poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział XLVI - Przy jednym stole

     Przybyliśmy do klasztoru punktualnie, w samo południe. Gdy wsunęliśmy się przez wrota do wnętrza, poczułem się jak w ulu. Niby było cicho, a wewnątrz aż brzęczało od przyciszonych rozmów.

     Arngeir wyszedł mi naprzeciw i z uśmiechem skinął głową.

     - Udało ci się zatem – odezwał się uroczystym tonem, ale z wesołym błyskiem w oku. – Zwolennicy przemocy zebrali się tutaj, w tych murach, których kamienie uświęcone są słowami pokoju. Niedobrze, że się zgodziłem na pertraktacje – pokręcił żartobliwie głową. – Siwobrodzi nie powinni mieszać się w takie sprawy.

     Nie wiedziałem, czy mówi poważnie, czy żartuje.

     - Dzięki temu Balgruuf Większy zechce nam pomóc – odezwałem się niepewnie.

     - Tak, tak… - wziął mnie pod ramię i wskazał ręką kierunek do sali obrad. – Dlatego też pozwoliłem złamać wszystkie nasze tradycje. Ale nie ma czego żałować! – potrząsnął moim ramieniem. – Jest jak jest. Zajmij miejsce u stołu obrad. Zobaczymy, jaką to mądrością uraczą nas wojownicy Skyrim.

     Uśmiechnął się przy tych słowach, jednak zaraz wydarzyło się coś, co sprawiło, że uśmiech zamarł mu na ustach. Oto drzwi otworzyły się, na chwilę wpuszczając do sali strugę słonecznego światła. Jakieś cienie przesunęły się przez wejście i po chwili przed Arngeirem stanęło dwoje niespodziewanych gości.

     Delphine miała na sobie zbroję Ostrzy. Spoglądała śmiało i wyzywająco. Esbern za to sprawiał wrażenie zaciekawionego i rozglądał się na boki, zapewne, swoim zwyczajem, podziwiając architekturę klasztoru.

     - Więc jesteś Arngeir, tak – głos Delphine dziwnie zabrzmiał w tych murach. – Wiesz, po co tu jesteśmy. Wpuścisz nas czy nie?

     Muszę przyznać, że owładnęły mną dwa uczucia jednocześnie. Pierwszym było ogromne zaskoczenie. To były ostatnie osoby, jakich spodziewałbym się na Wysokim Hrothgarze. A jednocześnie zalała mnie radość ze spotkania. Oto Ostrza potrafiły zakopać na chwilę topór wojenny i zjawić się na naradzie! Siły sojuszników, wrogów Alduina, znów miały szanse się połączyć.

     I Arngeir chyba to zrozumiał. Obrzucił ich poważnym wzrokiem, w którym jednak nie było ani odrobiny niechęci. Odniosłem wrażenie, że to, co powiedział, wygłosił bardziej dla formy, niż z rzeczywistej potrzeby.

     - Nikt was tu nie zapraszał – odezwał się poważnym głosem. – Nie jesteście tu mile widziani.

     Delphine, swoim zwyczajem wykrzywiła usta i zmrużyła oczy. Wyraźnie walczyła z własną zapalczywością.

     - Mamy takie samo prawo zasiadać w tej radzie jak wy wszyscy – odrzekła, z wysiłkiem panując nad gniewem. – A w zasadzie nawet większe, gdyż to my wskazaliśmy Smoczemu Dziecięciu jego ścieżkę.

     Arngeir roześmiał się.

     - Wiemy, na jaką drogę go skierowaliście – odparł z ironią. – Dokonał jednak innego wyboru. Paarthurnaxowi nic z waszej strony nie grozi.

     - Na razie – prychnęła Delphine. – Ostrza są pamiętliwe.

     Nie wiadomo, jak potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby nie Esbern, który z wyraźnym zniecierpliwieniem odsunął Delphine i stanął przed Arngeirem.

     - Delphine! – odezwał się z wyrzutem. – Nie jesteśmy tu, by rozdrapywać stare rany. Ta sprawa jest bardzo pilna. Musimy powstrzymać Alduina.

     I zwrócił się w stronę Arngeira, patrząc mu prosto w oczy.

     - Nie zwoływalibyście tej narady, gdybyście nie podzielali mojego zdania – rzekł poważnym tonem. – Wiemy bardzo wiele na temat sytuacji oraz zagrożenia, jakie niesie ze sobą pojawienie się Alduina. Potrzebujecie nas tu, jeśli chcecie, by ta narada skończyła się powodzeniem.

     Arngeir przez chwilę spokojnie patrzył mu w oczy. Wiedziałem, że Esbern mówi szczerze i Arngeir z łatwością, właściwą mnichom, potrafi to wyczuć. Zerknął potem na Einartha, stojącego po lewej ręce. Ten przymknął powieki. Arngeir skierował wzrok w prawo, gdzie stał Bori. Taka sama reakcja. Porozumieli się wzrokiem.

