrań, a Lydia była szczupła, jak elf, więc z samym rozmiarem problemu nie było. Problem był z kolorem, kwestią „czy to modne” i z jakimiś innymi kobiecymi sprawami, których nie rozumiałem ani ja, ani Fethis. Co chwilę spoglądaliśmy na siebie rozbawieni, a Lydia przymierzała jeden płaszcz po drugim i żaden jej się nie podobał.

     - Chciałabym coś, w czym wyglądałabym dostojnie – oznajmiła nagle, wzbudzając w nas parsknięcie śmiechu. – Jak dunmerski wielmoża. Jak żona rajcy!

     - Cindira Arano nosi coś takiego – Fethis zademonstrował elegancki, ciemnoszary płaszcz z dyskretnymi haftami. – Tylko czy nie za ciepły dla ciebie? Nordowie ponoć nie odczuwają zimna, tak jak my, zwłaszcza w taki dzień jak ten. Tak słyszałem – dodał tonem usprawiedliwienia.

     Fakt, słońce dziś przygrzewało mocno. Choć to był zaledwie ranek, zapowiadał się wyjątkowo ciepły dzień.

     - Ładny – oznajmiła Lydia, przyglądając się uważnie strojowi. – Elegancki, chociaż dyskretny. Zupełnie jak u Vittorii Vicci z Samotni. Ale mnie podobałoby się coś innego. Niedawno widziałam nawet kogoś w takim stroju.

     - Któż to taki? – uśmiechnął się Fethis. – Może uda mi się coś podpowiedzieć?

     - Nie wiem, jak się nazywa – odparła Lydia. – Ale miała na sobie ładny płaszcz, o barwie przyciemnionej ochry i takimi ładnymi wstawkami tutaj przy kieszeniach.

     - Że też nie ma tu mojej córki – westchnął Fethis. – Ona by wiedziała. Poznaje ludzi po ciuchach, jak każda dama. A możesz mi opisać tę osobę? Może się domyślę…

     - Patrzyłam bardziej na strój – uśmiechnęła się Lydia, udając zażenowanie. – Zdaje się, że była to wysoka kobieta, o krótkich, srebrnych włosach, ale nie wiem, ile miała lat. Gdyby była człowiekiem, powiedziałabym, że między czterdzieści a pięćdziesiąt, ale u was, Dunmerów, to nie tak prosto oszacować. Mogła mieć i sto i więcej…

     - Domyślam się – Fethis pokiwał głową. – Krótkie, srebrne włosy… Chodzi ci zapewne o panią Tilisu Severin! Istotnie, ma dobry gust. Niestety – rozłożył ręce – nie zaopatruje się u mnie. Nie mam niczego w jej stylu.

     - A, to szkoda – westchnęła Lydia. – A nie wiesz może, skąd miała ten płaszcz?

     - O ile mi wiadomo, pani Severin zaopatruje się gdzieś w Cyrodiil – odparł Fethis. – Jej szaty wyglądają na kosztowne.

     - Zapewne w samym Cesarskim Mieście – dodałem, kiwając głową. – I niestety, w najbliższym czasie się tam nie wybieramy. Może jednak wybierzesz sobie coś z tego? Tu przecież tyle najróżniejszych ubiorów…

     Lydia popatrzyła krytycznym okiem na kolekcję ubrań, udając zainteresowanie, a ja ze wszystkich sił próbowałem się nie roześmiać. Tak świetnie i przekonująco udawała. Prawdziwe zainteresowanie zapewne zauważyłbym u niej, gdyby na straganie wyłożono miecze i zbroje. 

     - Na razie wezmę tylko to – oznajmiła, wskazując na ciemną, pikowaną bluzę, którą już przedtem przymierzyła i w której było jej bardzo do twarzy. – Podoba mi się. Z płaszczem jeszcze się wstrzymam.

