Gdy na drugi dzień wszedłem do Komnaty Żywiołów, aż się zatrzymałem. Nad magiczną studnią lewitowała tajemnicza kula z Saarthal. Powoli okręcała się dookoła własnej osi, jak tańcząca nimfa. Oświetlała komnatę łagodnym blaskiem, wydobywając z cienia spokojną iluminację. W przejściu ujrzałem postać, stojącą w milczeniu i przyglądającą się niesamowitemu zjawisku. Po smukłej sylwetce poznałem Niryę. Gdy podszedłem, czarodziejka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech. Przez długą chwilę w milczeniu wpatrywaliśmy się w tajemniczą kulę. Nie potrzeba było słów. Chłonęliśmy jej tajemnicze piękno, nie wiedząc tak naprawdę, na co właściwie patrzymy. Ogarnęła nas jakaś błogość, jakby w obecności kuli nie mogło nam zagrozić żadne niebezpieczeństwo. Żadne z nas nie wierzyło, że coś tak pięknego mogłoby komukolwiek zagrozić.
Zimowa Twierdza - Komnata Żywiołów. Widoczna kula z Saarthal. Przyglądająca się jej czarodziejka to Nirya. |
Powoli zaczęli schodzić się studenci na zajęcia. Pierwszy przyszedł J’zargo. Skinął mi głową i usiadł na kamiennej ławce, po drugiej stronie komnaty. Brelyna i Onmund przyszli razem, witając mnie serdecznie. Wreszcie zjawił się Tolfdir. Nirya tymczasem, rzuciwszy pożegnalne spojrzenie kuli, odwróciła się i wolnym krokiem, zamyślona, opuściła komnatę.
Zaczęły się zajęcia.
Tego dnia nie nauczyłem się żadnego nowego zaklęcia. Stary czarodziej uprzedził nas, że trening będzie żmudny i mało interesujący, niemniej jest konieczny. Zwłaszcza w przypadku Onmunda i moim. Nasza mana wciąż była dużo słabsza od tej, którą dysponowali J’zargo i Brelyna. Jedynym sposobem, aby ją wzmocnić, był trening. A potem znów trening. A po treningu, następny trening. Do upadłego.
A upaść było łatwo. Po którymś tam razie, gdy mana wyczerpywała się do zera, człowiek ledwo trzymał się na nogach. Jej regeneracja, pomimo wspomagającej szaty, wysysała ze mnie siły, jak wampir. Nie ukrywam, że z pewną dozą zazdrości spoglądałem na J’zargo, którego mana wydawała się być niewyczerpana, a rzucanie czarów ze Szkoły Zniszczenia zdołał opanować na równi z mistrzami Akademii. Aby uzyskać ten sam skutek co ja, zużywał znacznie mniej magicznej energii. Po pewnym czasie, gdy przywykliśmy do siebie wzajemnie, Khajit okazał się być całkiem dobrym kolegą i choć w dalszym ciągu trochę zadzierał nosa z powodu swych umiejętności, jego nastawienie do nas nieco się zmieniło. Przede wszystkim, wybaczył mi potraktowanie go Krzykiem. A gdy powiedziałem mu, jak cenię jego umiejętności, zwęził oczy z zadowolenia.
- Ty możesz umieć to, co J’zargo – odparł. – Ale J’zargo nie może umieć tego co ty.
W jego ustach brzmiało to jak najwyższy wyraz uznania, choć po prawdzie, to żadna to moja zasługa. Otrzymałem dar od bogów i jedyne, na co miałem wpływ, to jego wykorzystanie. Mam nadzieję, że zgodne z ich wolą i dobrem ludzkości.
Do Arcaneum udałem się dopiero po zajęciach. Lydia już tam była. Stała oparta łokciami o biurko Uraga i o czymś zawzięcie z nim dyskutowała. Oczywiście, półgłosem, jak było przyjęte w Arcaneum i to tylko dlatego, że poza nimi nie było tam nikogo. Rozmowy w tym miejscu zawsze miały ograniczać się do niezbędnego minimum, aby nie rozpraszać innych, pogrążonych w lekturze.
