sobota, 6 stycznia 2024

Rozdział XVI – Kapłan Ćmy

     Milczenie przedłużało się. W końcu przerwał je Isran, kierując się do mnie.

     - Dobrze – sapnął. – Teraz już wiem, co to coś miało do powiedzenia. A teraz powiedz mi – wbił we mnie badawczy wzrok – czy istnieje jakiś powód, dla którego mam pozwolić tej krwiożerczej poczwarze dalej istnieć.

     Wzruszyłem ramionami.

     - Nie wiem, co o tym myśleć – odrzekłem. – Ale możliwe, że będziemy potrzebowali jej pomocy. Ja tak lekkomyślnie nie pozbywałbym się potencjalnego sojusznika. Nawet wątpliwego.

     Isran nie zmienił wyrazu twarzy.

     - Dlaczego? – spytał nad wyraz spokojnie. – Przez tę opowiastkę o proroctwie? O jakimś wampirze, który próbował wygasić słońce? Naprawdę w to wierzysz?

     - To proroctwo – odparłem. – Jest niejasne, jak wszystkie. I na pewno nie należy rozumieć go dosłownie. To pewnie jakaś alegoria, ale za mało wiem o wampirach, żeby ją rozwikłać. Wiem tylko, że to coś ważnego, bo to nasz jedyny punkt zaczepienia. A ona istotnie ryzykowała życiem, przychodząc tutaj. Nadal ryzykuje, pozostając.

     Isran przewrócił oczami.

     - Może jej życie zbrzydło? – wycedził. – Może jest niespełna rozumu?

     - Wygląda na taką? – spytałem.

     Sapnął gniewnie i zerknął na Seranę. Ta trzymała się dzielnie, choć nie potrafiła ukryć strachu.

     - Odłóż na bok swą nienawiść i spróbuj spojrzeć na to z szerszej perspektywy – odezwałem się znów. – Ona i zwój to wszystko co mamy. Możemy ją zabić i dalej błądzić po omacku. Możemy też zaryzykować i podążyć tym tropem, który nam przyniosła.

     Spojrzał na mnie spode łba.

     - Zapomnieć o nienawiści? – odrzekł drwiąco. – Nie ma mowy. To ona daje mi siłę.

     Zerknął na nią i na mnie.

     - Ufasz jej? – spytał niespodziewanie.

     - Wierzę jej – odparłem. – Tak, ufam, przynajmniej w tej sprawie. Wierzę, że mówi prawdę, choć ona sama mogła zostać oszukana.

     Nie ufałem wampirzycy, ale co miałem powiedzieć? Gdybym zaprzeczył, być może Isran zwyczajnie zabiłby ją, a tego nie chciałem. Zawsze twierdziłem, że mam za miękkie serce, żeby żyć w Skyrim.

     Isran zbliżył się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

     - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – wycedził, po czym zerknął na wampirzycę. – Na razie może zostać, ale jeśli tylko kogoś tknie, ty będziesz za to odpowiadać, jasne?

     Skinąłem głową.

     - Słyszysz mnie? – zwrócił się do Serany. – Nie czuj się jak gość, ponieważ nim nie jesteś. Jesteś narzędziem. Atutem. W międzyczasie, spraw, by nie przyszło mi żałować tego nagłego przypływu tolerancji i wielkoduszności, bo w przeciwnym razie twój przyjaciel za to zapłaci.

     Serana wydęła dolną wargę. Jeszcze nie przeszedł jej strach, ale słowa Israna ubodły ją do tego stopnia, że odważyła się odpowiedzieć z ironią.

     - Dziękuję ci za życzliwość – prychnęła. – Będę pamiętać następnym razem, gdy poczuję głód.

     Isran wykrzywił usta, ale nic nie powiedział. Serana oderwała od niego swe błyszczące oczy i zwróciła się do mnie, nie zmieniając jednak ironicznego tonu.

     - Więc na wypadek, gdyby ten ogromny przedmiot na moich plecach nie rzucał się w oczy – Serana zademonstrowała Prastary Zwój – mam przy sobie Prastary Zwój! Niezależnie od tego, co mówi, powinien zawierać coś, co pomoże powstrzymać mojego ojca. Inaczej nie zależałoby mu na nim tak bardzo, że prędzej wolałby stracić mnie niż zwój. Może z niego uda nam się czegoś dowiedzieć? Może zgadniemy, jaki będzie jego następny krok? I zapobiegniemy mu zawczasu?

