piątek, 19 stycznia 2024

Rozdział XVII – Wędrówki nocą

     Źle spałem. Nie przestawiłem się jeszcze na nocny tryb życia i budziłem się co chwila. Kilka razy coś mi się przyśniło, jednak żadnego z tych snów nie zapamiętałem.

     Zwlokłem się z posłania i wyszedłem na zewnątrz, gdy słońce, lekko zaczerwienione, dotykało już szczytów pobliskiego pasma gór. Uśmiechnąłem się do niego z pewną tęsknotą, żałując, że tak rzadko będę je teraz oglądał. A potem zacząłem przyrządzać skromny posiłek. Rozpaliłem ogień i napełniłem wodą podróżny garnuszek, wsypując do niego kilka garści palonego zboża, zmielonego z cykorią. Nadziałem też na patyk kilka niewielkich kawałków mięsa. Przy tej czynności zastała mnie Serana, która również wyszła z groty. Z obawą zerknęła na słońce i przysłoniła oczy ręką, jakby ją to zabolało. Natychmiast cofnęła się do cienia, rzucanego przez ścianę jaskini.

     - Dobrze spałaś? – spytałem, w zasadzie tylko po to, by przerwać milczenie.

     - Owszem – odparła cichym głosem. – Robisz śniadanie?

     - Śniadanie, albo kolację – wzruszyłem ramionami. – Ze względu na porę, sam nie wiem, jak to nazwać. Obie nazwy pasują.

     Uśmiechnęła się lekko.

     - Szkoda, że nie możemy biesiadować razem – odezwała się cicho. – Mam nadzieję, że w drodze będzie okazja, żebym i ja się posiliła. Mogę nie jeść bardzo długo, ale w końcu będę musiała.

     Na te słowa poczułem mrowienie na karku. Przeszył mnie dreszcz. Zauważyła to i od razu na jej twarzy pojawił się grymas.

     - Nie ciebie miałam na myśli – prychnęła. – Przecież sam zabijasz, gdy napotkasz zbója, więc dlaczego mnie za to potępiasz?

     Wziąłem głęboki oddech.

     - Nie potępiam cię – szepnąłem. – Po prostu, chwilami zapominam, kim jesteś. Gdy mi o tym przypominasz, robi mi się nieswojo.

     Milczała przez chwilę, po czym lekko skinęła głową.

     - Jestem w stanie to zrozumieć – odrzekła. – Ale ja się nie zmienię, więc lepiej przywyknij.

     Zacisnąłem zęby. Łatwo powiedzieć, przywyknij! Do tego, żeby wciąż oglądać się na nią przez ramię? Chciałem jej zaufać, ale nie umiałem. Za mało o niej wiedziałem. Nie miałem pojęcia, czy kieruje się w swym postępowaniu jakimiś zasadami, a jeśli tak, to jakimi? Na pewno innymi niż ja, ale na ile innymi?

     Przez dłuższą chwilę oboje milczeliśmy. Odezwała się dopiero, gdy w garnuszku zabulgotało, a ciemny kożuch zaczął unosić się ku górze. Wprawnym ruchem zdjąłem garnek z paleniska i niepewnie spojrzałem w jej stronę.

     - Jeśli to nie kłopot, to tak, chciałabym tego spróbować – odezwała się. – Bo o to chciałeś zapytać, prawda? Ma ciekawy zapach.

     - Prawda – mruknąłem. – Nie mam drugiego kubka. Ale jakoś sobie poradzimy.

     Zawsze nosiłem w kieszeni mały kawałek płótna, przez który odcedzałem sobie ten napój. Użyłem go, aby napełnić drewniany kubek, po czym resztę odcedziłem do niedużej miseczki, którą też zawsze nosiłem przy sobie. Podałem jej kubek, a sam, po opłukaniu garnuszka, wlałem doń zawartość miski. Z lubością łyknąłem gorącego napoju i spojrzałem na Seranę. Niepewnie podniosła kubek do ust i ostrożnie spróbowała.

     - Gorzkie – skrzywiła się. – Przyjemnie pachnie, ale strasznie gorzkie.

     - Za to świetnie rozgrzewa – odparłem, pociągając ostrożnie łyk parującego napoju.

     - Cóż, na mnie nie ma takiego wpływu – uśmiechnęła się przepraszająco. – Ale podoba mi się jego zapach.

     Milczałem przez chwilę, zanim odważyłem się zapytać.

     - A czy ty… Czy w ogóle pijasz cokolwiek, poza krwią? Czy przyjmujesz jakieś normalne pożywienie?

     Spojrzała na mnie swoimi świecącymi oczami. Zauważyłem, że poczuła się dotknięta moim pytaniem, choć na razie nic nie odpowiedziała

     - Ech, nie tak miało to zabrzmieć – westchnąłem. – Nie chciałem ci dopiec, tylko… Ja po prostu nie wiem, jak się przy tobie zachować. Czy mam przygotowywać dwa posiłki, również dla ciebie? Pytam, bo nie wiem.