- Oby udało ci się zwyciężyć w następnej walce – pozdrowił mnie Urag.
Sięgnąłem do zawiniątka i położyłem mu na biurku wszystkie trzy tomy.
- Oto zaginione księgi – oznajmiłem.
Urag nie był zaskoczony. Zapewne Lydia zdążyła mu już powiedzieć o naszym sukcesie. Ale z uznaniem pokiwał głową i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, szukając zapewne śladów walki na moim ciele.
- No, no… - mruknął. – Widzę, że nic ci się nie stało…
Wziął do ręki pierwsze tomisko. Ostrożnie, jakby było ze szkła. Pogładził skórzaną okładkę, sprawdził wytarty grzbiet, a potem otworzył ją i przyciskając palcem, pozwolił kartkom swobodnie przelecieć na drugą stronę, wsłuchując się uważnie w ich szelest. Wyglądało to jak badanie autentyczności woluminu. Urag, oczywiście, nie podejrzewał mnie o fałszerstwo, zawsze jednak mogło się zdarzyć, że to ja zostałem oszukany przez kogoś sprytniejszego.
Ekspertyza musiała wypaść pomyślnie, bowiem Orsimer spojrzał na mnie z wdzięcznością.
- Dziękuję – skinął głową. – Przejrzę je i dam znać Mirabelle, jeśli znajdę coś istotnego.
Otworzył pierwszą z nich.
- „Noc łez”, tak? – przeczytał tytuł. – Pamiętam, to nic ciekawego… Zdarzyło ci się do nich zajrzeć?
Potwierdziłem.
- Jeśli dobrze pamiętam – ciągnął, - ta zawiera ciekawe wnioski – wskazał na „O Artaeum”. – Powiedz o tym Tolfdirowi. I…
Urwał i zerknął za siebie. Chciałem już odejść, ale zatrzymał mnie gestem. Przez chwilę rozglądał się po najbliższym regale, aż w końcu wybrał dwa tomy i wręczył mi je z lekkim uśmiechem.
- Proszę – rzekł ciepło. – Myślę, że na to zasługujesz.
Tylko ten, kto nie znał Uraga, mógłby nie docenić tego daru. Prędzej pożegnałby się z workiem złota niż z cenną księgą. W dodatku, musiały one należeć do jego prywatnego księgozbioru, bowiem zasoby Arcaneum były dla niego świętością i podarowanie ich komukolwiek byłoby w jego oczach kradzieżą. Zerknąłem na podane mi woluminy. „Kompletny wykaz zaklęć broni” – głosił tytuł. Bezcenna rzecz! A drugi? „Słowiki – prawda, czy fikcja?”. Co to takiego? Cóż, dowiem się niedługo. Na razie podziękowałem staremu Orsimerowi za cenny dar. Niezbyt wylewnie. Wylewność była przez to plemię źle widziana. Znacznie lepiej przyjął moje zapewnienie, że jeśli trzeba będzie zdobyć jeszcze jakieś księgi, chętnie się tego podejmę. Po jego minie widziałem, że już ma dla mnie jakieś zadanie, ale na razie mi go nie zdradził.
Tolfdira nie spotkałem w Akademii. Po zajęciach udał się do Saarthal i wrócił dopiero po kilku dniach. Przez ten czas zajęli się nami inni magowie. Głównie Mirabelle.
W Akademii zawsze wstawałem wcześnie. Zapewne skoncentrowana magia tego miejsca przyspieszała regenerację sił. Dość, że zawsze na zajęcia zgłaszałem się pierwszy. W Komnacie Żywiołów zwykle nikogo jeszcze nie było. Lubiłem te poranki, gdy w pustej komnacie siadałem na ławie i wpatrywałem się w tajemniczą kulę. Czasem podchodziłem bliżej, próbując odcyfrować znaki, ale było to jakieś starożytne pismo, zupełnie mi nie znane.
Któregoś takiego poranka usłyszałem za plecami kroki. Tolfdir przywitał mnie uśmiechem. Skłoniłem się z szacunkiem, ale starzec poklepał mnie po ramieniu, jakby chciał powiedzieć, abym skończył z tymi ceregielami.
