sobota, 27 maja 2017

Rozdział XXXV – Leże Movarta

     W wynajętym pokoju zdjąłem zbroję, zostawiłem kołczan, łuk i tarczę, zatrzymując tylko miecz. Ale przypasałem go sobie na plecach, w taki sposób, że rękojeść sterczała nad prawym ramieniem. W ten sposób łatwiej się skradać, nie obawiając się o głownię, obijającą się o nogi. Nie zamierzałem z nikim walczyć, ale gdyby przyszła taka konieczność, będę gotów do obrony. Gdy wyszedłem, od razu przeniknął mnie chłód, aż zadrżałem. Na szczęście było blisko. Starannie unikając oświetlonych miejsc, zakradłem się do domu Alvy. Bezgłośnie, jak duch, pojawiłem się drewnianym ganku, przed zamkniętymi drzwiami.

     Najpierw przywołałem Wykrycie Życia. Pokazało mi błękitną postać w środku. Wiedząc jednak, że Alva może być wampirzycą, użyłem też Szeptu Aury. Tym razem postać Hroggara zajarzyła się na purpurowo, Nie ruszała się, a po sylwetce poznałem, że siedzi na krześle, zapewne przy kominku. Nikogo więcej w środku nie było. Czyżby Alva wyruszyła na łów? Wyjąłem pojedynczy wytrych, żeby nie dzwonić całym pękiem i delikatnie wsunąłem go w otwór zamka. Solidny był, trzeba przyznać. Namęczyłem się z nim trochę, zanim puścił z lekkim trzaskiem. Aż znieruchomiałem, bowiem w nocnej ciszy brzmiało to jak grzmot. Dopiero po chwili odważyłem się otworzyć drzwi.

     Hroggar drzemał przy kominku i zapewne tylko temu zawdzięczałem, że mnie nie usłyszał. Zamknąłem ostrożnie drzwi, pilnując, by zrobić to cicho. Z tej strony wystarczyło przekręcić drewnianą gałkę, aby zamek zaryglował się na powrót. Izba jak izba, niczego szczególnego widać w niej nie było, ale w dół prowadziły dość długie schody. Udałem się tam, uważając, by stąpać po jednej stronie stopni, nie na środku, gdzie mogłyby zatrzeszczeć. Po chwili już byłem w piwnicy.

     W piwnicy, czy w leżu wampira?

     Poczułem, jak włosy mi się jeżą. Pomieszczenie było oświetlone tlącym się kagankiem, więc widziałem wszystko bardzo dobrze. Przede wszystkim, było czyste i schludne. Bardziej przypominało buduar damy niż piwnicę. Jedynie zamiast łoża, znajdowała się w nim miękko wyściełana trumna.

     Nie wiem, dlaczego wampiry tak bardzo lubią spać w trumnach. W ogóle, nie mam pojęcia, skąd się to wzięło. Nikt nie umiał mi tego wyjaśnić – nawet wampiry, z którymi przyszło mi rozmawiać w przyszłości. I nie wiem tego do dziś. Czyż jednak trzeba było lepszego dowodu? Alva była wampirzycą, to jasne. I, jakby to nie wystarczało, znalazłem jeszcze dowód koronny rozwiewający wszystkie wątpliwości, jakie mogłyby się pojawić. W trumnie bowiem znajdował się oprawiony w cienką skórę pamiętnik Alvy. Podniosłem go, oczywiście i przebiegłem po nim wzrokiem.

     Postanowiłem przewertować go na miejscu, aby właścicielka nie zorientowała się, przedwcześnie, że grzebałem w jej rzeczach. Miałem dużo czasu, bowiem noc dopiero się zaczęła, a pamiętnik nie był gruby. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że wampiry mają znakomity węch i Alva bez problemu wyczułaby, że ktoś obcy był w komnacie. 

     Początkowo nic nie wskazywało na to, co ma się stać. Ot zwyczajne zapiski atrakcyjnej, młodej kobiety, spragnionej wielkiego świata i duszącej się w atmosferze prowincjonalnego miasteczka.

     Cóż to za życie? – pisała Alva. – Gdzie jest książę, który mnie ocali? Gdzie mój dzielny, norski wojownik, który ze mną odjedzie?

     Później jednak pojawiły się zapiski bardziej niepokojące. Jak się okazało, znalazł się ktoś, kto potrafił wykorzystać jej marzenia o światowym życiu.