     Odwróciła głowę i spojrzała w dal.

     - Czasem czegoś popróbuję – odrzekła. – Ale nie z głodu. Nie muszę jeść, ani pić. Ale czasem, jakiś kąsek, dla czystej przyjemności. Mój smak jest jednak inny niż twój. To co ty uznałbyś za przysmak, mnie może wręcz brzydzić. I odwrotnie… W każdym razie, nie przejmuj się mną, sama sobie poradzę. Nie potrzebuję twojej żywności.

     Po tych słowach skinęła mi głową i schowała się na powrót w grocie. Nie wiedziałem, po co, ale dzięki temu mogłem posilić się, nie czując się skrępowany jej obecnością. Może zresztą o to właśnie jej chodziło? Czułbym się dziwnie, gdybym jadł sam, a ona patrzyła mi ręce.

     Słońce schowało się za góry, gdy skończyłem, zadeptałem ogień i chwyciłem swój rynsztunek. Natychmiast wysunęła się z groty, jakby na to czekała.

     - Idziemy? – spytała.

     Skinąłem głową.

     - Dziś do Wichrowego Tronu – odparłem i dodałem spoglądając na nią. – Dalej chyba nie zdołamy dojść. Tam, w gospodzie, będziemy musieli przeczekać dzień. Niestety, tym razem nie zdołamy uniknąć ludzi. Mam nadzieję, że nikt nie odkryje, kim jesteś.

     Westchnęła cicho.

     - Postaram się zachowywać zwyczajnie – zapewniła. – Jeśli będzie trzeba, dla zachowania pozorów nawet zjem i wypiję co nieco. Mam nadzieję, że da się tam znaleźć kąt na tyle ciemny, żeby światło słońca mi nie zaszkodziło.

     Ruszyliśmy w drogę. Zeszliśmy do głównego traktu i skręciliśmy w prawo, w kierunku Mzulft, Gajkyne i Wichrowego Tronu. Niewiele rozmawialiśmy, bowiem w nocy trzeba głównie nasłuchiwać. Tu, w tych lasach, można było spodziewać się wielu drapieżników. Żyły tu wilki, niedźwiedzie, trolle, czy śnieżne pająki. I oczywiście, zaatakował nas niedźwiedź, których w tym rejonie było sporo. Nie zdołał nam jednak zrobić krzywdy, bo dostał najpierw błyskawicą od Serany, a potem strzałę w samo serce ode mnie.

     - Szkoda, że był tak blisko – mruknęła Serana. – Gdyby nie umarł od razu, mogłabym wysączyć trochę życia chociaż od niego.

     - To możesz się żywić zwierzętami? – spytałem zdziwiony.

     Potrząsnęła głową.

     - To tylko trochę oszukałoby głód, ale nie dałoby mi siły – odparła. – Żeby się posilić, muszę wysączyć krew, albo energię witalną, z rozumnego stworzenia.

     - A możesz napić się jego krwi?

     Znów zaprzeczyła.

     - Tylko dopóki był żywy – odparła. – W martwej krwi nie ma życiowej energii. A i żywa krew nie posiliłaby mnie na długo. Jest jak woda, którą pijesz, by napełnić żołądek i oszukać głód. Niestety – rozłożyła ręce – muszę się rozejrzeć za inną zdobyczą.

     Skinąłem głową, choć zrobiło mi się nieswojo. Ruszyliśmy dalej, zostawiając truchło na ziemi. Nie było czasu, by odzierać go ze skóry. Rozlegające się tu i ówdzie głosy wilków upewniły mnie, że świeża niedźwiedzia tusza się nie zmarnuje.

Trakt do Wichrowego Tronu tuż przed świtem

     Tą inną zdobyczą niespodziewanie stał się zabójca z Mrocznego Bractwa. Zaatakował nas nagle, wyprysnąwszy zza grubego pnia. Zamierzył się na mnie sztyletem, ale na czas odbiłem cios tarczą, a napastnik wylądował na ziemi. Podniósł się w miarę szybko, ale jego ruchy i tak zdawały się być spowolnione. Wiedziałem dlaczego. Dostrzegłem ciemnoczerwoną chmurkę magii wysączania życia, jaka pojawiła się między nim, a Seraną. Dobyłem miecza, ale na razie postanowiłem go nie używać, ograniczając się do obrony i utrzymania dystansu między nim a Seraną. Zamachnął się jeszcze kilka razy, za każdym razem trafiając mnie w tarczę. I za każdym razem pchnięcie było słabsze. Po chwili ledwo stał na nogach, by po następnej bezwładnie osunąć się na kamienisty trakt. Czerwona poświata znikła.

     - Nie żyje – skwitowała Serana. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

     - Nie mam – uśmiechnąłem się. – Nawet jestem wdzięczny za pomoc. Czujesz się teraz lepiej?