     - Świetny wybór – pochwalił Fethis – To bardzo dobra tkanina, z rośliny, żyjącej daleko na południu, na pograniczu z Elsweyr. Miękka i przyjemna w dotyku. Ale czy modna, to już musisz spytać moją córkę – mrugnął do mnie porozumiewawczo, zawijając bluzę w papier. – Mam o modzie takie samo pojęcie, jak większość mężczyzn.

     Zapłaciłem i pożegnaliśmy się w doskonałych humorach.

     - Moje gratulacje – szepnąłem do Lydii, lekko ściskając jej dłoń. – Byłaś tak przekonująca, że z pewnością niczego nie podejrzewa.

     - Tilisu Severin, zapamiętałeś? – spytała poważnym tonem.

     - Zapamiętałem – skinąłem głową. – Teraz trzeba się upewnić. I wiem, kto mi w tym pomoże.

     Veleth o tej porze zwykł sobie robić przerwę na śniadanie, więc znaleźliśmy go bez trudu w gospodzie. Gdy weszliśmy, rozmawiał właśnie z córką Fethisa, Drelyną. Rozmawiali półgłosem, ale i tak wychwyciłem kilka zdań.

     - Ja tak dłużej żyć nie mogę – szepnęła żałosnym tonem.

     - Czy to przez twojego ojca, czy przeze mnie? – odrzekł kapitan, równie smutnym głosem.

     - Bardzo się zmienił po śmierci matki – westchnęła. – Myślę, że po prostu nie chce, żebym przeszła przez to co on…

     - W końcu trzeba będzie wybrać – odpowiedział łagodnie. – Niezależnie od konsekwencji, uszanuję twą decyzję.

     Tej wypowiedzi towarzyszyło czułe uściśnięcie ręki. A ja aż pokręciłem głową. No, oczywiście, Lydia miała na myśli Veletha! To on był tajemniczym wielbicielem Drelyny. I wydało mi się, że ona odwzajemnia jego uczucia. Że też prędzej na to nie wpadłem. Ktoś, kto nie może opuścić Kruczej Skały, bo trzyma go tu obowiązek! Tylko dlaczego muszą się kryć z tym uczuciem? Czyżby Fethisowi ten związek był nie w smak. Veleth cieszył się w Kruczej Skale dużym poważaniem. Fakt, był jednak od niej sporo starszy…

     Nie chciałem ich podsłuchiwać, więc mrugnąłem tylko porozumiewawczo do kapitana i skierowałem się do stolika w pobliżu kontuaru, który zwykle zajmowałem. Pozdrowiłem Geldisa, który nie omieszkał podzielić się ze mną nowiną.

     - Gwardia Redoran dostrzegła w górach stado wilkołaków – odezwał się z zaaferowaną miną. – Łowcy z Grani Mrocznego Księżyca pewnie wiedzą więcej.

     Temat mnie zaciekawił, ale nie miałem czasu się tym teraz zajmować. Odłożyłem to na później. Tymczasem zbliżył się do nas Veleth.

     - I jak? – zagadnął szeptem. – Kiedy wybierasz się do grobowca?

     - Już tam byłem – odparłem. – Spotkałem tam pewną osobę, ale nie wiem, jak się nazywa. Jeden z kupców stwierdził, że opis pasuje do niejakiej Tilisu Severin. Nie martw się, spytaliśmy o to bardzo dyskretnie. Nawet nie domyśla się, że właśnie o to nam chodziło.

     Veleth uniósł brwi w wyrazie zdziwienia.

     - Tilisu Severin – powtórzył wolno.

     - Znasz ją? – spytała Lydia.

     - Oczywiście – odparł. - Znam tu wszystkich. A ludzi wysokiego rodu trudno nie znać. Mówisz, że to ona?

     Pokręciłem głową.

     - Tego nie wiem. Musiałbym ją zobaczyć, wtedy będę mógł potwierdzić, czy to ona była w grobowcu. Nie wiem jednak, gdzie ją spotkać.

     Veleth w zamyśleniu pociągnął się za bródkę.

