- Wracasz! Mam nadzieję, że zwycięsko…
Głos Styrra był pełen niepokoju. Zdjąłem z ramienia podróżny worek.
- Udało mi się zdobyć szczątki Potemy – odrzekłem, sięgając po swój makabryczny pakunek.
Wyraźnie wzruszony chwycił podaną mu czaszkę. Poobracał ją w dłoniach, delikatnie, jakby trzymał w nich bezcenny klejnot.
- Doskonale – rzekł, nie przestając oglądać czaszki ze wszystkich stron. – Takie rzeczy zazwyczaj udają się, gdy ludzie zaczynają działać.
Westchnął przeciągle i pokiwał głową w zadumie.
- Uświęcę te szczątki – rzekł grobowym głosem.
Wiedziałem, że teraz muszę go zostawić samego. Będzie przeprowadzał jakiś obrzęd i nie chciałem mu przeszkadzać. Miałem zresztą zamiar powiadomić Falka o tym wydarzeniu. Pożegnałem się więc i chciałem odejść, ale chwycił mnie za ramię. Spojrzał mi prosto w oczy.
- Na wypadek, gdyby Falk nie wyraził się jasno – rzekł wzruszonym głosem. – Samotnia ma u ciebie dług!
* * *
Ale Falk wyraził się tak jasno, że jaśniej już chyba nie można było.
- Dziś udało wam się dokonać czegoś wielkiego – rzekł, ściskając nasze dłonie i wiodąc nas do stolika w sali tronowej, gdzie zwykle urzędował. – Gdyby nie ty, zakończyłoby się to porażką. Powinienem był uważniej słuchać ostrzeżeń Varniusa. Nigdy już nie popełnię tego błędu.
Przeprosił nas na chwilę i wyszedł z sali bocznym korytarzem. Po kilku minutach pojawiła się w nim Elisif, a za nią Falk, dzierżąc w dłoni sporą i ciężką kiesę.
Wokół tronu natychmiast zgromadzili się posłowie i inni wielmoże, pragnąć złożyć jarl swoje uszanowanie. Falk jednak, zamiast im towarzyszyć, podszedł do nas i wcisnął mi ciężki mieszek w dłoń.
- Przyjmij tę zapłatę – odezwał się, po czym zniżył głos i przybliżył głowę do mojej. – Jarl chce ci okazać wdzięczność, ale bardzo chce zachować powrót Potemy w tajemnicy.
Skinąłem głową. Elisif wciąż miała tu wielu wrogów. Taki błąd mógł ją sporo kosztować. I choć uważałem ją za osobę raczej słabą i nie nadającą się na to stanowisko, bardzo liczyłem się ze zdaniem Falka i Tuliusa. A oni obaj chcieli widzieć Elisif na tronie i z pewnością mieli ku temu powody. Nie ukrywam, że darzyłem Elisif sympatią. Za jej dobroć i łagodność.
- I nie wspominaj, że uważamy cię za jednego z obrońców Samotni – szepnął jeszcze Falk, wiodąc mnie do tronu, absolutnie poza kolejnością.
Tytuł tana nadawano zarówno mężczyznom, jak i kobietom. Po tym względem w Skyrim panowała całkowita równość płci. W przypadku zasłużonych małżeństw, tradycyjnie nadawano go mężowi, ale małżonka dziedziczyła tytuł w przypadku jego śmierci i również za życia tana otaczano ją względami, choć oficjalnie tytułu nie nosiła. Dlatego nikt nie zdziwił się, że Elisif uściskała czule Lydię, a i moją dłoń trzymała nieco dłużej niż należało. No i, co najważniejsze, dostaliśmy pozwolenie na zakup domu w Samotni, a akurat na sprzedaż już od dłuższego czasu czekała posiadłość Dumna Wieżyca.