     Znów spuściła oczy.

     - Nie kocham słońca – rzekła cicho. – Ale kocham to wszystko, co dzięki niemu powstaje. Kwiaty, drzewa, rosę na trawie… Naprawdę nie chcę tego zniszczyć.

     Wymieniliśmy spojrzenia z Isranem.

     - Naprawdę wierzysz, że twój ojciec chce zgasić słońce? – spytałem.

     Delikatnie poruszyła ramionami.

     - Nie wiem – odrzekła. – Chce je jakoś kontrolować. Nie wiem, na czym ma to polegać. Ale nawet jeśli teraz nie chce go zgasić, nie wiem, co zrobi w przyszłości. Bywa nieobliczalny i szalony. Chyba przyznacie, że cokolwiek oznacza ta moc, podarowanie jej komuś takiemu nie wyjdzie światu na dobre?

     - Prastary Zwój – odrzekłem niepewnie – jest niebezpieczny. Nie każdy może na niego zerknąć. Wiem coś o tym, bo to nie pierwszy, jaki widzę. Miałem już z jednym do czynienia.

     Zauważyłem ledwo dostrzegalne drgnięcie brwi u Israna. Ta wiadomość musiała zrobić na nim wrażenie.

     - Ależ oczywiście – przytaknęła Serana. – Żadne z nas nie może go odczytać!

     Isran nie bawił się w słowne gierki.

     - Kto może? – spytałrzeczowo.

     Serana delikatnie, niezwykle oszczędnym gestem, wzruszyła ramionami, jakby nie chciała nikogo nim urazić.

     - Cóż, obiło mi się o uszy, że jedynie Kapłani Ćmy to potrafią. Jednak zanim zaczną je czytać, spędzają wiele lat na przygotowaniach. To podobno skomplikowany rytuał. I słyszałam, że wcale tak naprawdę nie używają do tego oczu. Robią to w jakiś magiczny sposób.

     Spojrzała na nas i uśmiechnęła się smutno, po czym pokręciła głową.

     - Nie żeby miało nam to jakoś pomóc – dodała zamyślona – jako że wszyscy oni przebywają pół kontynentu stąd, w Cyrodiil.

     Cyrodiil… Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wcale nie miałbym wiele przeciwko temu, żeby udać się na południe. Myśl, że być może znów zobaczę ojczyste strony, rozweseliła mnie na chwilę. Krótką chwilę.

     - Kapłan Ćmy – mruknął Isran zamyślony. – Słyszałem te słowa całkiem niedawno. Niech sobie przypomnę… A, tak. Jakiś cesarski uczony przybył do Skyrim kilka dni temu – pogładził się po brodzie. – Wyznaczałem właśnie granicę drogi, gdy go zobaczyłem. Wyglądał na mnicha, albo kapłana. Może to twój Kapłan Ćmy? Nie zwróciłem wtedy na to uwagi, ale chyba padła taka nazwa.

     - Wiesz gdzie przebywa? – Serana nie potrafiła ukryć zaciekawienia.

     - Nie – odparł Isran. – I nie będę marnował moich ludzi na poszukiwania. Toczymy wojnę przeciwko takim jak ty i zamierzam ją wygrać. Jeśli chcesz go znaleźć, porozmawiaj z ludźmi, którzy mogli widzieć wędrowca. Z oberżystami i woźnicami, najlepiej w większych miastach. Możesz liczyć tylko na siebie. No, ten oryginał – wskazał na mnie – też może ci pomóc. Ale nikt więcej.

     I przy tych słowach odwrócił się i odszedł z powrotem na galerię. Serana odetchnęła z ulgą, po czym spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. Jej głos od razu zabrzmiał pewniej.

     - Masz jakiś pomysł, jak znaleźć Kapłana Ćmy? – spytała. – Skyrim to duże miejsce…

     Pokręciłem głową.