     Poznałam dziś pewnego mężczyznę, gdy zbierałam kwiaty. Jest egzotycznej, elektryzującej urody. Całowaliśmy się w świetle księżyca. To było takie romantyczne. Dziś znów się z  nim zobaczę.

     Wszystko jasne – Alvę uwiódł wampir. I wkrótce przemienił ją w wampirzycę, o czym nie omieszkała napisać.

     Poznałam prawdziwe barwy nocy. Movart pokazał mi najczarniejszą czerń i krwistą czerwień. Obiecał mi krwawą ucztę, jeśli spełnię jego życzenie w Morthalu.

     Dalej znajdował się fragment, bezpośrednio dotyczący badanej przeze mnie sprawy.

     Z łatwością uwiodłam Hroggara. Movart powiedział, że powinnam najpierw znaleźć sobie obrońcę. Kogoś, kto będzie czuwał nad moją trumną za dnia. Hroggar doskonale się nada.

     No i nareszcie dowiedziałem się, jak to było z Laelette.

     Wieczorem przyszła do mnie Laelette. Ukoiła moje pragnienie. Ukryłam jej ciało, by powstała i mi służyła. Rozgłosiłam plotkę, że zaciągnęła się do wojska. Głupcy.

     Przemieniła ją… Więc tak Laelette stała się wampirem. Okazało się jednak, że to nie koniec okropności. Alva szykowała miastu coś o wiele straszniejszego.

     Movart przedstawił mi swój plan. Mam uwodzić strażników jednego po drugim i uczynić z nich swych niewolników. Potem wszyscy wespół zdobędziemy Morthal. Nie zabijemy mieszkańców, nie. Staną się bydłem, kojącym nasze pragnienie. Niekończącym się źródłem krwi i obrońcami, strzegącymi nas przed przeklętym słońcem.

     Pokręciłem głową. Jej prowokujący styl bycia był częścią planu. Zaprzedała się bez reszty tajemniczemu Movartowi. Musiał być naprawdę potężny. O ile mogłem się zorientować z zapisków, jego kryjówka znajdowała się gdzieś w pobliżu miasta.

     Czytałem dalej, szukając fragmentów, opowiadających bezpośrednio o sprawie. Znalazłem je kilka stron dalej.

     Rodzina Hroggara robi się niewygodna. Powiedziałam Laelette, żeby wszystkich zabiła i upozorowała wypadek. Jeśli Hroggar ma dalej być moim obrońcą, musi wyglądać na niewinnego.

     Głupia dziewka! Laelette spaliła rodzinę Hroggara żywcem. Kazałam jej upozorować wypadek, a ona doprowadziła do skandalu. Co gorsza, próbowała przemienić jego córeczkę, Helgi. Nawet tego nie potrafiła zrobić dobrze. Zabiła dziecko i pozostawiła ciało, żeby spłonęło.

     Zadrżałem. Więc jednak to Alva, rękami swej niewolnicy Laelette, dopuściła się tej zbrodni. Mimo wszystko, poczułem ulgę, że choć pod tym względem Hroggar okazuje się być niewinny. Nie wyobrażałem sobie, ja można tak po prostu zabić własne dziecko. Jak się dalej okazało, nie tylko mnie rozczuliło jej szczebiotanie.

     Coś się dzieje z Laelette. Cały czas mówi o Helgi. Chyba postradała zmysły. Uważa, że dziecko można jeszcze przywrócić do życia.

     Z rozczuleniem pomyślałem o Laelette. Musiała za życia być dobrym człowiekiem, skoro pomimo przemiany, pozostały w niej ludzkie uczucia. Los Helgi nie był jej obojętny.

     Ostatni zapisek był całkiem świeży, dodany zapewne dziś.

     W mieście pojawił się obcy i bada przyczyny pożaru. Muszę zachować ostrożność.

     Zamknąłem dziennik i westchnąłem cicho. Co ja teraz mam zrobić? Zostawić go? To jak dostarczę dowodu jarlowi? Zabrać? Alva zorientuje się, że jest śledzona.

     W końcu zdecydowałem się go zabrać. Wyszedłem tą samą drogą, którą tu wszedłem. Hroggar wciąż drzemał. Wymknąłem się niepostrzeżenie z domu i ostrożnie pobiegłem w stronę gospody.