Samotnia. Posiadłość Dumna Wieżyca (z prawej) |
Dom stał pusty od roku. O ile mnie pamięć nie myli, wystawiono go na sprzedaż jeszcze podczas mojej pierwszej wizyty w tym mieście, jednak wysoka cena odstraszała kupców. Dom mimo wszystko był jej wart. Zbudowany w stylu cesarskim, jak większość budynków z Samotni, piętrowy, o rozległych piwnicach, stał dumnie przy głównej drodze, w pobliżu Błękitnego Pałacu. A w dodatku bezpośrednio sąsiadował z posiadłością Vittorii Vicci, kuzynki samego cesarza, bardzo miłej, młodej damy. Kamienice te miały nawet wspólny ganek. Później dowiedziałem się, że dla nas cena była o wiele niższa. Falk, gdy zapytałem go o to ewidentne naciągnięcie prawa, zaczerwienił się jak sztubak, przyłapany na psocie i mruknął tylko, że upust był częścią zapłaty za sprawę Potemy. Cóż, jest to jakieś wytłumaczenie…
Samotnia. Posiadłość Dumna Wieżyca - wnętrze |
Dom podobał nam się bardzo. Obszerny, solidny i dobrze utrzymany. Uzgodniliśmy, że Falk zatrudni parę osób przy jego odnawianiu i sprzątaniu. Wyposaży go też w meble, co trochę kosztowało i sprawiło, że na jakiś czas musieliśmy zaprzestać kupowania nowych rezydencji. Zresztą, z dużych miast, nie mieliśmy już tylko domu w Wichrowym Tronie, ale tam zaoferowano nam tylko posiadłość po Rzeźniku, której żadne z nas nie chciało.
Na drugi dzień wyruszyliśmy w drogę powrotną do Zimowej Twierdzy. Ale tym razem wybraliśmy trasę przez Morthal i Gwiazdę Zaranną. Zaczynało szarzeć, gdy dotarliśmy do miasteczka. Strażnik spojrzał na nas podejrzliwie. Złagodniał dopiero, gdy powiedzieliśmy mu, kim jesteśmy. Słyszał już o nas. Spytałem, czy coś szczególnego działo się tu ostatnio. Westchnął i ponarzekał na wampiry, których ostatnio przybyło.
- Skąd się te wampiry biorą? – pytał. – Musimy je wyplenić, zanim będzie jeszcze gorzej.
Ale z tonu głosu widać było, że nie bardzo ma pojęcie, jak tego dokonać. Wampir był trudnym przeciwnikiem, atakującym zawsze niespodziewanie i niełatwo było go wypatrzyć, zwłaszcza że przecież zwykle polował w nocy.
Gospoda Ustronna Przystań znów świeciła pustkami. Gdy skończyła się wojna i liczba żołnierzy zmalała, zmniejszył się tez ruch w interesie. Jonna powitała nas więc z radością.
Morthal - gospoda "Ustronna Przystań" |
Jedliśmy właśnie kolację, gdy drzwi otworzyły się znów i do izb weszła wysoka i smukła Nordka, o ciemnych włosach. Trudno było jej nie dostrzec. Ubrana była w krótką suknię, ze sporym dekoltem, odsłaniającą nie tylko nogi, ale również rozciętą na udach. Strój, który w chłodnym klimacie Skyrim musiał dziwić. I zachowywała się również prowokacyjnie, choć musiałem przyznać, że poruszała się z niebywałą gracją. Była atrakcyjna i wiedziała o tym.
- Dobry wieczór, Jonno – odezwała się zmysłowym głosem, na który trudno było nie zwrócić uwagi.
Jonna jednak wyraźnie się stropiła.
- Czego sobie życzysz, Alva? – spytała spokojnie, ale widać było po niej, że nie cieszy jej ten gość.
- Czego nie możesz mi dać, słonko? – spytała Alva nieco kpiącym głosem.
Jonna była Redgardką, o ciemnej cerze, więc nie było widać, żeby się zaczerwieniła, ale z pewnością przytyk Alvy dotknął ją do żywego. To przecież nie jej wina, że interes kiepsko idzie.
- Chcesz coś zjeść? – spytała, siląc się na spokój.
- Zjeść? – Alva teatralnie przewróciła oczami. – Nie, chyba nie jestem… głodna. – słowo „głodna” wymówiła tak, jakby szukała odpowiedniego wyrazu, co w tej sytuacji brzmiało co najmniej dziwnie. – Przynajmniej nie w tej chwili.
- Jasne – odrzekła Jonna. – Daj znać, jak zmienisz zdanie.