     - Niech będzie – odrzekł spokojnym głosem. – Możecie wejść.

     I gestem zaprosił ich do sali obrad, w przeciwległym końcu klasztoru.

     Delphine podeszła do mnie i podała mi rękę, ale ja z radości porwałem ją w ramiona i uściskałem z całych sił. Odwzajemniła uścisk.

     - Są takie chwile, kiedy nawet wrogowie muszą zażegnać spory – szepnęła. – Ale ja naprawdę nie jestem twoim wrogiem. Ani twoim, ani Siwobrodych. To nic osobistego. Podzieliły nas dzieje świata.

     - Dziękuję wam, że przyszliście – szepnąłem wzruszony. – Nie macie pojęcia, jak się cieszę.

     Zauważyłem, że wymieniła spojrzenie z Arngeirem. Nie było w nim wrogości, a nawet wydało mi się, że dostrzegłem w nich szacunek.

     - Nie zostaniemy pewnie przyjaciółmi – odrzekł Arngeir. – Zbyt wiele nas dzieli. Ale cieszę się, że mimo to rozsądek w ważnych chwilach bierze górę.

     Poszliśmy do sali, w której było tłoczno, jak chyba nigdy dotąd. Po jednej stronie, w odosobnieniu, w poważnych, dumnych pozach, stali Ulfric i Galmar. Celowo w pewnym oddaleniu od pozostałych, pokazując w ten sposób, że nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. A po drugiej stronie, zatopieni w cichej rozmowie, stali Tulius i Balgruuf, przy nich Rikke i jarl Elisif, a przed nimi, co niezmiernie mnie zdziwiło, Elenwen. Pierwsza emisariuszka Thalmoru przybyła na wysoki Hrothgar! Przyznam, że poczułem pewien niesmak. Thalmor mógł nam zepsuć wszystkie negocjacje.

     Przywitałem się ze wszystkimi. Ulfric i Galmar dumnie skinęli mi głowami. Tulius był uprzejmy, choć wyraźnie zniecierpliwiony. Natomiast Balgruuf serdecznie uścisnął mi dłoń.

     - Jeśli uda ci się wynegocjować rozejm, Smocza Przystań jest do twojej dyspozycji – zapewnił mnie.

     Elenwen na mój widok uśmiechnęła się dwuznacznie.

     - A więc znów się spotykamy! – odezwała się głosem, w którym pobrzmiewała wesołość. – Jednak tym razem wiem kim i czym naprawdę jesteś.

     I uśmiechnęła się… oczami. Przyznam, że cała złość na nią przeszła mi w jednej chwili. A więc jednak nie była bezduszną maszyną, za jaką ja miałem.

     Elisif sprawiała wrażenie onieśmielonej, ale widziałem, że z nienawiścią zerka w stronę Ulfrica. Nic dziwnego, to był zabójca jej ukochanego męża.

     Miejsce obok mnie zajęła Rikke. Przynajmniej ona stanowiła miłe towarzystwo. Widać, Tulius ufał jej całkowicie, bowiem nawet tu ją ze sobą zabrał. Coś mi mówiło, że była nie tylko adiutantem, ale i najbliższym przyjacielem generała. Była wyraźnie podekscytowana.

     - Cieszę się, że wreszcie mam okazję zobaczyć to miejsce – wyznała mi podnieconym głosem.

     Uśmiechnąłem się do niej. Polubiłem ją od pierwszego spotkania, jeszcze w Samotni. Podobała mi się jej cierpliwość i bezpośredniość, gdy tłumaczyła Tuliusowi zawiłości sytuacji w Skyrim. I wciąż nie miałem pewności, czy to nie czasem ta sama oficer, która swego czasu w Helgen wiodła mnie na szafot. Chwilami wydawało mi się, że to ona, innym razem stwierdzałem, że to absolutnie niemożliwe. Nie miałem śmiałości spytać. W każdym razie, jeśli to ona, to zdążyłem jej to już wybaczyć. 
Wysoki Hrothgar - refektarz, w którym odbyła się rada pokojowa

     Arngeir pierwszy zabrał głos.

     - Skoro wszyscy już są, prosimy o zajęcie miejsc – odezwał się uroczystym tonem. – Mam nadzieję, że wszyscy przybyli tu w duchu…

     - Nie! – przerwał mu nagły okrzyk z mojej prawej strony.

     Wszystkie oczy zwróciły się na Ulfrica, który z nienawiścią spoglądał w stronę Elenwen.

     - Znieważasz nas, przyprowadzając ją na rokowania! – krzyknął w stronę Tuliusa. – Twoją naczelną łowczynię wyznawców Talosa!