     Był wczesny ranek, gdy stanąłem przed obliczem jarl Igrod. Sprawa musiała ją boleć już od dawna, bowiem bez żadnych wstępów zapytała.

     - Hroggar jest winny, czy nie?

     Moim zdaniem był winny, ale tylko porzucenia swej rodziny. Z samą zbrodnią nie miał nic wspólnego i z ulgą o tym doniosłem. Choć podpalaczką była Laelette, winę za tę zbrodnię ponosiła Alva, o czym oświadczyłem bardzo pewnym głosem. 

     - Alva podłożyła ogień – oznajmiłem – To ona jest morderczynią.

     Igrod w zaaferowaniu pokręciła głową.

     - Alva? – zamruczała zdziwiona. – Nie sądziłam, że jest do tego zdolna.

     - Ona jest wampirzycą – dodałem. – Planowała zniewolić całe miasto.

     - Zakładam, że masz dowody – odezwała się ostrzej. – Nie można szastać oskarżeniami bez dowodów!

     - Mam dziennik Alvy – odparłem, podając jej oprawiony w skórę brulion.

     Spojrzała na mnie badawczo, ale otworzyła pamiętnik i powoli zaczęła przerzucać strony, ledwo rzuciwszy na nie okiem. W pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się. Musiała natrafić na interesujący fragment. Po dłuższej chwili i przerzuceniu kilku kartek, podniosła wzrok i prychnęła zaskoczona.

     - A więc to prawda… - szepnęła, a głośniej dodała. – To zdradziecka suka!

     Wróciła do lektury, ale tylko na chwilę. Skinąwszy mi głową, poleciła przyjść wieczorem. Cóż, potrzebowała trochę czasu na przestudiowanie dziennika i przemyślenie sprawy. Skłoniłem się więc tylko i wyszedłem z pałacu.

     Alva nie pokazała się przez cały dzień. Spotkałem tylko Thonnira. Na mój widok uśmiechnął się smutno i ścisnął mi dłoń. Chcąc dodać mu otuchy, zapewniłem, że Laelette nie opuściła go z własnej woli.

     - Została zniewolona przez Alvę – zapewniłem go. – Wampiry mają swoje sposoby.

     Pewnie przyniosło mu to jakąś ulgę, ale nie okazał jej. Rozstaliśmy się niedaleko tartaku, gdzie zszedłem z głównej drogi, kierując się do gospody. Po drodze, mijając zgliszcza spalonego domu, coś mnie tknęło, aby tam pójść. Stanąłem pomiędzy resztkami ścian i zamyśliłem się.

     Tak na dobrą sprawę, całą winę za tę zbrodnię ponosił Movart. Alva pomagała mu wprawdzie, ale sama została najpierw uwiedziona, a potem przemieniona. Movart sprytnie wykorzystał jej marzenia o wielkim świecie i wielkiej miłości, karmiąc ją zapewne jakimiś kłamstwami. Daleki byłem jednak od usprawiedliwiania Alvy. Zbrodnia na rodzinie Hroggara była jej pomysłem i musi za to ponieść karę. Podejrzewałem, że to jeszcze nie koniec historii. Tak też było w istocie.

     Gdy tylko zapadł zmrok, w pełnym rynsztunku udałem się do siedziby jarla. Tym razem towarzyszyła mi Lydia, również w blachach i uzbrojona po zęby. Na zewnątrz zebrał się kilkuosobowy tłumek, dość głośno komentujący ostatnie wydarzenia. Gdy się zbliżyliśmy, ucichli. Weszliśmy do środka.

     Jarl uroczyście skinęła nam głową.

     - Morthal jest twoim dłużnikiem – oświadczyła, zwracając się do mnie. Proszę, obiecano ci nagrodę za rozwikłanie zagadki.

     Ciężka kiesa powędrowała do moich rąk. Tym razem nagroda okazała się wysoka.

     - Ale ja muszę cię prosić o jeszcze jedna przysługę – ciągnęła jarl. – Morthal wciąż jest w niebezpieczeństwie. W dzienniku jest wzmianka o Movarcie, wielkim wampirze, którego podobno zgładzono sto lat temu. Skrzyknęłam paru twardych wojów, żeby oczyścić leże Movarta. Będą na ciebie czekać przez wejściem.