     - Nie mam pojęcia – przyznałem. – Słyszałem o nich kiedyś, ale nie wiem niczego bliższego. Zastanówmy się, dokąd mógłby się udać ktoś taki? Do jakiejś świątyni? W Pękninie jest świątynia Mary.

     Serana znów lekko i nie bez wdzięku wzruszyła ramionami.

     - Ja bym stawiała raczej na innych uczonych – odezwała się zamyślona. – No wiesz, Akademia w Zimowej Twierdzy. To byłoby pierwsze miejsce, do którego ja udałabym się w poszukiwaniu magii lub historii. Czarodzieje wiedzą o rzeczach, o których ludzie prawdopodobnie nie powinni wiedzieć. Tylko…

     Opuściła głowę.

     - Jestem wampirem – westchnęła. – Nie dostanę się za mury Akademii. Ich nie uda mi się zwieść. Od razu odgadną, kim jestem. A gdy zgadną, zabiją.

     Podniosła na mnie oczy.

     - Nawet nie mam im tego za złe – szepnęła. – Rozumiem, ale jak mam się dostać do Akademii? Tu potrzebuję pomocy kogoś, kto może wejść do środka i zapytać o kapłana. I porozmawiać z nim, jeśli tam jest.

     Przynajmniej w jednej sprawie mogłem ją uspokoić.

     - O to się nie martw – odezwałem się. – Znam dobrze magów z Akademii. I gwarantuję ci, że ciebie też wpuszczą, jeśli tylko będziesz z nami.

     - Z wami? – spojrzała na mnie zdziwiona.

     - Magowie z Akademii znają nas dobrze i są nam przyjaźni – zapewniłem. – Ja w zasadzie jestem jednym z nich, choć to bardziej honorowy tytuł.

     - Nie o tym mówię – potrząsnęła głową. – Z wami, to znaczy, z kim?

     - No – zająknąłem się – z Lydią i ze mną. Co cię tak dziwi?

     Ale ona znów potrząsnęła głową, tym razem zdecydowanie.

     - Albo idziemy we dwójkę, ty i ja, albo nie idziemy wcale!

     Tym razem to ja zaniemówiłem.

     - Nie rozumiem – bąknąłem. – A czego chcesz od mojej żony? Od chwili, gdy ją poznałem, dzień w dzień udowadnia, że jest godna najwyższego zaufania.

     - Być może – odparła. – Ale ona nie ufa mnie i tylko czeka na okazję, żeby się mnie pozbyć. Potrafię to wyczuć. Siłą rzeczy, ja też jej nie ufam.

     Aż chwyciłem się za głowę.

     - Co ty opowiadasz za bzdury!? – jęknąłem. – Lydia opiekowała się tobą w drodze równie dobrze jak ja. Nigdy nie powiedziała o tobie złego słowa, nawet gdy byliśmy tylko we dwoje! Skąd te podejrzenia? Nawet gdyby były prawdziwe, to przecież nie zrobi niczego, na co ja się nie zgodzę. A ja nie zgodzę się na pewno, żeby ktoś cię skrzywdził.

     - Dlaczego? – ton jej głosu zmienił się ledwo dostrzegalnie.

     Dobre pytanie. Prawda była taka, że to ja ją wydobyłem z podziemi i powróciłem do życia. Może to dziwne, ale czułem się za nią odpowiedzialny. Poza tym, zwyczajnie, po ludzku, nie umiałbym przejść obojętnie nad jej cierpieniem. Wydawała mi się taka bezbronna w świecie, którego prawie nie znała, jako że zmienił się on bardzo od czasu jej uwięzienia. Było w niej coś dziecinnego i bezradnego, a jednocześnie tajemniczo pociągającego. Nie chciałem się jednak do tego przyznawać, bo ona wciąż była dla mnie wielką niewiadomą. Niewykluczone, że jest moim wrogiem, albo stanie się nim wkrótce. Dlatego dałem wymijającą odpowiedź.

     - Słyszałaś – machnąłem głową w stronę Israna, tkwiącego na galerii. – Jesteś nam potrzebna. Zresztą, na swoje własne życzenie, skoro sama zaofiarowałaś nam pomoc. 

     Opuściła głowę, jakby rozczarowana.