     - Nie trzeba było długo czekać – mruknęła Rikke na tyle głośno, żebym to usłyszał.

     Zapadła cisza. Z niepokojem patrzyłem na Tuliusa. Tak niewiele trzeba, by zerwać to, co z takim trudem udało się osiągnąć! Ale zamiast niego odezwała się Elenwen. Spokojnym i rzeczowym tonem, który, nie ukrywam, zaimponował mi.

     - Mam pełne prawo być przy tych negocjacjach – odparła. – Muszę upewnić się, że nie zostanie tu uchwalone nic, co naruszałoby postanowienia Konkordatu Bieli i Złota.

     - Należy do cesarskiej delegacji – odrzekł Tulius, cedząc słowa. – Nie będziesz mi dyktować, kogo mam zabrać ze sobą na naradę.

     Arngeir spojrzał w górę, jakby szukał tam natchnienia.

     - Proszę! – westchnął głośno. – Jeśli będziemy negocjować warunki negocjacji, to niczego nie osiągniemy.

     Zwrócił się w moją stronę.

     - To chyba dobra pora, aby Smocze Dziecię podzieliło się swoją opinią na ten temat.

     A niech go! Doceniałem jego intencje. Chciał zwrócić uwagę pozostałych, że wcale nie są najważniejszymi osobami przy tym stole. To był mądry wybieg, aczkolwiek miał pewien słaby punkt – mnie. Na polityce nie znalem się zupełnie. Na negocjacjach jeszcze gorzej. I to ja miałem decydować!

     Tymczasem Ulfric przybrał pojednawczy ton i odezwał się do mnie.

     - Na brodę Ysmira, ale ci Cesarscy dranie mają tupet, nie? Kto by pomyślał, że przyjdzie mi siedzieć przy jednym stole z tą dziwką z Thalmoru!

     Po czym odwrócił głowę w stronę pozostałych.

     - Albo ona, albo ja!

     I uderzył pięścią w stół.

     Miałem mętlik w głowie. Z jednej strony byłem wściekły na Ulfrica. Jeszcze nie zaczęliśmy rozmawiać, a on już wszczynał kłótnię! Czy ta narada w ogóle miała jakiś sens? Poza tym, ubódł mnie do żywego, używając wyzwisk przy stole obrad. Nawet taki żółtodziób jak ja wiedział, że dyplomacja polega na czymś wręcz przeciwnym. Z drugiej strony, choć nie ująłbym tego tak dobitnie, sam chętnie pozbyłbym się Elenwen. To były dwustronne rozmowy i trzecia strona nie była nam tu do niczego potrzebna. W dodatku miałem podejrzenia, że nie zależy jej na zgodzie.

     Mimo wszystko próbowałem załagodzić sytuację, nie śmiąc podnieść oczy na Elenwen.

     - A co w tym złego? – spytałem niepewnym głosem. – Poza tym, Tulius też tak naprawdę nie chce jej tutaj…

     Urwałem, czując, że palnąłem głupstwo. Zrobiło mi się gorąco.

     - Może i tak – odrzekł Ulfric. – Ale przyprowadzenie jej tutaj, to celowa prowokacja. Tulius musi wiedzieć, że nie damy sobą pomiatać.

     Miałem wielką ochotę dać mu prztyczka w nos. Bardzo chciałem, aby Elenwen została. Nie dlatego, żebym uważał ją za niezbędną, ale po to, by pokazać Ulfricowi, że tutaj nie jest władcą i nikt tu nie będzie się przed nim płaszczył. Ale czułem, że jeśli to zrobię, Ulfric po prostu wstanie i wyjdzie. I tyle będzie z negocjacji. A na to nie mogłem sobie pozwolić. Nikt z nas nie mógł!

     - Masz rację – odezwałem się cicho. – Thalmorczyków nie powinno tu być.

     Zrobiło się cicho.

     - Cieszę się, że się zgadzamy – odezwał się Ulfric przyjaznym tonem.

     A ja nie miałem odwagi spojrzeć w oczy Elenwen. Musiałem jednak to zrobić. Podniosłem oczy i napotkałem jej kpiący wzrok. Oczami przeprosiłem ją za tę decyzję. A ona znów uśmiechnęła się do mnie oczami. Była doświadczoną dyplomatką. Rozumiała sytuację doskonale. I to ona właśnie pokazała w tej chwili swoją wielkość.

     - Dobrze, Ulfricu – odezwała się spokojnie. – Ciesz się swoim błahym zwycięstwem. Thalmor będzie paktować z każdym rządem, który obejmie władzę w Skyrim. Nie mamy zamiaru mieszać się w wojnę domową.