     Odwzajemniła uśmiech i skinęła głową. Ruszyliśmy dalej.

     Po drodze musieliśmy stoczyć jeszcze jedną potyczkę, tym razem… z wampirami. Troje wampirów zaatakowało nas znienacka, gdy mijaliśmy gorące źródła. Od razu chwyciłem za miecz. Przedświt spisał się doskonale, wywołując eksplozję już przy pierwszym cięciu. Przy pomocy Serany poradziłem sobie z nimi bardzo szybko. Tak właśnie, przy pomocy Serany! Dzielnie sekundowała mi w walce, ani na chwilę nie przestając razić błyskawicami, a ostatniego wampira sama zakłuła krótkim mieczem, jaki nosiła u boku. Przez chwilę nawet pomyślałem, że nie powinienem używać Przedświtu, żeby jej nie skrzywdzić, ale okazało się, że eksplozja jej nie zaszkodziła. Nie wiedziałem, dlaczego, ale uznałem, że i tak nie rozwiążę tej zagadki sam.

     Wytarłem miecz o szatę jednego z wampirów i podniosłem na nią oczy.

     - Nie czujesz żalu, zabijając własnych ziomków? – spytałem.

     Potrząsnęła głową.

     - To nie są moi ziomkowie – odparła. – Wampiry nie są jedną wspólną rodziną, jak sądzicie. Walczymy też między sobą. Żadne z nich nie było wampirem klanu Volkihar. A ty lepiej wypij odpowiednią miksturę, jeśli ją  posiadasz. To poślednie wampiry, a takie potrafią zarazić.

     - A gdyby były to wampiry z Volkihar? – spytałem przekornie, sięgając po ciemnoróżową fiolkę z lekarstwem.

     - Nie wiem – przyznała. – Ale chyba postąpiłabym tak samo. W końcu, to one nas napadły. Bronić się wolno przecież każdemu, prawda?

     - Sądzisz, że ciebie samą także by zaatakowali? – uniosłem brwi. – Pomimo tego, kim jesteś?

     - Właśnie dlatego, kim jestem – skinęła głową. – Nie zabiliby mnie wprawdzie, ale pojmali i siłą doprowadzili do zamku. Mój ojciec potrzebuje mnie żywą. Przynajmniej na razie. Pragnie złożyć mnie w ofierze w jakimś strasznym rytuale. Jak widzisz, ja też mam powody, żeby się przed nimi bronić.

Przyznam, że ten argument brzmiał przekonująco. O ile był szczery… Z tyłu głowy wciąż bowiem kołatała mi myśl, że lord Harkon również mógł wysłać ją z misją, aby znalazła kogoś, kto może odczytać Pradawny Zwój. I być może Serana kroczy teraz u mojego boku wcale nie po to, by znaleźć sposób na pokonanie go, ale przeciwnie – aby mu pomóc. O samym proroctwie i rzekomym rytuale wiedziałem tylko tyle, ile mi powiedziała.

     Tymczasem Serana, podobnie jak ja przed chwilą, wytarła swoje ostrze o szatę jednego z wampirów. Rzuciłem okiem na jej miecz. Miał krótką klingę, przystosowaną do zadawania pchnięć. Doskonała broń do walki w ciasnych pomieszczeniach. Robota niewątpliwie elfia, na co wskazywały charakterystyczne dla altmerskiej kultury, aczkolwiek bardzo oszczędnie rozmieszczone na rękojeści ornamenty. Widać, wykuto go dawno temu, jeszcze zanim powstał dzisiejszy, pełen przepychu thalmorski styl.

     Po drodze, jeszcze przed granicą śniegów, zrobiliśmy ostatni, krótki postój, na szybki posiłek. Nic więcej nie zakłóciło już naszej wędrówki. Niebo na wschodzie zaczynało już jaśnieć, więc nie marudziłem zbytnio. Co do Serany, stwierdziła, że czuje się syta i nie potrzebuje niczego. Siadła na kamieniu w pobliżu i przymknęła powieki, jakby drzemała i cierpliwie poczekała, aż schrupię swoje suchary i przeżuję kawał szynki. Czas podróży przypadkiem wyliczyliśmy wręcz idealnie, aby przez bramę Wichrowego Tronu przejść już za dnia. W dzień nie trzeba było z niczego tłumaczyć się strażnikowi, ani nie sprawdzał on tak dokładnie nowo przybyłych. Poza tym, co też nie było bez znaczenia, błyszczące oczy Serany nie były tak bardzo widoczne. Jedynie bladość jej twarzy mogła wzbudzić podejrzenia, ale miałem nadzieję, że wcześnie rano strażnicy nie będą aż tak czujni.