     - Tak czy owak, ja zdania nie zmienię – odrzekła po chwili. – Daj znać, jeśli będziesz skłonny zmienić swoje.

     Isran, mimo woli słyszący każde słowo, bo akustyka w zamku była naprawdę świetna, zdecydował się wtrącić.

     - Nie żeby mnie obchodziły jej fochy – wskazał na Seranę. – Ale jak raz, zgadzam się z nią. Lydia jest mi potrzebna gdzie indziej. A tobie też przyda się trochę samodzielności, bez ciągłego oglądania się na ochroniarza.

     Ubodły mnie te słowa.

     - Lydia nie jest żadnym ochroniarzem, tylko moja żoną! – wycedziłem. – To chyba zrozumiałe, że chcemy być razem?

     - Chcecie, ale jak raz, nie możecie – odparł Isran. – Bo na prośbę Sorine wysyłam ją do Kruczej Skały. Przypominam, że oboje wstąpiliście w szeregi Obrońców Świtu, a nie mam tylu ludzi, żeby wysyłać was w parach.

     Oczywiście, że nie byłem zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale przed tym argumentem musiałem ulec. Zwłaszcza, że Isran tak naprawdę mówił bez żadnej złości. Później odciągnął mnie nawet na bok i szepnął parę słów na osobności.

     - Może nawet tak będzie lepiej – spojrzał mi prosto w oczy. – Ona z jakiegoś powodu nie ufa Lydii. Może gdy będziecie sami, otworzy się trochę bardziej.

     - Ale Lydia nie dała żadnego powodu – próbowałem się bronić. – Poza tym, ona ma niezwykłą intuicję, jeśli chodzi o ludzi. Jest bardzo spostrzegawcza, bardziej niż ja. Prędzej dostrzeże coś, co mnie może zwyczajnie umknąć.

     - No właśnie! – Isran pokiwał głową. – Może właśnie dlatego ta wampirzyca jej nie chce. Bo może coś ukrywa i boi się, żeby Lydia tego nie odkryła. W każdym razie, musisz być bardzo czujny. I na dziewięć bóstw, nie ufaj jej! Pamiętaj, że to mistrzyni manipulacji.

     Pokiwałem smętnie głową.

     - Macie domek w Pękninie – odezwał się znów Isran. – Możesz odprowadzić żonę do Pękniny i popytać przy okazji w mieście o tego kapłana. Ale potem wróć i zajmij się tym… Tą wampirzycą.

     Z nosem na kwintę wyszedłem z zamku, w towarzystwie Lydii.

     - Podobno wybierasz się na Solstheim – odezwałem się.

     Skinęła głową, też niespecjalnie zachwycona perspektywą rozstania.

     - Na długo?

     - Nie wiem – odparła. – Mam znaleźć szczątki jakiejś dwemerskiej kuszy, ale nie mam pojęcia, gdzie ich szukać. Będę musiała poradzić się Nelotha.

     - Uważaj na siebie – szepnąłem. – I proszę, nie ryzykuj niepotrzebnie.

     Roześmiała się.

     - To raczej uwaga do ciebie – pocałowała mnie czule. – To ty wyruszasz w podróż, w towarzystwie wampirzycy. Ja przecież wybieram się w miejsce, gdzie roi się od naszych przyjaciół. To ja będę drżeć o twoje bezpieczeństwo. I nie tylko.

     - Nie rozumiem…

     Objęła mnie ramionami.

     - Ona może zechce cię uwieść – szepnęła mi prosto do ucha. – I odebrać mi ciebie.

     Mimo kiepskiego humoru, wybuchnąłem śmiechem.

     - Przecież to wampir! – odrzekłem. – Zimny, martwy wampir.

     - Piękny wampir – odrzekła, uśmiechając się tajemniczo. – I pełen wdzięku. Widzę, jak ona się porusza.

     Pokręciłem głową.

     - Nawet jeśli, to jest jak piękna rzecz – pocałowałem ją czule. – A ciebie ponosi wyobraźnia. Przecież dla niej jestem tylko śmiertelnikiem. Zwierzyną. Jeśli mówi prawdę, to zwierzyną pod ochroną, ale niczym więcej.