     I przy tych słowach wstała, skłoniła się z wdziękiem wszystkim uczestnikom, w szczególności Arngeirowi i po prostu odeszła. Spokojnie, bez żadnych ekscesów. Zaimponowała mi tym. Nie przypuszczałem, że będę ją podziwiał, ale zaimponowała mi swoim opanowaniem. A Ulfric dostał po nosie, bowiem spodziewał się głośnych protestów i był na nie przygotowany. Spokojna reakcja Elenwen zbiła go z tropu, choć starał się to ukryć. Oto emisariuszka Thalmoru upokorzyła go, pokazując mu jego własną małość!

     Galmar jeszcze próbował odzyskać rezon.

     - Ha! – zaśmiał się sztucznie swym ochrypłym głosem. – Skyrim nigdy nie padnie na kolana przed Thalmorem! W przeciwieństwie do twoich cesarskich ziomków – spojrzał wymownie na Tuliusa.

     Ten nawet nie wzruszył ramionami. Za to w Rikke aż zagotowała się krew.

     - Masz szczęście, że szanuję Siwobrodych, Galmarze! – wybuchła.

     Tulius podniósł dłoń w uspakajającym geście.

     - Legacie – upomniał ją na poły ostro, na poły życzliwie. – Reprezentujemy tutaj Cesarstwo!

     - Wybacz, panie – szepnęła zawstydzona Rikke. – To już się nie powtórzy.

     Tulius jednak wcale nie wyglądał na zagniewanego. Zerknął na nią niby ostro, ale w oczach wcale nie było widać złości.

     - Skoro już to ustaliliśmy, możemy rozpocząć? – spytał Arngeir.

     Ulfric podniósł prawicę.

     - Na początek chciałbym coś powiedzieć – oznajmił.

     - No, to do dzieła – mruknęła Rikke.

     - Jedynym powodem, dla którego zgodziłem się uczestniczyć w naradzie, jest zagrożenie ze strony smoków – zaczął. – Nie ma o czym rozmawiać, jeśli Cesarstwo nie zgodzi się odstąpić od bezprawnych roszczeń wobec wolnego ludu Skyrim.

     - Wiedziałam, że się nie oprze… – Rikke spojrzała na mnie zrezygnowana.

     - Jesteśmy tu – ciągnął Ulfric – aby podpisać zawieszenie broni, które pozwoli Smoczemu Dziecięciu rozprawić się ze smokami. I to tyle. Uważam, że sama zgoda na rozmowę z Cesarstwem to wystarczająco hojny gest.

     - Skończyłeś? – prychnął Tulius. – Przyszedłeś tu perorować, czy możemy przejść do rzeczy?

     Ulfric posłał mu nienawistne spojrzenie.

     - Dobrze, miejmy to już za sobą – odparł, gładząc się po brodzie.

     - Możemy zaczynać? – Arngeir zerknął najpierw na jednego, potem na drugiego, po czym uczynił gest, jakby chciał objąć wszystkich tu obecnych. – Jarlu Ulfricu, generale Tuliusie! Taka rada nie zebrała się nigdy wcześniej. Zjawiliśmy się tutaj na prośbę Smoczego Dziecięcia – skłonił głowę w moją stronę. – Proszę, aby wszyscy uszanowali ducha Wysokiego Hrothgaru i zrobili co w ich mocy, aby w Skyrim zapanował trwały pokój. Kto pragnie rozpocząć negocjacje?

     Nastąpiła wymiana spojrzeń. W końcu Ulfric przesunął się do przodu i chrząknął znacząco.

     - Tak… - pogładził się po brodzie. – Bierzmy się do dzieła…

     Podniósł wzrok i dumnym głosem oznajmił.

     - Chcemy kontroli nad Markartem! To nasza cena za zgodę na zawieszenie broni!

     Przyznam, że uszło ze mnie powietrze. I nie tylko ze mnie. Rikke przewróciła oczami, Tulius parsknął stłumionym śmiechem, nawet Balgruuf pokręcił z niedowierzaniem głową. Natomiast Elisif poczerwieniała z oburzenia.

     - Po to tu jesteś, Ulfricu? – zawołała, nawet nie próbując ukryć wściekłości. – Ośmielasz się pluć w twarz Siwobrodym, wykorzystując tę radę do własnych celów?

     Tulius natomiast nie wyglądał na oburzonego. Przeciwnie, wydawał się rozbawiony.

     - Elisif – złapał ją łagodnie za ramię. – Zajmę się tym.

     - Generale, to niedopuszczalne! – Elisif dyszała z oburzenia. – Nie bierze pan chyba tego żądania na poważnie!? Mieliśmy się tu zebrać, by omówić warunki zawieszenia broni!

     Tulius chwycił jej dłoń i łagodnym gestem zmusił ją, aby na niego spojrzała.