     Ponieważ w tym samym kierunku z okolicznych farm zdążało kilkoro rolników, dołączyliśmy do tej niewielkiej karawany. Moje thalmorskie blachy przykuły wprawdzie uwagę, ale ponieważ moja sława dotarła również tutaj, strażnicy szybko przestali się nimi interesować. Cieszyłem się nawet z tego powodu, bowiem uwaga strażników skupiała się na mnie, a nie na mojej towarzyszce. Bez problemu przekroczyliśmy bramę i znaleźliśmy się w gospodzie, gdzie wynajęliśmy sobie dwa małe pokoiki. Właścicielka gospody znała mnie i wiedziałem, że przed plotkami nie ucieknę. Sam więc bąknąłem kilka słów o eskortowaniu cyrodiilijskiej mistrzyni z Tajemnego Uniwersytetu do akademii w Zimowej Twierdzy.

Wichrowy Tron. Gospoda "Pod Knotem"

     Przyszło mi też do głowy, że pomysł Lydii, aby zakupić tutaj posiadłość po Rzeźniku, wcale nie był taki głupi. Mielibyśmy się gdzie skryć tego dnia, nie będąc narażeni na ludzką ciekawość. Muszę to kiedyś dokładnie przemyśleć.

     Przespałem prawie cały dzień. Wieczorem kupiłem tylko parę drobiazgów, między innymi prowiant na drogę i kilka fiolek mikstury, leczącej choroby. Serana również nie marudziła i gdy tylko zastukałem w drzwi jej pokoju, ukazała mi się od razu w pełnym rynsztunku. Opuściliśmy miasto w czerwonych promieniach zachodzącego słońca.

     Wędrowaliśmy całą noc. Pogoda zaczęła się psuć. Chmury zasnuły gwieździste dotąd niebo i zaczął prószyć śnieg. I tym razem zaatakowały nas wampiry i ponownie zostały przeze mnie szybko pokonane, przy ogromnej pomocy Serany, co muszę uczciwie przyznać. Droga do Zimowej Twierdzy była jednak na tyle daleka, że nie starczyło nam nocy i ranek zastał nas kawałek drogi za Fortem Kastav, gdy maszerowaliśmy już traktem do Zimowej Twierdzy. Dobrze się złożyło, że naszły grube i ciężkie chmury, tak że pomimo dnia, wciąż panowała szarzyzna. W pogodny ranek, ten biegnący wschodnim zboczem góry trakt, bywał bardzo jasno oświetlony, a słońce, odbijające się od wszechobecnego tutaj śniegu, potrafiło oślepić nawet Norda, nie wspominając nawet o Seranie. Przed południem, mocno utrudzeni, dotarliśmy w końcu do Zimowej Twierdzy i majaczących za miastem murów akademii.

Fort Kastav

     Powitałem ten widok z prawdziwą radością. Przeprowadziłem moją towarzyszkę po wyszczerbionym moście i wkrótce promiennym uśmiechem zostaliśmy powitani przez Faraldę.

     - Tęsknisz jednak do murów Akademii – pokiwała żartobliwie głową.

     - Bardziej do jej mieszkańców – roześmiałem się, ściskając jej dłoń. – Choć po prawdzie, to przybywam z pewną bardzo tajną misją.

     - Któż ci ją zlecił? – uśmiechnęła się i spojrzała nieco zaskoczona na Seranę. – I kogóż nam tu przyprowadzasz? No, chyba że jest aż tak tajna…

     Serana skłoniła lekko głowę i uprzejmym tonem wymieniła swoje imię.

     - To właśnie część mojej misji – wyjaśniłem. – Jak zauważyłaś, moja towarzyszka jest wampirem, ale zapewniam cię, że nikt z obecnych tutaj nie musi się jej obawiać. A misję nałożyli na mnie Obrońcy Świtu.

     Faralda pokręciła głową, ale wciąż się uśmiechała.

     - Wiem, kim są Obrońcy Świtu i spodziewałabym się raczej, że będą zwalczać wampiry, zamiast się nimi opiekować – spojrzała ciepło na Seranę. – Ale domyślam się, że jesteś szczególnym rodzajem wampira, a skoro arcymag za ciebie ręczy, to pozostaje mi tylko ciepło cię powitać w murach naszej uczelni.

     Kamień spadł mi z serca. Tak naprawdę nie wiedziałem, jak magowie zareagują na obecność Serany, choć po cichu liczyłem na ich zrozumienie. Tymczasem większość z nich taktownie nie zadawała żadnych pytań. Gdy ruszyłem w głąb budynku, chcąc przywitać się ze wszystkimi, nikt nawet nie okazywał zdziwienia na widok wampirzycy. To wszystko, bez wyjątku, były otwarte umysły, nie kierujące się żadnymi uprzedzeniami. W zasadzie tylko Erenthir, swoim pogodnym zwyczajem, rzucił żartobliwe pytanie, czy powinien się jej bać, na co ona odpowiedziała uprzejmym uśmiechem i potrząśnięciem głowy.

     Spytałem, oczywiście, o Kapłana Ćmy. Kilkoro z magów potwierdziło, że niedawno złożył wizytę w Akademii, ale już ją opuścił.