- Urag zasugerował, by się z tobą spotkać – odezwałem się półgłosem.
- Naprawdę? – uśmiechnął się. – Czy ma jakieś informacje na temat naszego cudownego odkrycia?
- Udało mi się zdobyć pewną księgę, „Noc łez” – odpowiedziałem.
Tolfdir pokiwał głową.
- Czy to ta o czymś zakopanym pod Saarthal?
Skinąłem głową.
- Czymś, o co walczyli ludzie i elfy? – ciągnął. – Chyba będę musiał przeczytać ją ponownie. Szczegóły wyleciały mi z głowy.
Tego dnia nie rozmawialiśmy o tym więcej, bo zaczęli schodzić się pozostali. Rozpoczęły się normalne ćwiczenia. Do rozmowy wróciliśmy dopiero po kilku dniach. Tym razem to ja zastałem jego w Komnacie Żywiołów, jak z bliska, mrużąc oczy, wpatrywał się w kulę i próbował szukać jakiegoś powtarzającego się wzoru w znakach, które ją pokrywały. Na odgłos moich kroków obejrzał się i uśmiechnął.
- Po prostu nie mogę się oderwać – oznajmił, wskazując na kulę. – Cokolwiek to jest, piękno tego przekracza wszystko, co do tej pory widziałem.
Obszedł kulę dookoła wolnym krokiem.
- Jeśli wybaczysz mi na chwilę, to myślę, że mogę poczynić kilka obserwacji…
Cofnąłem się o krok, nie chcąc mu przeszkadzać. Widziałem, jak kopiuje jakiś znak w swoim kajecie, po czym uważnie obserwując przesuwające się przed jego oczami ryty, próbował porównać go z innymi. W końcu dał za wygraną.
- Jestem przekonany, że udało ci się zauważyć te znaki – wskazał na kulę.
Skinąłem głową. Znaki wprawdzie nie zawsze były widoczne, ale spędzałem tu sporo czasu i nie umknęły mojej uwadze.
- Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego – mruknął. – Nie przypominają ayleidzkich, dwemerskich, daedrycznych… Ani nawet falmerskich.
Zdumiałem się. Nie miałem pojęcia, że falmerowie znają pismo. W moim mniemaniu były to zbyt prymitywne istoty, w dodatku przecież ślepe. Jakże ślepe plemię może używać pisma? Ale Tolfdir był bardzo pewny swego, więc nie śmiałem mu przeczyć.
- Doprawdy, to niezwykle ciekawe – ciągnął stary mag. – Nie jestem pewien, czy twoja wrażliwość dorównuje moje, biorąc pod uwagę lata doświadczenia, ale czujesz to?
Mówiąc to, wyciągnął dłoń przed siebie, w kierunku kuli. Uczyniłem to samo. Istotnie, poczułem w palcach delikatne, magiczne wibracje. Ledwo wyczuwalne. Ta kula musiała być czymś w rodzaju skoncentrowanej magii, promieniującej na otoczenie.
Kula z Saarthal - widoczne znaki, o których wspomina Tolfdir |
- Ten cudowny przedmiot niemal promieniuje mocą magiczną – oznajmił. – Ale inną, niż wszystko, co do tej pory widziałem. Arcymag Aren już ciężko nad tym pracuje, więc miejmy nadzieję, że wkrótce będziemy mieć więcej informacji. Teraz ja…
Urwał, zdziwiony pojawieniem się przybysza. Spodziewaliśmy się, że zaraz zacznie schodzić się reszta z nas, tymczasem do komnaty wszedł Ancano.
Thalmorczyk nie cieszył się sympatią magów. Jednak o ile Mirabelle, czy Faralda podchodziły do niego z nieufnością, o tyle Tolfdir wręcz go nie znosił. Nigdy wprawdzie nam tego nie powiedział, ale było to doskonale widać. Teraz również ledwo dostrzegalny grymas przebiegł mu po twarzy. Próbował zignorować Thalmorczyka, ale ten nie dał mu na to szans, podchodząc do nas i z wyniosłą miną przerywając nasza rozmowę.
- Obawiam się, że muszę się wtrącić – bez wstępów zwrócił się do Tolfdira. – Potrzebuję natychmiast porozmawiać z twoim wspólnikiem.