     - Posiadłość Severinów leży na skraju miasta – rzekł w zamyśleniu. – To duża, podziemna rezydencja, tak duża jak ta gospoda.

     - Ale nie mogę warować tam cały dzień, bo czegoś się domyślą – odparłem.

     - Jeśli szczęście nam dopisze, to nie będziesz musiał – odrzekł, gładząc bródkę. – Gjalund przypłynął wczoraj wieczorem z Wichrowego Tronu. Dziś około południa będzie rozładowywał towary. Severinowie sporo towarów sprowadzają z kontynentu, więc ktoś z nich na pewno tam będzie. Prawdopodobnie ona, bo zwykle ona odbierała towary.

     - Będziesz tam? – spytałem. - Pokazałbyś mi ją.

     Skinął głową.

     - Bądź w porcie przed południem – polecił. – Podejdź do mnie pod byle jakim pretekstem. Będę stał niedaleko trapu. I nawet nie muszę niczego udawać – uśmiechnął się. – Czekam na listy z kontynentu.

     - Mam lepszy pomysł – wtrąciła Lydia. – Pójdziemy tam razem. Gdy nas zauważysz, po prostu zacznij z nią rozmawiać. Nie zamienimy nawet słowa między sobą i nikt się nie domyśli, że coś razem knujemy.

     Veleth spojrzał na nią z uznaniem.

     - Słuszna uwaga – stwierdził. - Tak zróbmy.

     Po czym spojrzał na mnie uważnie i wesoły błysk zamigotał mu w oczach.

     - Gdzie ty znalazłeś taką żonę? Prawdziwy skarb!

     Lydia uśmiechnęła się skromnie, ale aż pokraśniała na policzkach.

*         *          *

     Wszystko odbyło się tak jak zaplanowaliśmy. Gdy około południa weszliśmy do portu, Gjalund stał na nadbrzeżu, przy wyładowanych skrzyniach i rozmawiał z kilkoma osobami. Jedną z ich była wysoka Dunmerka z krótkimi, srebrnymi włosami. Podszedłem bliżej, by się upewnić. Nie ulegało wątpliwości, to była ona. Ta sama sylwetka, to samo spojrzenie.

     - Witam, pani Severin – usłyszałem wtedy głos kapitana.

     Dunmerka odwróciła się i na jej twarzy zagościł uprzejmy uśmiech.

     - Witam, panie kapitanie – odrzekła swobodnym tonem. – Cóż to sprowadza pana do portu? Chyba nie podejrzewa pan kapitana Gjalunda o przemyt niedozwolonych towarów?

     Veleth zaśmiał się.

     - Ależ skąd! – zapewnił. – Po trosze zwykła ciekawość. Zawsze to jakaś odmiana w monotonnym życiu naszej niewielkiej osady. Kapitan Gjalund zwykle przywozi ze sobą kilka ciekawych historyjek.

     - Och, wierzę, że nasz dzielny dowódca gwardii nie traci cennego czasu na takie sprawy – uśmiechnęła się znacząco. – Zawsze czujny i zawsze gotowy! Założę się, że jakaś służbowa sprawa przywiodła do portu naszego obrońcę.

     - Raczy pani przesadzać – uśmiechnął się. – Ale ma pani rację. Przyszedłem sprawdzić, czy nie ma do mnie żadnych listów. Spodziewam się kilku wiadomości. Widzę jednak, że będę musiał poczekać, bo worek z pocztą jeszcze na pokładzie.

     Rozmowa wydawała się zupełnie niewinna i zupełnie zwyczajna. A ja upewniłem się co do tożsamości nocnego gościa. Wolnym krokiem, od niechcenia, jakby spacerując, skierowaliśmy się ku portowym kamieniczkom. W jednej z nich mieszkał Adril, którego miałem zamiar powiadomić o moim odkryciu. Zastałem tam jednak tylko jego żonę. Na nasz widok uśmiechnęła się sympatycznie.