     - A jeśli zechce cię zamienić w wampira? – przytuliła się do mnie jeszcze mocniej. – Słyszałeś sam, że to mistrzyni manipulacji. Może ona zdoła cię przekonać? Przydałby się jej taki sługa jak ty.

     - Nie zdoła – odparłem twardo. – Przecież wiesz…

     Urwałem, bo przed nami coś się poruszyło.

     Użyłem zaklęcia Wykrycie Życia, całkiem odruchowo, nie licząc na to, że pokaże mi ono coś zaskakującego. W kotlinie żyło kilka jeleni. Nie wiem, jak zdołały się przecisnąć przez wąskie przejście w wąwozie, ale faktem jest, że można było je tu spotkać. A drobnej zwierzyny była cała masa. Spodziewałem się jakiegoś czworonoga, tymczasem zaklęcie niczego nie pokazało.

     - Uwaga, wampiry! – szepnąłem w stronę Lydii.

     W ułamku sekundy mieliśmy w dłoniach łuki i strzały.

     - Laas! – krzyknąłem.

     Krzyk pokazywał również nieumarłych, zatem w moich oczach zajarzyły się dwie poświaty przyczajonych postaci.

     - Jeden u wylotu wąwozu, drugi nad brzegiem jeziora.

     Ponieważ znajdowałem się z prawej strony, wystrzeliłem do prawego, tego przy wąwozie. Trafiłem, jednak Lydia nie zdążyła na czas dostrzec przeciwnika. Oberwała błyskawicą, wypuszczoną z dłoni wampira. Na moment ją sparaliżowało, ale wtedy ja wpakowałem strzałę prosto w środek gasnącej poświaty. Lydia odrzuciła łuk, i dobywszy miecza rzuciła się w tamtym kierunku. Zduszony jęk, jaki mnie dobiegł, potwierdził, że dobiegła na czas. Podszedłem do niej i przyjrzeliśmy się wspólnie zabitej wampirzycy. Była to kobieta, wyglądająca na jakieś czterdzieści lat, o bladej, pomarszczonej nieco skórze.

     - Jeszcze dzień – mruknęła Lydia. – A one już wylazły.

     - Pewnie chowały się w cieniu – odparłem. – Tutaj, pod drzewami jest sporo cienia.

     Podeszliśmy do drugiej. Też kobieta, ale młodsza. Miała na sobie skórzaną, szarą suknię, jaką widzieliśmy już w krypcie Dimhollow. Był to najlepszy dowód na to, że pochodziła z klanu Volkihar.

     - Za nami przyszły? – mruknąłem.

     - Albo za nami, albo za Gunmarem i Sorine – odparła Lydia.

     - Albo za Seraną – spojrzeliśmy po sobie. – Przypadek?

     O czymś takim musieliśmy donieść Isranowi. Nie okazał zdziwienia.

     - Ostatnio sporo ludzi się tu kręci – odrzekł zasępiony. – To w końcu nie pierwsze wampiry, które nas odnalazły. Trzeba przyjąć do wiadomości, że nas odkryły.

     - A jeśli Serana celowo je tu przyprowadziła? – podsunąłem.

     Isran pogładził się po brodzie.

     - Możliwe – mruknął. – Ale na to też nic nie poradzimy. No cóż, trzeba będzie na nią uważać. Chociaż…

     Spojrzał na nas zamyślony.

     - Nie można też wykluczyć, że przyszły tu na rozkaz swojego pana, aby odebrać jej zwój. Albo nawet ją zabić, żeby nam nie pomagała – westchnął. – Wszystko komplikuje się coraz bardziej. Nadal nic nie wiemy. Nic nie mogę ci doradzić – rozłożył ręce – poza tym, żebyś był czujny i stale na nią uważał. Jeśli możesz, ogranicz sen na czas tej podróży. Nie zasypiaj w jej obecności. Odpowiednie mikstury pozwolą ci podróżować przez pewien czas bez snu. Masz jakieś?