Starzec aż poczerwieniał z oburzenia.
- To wielce niestosowne – rzekł zimnym tonem. – Prowadzimy tutaj poważne badania!
Ancano przybrał na twarz wyraz tak pełen słodyczy, że aż mnie zemdliło.
- Tak, zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji – odparł przymilnym tonem. – Jednak ta sprawa nie może czekać.
- Chyba nigdy nie przerywano mi w ten sposób! – zaperzył się Tolfdir. – Cóż za zuchwałość!
Pomyślałem, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię, skończy się na wymianie czegoś więcej niż słowa. Chciałem już złapać starca za rękę, ale ten nad podziw szybko się opanował.
- Myślę, że skończymy to później – zwrócił się do mnie. – Gdy nikt nie będzie nam już przerywać!
Rzucił elfowi wściekłe spojrzenie i wolnym krokiem odszedł na stronę. Ancano tymczasem spojrzał na mnie swymi zimnymi oczami.
- Musisz ze mną natychmiast pójść! – rzekł tonem, nie znoszącym sprzeciwu. – Chodźmy!
I ruszył w stronę wyjścia, jednak zatrzymał się i uniósł brew, widząc, że nie ruszam się z miejsca.
- Nie rozumiem, co się dzieje – odezwałem się, siląc się na spokój.
- Naprawdę? – skrzywił swoje wąskie wargi. – Cóż, pozwól, że wyjaśnię. Chciałbym wiedzieć, dlaczego na terenie Akademii przebywa ktoś, podający się za członka Zakonu Psijic. Co ważniejsze, chciałbym wiedzieć, dlaczego chciał rozmawiać właśnie z tobą. Dlatego właśnie utniemy sobie z nim pogawędkę i dowiemy się, czego właściwie chce.
Na dźwięk tych słów dosłownie zdębiałem i wybałuszyłem oczy. Mnich z Psijic w Akademii? Nie musiałem niczego udawać, naprawdę nie miałem pojęcia, o co tu może chodzić. Ancano chyba zorientował się po mojej minie, że niczego nie wiem, więc nie ciągnął mnie więcej za język, tylko ruszył przodem, a ja podreptałem za nim. Naprawdę, sam byłem ciekaw, czego może chcieć ode mnie mnich z Psijic. Prawie wybaczyłem Thalmorczykowi najście. Nie mogłem tylko wybaczyć wyniosłego tonu, z jakim zwrócił się do Tolfdira.
- Nie jesteś tutaj zwykłym doradcą? – mruknąłem , idąc za nim.
Ancano jednak nie dał się zbić z tropu.
- Z technicznego punktu widzenia to prawda – odparł wciąż tym samym, pretensjonalnym tonem. – Ale mimo wszystko wciąż odpowiadam przed Aldmerskim Dominium i nie mogę tego zignorować. Nie martw się, możesz wrócić do swoich sporów i nic nie znaczących badań, gdy tylko ta kwestia zostanie rozwiązana.
Może i dobrze, że po Akademii nie poruszałem się w zbroi i z mieczem u pasa. Gdybym go miał, pewnie zdzieliłbym go teraz przez ten ugrzeczniony pysk i miałbym kłopoty. A tak, musiało mi wystarczyć wyobrażenie sobie odcisku mojej tarczy na jego twarzy i wielkiej, czerwonej szczerby na środku jego czoła. Ale i to poprawiało humor…
Ancano skręcił na schody, prowadzące do komnaty arcymaga. Zatrzymał się tak gwałtownie, że władowałem mu się na plecy. Ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby go za to przeprosić.
- Teraz porozmawiasz z tym… mnichem – rzekł półgłosem, zwężając oczy jeszcze bardziej. – I dowiesz się, dlaczego tu jest. Następnie zostanie on usunięty z terenów, należących do Akademii.
Nie wiem, skąd we mnie tyle cierpliwości. W każdym razie, Ancano nie otrzymał ciosu w nos, nie udusiłem go, nie podstawiłem mu nogi, ani nawet nie wrzasnąłem na niego, uświadamiając mu, jak nędznym jest stworzeniem. Minąłem go tylko i wszedłem do kwatery arcymaga.