     - Drugi rajca jest w gospodzie – poinformowała nas wesołym głosem. – Twierdzi, że ma jakieś sprawy z Geldisem. Domyślam się, że ta sprawa nazywa się sujamma! 

     Roześmiała się serdecznie, a my jej zawtórowaliśmy. Sujamma była tutejszym trunkiem, wyrabianym w sposób całkowicie mi nieznany. To lokalna specjalność. Ale jeśli Adril popijał ją ukradkiem, nigdy niczego po nim nie można było poznać. Albo Cindira się myliła, albo Adril miał tak mocną głowę. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się do Rzygającego Parzydłaka.

     Tym razem Cindira Arano myliła się całkowicie. Adril siedział przy stoliku, przeglądając jakieś papiery, a obok niego stał puchar z winem, mocno rozcieńczonym źródlaną wodą. W przyjemnym chłodzie gospody zapewne mógł lepiej zebrać myśli, a wino o takim stopniu rozcieńczenia z pewnością mu w tym nie przeszkadzało, za to doskonale gasiło pragnienie.

     Na nasz widok podniósł głowę i skinął nią znacząco.

     - Mam nadzieję, że Geldis do czegoś się przydał – szepnął półgłosem, wskazując nam miejsca przy stole. – Jakieś postępy?

     Lydia podeszła do kontuaru, skąd mogła obserwować salę. W razie czego mogła nas ostrzec. Ja zaś usiadłem obok rajcy. Pochyliliśmy głowy nad stołem i w kilku słowach streściłem mu wszystko, czego się dowiedziałem.

     - Podejrzewam, że Tilisu Severin jest zdrajczynią – zakończyłem.

     Dotknął czoła i westchnął przeciągle. Widać, moje słowa zrobiły na nim wrażenie.

     - Tilisu? – rzekł powoli, ni to do mnie, ni to do siebie. – Na pewno?

     - Była w grobowcu Ulenów…

     Opuścił głowę i z niedowierzaniem nią pokręcił.

     - Wierzyć mi się nie chce, że plan Geldisa zadziałał – uśmiechnął się sam do siebie. – Przedtem nikt się nie pojawiał…

     No pewnie, skoro wokół kręciło się pół Gwardii Redoran! Ale niczego nie powiedziałem, nie chcąc mu przerywać. On tymczasem poskrobał się w zamyśleniu po nosie.

     - Jeżeli Tilisu macza palce w spisku – mruknął niezadowolony, - to bez żelaznych dowodów nic nie zrobię.

     - Idź przeszukać ich dom – podsunąłem.

     Spojrzał na mnie i potrząsnął głową.

     - Nie zamierzam robić rewizji – oświadczył, - póki nie będę miał dowodów w ręku. Jeśli się mylisz, to będziemy obszczekiwać niewłaściwą osobę, podczas gdy prawdziwi spiskowcy znikną jak sen złoty. Nie mogę na to pozwolić…

     Rozumiałem go doskonale. Z przedstawicielami wysokich rodów nie było tak łatwo. Mieli wpływowych protektorów i niesłusznie oskarżeni mogli podnieść alarm, mogący zniszczyć Morvayna bez żadnej przemocy. Oskarżając bez dowodów, Redoranie sami położyliby głowy pod topór. Nie mógł przeszukać ich rezydencji. No i, co jeszcze ważniejsze, jeśli się myliliśmy, zaalarmowałoby to prawdziwych spiskowców.

     On nie… Ale ja? Przecież całkiem niedawno przeszukałem posiadłość Pękwald w Pękninie i wykradłem stamtąd Rozdzieracz Chłodu, w czym nikt nie zdołał mi przeszkodzić, choć spodziewano się mnie tam. Tam było pełno strażników, a dom drewniany, skrzypiący pod stopami przy każdym kroku. Tutaj zaś miałem do czynienia z solidną, kamienną budowlą. Ciekawe tylko, kto jest w środku.