Wyglądało to, jakby Alva w zawoalowany sposób podrywała Jonnę, a tej ostatniej było to bardzo nie w smak. Cóż, zdarzało się, nieczęsto wprawdzie, że kobieta wolała kobiety i w Skyrim dozwolone były małżeństwa jednopłciowe, ale okazało się, że to bardziej skomplikowana sprawa. Bowiem po chwili Alva obrzuciła wzrokiem nas. Kołysząc ponętnie biodrami, przeszła obok naszego stolika i rzuciła mi prowokacyjny uśmiech.
- Przystojniak z ciebie – odezwała się zmysłowym półgłosem. – Powinniśmy spędzić ze sobą trochę więcej czasu.
I skierowała się ku drzwiom, zostawiając mnie z kromką chleba w ustach i tak głupią miną, że Lydia, choć zszokowana jej zachowaniem, nie mogła się nie roześmiać.
- O co jej chodzi? – spytałem zdziwiony.
- Podobasz się jej – odparła Lydia, żartobliwie marszcząc brwi. – Ale jeśli ona cię tknie palcem, to straci rękę.
- To miejscowa uwodzicielka – wycedziła Jonna, odzyskawszy rezon. – Wszyscy mężczyźni w Morthal za nią szaleją. A ją to bawi.
- Nie ma męża? – spytała Lydia. – Ani nikogo, kto by ją trochę… uspokoił?
- Jest z Hroggarem, ale owinęła go sobie dookoła palca. Zresztą, robi to prawie z każdym mężczyzną w tym mieście – Jonna wzruszyła ramionami. – Dziwię się Hroggarowi. Szybko znalazł pocieszenie w jej ramionach.
- O czym mówisz? – spytałem zdziwiony.
Przysiadła na ławie, oparła się o nasz stolik i odezwała się ściszonym głosem.
- Widziałeś spalony dom pod skałą? Tam mieszkał Hroggar z żoną i córką. Pewnego dnia wybuchł pożar. Obie zginęły. A Hroggara jakby w ogóle to nie obeszło. Wpatrzony był w Alvę jak w obrazek. Ludzie mówią – zniżyła głos jeszcze bardziej – że sam podpalił dom i zamordował rodzinę, żeby móc ożenić się z Alvą.
Zamurowało nas. Spojrzałem na Lydię, ona na mnie.
- Mogę zrozumieć, że chciał zabić żonę – wybąkała Lydia. – Zdarzają się sekutnice, albo po prostu okrutni mężowie. Ale córkę? To niemożliwe…
- Kto wie? – Jonna wzruszyła ramionami. – Też mi się tak wydawało, dopóki nie dotarło do mnie, co Alva potrafi zrobić z mężczyznami. Tu każdy robi do niej maślane oczy. A Hroggar za nią świata nie widzi, chociaż widziałeś, jak się zachowuje. Ona ma go za pachołka.
Cóż, musiałem przyznać, że Alva naprawdę jest atrakcyjną kobietą, choć nie oddałbym za nią nawet jednego włosa Lydii. Ta ostatnia nieoczekiwanie zaproponowała, aby zostać tu jeszcze jeden dzień.
- Po co? – spytałem zdziwiony. – Tu nie ma nic ciekawego. Wokół bagna… Piękne, to fakt. Zwłaszcza o wschodzie słońca.
- Dzwoneczniki wtedy tak pięknie pachną – uśmiechnęła się Jonna, wstając. – W pogodny dzień, gdy nad bagnami unosi się mgiełka… Tylko trzeba uważać, bo bagna są zdradliwe.
- Jestem ciekawa, jak daleko Alva jest w stanie się posunąć – odparła Lydia z tajemniczym uśmiechem.
- Nie sądzisz chyba, że ja… - urwałem, nie wiedząc co powiedzieć.
- A spróbowałbyś tylko – zabawnie zmarszczyła brwi. – A nie ciekawi cię ta historia?
- A co może mnie obchodzić, kto z kim i kiedy? – burknąłem. – Tym zajmują się stare ciotki.
- Mówię o pożarze – odrzekła Lydia z naciskiem. – A jeśli Hroggar naprawdę zamordował swoją rodzinę?
Zadrżałem. Tak, miała rację. Tej sprawie trzeba było się przyjrzeć. Myśl, że być może morderca własnego dziecka pozostaje bezkarny, była dla mnie nie do zniesienia. Odłożyliśmy sprawę do jutra.