     - Interesowały go jakieś dokumenty – poinformował mnie Tolfdir. – Skierowaliśmy go więc do Arcaneum. Urag na pewno powie ci coś więcej. Spędzili razem trochę czasu.

     Ale Urag akurat zrobił sobie przerwę w urzędowaniu i nie było go w Arcaneum. Byłem zmęczony i nie chciało mi się go szukać. Biblioteka znajdowała się na pierwszym, a komnata arcymaga na drugim piętrze, więc miałem jeszcze tylko tyle siły, żeby wspiąć się po schodach na górę. Zanim jednak to zrobiłem, poprosiłem obecną w Arcaneum Niryę, aby zaprowadziła Seranę do jakiejś wygodnej kwatery.

     Nirya zrobiła zakłopotaną minę.

     - Czy… czy zwykłe łóżko ci wystarczy? – spytała. – Czy też potrzebujesz czegoś szczególnego?

     - Szczególnego? – Serana podniosła na nią swe świecące oczy. – Nie rozumiem.

     - No, wiesz – Nirya uczyniła przepraszający gest dłonią. – Nie znam waszych obyczajów, tyle tylko co z podań. A podania mówią, że wampiry sypiają w trumnach… Nie wiem, czy to bajka, czy rzeczywistość. Wybacz, nie chcę ci w żaden sposób dopiec, po prostu nie wiem…

     Moja towarzyszka westchnęła lekko i pokiwała głową ze zrozumieniem.

     - To prawda, sypiają w trumnach – przyznała. – Z kilku powodów. Głównie dlatego, że jest w nich doskonale ciemno. Ale tak, zwykłe łóżko mi wystarczy, o ile nie dociera tam zbyt dużo światła słonecznego.

     - Ulokuję cię w Komnacie Spokoju – Nirya wskazała jej dłonią kierunek, zapraszającym gestem. – Tędy. Kilka komnat jest tam całkiem mrocznych, zupełnie bez okien. Mam nadzieję, że to wystarczy. Bo w innym przypadku mogę ci zaproponować jedynie podziemia Midden – wskazała palcem w dół – a to niezbyt przyjemne miejsce.

Faralda w jednym z pomieszczeń w Komnacie Spokoju

     Serana skinęła mi głową i udała się za Niryą. Ja zaś wdrapałem się na drugie piętro i ledwo zdjąłem z siebie skorupy, rzuciłem się na łóżko, by natychmiast zasnąć.

     Obudziłem się późno i z niepokojem zerknąłem w okno. Było już niemal ciemno, jedynie na zachodzie niebo odznaczało się szarością. Przestraszony, że Urag skończył już na dziś urzędowanie, zerwałem się z łóżka.

     Moje obawy jednak były płonne. Stary Orsimer siedział w swoim ulubionym fotelu przy biurku, zatopiony w lekturze jakiejś księgi. Gdy mnie ujrzał, przez jego usta przebiegł cień uśmiechu.

     - Kogo widzę!? – odezwał się swoim niskim głosem. – Przypomniałeś sobie o akademii?

     Uścisnęliśmy sobie ręce.

     - Jakiej to księgi teraz poszukujesz? – zapytał.

     - Nie szukam księgi – potrząsnąłem głową. – Tylko Kapłana Ćmy. Podobno był tu kilka dni temu i rozmawiał z tobą.

     Urag spojrzał na mnie wzrokiem, na poły rozbawionym, na poły gniewnym.

     - Kapłan Ćmy? – powtórzył. – Na Otchłań, po co ci Kapłan Ćmy?

     Roześmiałem się, zdając sobie doskonale sprawę, że on tylko przekomarza się ze mną, na swój chropawy, orkowy sposób. A był to z jego strony najwyższy możliwy sposób okazywania sympatii. Odetchnąłem pełną piersią, zdając sobie nagle sprawę, że znajduję się pośród samych przyjaciół. Byliśmy jedną, dużą, choć bardzo różnorodną rodziną.

     - Swoje sprawy zachowam dla siebie – odburknąłem żartobliwie. – Powiedz mi to, co chcę wiedzieć.

     W rozmowie z kimś innym mogło to być uznane za nieuprzejme, ale Orsimerowie bardzo cenili sobie bezpośredniość. Tak też odebrał to stary bibliotekarz. Znów się uśmiechnął.

     - Dobrze już, dobrze, nie gorączkuj się tak!

     Po czym nieznacznie zmrużył jedno oko.

     - Oczywistym ruchem byłaby wizyta w Cesarskim Mieście – odparł, siląc się na niedbały ton. – Kapłani Ćmy mają przecież siedzibę w biało-złotej wieży.

     Pochyliłem się nad nim, marszcząc brwi w niemej groźbie. Udał, że się przestraszył.

     - Czasami podróżują w poszukiwaniu Prastarych Zwojów – dodał szybko. – Na twoje szczęście jeden z Kapłanów Ćmy przemierza obecnie Skyrim właśnie w tym celu.