     - Elisif – rzekł, patrząc jej prosto w oczy. – Powiedziałem, że się tym zajmę.

     Mocny głos generała podziałał na Elisif. Umilkła, ale nie uspokoiła się. Widziałem, że ukradkiem wyłamywała sobie palce. Tulius tymczasem zwrócił się do Ulfrica.

     - Ulfricu, nie możesz przecież oczekiwać, że oddamy ci Markart przy stole obrad! Liczysz, że dzięki radzie dostaniesz to, czego nie zdobyłeś w boju, czyż nie?

     Przypomniała mi się mapa, jaką widziałem niedawno na stole Tuliusa. Niebieski wschód i czerwony zachód. Pogranicze, ze stolicą w Markarcie, było najbardziej na zachód wysuniętą dzielnicą Skyrim. Gdyby dostało się w ręce Ulfrica, zyskałby on doskonałą bazę wypadową na wszystkie pozostałe dzielnice, znajdujące się w rękach Cesarstwa, między innymi na centralną Białą Grań. Poza tym, o czym nie wolno było zapominać, Markart był twierdzą nie do zdobycia. No i znajdowała się tam kopalnia srebra, co mogło znacznie podreperować kulejące fundusze Ulfrica.

     Arngeir uznał za stosowne wtrącić się.

     - Z pewnością jarl Ulfric nie oczekuje czegoś za nic – odezwał się, patrząc na niego uważnie, aż ten wyraźnie zmieszał się pod tym spojrzeniem.

     - Tak – odparła z ironią Rikke. – To byłoby do niego zupełnie niepodobne!

     Elisif znów poczerwieniała.

     - Zaraz, generale – odezwała się zdumiona i oburzona. – Chyba nie zamierza pan tak po prostu oddać Markartu w ręce tego… zdrajcy!

     - To tak Cesarstwo odpłaca nam za lojalność? – poparł ją Balgruuf.

     Tulius uderzył dłonią w stół.

     - Dość! – uciął. - Po pierwsze, wyjaśnijmy sobie coś. Ta rada to nie był mój pomysł. Uważam, że to strata czasu. Jesteś Zdrajcą Cesarstwa i zasługujesz na śmierć. Ja przynajmniej będę negocjować w dobrej wierze.

     Po czym, już spokojniejszym głosem, uśmiechając się dwuznacznie, zwrócił się do mnie.

     - Skoro jesteśmy tu na twoją prośbę, chciałbym się dowiedzieć, ile wart jest dla ciebie Markart!

     I tu mnie miał. Nie miałem pojęcia! Nie znałem się ani na polityce, ani na strategii. Dlaczego to ja miałem zdecydować? Podejrzewałem, że generał w coś gra, ale nie mogłem zgadnąć, w co. Za słaby byłem w tę grę…

     Zamknąłem oczy i przywołałem w pamięci mapę Skyrim, z kolorowymi chorągiewkami. Co do tej pory zdobyli Gromowładni? Wichrowy Tron, to oczywiste, ale żądać tej dzielnicy od Ulfrica równało się zerwaniu negocjacji. Zimowa Twierdza i Gwiazda Zaranna leżały nad morzem, podobnie jak cesarska Samotnia. Niewiele by one zmieniły, poza tym, nie były to wielkie miasta. Natomiast na południu…

     - A może Pęknina? – odezwałem się pytającym tonem i powiodłem wzrokiem po obecnych.

     Zauważyłem, że Ulfric zacisnął pięść. Tulius natomiast uniósł brwi w zamyśleniu.

     - Hm… - mruknął cicho. – Rift pomogłaby zapewnić łączność z Cyrodiil… - podniósł wzrok na Ulfrica i dodał głośniej, wyraźnie prowokującym tonem. – I zagroziłaby południowej flance Ulfrica!

     Odniosłem wrażenie, że Ulfric wpadł we własną pułapkę. Nie mógł się teraz wycofać. Pierwszy wysunął żądania i to żądania zuchwałe, będąc pewnym, że Tulius je odrzuci. Tymczasem generał przyjął wyzwanie i oddał cios za cios. Istotnie, Pęknina graniczyła z Cyrodiil, skąd Tulius w każdej chwili mógł spodziewać się posiłków. Co więcej, Ulfric nie miałby jak mu w tym przeszkodzić, bowiem w rękach cesarskich znalazłyby się wszystkie dzielnice, graniczące z Cyrodiil – sercem Cesarstwa.

     Skoro ja to zrozumiałem, to tym bardziej musiał to zrozumieć Ulfric. Z zaciśniętymi pięściami wycedził.

     - Smocze Dziecię przemówiło, Tuliusie. Markart będzie nasz. Teraz zobaczymy, czy poprzesz swoje słowa czynami.