     - Możesz mi powiedzieć więcej o rodzinie Severinów? – spytałem.

     Popatrzył na mnie badawczo, jakby chciał zgadnąć, po co mi ta informacja. W końcu jednak wzruszył ramionami. Nie było powodu, by trzymać to w tajemnicy.

     - Tilisu to żona patriarchy Vendila – odrzekł. – Mają jedno dziecko, córkę, o imieniu Mirri. Przybyli tu dziesięć lat temu i włożyli w rozwój Kruczej Skały niemało serca.

     Ostatnie słowa powiedział z niekłamanym podziwem.

     - Co masz na myśli? – spytałem, zaciekawiony.

     - Są całkiem bogaci – odparł prosto z mostu. – I często dzielą się swymi pieniędzmi z potrzebującymi. Dawali miastu gotówkę, żywność i zapasy, a nawet osobiście naprawili kilka budynków.

     No tak, pieniądze załatwiają wszystko… Że też granicząca z obłędem bezinteresowność nie wzbudziła niczyich wątpliwości. Mnie od razu wydało się to podejrzane

     - Nie wzbudzają żadnych podejrzeń? – spytałem, starając się ukryć ironię.

     Powoli poruszył ramionami.

     - Ludzie wspominali co prawda, że Mirri wygląda na dużo starszą niż się wydaje – odrzekł niepewnym tonem. – No, ale to jeszcze nie powód, żeby bić na alarm…

     - Co jeśli spróbują mnie powstrzymać? – uśmiechnąłem się.

     Zdziwienie odbiło się w jego oczach. A potem zdziwienie zamieniło się w niedowierzanie, a niedowierzanie w nadzieję. Nic więcej nie musiałem mówić. W lot pojął, że chcę sam przeszukać ich posiadłość. Jednocześnie owładnęło nim zakłopotanie. Mój plan podobał mu się, ale ostrzegł mnie, że jeśli ktoś mnie przyłapie, nie będzie mógł mi pomóc. Zostanę uznany za złodzieja i aresztowany.

     - Mogę jedynie szepnąć słówko Velethowi, aby umożliwił ci ucieczkę – wysapał. – Zresztą on sam się domyśli. Unikniesz wtedy kary, ale miasto będziesz musiał opuścić. I nie pokazywać się tu więcej. Rozumiesz, jesteś obcy, rzucasz się w oczy. Twoja towarzyszka również.

     - Myślę że mnie nie złapią – odrzekłem pewnym głosem. – Ale jeśli się tak zdarzy, udam się do wioski Skaalów, na północnym krańcu wyspy. Są mi przyjaźni. Tam mnie szukaj.

     Skinął głową.

     - Na pewno znajdziemy jakiś sposób, aby się komunikować mimo to – rzekł zamyślony. – Jeżeli zdobędziesz jakieś dowody i w związku z tym twoje życie znajdzie się w niebezpieczeństwie, to liczę na to, że zrobisz wszystko, aby rzeczone dowody zachować – dodał proszącym tonem.

     Skinąłem głową. Ustaliliśmy jeszcze, że pod wieczór skontaktuje się ze mną Veleth i coś mi przekaże.

     - Mam klucz, który powinien otworzyć drzwi do ich posiadłości – wyznał.

     Byłem pewien, że poradziłbym sobie i bez klucza, ale zawsze było to spore ułatwienie. Ustaliliśmy jeszcze, że posiadłość przeszukam dzisiejszej nocy, więc zbyt wielu gwardzistów nie będzie kręcić się w pobliżu rezydencji. Veleth miał ich skierować w pobliże Przedmurza, pod pretekstem niebezpieczeństwa ze strony popielców. Uspokoił mnie też co do mieszkańców posiadłości. Severinowie nie zatrudniali żadnej służby, więc wewnątrz spotkać mogłem jedynie trzy osoby. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w moich podejrzeniach. Tak bogaty ród, w tak obszernej rezydencji i żadnej służby? Pani domu sama biega z miotłą? Coś takiego zdarzyć by się mogło tylko wtedy, gdyby mieli zbyt wiele do ukrycia.