O świcie poszliśmy sobie na bagna. Nigdzie daleko, ot, w pobliże miasteczka. Spotkało nas jednak rozczarowanie, bowiem ranek był pochmurny i nie udało mi się pokazać Lydii tej przepięknej iluminacji, która tak bardzo mnie zachwyciła swego czasu. Dzwoneczniki też nie pachniały tak intensywnie, jak w pogodny dzień.
Morthal nocą |
Hroggara spotkaliśmy w drodze powrotnej, przy tartaku, jak ostrzył siekierę. Spojrzenie miał bardziej niż chmurne. Trzymał się na uboczu i na nasze pozdrowienia odpowiadał półgębkiem, spoglądając na nas spode łba. Niezbyt przyjemny typ.
- Nie dziwię mu się – mruknąłem do Lydii. – Winny, czy niewinny, musi żyć wśród ludzi, którzy go podejrzewają.
- Za jego plecami szepczą, a w oczy fałszywie mu się uśmiechają – zgodziła się Lydia. – Tak jak my teraz.
Okazało się, że Hroggar nie był jedynym, który ostatnio stracił żonę. Spotkaliśmy też innego młodego Norda o zasępionej twarzy. Miał na imię Thonnir i pracował w tartaku. Ten jednak dla odmiany, nie potrafił przeboleć swojej straty. Po krótkiej pogawędce, opowiedział nam, że jego żona, Laelette, pewnego dnia po prostu znikła. Podobno zaciągnęła się do Gromowładnych, chociaż trudno było mu w to uwierzyć, bo jego zdaniem wojskowy tryb życia to ostatnia rzecz, do jakiej się nadawała. Szukał jej długo, albo chociaż jej ciała, ale w końcu dał za wygraną.
Włóczyliśmy się po mieście, pozornie bez celu. Kilka razy napotkaliśmy strażników. Jednego z nich spróbowałem zaczepić.
- Czy za tym spalonym domem kryje się jakaś opowieść – zagadnąłem.
Obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Rozmowy o tym miejscu przynoszą pecha – mruknął niechętnie. – Jarl szuka jednak kogoś, kto nie wierzy w przesądy.
Zainteresowało mnie to.
- Moim zdaniem, szuka idioty – strażnik wzruszył ramionami i odszedł.
Cóż, byłem gotów zostać tym idiotą, ale bardzo chciałem dowiedzieć się czegoś więcej. Spojrzeliśmy więc po sobie i bez słowa, rozumiejąc się doskonale, skierowaliśmy swe kroki ku siedzibie jarla.
Jarl Idgrod Babokruk nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Gdy jej się przedstawiłem, błysk zainteresowania pojawił się w jej oczach. Jak się okazało, wiele o nas słyszała, zwłaszcza o mnie. Po wymianie uprzejmości, spytała o cel naszej wizyty.
- Podobno chcesz, żeby ktoś dowiedział się czegoś więcej o pożarze tego domu – wydusiłem trochę nieskładnie.
Idgrod wyprostowała się.
- Pożar w domu Hroggara… - skinęła głową. – Stracił w pożarze żonę i córkę. Mój lud uważa, że dom jest przeklęty. Nie mnie się z nimi spierać.
Ostatnie słowa wymówiła z lekką irytacją, czy może rezygnacją. Widać było, że nie podziela zdania mieszkańców Morthalu.
- A co się stało według Hroggara? – spytała Lydia.
- Wini swoją żonę – odparła. – Za rozlanie niedźwiedziego sadła przy ogniu.
Zapadła chwila milczenia.
- Wielu ludzi uważa, że sam podłożył ogień – dodała ostrożnie.
- Dlaczego miałby to zrobić swojej rodzinie? – pokręciłem zamyślony głową.
- Żądza potrafi pchnąć człowieka do niewyobrażalnych czynów – prychnęła. – Popioły były jeszcze ciepłe, gdy przysięgał wierność Alvie.
Najwyraźniej również go podejrzewała.
- Więc dlaczego go nie aresztowaliście? – spytałem ostrożnie.
Uśmiechnęła się drwiąco.
- Na podstawie plotek i pomówień? – pokręciła głową. – Nie… Ale ty, osoba obca, może dociec prawdy – dodała, spoglądając mi prosto w oczy.