     - To już wiem – jęknąłem żałosnym tonem.

     Roześmiał się rubasznie i chyba uznał, że dość żartów, bo zmienił ton na całkiem rzeczowy.

     - Zatrzymał się, by przestudiować jakieś księgi w bibliotece – odezwał się tym razem bez żadnej ironii. – Nawet nie wiem jakie, bo dałem mu pełną swobodę i sam sobie szperał po półkach. A potem wyruszył do Smoczymostu. Tak przynajmniej twierdził. Ale po co, to już nie powiedział, a ja jestem zbyt taktowny, by o to pytać. Jeśli się pospieszysz, może go tam znajdziesz.

     - Kiedy ruszył?

     Urag podrapał się po brodzie.

     - Trzy… Tak, trzy dni temu, o świcie. Ale jechał furmanką i było z nim kilku cesarskich żołnierzy. Nie wiem, dwóch, albo trzech.

     Podziękowałem bibliotekarzowi i zamyślony wróciłem do komnaty arcymaga. Niby kapłan jechał furmanką, ale tutaj wśród legionistów panował zwyczaj, że przynajmniej jeden żołnierz z eskorty szedł pieszo przed powozem i zwracał uwagę na wszelkie niebezpieczeństwa, jakich w Skyrim nie brakowało. Zatem, wcale nie poruszał się tak szybko, jak można było zakładać. Furmanek używano tu nie do końca po to, by przyspieszyć podróż, ale raczej by się w niej zbytnio nie zmęczyć, oraz oczywiście, jeśli trzeba było przewieźć coś ciężkiego. Problem w tym, że Smoczymost leżał dość daleko, a to znaczyło, że można było dostać się tam kilkoma różnymi drogami i nie miałem pojęcia, którą wybrał kapłan i jego eskorta. Próbowałem wczuć się w jego sytuację. Co ja bym zrobił na jego miejscu? No cóż, zawróciłbym do fortu Kastav i ruszył dalej szlakiem na zachód, najpierw do Gwiazdy Zarannej. Po drodze stała spora gospoda „Przy Nocnej Bramie”, w której mogli wygodnie przenocować. Dalej był fort Dunstad, placówka wprawdzie wojskowa, ale na jej terenie leżał wyszynk, udostępniony dla podróżnych. Skoro miał wojskową eskortę, tym bardziej nie powinien mieć z tym problemów. Dokąd potem? Chyba do samej Gwiazdy Zarannej. A dalej czekała długa podróż aż do Morthalu. Trzeba było dobrze wyciągać nogi, aby zdążyć tam w jeden dzień, a po drodze nie było żadnych cywilizowanych miejsc na nocleg. Później, z Morthalu do Smoczymostu, nie było już daleko, wystarczyło pół dnia pieszo i to niezbyt szybkim tempem.

     Z moich obliczeń wynikało, że kapłan powinien znajdować się teraz gdzieś w okolicach Gwiazdy Zarannej. Jeśli, oczywiście, powędrował tą właśnie trasą. Czy mogłem ją sobie skrócić? Oczywiście, ponieważ była to okrężna droga. Idąc pieszo, nie musiałem wybierać przejezdnych traktów, o łagodnym nachyleniu. Mógłbym iść skalistym wybrzeżem, albo przez Alftand i w ciągu zaledwie jednej nocy dotrzeć do Gwiazdy Zarannej…

     Tak, czy inaczej, trzeba się zbierać do wyjścia. Włożyłem zbroję, sięgnąłem po swój ekwipunek i zszedłem na dół. Gdy wyszedłem na dziedziniec, zerknąłem w niebo. Było pogodne, a wiatr ustał zupełnie. Wyszedłem na most i zerknąłem w stronę gór na zachodzie. Chyba nie dopadnie nas żadne załamanie pogody? Tam, wysoko w górach, było to niebezpieczne. Postanowiłem jednak zaryzykować. Czas udać się po moją towarzyszkę.

     Komnata Spokoju to w zasadzie nie była komnata, tylko spora, piętrowa rotunda, w której znajdowało się tak naprawdę wiele komnat. Była to mieszkalna część Akademii. Musiałem zajrzeć do kilku, zanim znalazłem tę właściwą, oświetloną tylko małym płomykiem kaganka. Serana jeszcze spała, więc lekko potrząsnąłem jej ramieniem. Otworzyła swe błyszczące oczy.

     - Już wieczór – skinąłem jej głową. – Jeśli wypoczęłaś, proponuję ruszać w drogę. Czeka nas przeprawa przez góry.

     Mrugnęła powiekami, na znak, że zrozumiała, po czym ziewnęła lekko, przysłaniając usta dłonią. Gest ten wydał mi się tak ludzki, że przez chwilę poczułem do niej sympatię. Jednak zamiast pocierać oczy, czy przeciągać się, jak zwykli czynić to ludzie, ona momentalnie i bez ceregieli podniosła się z łóżka i stanęła obok mnie. To rozwiało chwilową iluzję i przypomniało mi, że jednak nie jest ona człowiekiem.