     Tulius posłał mi spojrzenie spod powiek.

     - Zawiodłem się na tobie, Smocze Dziecię – westchnął. – Przyjąłem zaproszenie, gdyż zaufałem twojej reputacji. Wygląda na to, że zamierzasz faworyzować Ulfrica.

     Bolały mnie te słowa. Były niesprawiedliwe. Ja nie chciałem ustalać warunków zawieszenia broni, bo zwyczajnie się na tym nie znałem. Mogli dogadać się między sobą, zamiast kazać mi decydować. Co taki młokos jak ja może wiedzieć o wielkiej polityce? Miałem przecież dopiero osiemnaście lat…

     W tym momencie uzmysłowiłem sobie, że przegapiłem własne urodziny, które minęły trzy miesiące temu. Myśl tak nie na temat, że aż się zaczerwieniłem, ale uparcie tliła mi się w głowie.

     - Teraz widzę, że to wcale nie są negocjacje – odezwał się znów Tulius i zerknął na Ulfrica. – Już ja cię znam, Ulfricu. Jeżeli oddam ci Markart, zaraz postawisz następne żądanie. Nigdy nie pokonasz Cesarstwa i dobrze o tym wiesz. Mimo to jesteś gotów poświęcić tysiące istnień w imię własnej, chorej ambicji. Już niedługo znów położysz głowę na pniu i tym razem żaden smok cię nie ocali.

     Mówił spokojnym i rzeczowym głosem i zauważyłem, że właśnie ten jego spokój najbardziej drażnił Ulfrica.

     - Jak zwykle, słowa Cesarstwa są warte tyle co nic! – oświadczył Ulfric dumnym głosem.

     Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. I całe szczęście, że znalazł się ktoś, kto ją przerwał. Zniecierpliwiony Esbern z trzaskiem rzucił na stół plik papierów i powstał.

     - Przestańcie! – zawołał z wyrzutem. – Czy jesteście tak ślepi na zagrożenie, że nie jesteście w stanie zażegnać swoich błahych sporów? Oto jesteście, kłócąc się… - zamachał rękami – o nic! Podczas gdy los tych ziem wisi na włosku!

     Byłem mu głęboko wdzięczny za ten wybuch. Oto ktoś, kto nie zajmował się bzdurami, tylko cały czas myślał o tym, co najważniejsze.

     Tulius spojrzał na niego z zaciekawieniem, Ulfric z wściekłością. Nie przywykł, by mu wytykać jego błędy.

     - Delphine, on jest z tobą? – spytał jarl zimnym głosem. – Jeśli tak, to lepiej mu powiedz, żeby powściągnął język!

     Przyznam, że zaskoczyły mnie te słowa. Nie miałem pojęcia, że Ulfric wie, kim ona jest. Fakt, mógł się domyślić. Delphine w zbroi Ostrzy wyglądała naprawdę wspaniale. Nie wątpiłem, że o niej słyszał. Tymczasem na nią czar Ulfrica wyraźnie nie działał. Posłała mu pogardliwe spojrzenie.

     - On jest ze mną – odparła tonem kogoś, kto wie, co mówi. – I radzę wam, byście wysłuchali, co ma do powiedzenia, zanim zrobicie coś nieroztropnego.

     Esbern pochyli się i błagalnym tonem, jakby zwracał się do grupki niesfornych dzieciaków, zaczął tłumaczyć.

     - Czy nie widzicie zagrożenia? Nie wiecie, co oznacza powrót smoków? Alduin powrócił! Pożeracz Światów! Nawet teraz żywi się on duszami waszych poległych towarzyszy! Staje się coraz potężniejszy, wraz ze śmiercią każdego żołnierza w tej bezsensownej wojnie. Czy nie potraficie choćby na chwilę odłożyć na bok swoich niesnasek, stojąc w obliczu śmiertelnego zagrożenia?

     - Nic mi nie wiadomo o końcu świata – odparł Tulius ze wzrokiem wbitym w blat stołu. – Ale ta smocza sytuacja wymknęła się spod kontroli. Jeśli zawieszenie broni pomoże Smoczemu Dziecięciu położyć kres tej groźbie, wszyscy na tym zyskamy. Pamiętaj o tym, Ulfricu – podniósł wzrok. - Wracając do zasadniczej sprawy… Dobrze wiesz, że nie możemy oddać Markartu na tych warunkach.

     - Na gnaty Shora! – rozległ się ochrypły głos Galmara. – Kiedy skończą się te żądania?

     Ulfric uciszył go ruchem ręki.

     - Wysłuchajmy więc – odparł, przyjmując dumną pozę.

     Tulius wbił w niego drapieżne spojrzenie.

     - Domagamy się rekompensaty za masakrę w Karthwasten – rzekł powoli, cedząc każde słowo.