     Nie uszczęśliwił mnie taki obrót wypadków. Oczywiście, wspomnienie Helgi nie pozwoliłoby mi pozostawić tej sprawy i byłem gotów udać się do siedziby wampira, by zrobić z nim porządek. Ale pociągnąć tam na czele rozgorączkowanych i niezdyscyplinowanych mieszkańców, nie wydawało mi się dobrym pomysłem. Dotąd działaliśmy sami, zawsze z zaskoczenia i póki co przynosiło to doskonałe rezultaty. Zakraść się niepostrzeżenie do kryjówki wampira z taką czeredą za plecami, było niemożliwością.

     - Musimy się ich pozbyć – syknąłem, idąc do drzwi.

     - Może uda mi się ich trochę ostudzić – szepnęła Lydia. – Pogadam z nimi po drodze.

     Chętnych do zemsty na wampirze było pięciu. Przewodził im Thonnir, z siekierą w ręce i nieprzytomnym błyskiem w oczach. Nie zdążyłem jeszcze zamknąć za sobą drzwi, gdy krzyknął.

     - Zabierz nas do legowiska Movarta!

     - Taa! – zacharczał potężnie zbudowany wojownik, stojący za nim.

     - Zabić wampira! – zawołał Thonnir.

     - Zabijmy go! – poparł do olbrzym.

     - Zniszczyć go ! – dodał stojący obok Orsimer, z żelazną maczugą w dłoni.

     Zdziwiła mnie jego obecność. Spotkałem go już przedtem w gospodzie. Miał na imię Lurbuk i z całego serca chciał zerwać ze swoją wojowniczą naturą, by zająć się poezją. Jak widać, lojalność wobec mieszkańców miasta miała dla niego wyższą cenę.

     - Chcesz mi pomóc zabić wampira? – zwróciłem się do Thonnira.

     Miałem dodać „to rozpuść to towarzystwo w demony”, ale nie zdążyłem dokończyć.

     - Chcę pomścić moją żonę! – zawył. – Zemsta za Laelette. Idziemy do legowiska Movarta, nieważne, czy pójdziesz z nami!

     I nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie w mrok. Nie mogłem pozwolić, by poszedł wprost na żer wampira. Pobiegłem za nim. Reszta ruszyła za nami.

     Przez całą drogę Lydia pracowicie opowiadała pozostałym, jakie czekają ich okropności, gdy przypadkiem zetkną się wampirem. Niby udzielała dobrych rad, jak się zachować, ale ja z trudem tłumiłem śmiech. Łgała oczywiście, jak polityk, ale widać było, że jej słowa robią na słuchaczach spore wrażenie. Opowiadała o więzieniu duszy, o nieuchronności wiecznego życia w mroku, o nieustającym służeniu wampirzym władcom. Nordowie na ogół nie boją się umierania, ale opis okropieństw, które czekają ich po śmierci, odnosił skutek. Stopniowo opuszczał ich zapał. Było już niedaleko, gdy jej udane zdziwienie, że nie mają na sobie specjalnych amuletów ochronnych wreszcie poskutkowało. Czworo z nich zawróciło z niewyraźnymi minami. Pozostał tylko Thonnir, który zatrzymał się dopiero przed wejściem do jaskini.

     - Oni są tchórzami – oświadczył z mocą. - Ale ja nie. Idę z tobą!

     Pokręciłem głową.

     - Lepiej zaczekaj tutaj – odparłem.

     Ale wytłumacz to człowiekowi, który nie ma już niczego do stracenia! Thonnir rwał się do zemsty i nie dbał o to, co się z nim stanie. Musiałem nim naprawdę mocno potrząsnąć.

     - Chcesz, żeby Movart zginął? – spytałem, patrząc mu prosto w oczy. – To pozwól nam działać po naszemu! Nie umiesz się skradać, ani walczyć z nieumarłymi, a każdy nieostrożny ruch może go zaalarmować. Uwierz mi, idąc z nami, wystawiasz nas na niebezpieczeństwo!

     Dopiero ten argument zadziałał. Spojrzał przytomniej.

     - Chyba masz rację – westchnął zrezygnowany. – Nie jestem wojownikiem.

     Opuścił głowę, ale zaraz ją podniósł.

     - Idź, pomścij moją Laelette – szepnął.

     Ścisnąłem jego ramię. A potem chwyciłem łuk i nałożyłem szklaną strzałę. Powoli i ostrożnie zagłębiłem się w otwór jaskini. Za mną, jak cień, podążała Lydia.

     Jaskinia okazała się być opuszczoną kopalnią rudy żelaza. Już na początku dotarliśmy do rozległego szybu, w którym wykuto spiralne zejście na dół, gdzieniegdzie uzupełniając je drewnianymi podestami. Tam też wałęsały się dwa śnieżne pająki. Po jednej strzale na sztukę…

     Zeszliśmy na dół i przecisnęliśmy przez połyskujący otwór. Wąski, kręty korytarz zaprowadził nas do niewielkiej oświetlonej groty, w której przy stole, zastawionym kilkoma pękatymi flaszkami, urzędował wysoki i muskularny Nord. Wampirzy sługa chyba niezbyt przykładał się do stróżowania. Nie usłyszał nas i nawet nie odwrócił głowy w naszą stronę. Z pewnością moja szklana strzała w skroń uchroniła go przed popełnieniem wielu błędów w przyszłości.

     Dalej była następna jaskinia, tym razem rozległa, choć niewysoka. Widać było, że za czasów świetności kopalni, tutaj znajdowało się miejsce, w którym górnicy robili sobie przerwy, posilali się  i odpoczywali. Słabe światełko rozjaśniało ją nieco i było można zauważyć rozstawione wokół drewniane wózki, pełne ludzkich szczątków i ubrań, odebranych ofiarom wampirów. Aż mnie zatrzęsło na ten widok.

Jaskinia, opisywana przez Wulfhrer'a

     Światełko dobiegało z wykopanego pod ścianą dołu. Stamtąd dobiegł mnie pomruk drugiego wampirzego sługi.

     - Cóż, wygląda na to, że wciąż jeszcze masz trochę złota w kieszeni, prawda przyjacielu?

     Chwila ciszy, jedynie ciche westchnienie.

     - Mmm, tak… - uśmiechnął się sam do siebie. – Pozwól, że zabiorę od ciebie tę sakiewkę. I jeszcze te ładne buty, które tam masz.

     Podszedłem cicho do prowizorycznego grobu. Jakiś ciemnoskóry osobnik odzierał właśnie zwłoki czworga młodych ludzi z wszelkiego dobra. Powstrzymałem w sobie chęć zatłuczenia go na śmierć. Uważam, że postąpiłem szlachetnie, a na pewno szlachetniej niż zrobiłby to wampir – zadałem mu bardzo szybką i bardzo niespodziewaną śmierć, umieszczając szeroki grot strzały dokładnie między jego kręgami szyjnymi.

     Kolejny korytarz był już typowym, kopalnianym chodnikiem. Wzdłuż jego lewej strony biegł drewniany podest, a na końcu znajdowała się ogromna jaskinia, pełna najróżniejszych zakamarków, naturalnych filarów i przejść do kolejnych jaskiń. Prawdziwy podziemny, naturalny pałac. Tam wampiry urządziły sobie salę biesiadną.

     Ostrożnie weszliśmy na podest i z góry spojrzeliśmy na to pomieszczenie. Z naszego miejsca widziałem trzy postaci. Jakiś mężczyzna, w pysznym stroju, siedział za stołem i przeliczał zgromadzone w kiesach złoto. Na podeście naprzeciwko stała kobieta, a po lewej stronie, w cieniu, wałęsał się jakiś wojownik. Wykrycie Życie upewniło mnie, że tylko on jest tutaj żywy. Wskazałem Lydii wampirzycę na podeście, sam wziąłem na cel Movarta, bo nie wątpiłem, że to właśnie on. Cięciwy brzęknęły jednocześnie. Wampirzyca zajęła się płomieniem i przewróciła się na plecy, wydając zduszony jęk. Movart jednak okazał się być bardziej żywotny. Pierwsza strzała wstrząsnęła nim, ale go nie uśmierciła. Wstał szybko zza stołu i omiótł jaskinię jakimś zaklęciem. Wtedy dostał drugą strzałę, prosto w pierś. Ale i ta nie wystarczyła. Dostrzegł mnie i wycelował we mnie ramię, jarzące się zaklęciem Lodowego Kolca. Za późno. Trzecia strzała trafiła go prosto między oczy i położyła kres jego wampirzej działalności.


Leże Movarta. Ikonografia wykonana przez naczelnego maga Morthalu, wkrótce po opisanych wydarzeniach. Widoczny zastawiony jadłem stół. Z tyłu podest, na którym Lydia ustrzeliła wampirzycę.

     Lydia szybko rozprawiła się z nadbiegającym wojownikiem. Zeszliśmy z podestu i zakradliśmy do jaskini.
Obfitość jadła na stole trochę mnie zdziwiła. Wiedziałem, że wampiry jeść nie muszą, aczkolwiek robią to czasem dla czystej przyjemności. Ale ten ogrom żywności znacznie przewyższał możliwości tych kilku wampirów. Czyżby było ich więcej?

     - Laas! – zawołałem.

     W odległych zakątkach jaskini zaświeciły mi się jeszcze trzy osoby. Podkradłem się ku najbliższej, po lewej stronie, w zaułku naturalnego korytarza. Strzeliłem w ciemności, gdy jeszcze nie zanikła poświata Szeptu Aury. Po dźwięku poznałem, że trafiłem, gdy wampir zwalił się na ziemię. Podszedłem do niego. Leżał nieruchomo, dzierżąc w ręku zakrwawiony, jednosieczny miecz. Kogo on tu ukatrupił?

     Odpowiedź przyszła niespodziewanie, gdy niechcący kopnąłem butem jakiś okrągły przedmiot. Potoczył się o kilka kroków, w kierunku jaskini i znieruchomiał w smudze światła. Ja też znieruchomiałem. Była to bowiem głowa Alvy.

     Jej bezgłowe ciało znaleźliśmy szybko. Leżało pod ścianą, tak jak padło, gdy wampir zadał jej morderczy cios.

     - Zabił ją na wieki – szepnęła Lydia. – Żeby zabić wampira, trzeba mu odciąć głowę, a zwłoki najlepiej spalić. Inaczej się zregeneruje i po jakimś czasie odżyje.

     - Ciekawe, dlaczego – odrzekłem również szeptem. – Pewnie wyznała, że ją odkryto i żeby nie zdradziła kryjówki Movarta.

     - Któż mógłby przypuszczać, że Thonnir je zna…

     - Śledził kiedyś Alvę, gdy szukał swojej żony – odrzekłem. – Sam mi to powiedział. Wiedział, że tu bywa. Nie wiedział tylko, że to kryjówka wampira, dopóki nie dowiedział się tego od Idgrod.

     - Jak skończymy, trzeba będzie zwołać ludzi, żeby zrobili tu porządek – szepnęła Lydia. – Zwłoki trzeba spalić na stosie. 

     – A więc skończmy – skinąłem głową i wskazałem przeciwległy kraniec jaskini. – Tam jeszcze są dwa.

     Jaskinia miała wiele zakamarków. Najpierw wspięliśmy się na podest, na którym leżała ustrzelona przez Lydię wampirzyca. Za nim znajdował się naturalny chodnik, prowadzący do niewielkiej, ciemnej groty. Stały tam szafy i kufry z odzieżą. Widać, wampiry stworzyły sobie tutaj coś w rodzaju garderoby. Wszystkie ubrania i buty odebrali zapewne swoim ofiarom. W grocie znaleźliśmy jeszcze jedną służkę wampirów, zbyt odurzonej skoomą, aby potrafiła się bronić. Dołączyła do swoich kamratów w zaświatach.

     Wyszliśmy stamtąd i spenetrowaliśmy jeszcze jeden zaułek. Ten był jasno oświetlony i przechadzała się po nim zamyślona wampirzyca. Ustrzeliliśmy ją z daleka. Więcej nikogo w jaskini nie znaleźliśmy.

     - Wygląda na to, że robota skończona – uśmiechnęła się Lydia. – Chodź, przyjrzymy się temu Movartowi.

     Po opisie w dzienniku Alvy, spodziewałem się kogoś o niesamowitej, wręcz magnetycznej urodzie. Spotkało mnie rozczarowanie. Movart okazał się być zupełnie zwyczajnym, łysym mężczyzną w średnim wieku i niczym szczególnym się nie wyróżniał.

     - Pewnie miał elektryzujące spojrzenie – wzruszyła ramionami Lydia. – I głos. Kobieta potrafi ulec głosowi…

     - Będę o tym pamiętał – mruknąłem. – To co, złota chyba nie zostawimy?

     - Pewnie nie – roześmiała się. – Przydałaby nam się rezydencja i tutaj, nie sądzisz? Złoto się przyda na zakup.

     - Szczerze mówiąc, wolałbym coś bliżej wybrzeża – odparłem. – Ale pewnie, złoto zawsze się przyda.
Było to zgodne z prawem i obyczajem. Śmiałek, likwidujący siedlisko bandytów, wiedźm, czy innych niepożądanych osobników, po wykonanym zleceniu, miał prawo zabrać stamtąd, co tylko chciał, bez żadnego podatku. Nam przypadły trzy całkiem ciężkie woreczki złota. Z reszty łupów zrezygnowaliśmy, żeby nie obciążać się zbytnio. Nie spiesząc się, ruszyliśmy ku wyjściu.

     Właśnie wspięliśmy się na podest na szczycie szybu i zamierzaliśmy opuścić grotę, gdy przed nami zajaśniała błękitna poświata.

     - Helgi… - szepnąłem.

     Istotnie, był to duszek Helgi. Dziewczynka ukazała mi się znów. Ale jakże odmieniona! Radosna i roześmiana. Zapewne dołączyła w zaświatach do swej matki.

     Zaczęła mówić szybko jakby nie miała zbyt wiele czasu.

     - Matka mnie woła – zaszczebiotała. – Czas do łóżka! Jestem strasznie zmęczona…

     Uśmiechnąłem się do niej. Poczułem ogromną ulgę, że wreszcie jest ze swoją mamą, która ją kocha. Przyznam się, że aż mnie to wzruszyło. Zwłaszcza, gdy Helgi przekrzywiła główkę i z cicho odezwała się po raz drugi.

     - Dziękuję – szepnęła, wyciągając ku mnie rękę. – Dzięki tobie czuję się już lepiej…

     Wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie dane jej było. Zjawa rozwiała się. Helgi opuściła ten świat na zawsze.

     Spojrzeliśmy po sobie. Lydia miała zadumaną minę i błyszczące oczy.

     - Biedna kruszynka – szepnęła wzruszona. – Warto było, choćby po to, żeby to usłyszeć.

     Chwyciłem ja za rękę i razem wyszliśmy z jaskini na świeże powietrze.

     Na zewnątrz wciąż panowała ciemna noc. Na szczęście, umiałem w nocy wyczuć wydeptaną ścieżkę stopami, nawet zupełnie jej nie widząc. Ot, taka umiejętność myśliwego, nabyta dzięki Eanorowi, mojemu bosmerskiemu druhowi i nauczycielowi z młodych lat. Szliśmy wolno, rozkoszując się zapachem dzwoneczników, które pachniały bardzo intensywnie. Ich woń, zmieszana z lekkim zapachem bagien, rozlewających się opodal, stanowiła naprawdę przyjemną ucztę dla nosa. Do Morthalu dotarliśmy wkrótce – nie było daleko.

     Strażnik poznał nas i podniósł tylko dłoń w pozdrowieniu. Poprosiłem go, żeby powiadomił jarl, że zadanie wykonane i Movart nie żyje, wraz z całą swoją czeredą.

     - Trzeba jednak spalić wszystkie zwłoki – dodałem. – Inaczej wampiry mogą ożyć. 

     Obiecał, że się tym zajmie i życzył nam dobrej nocy.

     - Dobrej reszty nocy – ziewnął. – Do świtu zaledwie godzina…

*          *          *

     Słońce już stało wysoko, gdy w gospodzie pojawił się Thonnir. Siedzieliśmy właśnie przy stole, jedząc spóźnione śniadanie. Thonnir podszedł do nas i z szacunkiem uścisnął nam dłonie.

     - Słyszałem, że się udało – uśmiechnął się i westchnął ciężko. – Jarl chciałaby się z wami zobaczyć. Przysyła mnie po was.

     Cóż, nie można kazać czekać jarlowi. Zwłaszcza tej jarl, która w każdym budziła szacunek. Przełknęliśmy pospiesznie ostatnie kęsy i ruszyliśmy za naszym towarzyszem, w kierunku dużego, drewnianego domu jarla.

     Idgrod Babokruk wstała na nasz widok. Był to dowód niezwykłej łaski. Jarl nie miał obowiązku wstawania na powitanie nikogo innego poza cesarzem. U Idgrod dochodził do tego szacunek, należny jej podeszłemu wiekowi. Dość, że stropił mnie nieco ten gest. Ale Idgrod uśmiechnęła się tylko i przy świadkach uroczyście podziękowała nam za ocalenie Morthalu. Dodała przy tym, że jeśli kiedykolwiek zechcemy osiedlić się w jej dzielnicy, zostaniemy przyjęci z otwartymi ramionami. Skorzystałem z okazji i spytałem o jakąś parcelę. Odesłała mnie do swego zarządcy, a ten zaproponował mi kilka opcji. Wybrałem tę, która leżała najbliżej wybrzeża. Choć wietrzny morski klimat nie zachęcał do osiedlania się, uznałem, że właśnie tam przyda nam się jakaś ostoja, gdyby noc zaskoczyła nas z dala od miejsc zamieszkałych.

     Okazało się, że nasza parcela leży niedaleko świątyni Ustengrav. W pogodny dzień wystarczało wyjść tylko kilkadziesiąt kroków za skałę, aby dostrzec w oddali niewyraźny kopiec. Uznałem to za dobry omen.

     Postanowiliśmy zatrudnić kilku rzemieślników z miasta, aby postawili nam tutaj na razie niewielki, ale solidny domek. Thonnir z pewnością zadba, aby na naszą rezydencję znalazło się drewno pierwszej jakości. Gdy zwróciliśmy się do niego z tą prośbą, zapewnił, że dostarczy na miejsce same wysezonowane i dobrze zakonserwowane bale. Wiedziałem, że dotrzyma obietnicy.

     Poznaliśmy jeszcze jedną osobę. Była nią Idgrod Młodsza, córka Idgrod Babokruk. Podobna do swej matki, nie miała jednak w oczach tego zdecydowania i siły. Przeciwnie, wydała mi się osobą raczej nieśmiałą i zamkniętą w sobie. Zwykle tak bywa, gdy jest się wychowanym przez dominującą osobowość, a taka z pewnością była jej matka. Sama nas zaczepiła i spytała, czy nie wybieramy się przypadkiem do Białej Grani.

     - Słyszałam, że tam właśnie mieszkacie – uśmiechnęła się.

     Zmierzaliśmy wprawdzie do Zimowej Twierdzy, ale na dźwięk słów „Biała Grań”, nagle zatęskniłem za Wietrznym Domkiem. Lydia pomyślała dokładnie to samo. Jednogłośnie, nawet nie zamieniwszy słowa, postanowiliśmy odwiedzić nasz dom. Parę dni nas przecież nie zbawi. Zapewniliśmy więc, że tam właśnie się wybieramy. Idgrod nieśmiało poprosiła nas o przekazanie listu do Daniki Piękno-Wiosny, kapłanki Kynaret. Oczywiście, nie stanowiło to dla nas żadnego problemu. Przekazała nam więc pokaźny zwój, który zadziwił mnie swoimi rozmiarami.

     - To sprawozdanie – usprawiedliwiła się. – Medyczne. Danica leczy mojego syna. Jej metoda okazuje się skuteczna. Wszystko idzie jak najlepiej.

     Spojrzeliśmy sobie w oczy, chwyciliśmy się za ręce i ruszyliśmy przed siebie, na południe, w stronę Labiryntianu. Tamtędy było najbliżej do Białej Grani. A choć nie było szans, by dojść za dnia, obiecaliśmy sobie dobrze wyciągać nogi, aby dziś jeszcze dojść do Labiryntianu, gdzie zamierzaliśmy przenocować. Już nie obawialiśmy się tego miejsca.

4 komentarze:

  1. Paskudy z tych wampirów.
    Nie pamiętam co to był za film, ale właśnie ostatnio widziałam jak zapomnieli odciąć głowy i wampirzyca sobie wstała i zajęła się swoimi niedoszłymi zabójcami. Mam nadzieję, że tu ludzie nie będą tak zapominalscy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W grze o tym w ogóle nie ma mowy, ale musiałem to dodać, żeby trochę uwiarygodnić tę opowieść. Może ktoś kiedyś uwierzy, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i jakiś archeolog znajdzie w końcu ruiny Białej Grani...

      Usuń
  2. Okropnie męczące życie prowadzą oboje. Zastanawiam się czym by się zajmowali gdyby żyli współcześnie. Wampirów (poza energetycznymi) już nie ma, smoków też nie...
    Masz jakiś pomysł?
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś pracowaliby w korporacji, brali udział w wyścigu szczurów i w ogóle nie mieliby czasu dla siebie. U nich są smoki, draugry i wampiry - ale i tak zazdroszczę im takiego życia.

      Usuń