     Nie marudziliśmy. Wyszliśmy na most, zeszliśmy do Zimowej Twierdzy, by po przejściu kilkuset kroków skręcić w prawo, na stromy górski szlak.

     - Tu tylko na początku jest stromo – zapewniłem ją. – Dalej teren robi się bardziej płaski.

     Skinęła głową i w milczeniu podążyła za mną.

     Pamiętałem, że mniej więcej w połowie drogi na szczyt znajdowało się miejsce, które upodobały sobie śnieżne trolle. Dlatego rozglądałem się uważnie na  wszystkie strony, systematycznie przeczesując okolice Wykryciem Życia. Ale troll chyba wyniósł się z tej okolicy, bo poza kilkoma górskimi kozami, nie wiadomo czego tu szukającymi, niczego nie dostrzegłem. No, może jedynie powróciło do mnie uczucie niepokoju, gdy obok mnie znów nie rozświetliła się błękitna poświata mojej towarzyszki. To przypomniało mi, że u mego boku kroczy ktoś zupełnie inny i poczułem nagle gniecenie w piersiach. Czy tak objawia się tęsknota?

     Gdy naszym oczom ukazał się wreszcie rozległy płaskowyż, jasno oświetlony przez oba księżyce, odetchnąłem głęboko. Najgorsza część wspinaczki za nami. Wiało tu trochę mocniej, ale nie tak, żeby zimno przenikało do kości. Ruszyłem wydeptaną przez górskie kozy ścieżką. Serana dotrzymywała mi kroku.

     Połowa nocy minęła, gdy moja towarzyszka nagle położyła mi dłoń na ramieniu. Zrazu wzdrygnąłem się i szybko zerknąłem w jej stronę, chcąc odgadnąć jej zamiary. Ale ona nie miała na myśli niczego złego. Drugą ręką wskazała na coś w oddali. Wytężyłem oczy.

     - Coś się tam rusza – oznajmiła. – Coś dużego i ciemnego. Obawiam się…

     Nie dokończyła. Odruchowo oboje opadliśmy na kolana, chowając się w cieniu. Nie od razu to dostrzegłem. Wykrycie Życia nic mi nie pokazało. Zdecydowałem się użyć Krzyku. Szept Aury zapalił wokół mnie życiowe poświaty kilku drobnych zwierząt. W kierunku, wskazanym przez jarzącą się teraz purpurowym światłem Seranę ujrzałem zarysy dwu postaci. Dość daleko.

     - Trolle? – spytała Serana.

     Potrząsnąłem głową.

     - Gdyby to były trolle, pokazałoby mi je już samo zaklęcie – odparłem. – To muszą być nieumarli. Czyżby twoi ziomkowie?

     Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w obie postacie. Teraz, gdy już wiedziałem gdzie ich szukać, widziałem je całkiem wyraźnie, ale wciąż nie wiedziałem, kim one są.

     - To gargulce – szepnęła niespodziewanie Serana. – Ciekawe, czego tu szukają… Lepiej zachowaj ciszę, one mają świetny słuch.

     Westchnąłem. Gargulce były niebezpiecznymi przeciwnikami. Mogły nas poszczerbić, o ile nie uda mi się zastrzelić ich z daleka. Ale w nocy strzał na tę odległość nie był pewny.

     - Dobrze je widzisz? – spytałem szeptem.

     Skinęła głową. No cóż, była wampirem, a więc stworzeniem nawykłym do ciemności. Byłoby dziwne, gdyby nie widziała w nocy lepiej ode mnie.

     - Co one robią?

     - Idą w stronę gór – odparła, po czym lekko się uśmiechnęła. – Gdy tak idą, wyglądają niezdarnie. Kołyszą się jak starcy. Ale potrafią szybko biegać, więc niech cię to nie zwiedzie. I są dość żywotne – spojrzała na mnie, przekrzywiając ironicznie głowę. – Jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto tak naprawdę nie żyje.

     Skierowała wzrok z powrotem na gargulce.

     - Oddalają się – oznajmiła. – Nie walczmy, gdy nie trzeba. Proponuję je obejść.

     Zgodziłem się z nią. Przez dłuższą chwilę oboje wytrzeszczaliśmy oczy w tamtym kierunku. Potem znów użyłem Szeptu Aury. Ich poświata była ledwo widoczna. Uznałem, że oddaliły się na bezpieczną odległość.

     - Nie czekajmy dłużej – odezwałem się, wstając na równe nogi. – Musimy dojść do Gwiazdy Zarannej najpóźniej o świcie. Niebo jest pogodne, wokół pełno śniegu. Słońce potrafi oślepić nawet mnie, a tobie pewnie zaszkodzi.