     - Zabijasz ludzi, o których rzekomo walczysz – poparła go Rikke. – Prawdziwi synowie Skyrim tak nie postępują.

     - Kłamiesz, cesarski pachołku! – Galmar walnął pięścią w stół, aż podskoczyły stojące na nim kubki. – Moi ludzie nigdy nie splamiliby swego honoru takimi czynami, nawet w odwecie za tę masakrę w…

     Ulfric znów go uciszył.

     - Tuliusie, to nasza ojczyzna – rzekł, siląc się na spokój. – Cała krew przelana w tej wojnie jest na twoich rękach.

     Zagotowało się we mnie. Choćbym nie wiem jak sprzyjał Gromowładnym, nie mógłbym kupić oczywistego kłamstwa. Nie Tulius rozpoczął tę wojnę i wszyscy o tym doskonale wiedzieli.

     Tymczasem generał tylko uśmiechnął się ironicznie.

     - Smocze Dziecię, co ty na to? – spytał.

     A co ja? Wyrocznia? Nawet nie wiedziałem, co to za incydent w Karthwasten. Nigdy tam nie byłem. Jedynie, wędrując do Markartu, widziałem drogowskaz, wskazujący na trakt, biegnący pod górę, nigdy jednak tamtędy nie poszedłem. Przyznaję, że w tym momencie dałem się ponieść emocjom. Byłem zły na Ulfrica, że tak bezczelnie próbował wszystkich oszukać.

     - Ulfric powinien zadośćuczynić za Karthwasten – uciąłem krótko.

     Ulfric nic nie powiedział. Czyli coś musiało być na rzeczy. Natomiast Tulius aż klasnął w dłonie.

     - Dobrze powiedziane – odezwał się. – Chociaż raz zapłacisz za swe zbrodnie. Sądzę, że to najuczciwszy układ, na jaki możemy liczyć.

     Zapadła cisza. Arngeir powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych.

     - Wygląda na to, że doszliśmy do porozumienia – odezwał się z uśmiechem.

     Jakąż poczułem ulgę!

     Nastąpiło teraz uzgadnianie szczegółów i spisywanie postanowień. To mnie nie dotyczyło. Wstałem ze swojego miejsca i udałem się w kąt, gdzie stały dzbany z wodą i winem. Nalałem sobie odrobinę wina i rozcieńczyłem wodą. Wypiłem całość duszkiem.

     - Udało się – szepnęła Lydia.

     Przez cały czas stała za mną, pomimo iż obok było mnie było jedno wolne miejsce. Uznała, że nie jest uczestnikiem negocjacji i nie należy jej się miejsce przy stole, ale nie opuściła ani jednego słowa, jakie padło na naradzie.

     - Nie mów hop – odparłem. – Jeszcze nic się zakończyło.

     Delphine również zbliżyła się do nas.

     - Nie masz pojęcia, jak jestem wam wdzięczny, że przyszliście – uśmiechnąłem się do niej. – Bez was by się nie udało.

     Wzruszyła ramionami, sięgając po kubek.

     - Musieliśmy – odparła. – Są takie chwile, kiedy trzeba zapomnieć o tym, co dzieli, by ratować świat – upiła łyk. – Ale nic się nie zmieniło. Nadal domagamy się śmierci Paarthurnaxa. Po prostu, rozumiemy, że nie jest to teraz najpilniejsza sprawa.

     Uśmiechnęła się i po przyjacielsku zapukała w moją zbroję.

     - Ja też się cieszę, że was widzę – zapewniła. – Ja też żałuję, że musimy się rozstać. Ale nic na to nie poradzę. Cieszmy się dzisiejszym dniem, bo to chyba nasz ostatni wspólny występ.

     - Nic nie da się na to poradzić? – spytała Lydia smutnym głosem.

     Delphine westchnęła i pokręciła głową.

     - Mam nadzieję, że jeszcze przejrzysz na oczy – odrzekła. – Czy nie przyszło ci do głowy, że Paarthurnax pomaga ci tylko dlatego, żeby pozbyć się Alduina i zająć jego miejsce?

     Aż mnie zatchnęło! Więc też na to wpadła. Musiałem przyznać, że ta myśl od dawna kiełkowała mi w głowie i nie dawała mi spokoju. Uznałem jednak, że dopóki Paarthurnax niczym nie dał mi powodów do podejrzeń, nie powinienem brać tego pod uwagę.

     - Jeśli to zrobi, zginie – zapewniłem ją. – Ale na razie nic na to nie wskazuje.

     - Jesteś naiwny – wydęła wargę. – Mówię ci, zabij go, póki jest okazja.

     Pokręciłem głową.

     - Mam lepszy pomysł – odparłem.