Savos Aren stał pośrodku komnaty, a naprzeciw niego ujrzałem mnicha w podobnym habicie, jaki miała na sobie zjawa w Saarthal. Czyli rzeczywiście mnich z Psijic. Wszedłem do kwatery, skłoniłem się lekko gościowi. Nastąpiła prezentacja i wymiana uprzejmości. Gość miał na imię Quaranir. I już na wstępie okazał mi, jak potężnym jest magiem. Uśmiechnął się i rzekł tajemniczo.
- Nie bój się, proszę, nie skrzywdzę cię.
Już miałem mu odpowiedzieć, gdy stało się coś dziwnego. Niesamowita jasność pojawiła się w pomieszczeniu. Odwracający się ku niemu Savos nagle skamieniał. Idący za mną Ancano zastygł w pół kroku. Poruszające się w lekkim przeciągu liście i kwiaty, rosnące w komnacie, nagle znieruchomiały jak zamrożone.
- Co się dzieje? - spytałem zdumiony. – Co się wszystkim stało?
I nagle zrozumiałem. Mnich zatrzymał czas!
Muszę powiedzieć, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Sam znałem Krzyk, który pozwalał spowolnić na chwilę czas, ale zatrzymać go nie potrafiłem i nie sądziłem, że ktokolwiek to potrafi. Jakże potężną musiał władać magią!
- Chciałbym z tobą po prostu porozmawiać – odrzekł Quaranir. – Stworzyłem nam możliwość rozmowy na osobności, ale niestety, nie na długo. Do rzeczy. Sytuacja w Akademii jest trudna, a wcześniejsze próby skontaktowania się z tobą zawiodły.
Skinąłem głową, chcąc dać mu do zrozumienia, że słucham go uważnie.
- Jestem przekonany – ciągnął mnich, - że powodem jest właśnie źródło problemu. Ten obiekt – wskazał na dół, gdzie mieściła się Komnata Żywiołów. – Oko Magnusa, jak nazywa go twój lud. Pochodząca od niego energia zapobiega próbom skontaktowania się z tobą przez wizje. Im dłużej się tu znajduje, tym groźniejsza jest sytuacja. Dlatego też pojawiam się tu osobiście, by poinformować, że trzeba coś z tym zrobić.
Muszę przyznać, że zdumiała mnie ta wypowiedź. Nie miałem pojęcia, dlaczego zwraca się z tym do mnie. Byłem przecież początkującym magiem, nawet nie śniącym o takiej potędze, jaką on dzierżył w garści. W dodatku, tuż obok stał Savos Aren, znacznie silniejszy i znacznie bardziej doświadczony w sztuce magicznej.
- Skoro to niebezpieczne – odezwałem się nieśmiało, - to dlaczego nic z tym nie zrobisz?
Quaranir pokręcił głową.
- Obawiam się, że to nie takie proste – odrzekł. – Zrozum, Zakon Psijic zazwyczaj nie… nie miesza się bezpośrednio w bieg wydarzeń. Moja obecność tutaj będzie postrzegana przez niektórych członków Zakonu jako afront. Gdy tylko skończymy, opuszczę Akademię. Zdaję sobie sprawę, że moje przybycie wznieciło podejrzenie, szczególnie u Ancano, twojego thalmorskiego współpracownika.
Potrząsnąłem głową. Thalmorczyk na pewno nie był i nigdy nie będzie żadnym moim współpracownikiem. Ale na mnichu nie zrobiło to wrażenia.
- W każdym razie – dodał, - mój zakon nie będzie się mieszał bezpośrednio. To zadanie należy do ciebie.
Wszystko to wydało mi się bardzo dziwne. Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Dlaczego niby mam ufać tobie? – spytałem. – I twojemu zakonowi?
Quaranir uśmiechnął się.
- Masz na myśli niechęć Ancano do zakonu Psijic, jak mniemam? – zerknął pobłażliwie na Thalmorczyka. – Thalmorczycy postrzegają Zakon jako zagrożenie, ponieważ mamy władzę i nie pozwalamy im nas kontrolować. Zapewniam, że nie chcemy cię skrzywdzić.