     Wdzięcznym ruchem podniosła się z kolan. Ruszyłem przed siebie. Zrównała się ze mną i przez pewien czas szliśmy ramię w ramię. Niezadługo zamajaczyły przed nami złociste wykończenia wieżyczki Alftand – dwemerskiej budowli, przez którą swego czasu, wraz z Lydią przedostaliśmy się do Czarnej Przystani. Minęliśmy ją, wymieniając kilka zdawkowych uwag, na temat ciekawej, dwemerskiej architektury. W tej materii nie było między nami wielkiej różnicy zdań. Obojgu nam się podobała, aczkolwiek Serana stwierdziła, że znacznie bardziej podoba jej się styl elfi. Jej zdaniem, dwemerskie budowle, a także przedmioty codziennego użytku, aczkolwiek misternie wykonane, nie mają w sobie „tego czegoś”.

     - Co masz na myśli? – dopytywałem.

     - Nie wiem, jak to ująć w słowa – odrzekła zamyślona. – Bardziej podoba mi się elfia stylistyka. Lekka w formie, sprawia wrażenie, jakby budowla miała zaraz wzbić się w powietrze. Ale dwemerska też ma swój urok.

     Niby zwykła, zdawkowa uwaga, a jednak pozwoliła mi na chwilę zapomnieć, kim ona jest. Zaskarbiła sobie tymi słowami kolejną, niewielką porcję mojej sympatii.

     Niedługo później minęliśmy nieczynną latarnię morską i ścieżka zaczęła opadać. Ucieszyłem się na tę okoliczność, bo za naszymi plecami zaczynało już świtać. Właśnie minęliśmy ośnieżony wąwóz, gdy zza skał wyłonił się szczyt Wieży Świtu. Zatrzymałem się gwałtownie. Przyszło mi bowiem do głowy, że zamiast zatrzymywać się w Gwieździe Zarannej, moglibyśmy spędzić dzień właśnie tutaj. Erandur chyba nie odmówi nam gościny. Po krótkim namyśle, skierowałem swoje kroki w prawo. Serana podążyła za mną.

     - Co to za budowla? – spytała. – Wygląda, jakby najlepsze swoje lata miała już dawno za sobą.

     - To Wieża Świtu – odparłem. – Kiedyś siedziba czcicieli Vaerminy. Teraz w przedsionku znajduje się kapliczka Mary, a ze świątyni Vaerminy zostały resztki.

     - Mieszka tam ktoś?

     - Tylko jeden kapłan – uspokoiłem ją. – Jest moim przyjacielem. Może pozwoli nam odpocząć w wieży. Zawsze to lepiej, niż pchać się do miasta, między ludzi.

     - Z mojego powodu? – bardziej stwierdziła, niż spytała.

     Przystanąłem.

     - No cóż – zająknąłem się. – Tak z twojego powodu. Chyba nie chcesz, żeby ludzie cię rozpoznali i roznieśli na mieczach? Nie miej mi tego za złe, ale przy całej swojej urodzie jesteś dość… jakby to ująć, dość charakterystyczna. Masz bardzo bladą cerę i świecące oczy. W takich miastach jak to, położonych z dala od centrum, mieszkańcy uważnie przyglądają się obcym.

Świątynia Nocnego Zewu i górująca nad nią Wieża Świtu

     - Rozumiem – skinęła głową. – I choć wiem, że chodzi ci tylko o wypełnienie zadania, i tak jest mi miło, że się o mnie troszczysz. Doceniam to, naprawdę.

     - Nie ma sprawy – mruknąłem, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

     Miała rację, ale nie do końca. Zależało mi na jej bezpieczeństwie nie tylko z uwagi na zadanie. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że gdyby coś jej się stało, odczuwałbym prawdziwy żal. Czyżbym zaczynał ją lubić? Bezwiednie pokręciłem głową, gdy uzmysłowiłem sobie, że jej dotychczasowe zachowanie naprawdę wzbudzało sympatię. Ufać wciąż jej nie mogłem, ale przynajmniej jej towarzystwo przestało być dla mnie uciążliwe. A raczej, przestałoby, gdyby nie jedno ale.

     Wciąż tęskniłem za Lydią.


4 komentarze:

  1. Prawdziwa powieść drogi. A Ty naprawdę dobrze piszesz. Wciąga kazdy odcinek od pierwszego zdania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przestań, bo od takich słów niesamowicie rosnę. A wiesz, w jakim kierunku można rosnąć w moim wieku? Nie polecam.

      Usuń
  2. Wędrówka z wampirem może być ciekawym przeżyciem- jak widać. Ty się wyraźnie marnujesz, powinieneś powieści pisać. No ale o tym to ja wiem już od wielu, wielu lat.
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie, chciałbym kiedyś pospacerować sobie z wampirem. I pogadać. Mógłby to być ciekawy dialog. Pod warunkiem, że nie byłby na głodzie.

      Usuń