     - Zamieniam się w słuch – mruknęła.

     - Jesteś Ostrzem. Zabójcą smoków. Jeśli uważasz, że powinien zginąć, to sama go zabij!

     Spojrzała na mnie zdziwiona.

     - Przecież wiesz równie dobrze jak ja, że tylko ktoś władający Głosem może się do niego dostać!

     Uniosłem brwi i udałem zdziwienie.

     - Taaaaak? – spytałem z drwiną. – Jaka szkoda!

     Roześmiała się cicho.

     - No cóż, chyba z tobą nie wygram. Ale pamiętaj, dopóki Paarthurnax żyje, nie mamy o czym rozmawiać.

     Tymczasem szczegóły zostały zadziwiająco szybko uzgodnione, a dokument porozumienia spisany przez Arngeira na karcie ozdobnego papieru. Ponownie zajęliśmy swoje miejsca. Arngeir powstał, wziął dokument do ręki i przemówił.

     - Jarlu Ulfricu! Generale Tuliusie! Tak się przedstawiają omawiane warunki. Markart zostanie przekazany siłom Ulfrica. Jarl Igmund ustąpi z tronu, a jarlem Markartu zostanie Thongvar Srebrno-Krwisty. Gromowładni wycofają się z Rift, umożliwiając cesarskim wojskom nieograniczony dostęp do terytorium. Jarl Laila Prawodawca ustąpi z tronu, a jarlem Pękniny zostanie Maven Czarna Róża. Gromowładni stosownie wynagrodzą masakrę w Karthwasten. Czy obie strony się zgadzają?

     - Synowie Skyrim dotrzymają swojej strony umowy – zapewnił Ulfric. – O ile Cesarstwo dotrzyma swojej.

     Podobały mi się te słowa. Niestety, Ulfric natychmiast zepsuł cały efekt, znów wywołując zgorszenie. Oto bowiem z ironicznym uśmiechem zwrócił się do Elisif.

     - A ty, Elisif? Podobają ci się te warunki? Mów śmiało! General Tulius tylko czeka na twoje rozkazy!

     Może i miał rację, pokazując jej, jak niewiele znaczy w tej grze, ale sposób jaki wybrał sprawił, że poczułem do niego obrzydzenie. Nie dość, że zabił jej męża, to jeszcze musiał poniżyć ją przy wszystkich.

     - Nie mam nic do powiedzenia temu mordercy! – odrzekła Elisif, nad podziw dobrze nad sobą panując, po czym skłoniła się lekko Tuliusowi. – Generale, wiele razy dowiódł pan, że los Skyrim leży panu na sercu. Wiem, że pańskie działania mają na celu ochronę naszych interesów.

     Zaskoczony generał skłonił głowę. Krótko, po wojskowemu.

     - Dziękuję ci, Elisif – odrzekł głośno. – Doceniam twą lojalność.

     Po tych słowach zwrócił się do Arngeira.

     - Owszem, Cesarstwo może przystać na takie warunki. Na zawieszenie broni do czasu spacyfikowania smoków.

     Po czym jego wzrok stwardniał i skierował się na Ulfrica.

     - Ulfricu – odezwał się zimnym tonem. – Po tym przyjdzie czas zapłaty. Możesz na to liczyć.

     Ulfric nie zareagował.

     - Chodź, Galmarze – zwrócił się do swego wiernego towarzysza. – Mamy dużo do zrobienia.

     Podziękował Arngeirowi za gościnę, choć ten prosił jeszcze wszystkich na skromny poczęstunek. Razem z Galmarem dumnie opuścili Wysoki Hrothgar.

     Tymczasem Arngeir poprosił wszystkich pozostałych do stołu.

     - Dzięki uprzejmości jarla Balgruufa – uśmiechnął się. – Który sowicie nas zaopatrzył na czas tej narady. Możemy więc spożyć coś więcej niż suchary i wędzoną rybę.

     Balgruuf uśmiechnął się skromnie, a ja poczułem, że coraz bardziej podziwiam tego człowieka. Pomyślał o wszystkim. Prawdziwy jarl, troszczący się o wszystko i wszystkich. Musiałem uścisnąć mu dłoń.

     - Smocza Przystań jest do twojej dyspozycji – orzekł, odwzajemniając uścisk.

     A ja w tej chwili dałbym się za niego posiekać!

4 komentarze:

  1. Co za dziwna narada - nie buczeli, nie wyzywali się, i, o zgrozo! nie obradowali w nocy. Nie wiem czy to dobrze sprawie wróży;)
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie odbyło się w Najjaśniejszej, tylko w Skyrim...

      Usuń
  2. Dobrze, że się w miarę dogadali, a przynajmniej na to wygląda. Zobaczymy co będzie dalej...

    OdpowiedzUsuń