Uśmiechnąłem się. Może to i nie było zbyt szlachetne uczucie z mojej strony, ale natychmiast poczułem do niego sympatię przez sam fakt, że nie sprzyjał Thalmorowi.
- W czym konkretnie jest problem? – spytałem, patrząc mu prosto w oczy.
- Jak ci już może wiadomo, ten obiekt… To Oko… jest niewiarygodnie potężne. Ten świat nie jest na to gotowy. Jeśli to tu zostanie, ktoś to wykorzysta w złym celu – spojrzał wymownie na Ancano. – Wielu w Zakonie uważa, że już się… Inaczej… Niedługo coś może się stać. Coś, czego nie można już uniknąć.
Brzmiało to przekonująco. Przypomniało mi się, co Tolfdir mówił o Zakonie Psijic. Chyba mogę mu zaufać?
- Pomogę – zapewniłem. – Ale nie wiem, co mam uczynić.
Quaranir skinął głową.
- Niestety – odparł. Przyszłość jest dla mnie równie nieczytelna jak dla ciebie. Przytłaczająca moc Oka utrudnia nam widzenie. Obawiam się, że i tak już przekroczyłem pewną granicę, ale powiem ci jeszcze: poszukaj Natchnionego z Dunlain, tu w Akademii. On może mieć spójniejszą wizję niż my.
Potrząsnąłem głową. Nie znałem tu nikogo, kogo by tak nazywano.
- Kim jest ten Natchniony z Dunlain? – spytałem.
- Kiedyś był studentem w Akademii – odparł Quaranir. – Teraz jest… czymś innym.
Czymś innym… Na wszystkie demony, czy wszyscy mistrzowie muszą mówić zagadkami? Czym, na bogów? Drzewem? Kawałkiem muru? Posągiem?
- Czy wiesz, gdzie znajdę Natchnionego? – spytałem.
- Nie – potrząsnął głową. – Nie jestem pewien. Jest gdzieś w Akademii. Jeden z twoich kolegów z pewnością wie, gdzie go szukać.
Quraranir rozejrzał się na boki.
- Przykro mi, że nie mogę ci bardziej pomóc, ale ta rozmowa wymaga ode mnie zbyt dużego wysiłku. Obawiam się, że muszę cię opuścić. Będziemy cię obserwować i służyć radą, jak tylko możemy. Wszystko zależy od ciebie. Nie zapominaj o tym.
I nagle wszystko wróciło do normy. Ancano dokończył krok, Savos przesunął spojrzenie w stronę mnicha, a liście drzewa znów zaczęły lekko drgać.
- Przepraszam, chyba nie dopuściłem cię do głosu – rzekł uprzejmie Savos do mnicha, zapewne kończąc jakąś rozpoczętą przed moim wejściem kwestię.
Zupełnie inaczej zachował się Ancano, z właściwą swojemu plemieniu arogancją. Stanął pomiędzy nami, przyjrzał się najpierw mnie, potem Quaranirowi, jakby czekał na wynik konfrontacji. Tymczasem Quaranir udał wielkie zdziwienie moim widokiem. Opuścił oczy i potrząsnął głową, jakby stwierdził swoją pomyłkę i wcale nie o mnie mu chodziło. U Thalmorczyka wywołało to ukłucie podejrzenia.
- Tak? – spytał, spoglądając raz na mnie, raz na niego. – Co to ma znaczyć.
- Przepraszam – odezwał się spokojnie mnich. – Chyba nie rozumiem…
- Nie pogrywaj ze mną! – rozzłościł się Ancano. – Prosiłeś o konkretnego członka Akademii. Oto on. Teraz gadaj, czego chcesz.
Quaranir skłonił się przepraszająco.
- Zaszło nieporozumienie - wskazując na mnie, uczynił gest, jakby chciał powiedzieć, że nieporozumienie dotyczyło niewłaściwej osoby. – Nie powinno mnie tu być. Proszę o wybaczenie.
- Co? – Ancano aż pobladł z oburzenia. – Cóż to za sztuczki? Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie dowiem się, co kombinujesz!