     Skinąłem głową. Miałem kilka fiolek skoncentrowanej mikstury kondycji. Pożegnaliśmy go więc i wróciliśmy na drogę. Ale jego słowa trochę nas zmartwiły. Tym bardziej, że gdy przecisnęliśmy się przez przejście na trakt, znów zostaliśmy zaatakowani. Tym razem przeciwników było troje. Nie było czasu na strzelanie. Dobyliśmy ostrzy. Pierwszy wampir, któremu przejechałem po twarzy klingą Przedświtu, rozsypał się w proch. Ożywieniec! Zatem nie tylko magia zniszczenia, ale i nekromancja nie obca była wampirom. Na szczęście, już ten pierwszy cios wywołał magiczną eksplozję, która na chwilę sparaliżowała dwa pozostałe. Nie mogąc się bronić, uległy nam w mgnieniu oka.

     Znów musieliśmy wrócić, powiadomić Obrońców, ale do zamku już nie wchodziliśmy, informując jedynie strażniczkę. Będą wiedzieli, co robić.

     Przenocowaliśmy w Pękninie. Rano popytałem woźniców o kapłana. Potwierdzili, że był tu ktoś taki, ale nie wiedzą, dokąd się udał. Podobno miał wojskową eskortę i nie potrzebował ich usług. Nic nie wskórawszy, musiałem wracać.

     Jeszcze ostatni, gorący pocałunek, przyrzeczenie, że będziemy myśleć o sobie nawzajem każdego wieczora i nie będziemy ryzykować niepotrzebnie. A potem, z wysiłkiem, palec po palcu odrywając od siebie dłonie, rozstaliśmy się. Lydia ruszyła na północny trakt, do Wichrowego Tronu, skąd „Dziewica Północy” miała zabrać ją na Solstheim. Ja zaś udałem się z powrotem do zamku i tam, z trudem kryjąc niechęć, oświadczyłem Seranie, że jestem gotów do drogi.

     - Prześpij się – odrzekła. – Niestety, musisz trochę zmienić swoje przyzwyczajenia. Ze mną wędruje się w nocy.

     Masz ci los! Jeszcze tego brakowało, żeby mi wampirzyca rozkazywała! Już miałem na końcu języka ripostę. Już miałem, naśladując jej niedawny ton, odpowiedzieć „Wędrujemy w dzień, albo nie wędrujemy wcale!”. Ale poniechałem tego, w czas zdając sobie sprawę, że tym razem to nie jest jej widzimisię, tylko zwykła konieczność. Dla niej światło słoneczne było, jakby nie patrzeć, szkodliwe, a w większej dawce nawet zabójcze. Musiała podróżować nocą. A czy ja koniecznie musiałem w dzień? Wolałem, ze względów bezpieczeństwa i własnej wygody, ale czy koniecznie musiałem? Oczywiście, nie. Nie odczuwałem nawet lęku jedynie z powodu ciemności, zwłaszcza że noce w Skyrim, o ile pogodne, były bardzo jasne. Jako myśliwy, często włóczyłem się nocami po lasach. Tak naprawdę, na swój sposób, lubiłem noc. Ale pod warunkiem, że nie będę na nią skazany przez cały czas, w ogóle nie oglądając słońca. A to właśnie się zapowiadało – przestawienie na nocny tryb życia.

     Cóż. Przychodziło mi już w życiu znosić różne niewygody. Niech jej będzie! W końcu, nie będzie to trwało przez rok, tylko przez kilka dni. Tak naprawdę przecież nie chodziło mi o samą noc. Gdybym w czasie służby w Legionie został wyznaczony do nocnych działań, czułbym się nawet wyróżniony, gdyż w nocy radziłem sobie znacznie lepiej niż inni ludzie. Tylko drażniło mnie to szarogęszenie się Serany. Nie dość jej było, że postawiła na swoim, pozbawiając mnie towarzystwa Lydii?

Noce w Skyrim bywają naprawdę urokliwe

     Wyszukałem sobie wolną komnatę, w której stało w miarę wygodne łóżko. W czasie służby w Legionie wyrobiłem w sobie umiejętność spania na rozkaz, więc nie sprawiło mi to problemu. Zasnąłem po krótkich rozmyślaniach. O czym? Nie o czym, tylko o kim! O swej żonie, oczywiście. Obudziłem się sam, krótko przed zachodem słońca. Zjadłem coś z zamkowych zapasów, uzupełniłem prowiant na drogę i ruszyłem na poszukiwania Serany.