Zawahałem się. Spojrzałem na Lydię, a ona na mnie. Nie uszło to uwagi Idgrod. Pochyliła się na tronie w naszą stronę.
- Przesiej prochy, których inni lękają się tknąć – szepnęła. – Zobacz, co ci powiedzą. Jeśli dojdziesz prawdy o jego winie lub niewinności, nagrodzę cię.
Oboje skinęliśmy głowami. Jarl uśmiechnęła się. Na odchodnym dobiegł nas jeszcze jej szept.
- Losy Hroggara spoczywają w twoich rękach.
* * *
Tak naprawdę niewiele sobie obiecywałem po tym śledztwie. Nie sądziłem, żeby udało nam się dociec prawdy. Nie po takim czasie. Gdybym zbadał pogorzelisko na drugi dzień po pożarze, może udałoby mi się coś znaleźć. Jako kowal, z ogniem i jego śladami byłem za pan brat. Jako myśliwy, potrafiłem znajdować najdrobniejsze ślady. Ale przecież od tamtego czasu minęło już kilka miesięcy. Z domu została tylko kamienna posadzka, osmalony kominek, kikuty nadpalonych słupów i resztki ścian, które nie zdążyły się dopalić, gdy ludzie zbiegli się, by gasić pożar. A wszystko to zostało wielokrotnie spłukane deszczem i topniejącym śniegiem.
- Pewnie niczego tu nie znajdziemy – westchnęła Lydia, rozglądając się bezradnie.
- Tylko tyle, że dom istotnie podpalono – mruknąłem, wpatrując się w zgliszcza.
- Skąd wiesz? – spytała zdziwiona.
- Popatrz – wskazałem ręką. – Ta ściana jest zupełnie spalona, ta też. A przy kominku i z tej strony jakoś nie widać wielkich zniszczeń. Tu ludzie zdołali ugasić pożar. Czyli zaczął się w tym miejscu – wskazałem ręką na zgliszcza, dość daleko od kominka. – A miał się rzekomo zacząć od rozlanego przy ogniu sadła. Gdyby tak było, ogień strawiłby przede wszystkim ściany przy kominku. Zwłaszcza, że te są zawsze najsuchsze i najszybciej się palą. Kominek je systematycznie osusza…
Morthal - spalony dom Hroggara |
- Czyli naprawdę Hroggar? – Lydia zadrżała.
- Tego nie wiemy – pokręciłem głową. – Wiemy, że dom podpalono. Nie wiemy, kto to zrobił. Teoretycznie mógł to być każdy… - rozejrzałem się bezradnie po mieście. – A jarl żąda dowodów.
Westchnąłem przeciągle.
- Poszperam tu trochę - oznajmiłem. – Może coś znajdę. Zamówisz u Jonny coś do jedzenia? Zgłodniałem trochę.
Skinęła głową i ruszyła w stronę gospody. Ja tymczasem zacząłem uważnie badać kominek, nie spodziewając się jednak znaleźć niczego szczególnego. Przede wszystkim, nie zauważyłem ciemnych plam przy palenisku, jakie z pewnością zostawiłby płonący tłuszcz. Ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Po takim czasie plamy mogły zostać zmyte.
Właśnie odwróciłem się w stronę jednego z ocalałych kątów, gdy ujrzałem coś dziwnego. Oto w rogu, między pozostałościami ścian, pojawiła się bladobłękitna zjawa, może ośmioletniej, może młodszej dziewczynki. Stała w rogu i przypatrywała mi się zaciekawiona. Znieruchomiałem.
- Kto tam? – spytała zjawa, przestraszonym głosem. – To ty, ojcze?
Stałem jak sparaliżowany, przyglądając się niecodziennemu zjawisku. Choć blada i w dzień niezbyt wyraźnie odcinała się od tła, zjawa była dobrze widoczna. Można było dostrzec jej szczupłą, delikatną, dziecinną buzię z zadartym noskiem i zarysy sukienki. Czyżby to była córka Hroggara?
- Kim jesteś? – spytałem szeptem.
- Helgi – odpowiedziała dziewczynka niewinnym głosem. – Ale ojciec mówi, że nie powinnam rozmawiać z obcymi.
Zaczęła mi się uważnie przyglądać.
- Jesteś obcą osobą? – spytała po chwili.