- Nic nie kombinuję – Quaranir nie podnosił głosu. – Przepraszam, jeśli w jakiś sposób zawiniłem.
I skłoniwszy się arcymagowi i mnie, ruszył przed siebie, w kierunki drzwi. Chcąc nie chcąc, Ancano podążył za nim.
- Jeszcze zobaczymy… - syknął niezadowolony.
Arcymag spojrzał na mnie zdumiony i lekko wzruszył ramionami.
- Nie… - pokręcił głową. – Nie jestem pewien, co się stało. Mnich z Zakonu Psijic przybywa tu po tylu latach… - dotknął ręką czoła. – A potem po prostu odchodzi…
Westchnął cicho.
- Mam nadzieję, że go w żaden sposób nie uraziliśmy.
W pierwszej chwili chciałem powiedzieć mu o wszystkim. Ale zaraz coś mnie tknęło. Dlaczego Quaranir niczego mu nie zdradził? Czyżby mu nie ufał? Ja sam nie miałem żadnych powodów, by nie ufać Savosowi, więc dlaczego? Może chodziło o zbytnią pobłażliwość dla Ancano? Tak, to możliwe. Arcymag tolerował jego szarogęszenie się, więc być może i dopuszczał go do niektórych sekretów. A to już mi się nie podobało. O nie, żadnych informacji ten zarozumiały Thalmorczyk ode mnie nie dostanie!
Rozłożyłem więc ręce, udając, że nic z tego nie rozumiem. Savos uśmiechnął się tylko przepraszająco za całą tę sytuację i skinął mi życzliwie głową, gdy wychodziłem. Podążyłem do Komnaty Osiągnięć. Postanowiłem porozmawiać z Tolfdirem. Temu człowiekowi bowiem ufałem bezgranicznie.
Okazało się, że wizyta Quaranira została uwieczniona na ikonografii - mnich Psijic (w kapturze) kieruje się w stronę mostu. |
Natchniony z Dunlain. Nigdy przedtem nie słyszałem tego… Nie wiem sam. Imienia? Przydomku? Dość, że brzmiało trochę niesamowicie. Nie wiedziałem, kim on jest i czy powinienem się go obawiać. Miałem nadzieję, że Tolfdir powie mi o nim coś bliższego.
I znowu stary mag był nieuchwytny. Przez cały dzień. Spotkałem go dopiero wieczorem, w jednej z komnat mieszkalnych. Siedział tam i dyskutował o czymś z innym magiem, Erenthirem, jedynym Bosmerem w Akademii, którego bardzo lubiłem za nieustający dobry humor.
Przeprosiłem, że przeszkadzam w rozmowie, ale Tolfdir potrząsnął tylko głową.
- Dobrze jest widzieć, jak młodsze pokolenia garną się do nauki! – zapewnił.
Miałem ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, nie chciałem jednak wtajemniczać Erenthira. Nie dlatego, żebym mu nie ufał, ale uznałem, że to nie jest tylko moja tajemnica i nie może o niej wiedzieć zbyt wiele osób. W końcu, Quaranir powierzył ją tylko mnie. Poprosić elfa o możliwość porozmawiania w cztery oczy, byłoby sporym nietaktem, zważywszy, że była to jego komnata.
- Czy dane ci było słyszeć o Natchnionym z Dunlain? – spytałem tylko.
Tolfdir uniósł brwi w wielkim zdziwieniu.
- O, proszę… To imię, którego nie słyszałem już od jakiegoś czasu.
Potarł bezwiednie czoło, jakby chciał sobie coś przypomnieć.
- Na bogów, minęły lata, od kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem – westchnął takim tonem, jakby czuł z tego powodu wyrzuty sumienia. – Podejrzewam że wciąż można znaleźć go w Midden, ale nie sprawdzałem tego.
Midden… Co to takiego?
- Zamierzasz go odwiedzić? - Tolfdir spojrzał na mnie i uśmiechnął się. – Przekaż mu ode mnie pozdrowienia, dobrze?
A, zatem nie był to nikt groźny. Pozdrowień nie przekazuje się wrogowi, tylko przyjacielowi…
- Gdzie jest Midden? – spytałem.