     Na odchodnym, Adril rzucił jeszcze proszącym tonem.

     - Znajdź mi jakiś twardy dowód, bo jeżeli oskarżę ich bez niego, cała kolonia mnie wyśmieje.

     Uśmiechnąłem się na te słowa. Ale zaraz spoważniałem. Kto wie, co znajdę w środku? Brak służby sugerował, że coś tam ukrywają przed światem. Ale czego szukać? I gdzie? Posiadłość mogła być całkiem rozległa.

     Pomyślałem, że w pierwszej kolejności trzeba przeszukać szafy i przejrzeć dokumenty. Może będzie tam jakaś korespondencja? Listy byłyby najlepszym dowodem. Bo co poza  nimi? Może broń, nie wiadomo czyja? Albo ubiory organizacji Morag Tong, bardzo charakterystyczne?

     A najprawdopodobniej nie znajdę niczego. I nic na to nie mogłem poradzić.

     Rzuciłem się na łóżko, aby trochę wypocząć. Nie mogłem zasnąć, bo pora była jeszcze wczesna. Ale i tak przyjąłem swoją ulubioną pozycję, z rękami pod głową i wbiłem wzrok w kamienne sklepienie. W nocy musiałem być czujny i wypoczęty. Wybierałem się do jaskini potwora, znacznie groźniejszego od smoka.

     Co z tego, gdy zasnąć nie mogłem. Po mojej głowie zaczęły snuć się najróżniejsze myśli. Plątały mi się w zadziwiające konfiguracje. Wydarzenia ostatnich dni zaczęły nakładać mi się na siebie, a ja szukałem między nimi jakichkolwiek punktów wspólnych.

     Bezskutecznie.

     Jednak moje myśli zaczęły się coraz bardziej wydłużać i łączyć w przedziwne łańcuchy. Skutek był taki, że w końcu zasnąłem.

11 komentarzy:

  1. Przeczuwam, że znajdzie w tej rezydencji całkiem sporo. Przede wszystkim niebezpieczeństw. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uprzedzajmy faktów. Ale wiesz, czasem mu zazdroszczę. On tak łatwo zgadza się na ryzykowne przedsięwzięcia - ja bym spietrał już w połowie pierwszego rozdziału.

      Usuń
  2. wreszczie tu dotarłem. przyjemnie sie czyta te wpisy. przez całą opowieśc nasuneło mi sie troche pytań i spostrzerzeń. ale nie bede teraz wszystkiego przytaczał.

    jedna rada- jeśli jeszcze nie masz to kup od któregoś z nadwornych magów czar wyciszenie. działa dość długo i jest świetny do trenowania iluzji. przy połączeniu z kilkoma umiejętnościami z tego gwiazdozbioru , sprawia ze nawet bez rozwiniętego skradania jest sie niemal niewykrywalnym. zdarzyło mi sie ze wrogowie stali niemal na wprost mnie . tyle ze na schodach. ale mnie nie zauważyli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ pytaj, dziel się spostrzeżeniami! Twój głos jest dla mnie ważny. Chętnie podyskutuję. Skyrim to jeden z moich fisiów - mogę o nim gadać godzinami.

      Wulfhere zna to zaklęcie, ale nie musi go używać, bo skradanie ma już na takim poziomie, że jak kucnie, to nie zauważy go nawet ktoś, potykający się o niego. Ale musiałem jakoś uwiarygodnić tę historię, więc nie wykorzystuję jego mocy w pełni. Nawet z Głosu korzysta bardzo rzadko.