     Okazało się, że czeka już na mnie u wyjścia. Nie czując się dobrze pośród innych Obrońców Świtu, nie szukała ich towarzystwa, cierpliwie czekając na mnie w ciemnym zaułku. Skinąłem jej głową na powitanie, bo odzywać się nie miałem ochoty i pchnąłem masywne skrzydło drzwi. Blask zachodzącego słońca oświetlił kotlinę, czyniąc ją jeszcze bardziej malowniczą. Mury zamku zdawały się płonąć w purpurowym świetle. Westchnąłem cicho i ruszyłem przed siebie. Serana bezszelestnie podążyła za mną.

     Zauważyłem, że nie ma przy sobie Pradawnego Zwoju, który dotąd nosiła przytroczony na plecach. Tak dużego przedmiotu nie zdołałaby ukryć pod ubraniem, więc musiałem założyć, że zostawiła go w Twierdzy Świtu. Prawdopodobnie Isran nie zgodził się, żeby wypuścić go z rąk. W duchu przyznałem mu rację. Widać, również podejrzewał, że może ona poszukiwać Kapłana Ćmy do własnych celów. Odebranie jej zwoju gwarantowało, że po odnalezieniu kapłana zwój zostanie odczytany w twierdzy, a nie na zamku Volkihar. Przemyślenia jednak zostawiłem dla siebie, choć mój szacunek dla przenikliwości Israna gwałtownie wzrósł.

     Tym razem nie napotkaliśmy żadnych wampirów, ani w kotlinie, ani po wyjściu z wąwozu. Ruszyłem w prawo, w kierunku Pękniny, jednak do samego miasta nie miałem zamiaru wchodzić. Chciałem tej nocy zajść tak daleko na północ, jak tylko będzie możliwe. Nie było to łatwe zadanie, bo przecież miejsce odpoczynku trzeba było wybrać z dala od ludzkich osad. I miejsce to musiało chronić przed słońcem. I jeszcze, jakby tego było mało, musiało być tam coś, co mogło mnie odseparować od Serany, bowiem nie zamierzałem spać z nią w jednym pomieszczeniu. Jeszcze mi życie miłe!

     Minęliśmy Pękninę z prawej strony i poszliśmy na przełaj, przez las, w kierunku północnej bramy, gdzie zaczynał się trakt, wiodący do Skały Shora. I tam właśnie wpadłem na pomysł, że moglibyśmy spędzić dzień w Grocie na Turni.

     Owa grota znajdowała się na południowy wschód od Skały Shora. Trzeba było zejść z traktu i idąc kawałek na przełaj, obejść stromą skałę. Grota była obszerna i nieźle urządzona, bowiem jeszcze niedawno odbywały się tam nielegalne walki wilków, organizowane przez pewną bandę. Zbóje ci zostali niedawno zlikwidowani przez straż z Pękniny, przy wielkim udziale Lydii i moim. A powodów było aż nadto. Gdyby chodziło tylko o walki wilków, władze Rift pewnie przymknęłyby na to oko. Niejeden mieszkaniec Pękniny zapewne robił w tym miejscu zakłady. Ale banda ta trudniła się również rozbojem, a bywało, że napadłszy jakiegoś podróżnika, nie kończyła na pozbawieniu go majątku i życia. Niektórzy lubowali się w bowiem w rozrywkach o wiele bardziej okrutnych. Krótko mówiąc, banda uprowadzała go i zmuszała do walki na podziemnej arenie. Jego przeciwnikiem zaś zwykle bywał wygłodniały wilk, albo i kilka, a wynik takiego starcia łatwy był do przewidzenia. Ofiara zwykle bywała rozrywana na strzępy, pośród ryku rozochoconej widowni. Straszna śmierć…

     Do Skały Shora doszliśmy w miarę szybko, nie minęła jeszcze połowa nocy. Zszedłem z traktu i skierowałem się ku grocie. Po niedługim czasie znaleźliśmy się na żwirowatej ścieżce, wiodącej do dawnej jaskini hazardu.

     - Musimy zobaczyć, czy ktoś się tam nie zagnieździł – zerknąłem na Seranę. – Tam spędzimy dzień.