Uśmiechnąłem się niepewnie i przyklęknąłem na jedno kolano. Nasze oczy znalazły się na jednej wysokości.
- Nie – odrzekłem. – Jestem przyjacielem… Wiesz, co się stało z twoim domem?
- Obudził mnie dym – poskarżyła się, marszcząc nosek. – Było gorąco i się bałam. Dlatego się schowałam. Potem było zimno i ciemno.
Przekrzywiła główkę i uśmiechnęła się.
- Już się nie boję – oświadczyła. – Ale jestem samotna… Pobawisz się ze mną?
Wyciągnąłem do niej dłoń, ale zaraz ją opuściłem, wiedząc, że to bezcelowe.
- Jeśli to zrobię, powiesz mi, kto wzniecił pożar?
Zjawa zaklaskała w ręce z radości.
- Dobra! Pobawmy się w chowanego! Znajdź mnie, to ci powiem.
Po czym uniosła w górę paluszek i tajemniczym głosem oznajmiła.
- Musimy poczekać na noc. Ta druga też się bawi, ale wyjdzie dopiero w nocy.
W nocy! Kto wychodzi w nocy? Chyba tylko wampiry…
- Druga? – spytałem ostrożnie. – Co masz na myśli?
- Nie mogę ci powiedzieć – zakryła ręką usta. – Może mnie usłyszeć. Jest tak blisko…
Rozejrzałem się bezwiednie, ale niczego nie zauważyłem.
- Jeśli znajdziesz mnie najpierw, to ci powiem! – dodała roześmianym głosem.
Otworzyłem usta, chcąc ja jeszcze wypytać, ale zjawa znikła. Przez dłuższy moment siedziałem jak skamieniały, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stało dziecko. Nie wróciło. Podniosłem się na nogi i kręcąc z niedowierzaniem głową, skierowałem się do gospody, porozmawiać z Lydią.
- Jak miała na imię córka Hroggara? – spytałem Jonnę, gdy ta podała mi talerz gorącej zupy.
- Helgi – odrzekła, uśmiechając się bezwiednie, ale potem grymas żalu pojawił jej się na twarzy. – Rozkoszna kruszynka… Wciąż nie mogę uwierzyć…
Ukradkiem otarła łzę i zostawiła nas samych. Opowiedziałem Lydii, co mnie spotkało.
- Pójdę tam o zmierzchu – oznajmiłem. – Może znów ją spotkam.
- Pójdziemy razem – odrzekła. – Może przede mną będzie bardziej wylewna.
* * *
O zmierzchu pojawiliśmy się przy jej domu, ale daremnie czekaliśmy. Duszek nie pojawił się.
- Jak ona to powiedziała? – spytała nagle Lydia. – Będziecie bawić się w chowanego… Musisz ją najpierw poszukać!
- Jak mam poszukać ducha? – obruszyłem się.
- Na pewno nie tutaj – Lydia obiegła wzrokiem resztki domu. – Tu nie ma gdzie się schować.
- Duch nie musi się chować – zaoponowałem.
Lydia uśmiechnęła się.
- Wulf, musisz myśleć jak mała dziewczynka! Z pewnością schowała się gdzieś indziej.
Zaczęliśmy się rozglądać wokół, zajrzeliśmy pod resztki schodów, w krzaki, za kamieniem – ale nigdzie nie dojrzałem skulonego duszka.
- Tu jest cmentarz – zastanowiłem się. – Może tam? Duch chyba jakoś ciągnie do swoich szczątków.
- Zobaczmy – powiedziała Lydia bez przekonania. – Cmentarz jest z tamtej strony skały.
Ruszyliśmy ścieżką w górę, za niewielką skałę. Istotnie, stało tam kilka mogił, ale jedna z nich była rozkopana, a trumna wyciągnięta na wierzch.
- To jest trumna dziecka – szepnęła Lydia. – Ale dlaczego jest wyciągnięta?
Jakaś ciemna postać oderwała się od trumny i bezszelestnie znikła na górskiej ścieżce. Odruchowo wyciągnąłem broń. Przywołałem Wykrycie Życia, ale niczego nie zauważyłem. Albo tajemnicza postać była duchem albo tak szybko biegała, że nie zdążyłem jej dosięgnąć.
Stanąłem nad trumną. Nie wiedząc, co zrobić, popukałem w nią gałką miecza.