      Usuń
    2. bede xd. tylko troche sie tego zebrało przez całą opowieść. ja czytam tak od grudnia czy stycznia. wiec dla mnie jest to w miare świeża sprawa

      gra daje ci duze pole manewru bo mozesz rozbudować wątki i charaktery bohaterów. tak jak z lydią. która pod tym wzgledem w grze niewiele sie różni od dwemerskiego centuriona.

      dość łatwo ci idzie z magami. chyba nigdy wulf nie stoczył cieżkiej walki z nimi. zdziwiło mnie to zwłaszcza przy zdobywaniu przedświtu. tamten mag to dla mnie jeden z najcięższych wrogów. jego burza lodowa zabijała mnie na miejscu. a jak zobaczyłem ze po śmierci zostaje jeszcze jego upiór. to pomyślałem ze ktoś sobie kpi.



      Usuń
    3. A zauważyłeś, że Wulfhere nie od razu ruszył do świątyni Meridii? Ja nie pierwszy raz grałem w Skyrim. Wiedziałem, że musi najpierw się wzmocnić i koniecznie musi mieć pomocnika, inaczej ie da rady Malkoranowi. Tutaj zresztą udało mi się przez przypadek - Lydia stanęła w przejściu i skutecznie zablokowała i cienie i Malkorana, dając mi czas na przeszycie go strzałami. Mój bohater, jaki by nie był, zawsze woli łuk od miecza. Może dlatego, że kiedyś trenowałem strzelectwo...

      Usuń
    4. fakt. pomocnik w tamtym miejscu sie przydać może bo przejście jest wąskie. ja wole jednak samemu chodzić. więcej expa dla mnie. no i większość towarzyszy nie ma w ogóle charakteru.
      w sumie fakt ze poszedłem tam wcześniej bo też kiedyś grałem i wiedziałem ze nagrodą jest miecz. inna sprawa ze zaklęcie lodowej burzy ma dziwny hitbox obrażeń i jak sie ma pecha to można oberwać wielokrotnie (to ten wir lodowy co leci od maga do celu).


      ja gram w sumie dość podobnie do ciebie tyle ze nie uzywam łuku i tarczy. celowanie łukiem w tej grze nie jest dla mnie. wiecej korzystam z czarów . i pewnej mocy którą nie wiem czy w opowiadaniu pokażesz. a nie chce spoilerować innym

      miałeś problem jak zacząć? w sensie jaką rase i imie wybrać dla bohatera. i dlaczego akurat cesarski?




      Usuń
    5. Nie, nie miałem nigdy problemów z doborem rasy. Zawsze gram Cesarskim. Najbardziej ich lubię. Sam nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że sam fizycznie wyglądam trochę jak Cesarski (niewysoki brunet o ciemnych oczach - ale ćśśśś, nie mów nikomu). Humanoidalne stwory dobre są do tła - ale ja sam źle czułbym się w skórze Argonianina, albo Khajita. A imiona w grach - nie tylko w tej - zawsze wybieram literackie. Swego czasu odkryłem Howarda i jego "Tygrysy morza". Duet Wulfhere i Cormac Mc'Art bardzo mi się spodobał - o wiele bardziej, niż późniejszy Conan z Cimmerii. Szkoda, że REH nie pociągnął tego cyklu. Mój nick też pochodzi z literatury - ale sam nie pamiętam już, dlaczego wybrałem akurat to imię.

      Usuń
    6. wyszło fajnie. bo wulfhere brzmi po norsku. jak to zreszta opisales. był norski wutfhart . topór ysgramora to wuuthrad. wulfthere brzmi podobnie

      z ostatnich wydarzeń mam dwie ciekawostki. przegapiłeś możliwość lepszego rozwiązania sprawy z zielonikiem. będąc przy staroblasku maurice powinien zaprotestować przed zranieniem drzewa . pomodliłby sie a drzewo daje wtedy nasiono z którego kiedyś powstanie nowy zielonnik. wily nie atakują nikogo . a pielgrzymi zostają przy życiu