     - Noc jeszcze młoda – odparła zdziwiona. – Nie możemy odpocząć gdzieś dalej?

     - Dalej nie będzie gdzie – pokręciłem głową. – A tutaj będziesz mogła odpocząć z dala od słonecznego światła. No i…

     Urwałem, nie wiedząc jak jej to powiedzieć.

     - No i? – wbiła we mnie pytające spojrzenie swych niezwykle błyszczących oczu.

     - No i jest tu więcej niż jedno pomieszczenie – odparłem, mimo woli zniżając wzrok. – Wybacz, ale za słabo cię znam, żebym miał spać z tobą w jednej komnacie.

     Zdziwienie odbiło się na jej twarzy.

     - Czyżbyś uważał to za niewłaściwe? – prychnęła z pogardą, której nie potrafiła ukryć. – Tak bardzo zmieniły się tu obyczaje?

     Pokręciłem głową.

     - Nie tyle niewłaściwe, co niebezpieczne – burknąłem, raczej mało uprzejmie. – Ty jesteś wampirem, ja Obrońcą Świtu. Fakt, że chwilowo współpracujemy nie robi z nas przyjaciół.

     - Nie ufasz mi? – szepnęła zawiedziona.

     - Dziwi cię to?

     Pokręciła głową, nieco zrezygnowana.

     - Nie – odrzekła cicho. – Ale miałam nadzieję, że chociaż ty…

     Nie dokończyła. Podążyła za mną. A ja zdjąłem łuk z ramienia i zagłębiłem się w ciemny otwór jaskini. Przeskanowałem ją Wykryciem Życia. I od razu zrobiło mi się nieswojo. Nie z powodu tego, co pokazało mi zaklęcie, bo nie pokazało mi zupełnie nic. No właśnie… Nic! A zawsze kątem oka widziałem wtedy błękitną poświatę kroczącej za mną Lydii. I brutalnie dotarło do mnie, że jestem sam i nie mogę liczyć na niczyją pomoc.

     Grota była pusta. Obeszliśmy wszystkie pomieszczenia, obejrzeliśmy pustą arenę i puste klatki, w których trzymano wilki. Wszystkie pomieszczenia zostały dokładnie ograbione ze wszystkich wartościowych przedmiotów. Pozostało kilka łóżek pokrytych siennikami i skleconych byle jak kredensów, na których walały się jakieś potrzaskane skorupy, czy na pół zjedzone przez mole ubrania.

     Urządziliśmy sobie posłania w dwu przylegających do siebie pomieszczeniach. Potem starannie zatarasowaliśmy wejście, aby nikt nas nie zaskoczył. Skinąłem Seranie głową i poszedłem do oddzielnej groty, zasuwając za sobą przejście. Zauważyłem, że ten gest przygnębił ją. Nie ukrywam, że i mnie zrobiło się nieprzyjemnie, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować. Swoim zwyczajem poustawiałem pod przejściem kilka gratów, które musiały narobić hałasu, gdyby ktoś spróbował się między nimi przekraść.

     Zjadłem coś i rzuciłem się na całkiem wygodne łóżko. Leżąc z rękami pod głową, wpatrywałem się w sklepienie, oświetlone bladym blaskiem znalezionego tu kaganka. Byłem zmęczony, ale nie senny. Zatopiłem się w myślach. Czułem się bardzo nieswojo, nie mając przy sobie Lydii. Od dawna się nie rozstawaliśmy i zwyczajnie przywykłem do tego, że zawsze jest obok. Westchnąłem głęboko kilka razy, po czym zamknąłem oczy. Trwałem tak dość długo, zanim udało mi się zasnąć.


4 komentarze:

  1. Ale się wszystko pokomplikowało, nic już nie wiadomo na pewno!
    Ciekawe co będzie dalej, już czekam na kolejna część. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem ostatnio w tak minorowym nastroju, że mogłabym spokojnie, bez strachu spędzić noc z wampirem nawet w jednym pomieszczeniu.
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, a cóż to się stało? Mam nadzieję, że to tylko przejściowy spadek nastroju - z powodu pogody, albo czegoś podobnego.

      Usuń