- Spraw, by Laelette już sobie poszła! – dobiegł mnie dziecinny głosik ze środka.
Laelette! Zaginiona żona Thonnira! A więc nie żyje. Ona też była duchem. Duchem, albo…
- Nie trzeba było tu przychodzić! – rozległ się kobiecy głos o kilka kroków ode mnie.
I nagle ujrzałem szczupłą, młodą kobietę, o bladej twarzy, która zjawiła się nie wiadomo skąd. Wyciągnęła do mnie rękę i nagle między nami pojawiła się czerwona poświata magii wysączania.
Wampir!
Czułem jak słabnę, ale zdołałem jeszcze podbiec i uderzyć ją mieczem w pierś. Kruche, kobiece ciało łatwo poddało się ostrej głowni. Przeskoczył na nią magiczny, paraliżujący ładunek błyskawicy. Wampirzyca wydała tylko krótkie westchnienie i przewróciła się na plecy. Skonała, tym razem na dobre.
- Masz mnie! – rozległ się nagle roześmiany głosik dziecka i postać duszka pojawiła się przy trumnie. – Laelette też mnie szukała – wskazała na wampirzycę. – Ale dobrze, że nie znalazła mnie pierwsza.
Słuchałem tego wszystkiego przerażony. Więc to była Laelette! Wcale nie zaciągnęła się do Gromowładnych, tylko przystała do wampirów. Pytanie, czy z własnej woli…
Dziewczynka tymczasem szczebiotała dalej.
- Laelette powiedziano, żeby spaliła mamusię i mnie, ale nie chciała tego zrobić. Chciała bawić się jeszcze długo i długo… Pocałowała mnie w szyję i zrobiło mi się tak zimno, że nawet ogień mnie nie bolał.
Zadrżałem. Laelette próbowała ją przemienić w wampira. Dobrze, że jej się nie udało…
- Laelette myślała, że może mnie zabrać – ciągnęła Helgi zaaferowanym głosem. – Ale nie mogła. Cała jestem popalona – dodała, krzywiąc się, jakby trochę ja to zmartwiło.
Ziewnęła.
- Jestem zmęczona – oznajmiła. – Prześpię się chwilę…
A ja wiedziałem, co to znaczy. Przechodzi w zaświaty. Zostaje uwolniona. I dobrze, niech spotka się ze swą mamą tam, po drugiej stronie. Niech wreszcie ktoś ją przytuli.
Na Lydii też jej opowieść zrobiła piorunujące wrażenie. Trzymała się tylko siłą woli. Nic dziwnego, niewinna buzia dziecka potrafiła rozbroić nawet mnie, więc co mówić o Lydii.
- Więc to jest Laelette – mruknąłem, zerkając na zwłoki wampirzycy. – Sprawczyni całego zła.
- Nie do końca – zaoponowała Lydia. – Helgi wspomniała, że kazano jej to zrobić, choć nie chciała. Kto jej kazał? I dlaczego? To jest właściwy sprawca.
Tymczasem na ścieżce pojawił się ktoś jeszcze. Thonnir dowiedział się, nie wiem jakim sposobem, o Laelette i szedł z nieprzytomnym wzrokiem w stronę tego, co kiedyś było jego żoną. Doszedł do niej, upadł na kolana i przytulił zimne ciało.
- Na brodę Ysmira – załkał. – Ona… Ona jest wampirzycą!
Zaniósł się szlochem.
- Ona nie żyje! – zawył. – Laelette nie żyje!
Lydia ścisnęła go za ramię, chcąc dodać mu otuchy. Ja również przyklęknąłem przy nim. Opanował się dość szybko, ale przecież opłakał ją już dawno temu. Odniosłem wrażenie, że też właśnie, zyskawszy pewność, poczuł coś w rodzaju ulgi, która złagodziła nieco jego ból.
- Co możesz mi powiedzieć o twojej żonie? – spytałem delikatnie, gdy ciało Laelette znów spoczęło na ziemi.
- Laelette – westchnął i otarł łzę. – Myślałem, że odeszła, by przyłączyć się do Gromowładnych. Ach, moja nieszczęsna Laelette…
- Czy zdarzyło się coś dziwnego, zanim wyszła? – spytałem.
Wzruszył ramionami. Odpowiedział dopiero po chwili.