      druga to bardziej techniczna. wiesz czemu alva zostaje zabita przez inne wampiry? to zwykłe niedopatrzenie twórców. alva zaczyna jako neutralny npc, logiczne bo inaczej po pierwszym spotkaniu by nas zaatakowala . zanim rozgryziemy co trzyma w domu. wraz z postępem zadania zostaje przeniesiona do leza movarta. ale twórcy zapomnieli zmienić jej zachowanie względem gracza. dalej jest neutralna. a tacy walczą ze wszystkim co ogólnie jest wrogie. wiec gdy zbliżasz sie alva walczy z vampirem. ty byleś tam na wysokim poziomie wiec i ten wampir był mocny. alva zaś nie leveluje i pozostaje na stałym poziomie. nie miała szans. ale gdybyś wykonywał zadanie znacznie wcześniej. możliwe jest ze alva przeżyje. wtedy wróci do swojego domu jakby nic sie nie stało. co jest fabularnie nielogiczne

      Usuń
    7. Nie wiedziałem o tym. W Staroblasku byłem ze dwa razy, ale Maurice jakoś nigdy nie protestował - przynajmniej nie przypominam sobie takiej sytuacji. Grając już kilkakrotnie, sprawdzałem różne scenariusze. Malborna na przykład udało mi się ocalić tylko raz - zawsze lazł w pazury trolla jak głupi. Nie wiedziałem nawet, że można go ocalić. A generalnie unikam jak mogę morderstw. Raz zdecydowałem się dołączyć do Mrocznego Bractwa, bo byłem ciekaw, jak wygląda sanktuarium w Gwieździe Zarannej - ale nadal twierdzę, że ten wątek mógł wymyślić tylko człowiek chory. Z tego samego powodu kilka z daedrycznych artefaktów jest dla mnie nieosiągalnych - jakoś nie umiem się przełamać. Aczkolwiek z Boetiah już byłem blisko - zabrałem jakiegoś gościa, którego za dobrze nie znałem. Ale gdy mój syn to zobaczył, zaczął prosić, żebym nie robił mu krzywdy, "bo on jest taki fajny!". Spasowałem...

      Usuń
    8. zadania bractwa maja pewien większy sens jeśli sie zagłębić w lore i to komu oni tak naprawdę służą. ale zgadzam sie z tym ze akurat w skyrim nie wyszło bractwo za dobrze. głównie z powodu tego ze będąc w nim musimy zabić cesarza. nawet jeśli nasza postać popiera cesarstwo to musimy uderzyć w jego władce. co jest głupie. zwłaszcza jak sie poczyta o tym jak świetnym strategiem jest titus made II . gdyby nie jego działania thalmor do tej pory opanowałby juz cyrodil i wiekszość innych prowincji. mimo ze nie miał przewagi liczebnej odbił zajęte cesarskie miasto.
      a ten oslawiony konkordat bieli i zlota to tak naprawde tylko papierek. ziemie w hamerfell które tymczasowo cesartwo traci na rzecz talmoru i tak w praktyce były przez elfy zdobyte. a zakaz kultu talosa realnie nie istniał bo jak mówi alvor ,,nie przykładaliśmy do tego wagi, i tak każdy miał kapliczkę talosa'' konkordat niby pozwala talmorowi więzić wyznawców . ale cesarz nie pomagał im w tym wcale. a ze skyrim to niebezpieczna kraina to nikt się nie będzie dziwił ze parę elfów nie wróci z więźniem. .dopiero gdy ufric wywołał rebelie i zabił władcę skyrim, pod hasłem walki o talosa cesarz musiał dać elfom wiekszą swowode działania.

      w każdym razie moim zdaniem to świetny lider i zabijanie go ma zbyt wiele negatywnych konsekwencji dla cesarstwa. a tym samym wszystkich poza talmorem na tym kontynencie. niestety bractwo nie bierze pod uwage kim jest cel. a czasem . albo nawet często powinni

      ale ja wątku bractwa tez nie skończyłem. dawno temu grałem pierwszy raz i tam skończyłem większość gry ale nie wszystko pamiętam. . a od niedawna gram ponownie. z gildii zakończyłem watek towarzyszy.

      Usuń