- Pod Akademią – odrzekł Tolfdir, jakby mówił o czymś oczywistym. – Nie jest to zbyt przyjazne miejsce, więc jeśli postanowisz tam zejść, to uważaj na siebie.
Mówiąc ostatnie słowa, spojrzał na mnie błagalnie. Czuł się odpowiedzialny za moje bezpieczeństwo. W jego ustach znaczyło to: „Nikomu innemu nie pozwoliłbym tam pójść, ale ty dasz sobie pewnie radę, tylko błagam, nie ryzykuj niepotrzebnie”. Od chwili naszej wspólnej przygody w Saarthal, ufał mi pod tym względem, ale zawsze na dnie jego dobrego serca tliła się ta iskierka niepewności.
Dziś, po wielu latach, często wspominam tego szlachetnego człowieka i jestem dumny z faktu, że obdarzył mnie zaufaniem i przyjaźnią. Szczery, pogodny i o złotym sercu, a przy tym potężny i nieustraszony. Przynajmniej o siebie. I całkowicie oddany swoim uczniom.
Nie chciałem mu zabierać więcej czasu. Skłoniłem się więc tylko lekko i wyszedłem, z postanowieniem, że o Midden spytam kogoś innego. Było już późno, więc przełożyłem to na jutro. Poszedłem do siebie. A tam czekała mnie niespodzianka. Gdy tylko wspomniałem o Midden, Lydia oświadczyła, że już tam była.
- Ale tylko zajrzałam – zapewniła. – Nie weszłam głębiej niż dwadzieścia kroków. Wydało mi się, że nic tam nie ma i zawróciłam.
- Więc ty wiesz, gdzie to jest?
- No… Pod nami! – wskazała na posadzkę. – To znaczy, wejście jest pod Komnatą Spokoju, ale podziemia rozciągają się podobno pod całą Akademią.
- Jak wyglądają?
- Puste, zimne, ciemne, od wielu lat nieużywane.
- Jaskinie?
Potrząsnęła głową.
- Piwnice. Ale zupełnie puste. Chyba że dalej, gdzie nie wchodziłam. A dlaczego pytasz?
- Muszę się tam jutro wybrać – odrzekłem. – Poszukać Natchnionego z Dunlain.
- Musimy – poprawiła mnie. – Kto to jest ten Natchniony?
- Nie mam pojęcia – przyznałem. – Mam nadzieję, że dowiem się jutro.
Po czym opowiedziałem jej o Quaranirze i mojej z nim rozmowie. Słuchała uważnie. A potem potrząsnęła głową i stwierdziła.
- Ktokolwiek to jest, dziwne sobie wybrał mieszkanie. Pewnie jakiś pustelnik, żyjący w odosobnieniu.
- Ostatnio taki pustelnik okazał się być smokiem – uśmiechnąłem się, wspominając Paarthurnaxa.
- Ten pewnie będzie równie przyjazny – szepnęła z nadzieją. – Przekonamy się jutro.
Mimo wszystko czułem niepokój.
Tak spodobał mi się opis kuli z Saarthal, że udam się do Media Markt i kupię kulę dyskotekową emitującą zmienne kolorowe światło. Widziałem takie na stoisku koło kas i zastanawiałem się, czy nie kupić, ale teraz kupię.
OdpowiedzUsuńOj, radzę Ci, wstrzymaj się! Jeszcze na kilka rozdziałów. Zobaczysz, czym to może grozić!
UsuńSzkoda, że nie można byłó zatrzymać czasu ponad rok temu.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Ale latem. Żeby jerzyki zatrzymały się w locie...
UsuńPiękna ta kula. Ciekawe czy naprawdę jest groźna.
OdpowiedzUsuńO jak ja to dobrze rozumiem, ja też swoich ksiąg wolę nikomu nie pożyczać!!! ;)
Zatrzymać czas... Czasem by się przydało. :D
Piwnice to nie dla mnie. Znów będę się bała przez cały odcinek. ;p
Piwnice to najwspanialszy na świecie wymysł architektów. Ile tam można znaleźć flaszek... Pełnych!
OdpowiedzUsuń