- Zaczęła spędzać wiele czasu z Alvą – szepnął. – A jeszcze tydzień wcześniej gardziła nią.
Dotknął czoła i potarł je w zamyśleniu.
- W noc swojego zniknięcia miała spotkać się z Alvą – dodał. – Później Alva powiedziała mi, że nie przyszła. Nawet się z nią nie pożegnałem.
Znów westchnął przeciągle.
- Może jednak się spotkały – mruknąłem.
- Myślisz, że Alva… - urwał w połowie zdania i spojrzał na mnie zdumiony. – Ale to znaczy, że… O, bogowie! Myślisz, że Alva jest wampirzycą?
Wzruszyłem ramionami.
- Trzeba koniecznie wziąć pod uwagę tę możliwość – powiedziałem ostrożnie.
Zaprzeczył tak gwałtownie, że aż cofnąłem się o pół kroku.
- Nie! Jesteś w błędzie! Musisz się mylić!
Spojrzeliśmy na niego zdumieni.
- Laelette mogła zginąć na mokradłach… - zaczął bezładnie, cofając się, jakby się nas przestraszył. – Nie wierzę, że Alva mogła mieć z tym coś wspólnego! Nie udowodnisz tego jarlowi!
I po tych słowach puścił się biegiem do miasteczka.
- Biedny człowiek – westchnęła Lydia. – To za wiele dla niego.
- Mam nadzieję, że nie pomieszało mu się w głowie – mruknąłem. – Woli zaprzeczać temu, co sam widział.
- Czyżby ta Alva miała tak wielką moc nad mężczyznami? – zastanowiła się. – Jest pewnie ponętna, ale… Jest? – spojrzała na mnie pytająco.
- Jest – skinąłem głową. – Do tego zachowuje się prowokacyjnie. Może się podobać.
- Tobie się podoba? – spytała.
- Czy ja wiem – wzruszyłem ramionami. – Na swój sposób tak, ale nie na tyle, by mogła mnie sobie owinąć dookoła palca. Tak jak to udało się tobie – dodałem po chwili, dając jej kuksańca.
- Trzeba przeszukać jej dom – podsunęła, uśmiechając się lekko na moje słowa. – Może tam coś znajdziemy?
- Pozwól, że zrobię to sam – skinąłem głową. – Na razie chodźmy do gospody.
Ruszyliśmy wolnym krokiem wąską ścieżką w dół. Czekała mnie jeszcze jedna niełatwa sprawa do załatwienia.
Wiedziałam, że wampiry odegrają jeszcze niejedna rolę!
OdpowiedzUsuńTa cała Alva... Fuj.
Ale domek kupili sobie piękny, sama bym taki chciała. :)
Zwłaszcza, że domy w Skyrim są trochę jak pratchettowski Niewidoczny Uniwersytet - w środku większe niż na zewnątrz ;)
UsuńWnętrze tego ich domu znacznie lepiej się prezentuje niż z zewnątrz. Mogłabym w czymś takim mieszkać.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wiesz, ale istnieją wampiry energetyczne i przestawanie z nimi jest wielce niekorzystne.
Dziś widziałam pierwsze jerzyki!!!! Jest ich jeszcze niewiele, to jakieś pierwsze egzemplarze.
Ja też bym mógł. Przynajmniej jest tam odrobina przestrzeni, nie to co u mnie.
UsuńO wampirach energetycznych słyszałem. Podejrzewam o to jednego mojego współpracownika, bo jak on się za coś weźmie, to reszcie wszystko opada - nie tylko ręce.
Ej! Ale to, że napisałeś coś na tamtym blogu nie oznacza, że masz nie pisać tu!!!!
OdpowiedzUsuńZrozum, nie mam za dużo czasu na granie. A żeby pisać, muszę grać i robić zapiski na bieżąco. Niedługo skończę tę część i muszę zrobić dłuższą przerwę, żeby, jak mawiają pisarze, zebrać materiały do części trzeciej.
UsuńJa myślę, że Ty się już tak wciągnąłeś w ten świat i masz tak bujną wyobraźnię, że możesz spokojnie ciągnąć historię bez uprzedniego grania. :)
UsuńHo, ho...O tym nie wiedziałem! Dobre.
OdpowiedzUsuńAlw
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń