poniedziałek, 31 października 2016

Rozdział VII – Podstęp

     Generał miał towarzystwo. Jakiegoś legata, świeżo przybyłego, nawet nie wiem skąd. Wiedziałem jednak, że skoro Legiony napływają w takim tempie, Ulfric nieczęsto będzie miał zadowoloną minę. W tym momencie Tulius mógł już nie obawiać się ataku na żadne z miast, znajdujące się w rękach cesarskich. Miał dość wojska, aby obsadzić wszystkie garnizony. Cesarstwo przygotowywało się do kontrnatarcia i odbicia fortów, zdobytych przez Gromowładnych. Zdobytych, to zresztą zbyt wiele powiedziane. Po prostu, wykurzono stamtąd rozbójników, albo nekromantów…

     Gdy stanąłem w drzwiach, obaj spojrzeli na mnie pytająco. Uśmiechnąłem się i skinąłem głową. Obaj rozjaśnili twarze. Bez słowa podałem mu skórzany pakiet z listami. Złamał pieczęć i wyciągnął kilka rulonów. Przez chwilę uważnie je studiował. W końcu podniósł głowę i odezwał się po raz pierwszy od mojego przybycia. W jego głosie czuć było zadowolenie.

     - Pokonawszy Ulfrica pod Białą Granią, umocniliśmy nasz sojusz z jarlem... Może Gromowładni stracą niedługo ducha walki i porzucą rebelię raz na zawsze…

     Pokręcił głową, jakby sam w to nie wierzył, ale nie wydawał się tym zmartwiony. Zawołał adiutanta – młodego podoficera, mniej więcej w moim wieku – i szepnął mu coś na ucho. Adiutant zniknął za drzwiami, by po chwili wrócić z orkową szablą, mieniącą się zaklęciem mrozu. Generał zabrał od niego oręż, stanął przede mną i położył mi rękę na ramieniu.

     - Awansuję cię do rangi kwestora. Przyjmij ten miecz. Symbol nowego stanowiska i odpowiedzialności.

     Zaskoczony, z głupią miną wziąłem do ręki szablę, nie wiedząc, co z nią zrobić, ani jak odpowiedzieć. Na twarzy generała nie drgnął żaden mięsień, ale po oczach poznałem, że jest rozbawiony.

     - Będę śledził twoje postępy – ścisnął moje ramię, aż poczułem nawet przez zbroję. – Cesarstwo nagradza perfekcję. Ja również!

     Do dziś nie wiem, co takiego naskrobał mu legat Quentin Cipius w swoim raporcie. Musiał jednak sporo przesadzić. Nie byłem najgorszym wojownikiem w tej bitwie, co mogłem stwierdzić bez fałszywej skromności. Ale nie sądziłem, że w jakikolwiek sposób się w niej wyróżniłem. A widziałem przynajmniej kilku, którzy wyróżnili się bardziej niż ja.

     - Nowe rozkazy, panie? – wydukałem z trudem.

     Tulius skinął głową.

     - Nie będziesz się marnować w roli szeregowego żołdaka. Mam wobec ciebie inne plany. Bardziej mi się przydasz, mając większe pole do manewru.

     Siadł za sekretarzykiem i wyjął przybory do pisania. Przez dłuższą chwilę słychać było tylko skrzypienie pióra po papierze. Na końcu każdego z nich złożył zamaszysty podpis i przybił swoją pieczęć. Jeden z nich zwinął jak przesyłkę i zapieczętował. Drugi złożył tylko we dwoje.

     - Przedostań się do naszego tajnego obozu w Bieli – polecił, podchodząc do mapy.

     Podszedłem bliżej. Wskazał mi miejsce niedaleko Gwiazdy Zarannej, blisko morza. Wyciągnąłem swoją mapę i zaznaczyłem na niej wskazany punkt. Generał poczekał, aż to zrobię, po czym wręczył mi oba dokumenty. Jeden miałem przekazać dowódcy obozu. Drugi zanieść Beirandowi, zamkowemu kowalowi, pełniącemu rolę zbrojmistrza.

     - Rikke ma dla ciebie istotne zadania i będzie cię potrzebować, kiedy odbijemy stolicę.

     Wyprężyłem się.

     - Tak, panie!

     Tulius uśmiechnął się i poufale klepnął mnie w plecy.

     - Za Cesarstwo! – rzekł z uśmiechem.

     Wyszedłem nieco oszołomiony. Kwestor! Od szeregowego auxuliariusa od razu do kwestora! W dodatku świadczyło to wyraźnie o intencjach Tuliusa. Nie przewidywał dla mnie walki w szeregu, tylko chciał użyć do zadań specjalnych. Kwestor to stopień przewidziany dla jednostek autonomicznych, o dużej swobodzie działania. I to nie byle jaki! Kiedyś nazywano tak podoficera do spraw gospodarczych w jednostkach liniowych. Potem zaczęto używać tej nazwy dla każdego samodzielnego podoficera, który wykonywał specyficzne zadanie w pojedynkę, a nie w szyku. Innymi słowy, kwestor nikim nie dowodził, jedynie sobą samym, w hierarchii stał jednak niewiele niżej od centuriona, do którego należała komenda nad setką żołnierzy. Wciąż z głupią miną podreptałem do kuźni.

     Beirand roześmiał się, gdy zerknął na dokument.

     - Awansowało się! Moje gratulacje!

     - No tak – odezwałem się niepewnie. – To muszę teraz używać tego miecza? Przywykłem do innego…

     - Ależ skąd! – uśmiechnął się. – Niektórzy zachowują takie dary na pamiątkę, ale większość żołnierzy je sprzedaje. Tak naprawdę, ważniejszym symbolem są dystynkcje na hełmie. I właśnie to generał polecił mi co wydać. Daj mi chwilę…

     Zaczął gmerać w swoich szpargałach. Po chwili wyciągnął z nich dwie figurki srebrnego, stylizowanego smoka i polecił mi podać mu swój hełm. Gdy to zrobiłem, kilkoma zręcznymi ruchami przynitował mi godła z obu stron.

     - Więc kupisz ten miecz? – spytałem, odbierając hełm.

     - Pewnie – odparł. – Dla twojej informacji, Ten miecz przeszedł przez wiele rąk. Nie jesteś pierwszym kwestorem, mianowanym przez generała.

     Roześmieliśmy się obaj. Chwyciłem mieszek z kilkudziesięcioma septimami i pożegnałem kowala.

     Zbliżało się południe, a do obozu był spory kawałek drogi. Myślałem, żeby pójść przez Morthal i mokradła Hjaalmarch, obok wejścia do świątyni Ustengrav, ale przecież to byłoby spore nadkładanie drogi. A gdyby przeprawić się w porcie na drugi brzeg? Może znajdę tam jakąś łódkę? Jakiegoś przewoźnika, albo rybaka, co za kilka septimów zgodzi się przetransportować mnie na drugi brzeg rzeki Karth?

     Przewoźnik miał na imię Jolf i stwierdził, że jest bardzo elastyczny. Może mnie podrzucić do każdej przystani, jaką sobie zażyczę. Dowiedziawszy się, że chcę dostać się tylko na drugi brzeg, skrzywił się, ale nie robił problemów. Zdarł za to ze mnie aż dziesięć septimów, twierdząc, że muszę zapłacić również za powrót. Już więcej z nim nie popłynę.
Ruiny pradawnych norskich budowli nie są rzadkością w Skyrim, również na mokradłach Hjaalmarch. Ta leży w pobliżu ujścia rzeki Karth. W oddali widać Samotnię

     Ruszyłem najpierw przez mokradła, ale starałem się nieco zboczyć na północ, gdzie dało się wyczuć wpływ ostrego, morskiego klimatu i grunt był lekko podmarznięty. Musiałem przejść  jednak najpierw przez kilka bagienek. Musiałem przyznać, że mokradła Hjaalmarch to bardzo malownicze miejsce, obfitujące w zwierzynę, zwłaszcza łosie. Szwendały się tu jednak czasami pająki i chaurusy, aczkolwiek żadnego z nich nie spotkałem. Rozglądałem się uważnie, trochę z ostrożności, trochę z zachwytu nad widokami. Mgiełka, unosząca się nad bagnami i prześwitujące między koronami drzew słońce tworzyły razem przepiękną iluminację. Liczne wysepki porośnięte były wielkimi, niebieskimi kielichami kwiatów dzwonecznika kostuchy. W dodatku ich barwa zmieniała się. Czasami były prawie czarne, gdzie indziej przybierały odcień jasnego fioletu. Ich zapach był zniewalający. Podobno tego kwiatu używano w alchemii, jako składnika jakiegoś narkotyku. Ja wiedziałem o nim jedynie to, że można z niego przyrządzić truciznę, spowalniającą ruchy.

Mokradła Hjaalmarch - widoczny na zdjęciu kwiat dzwonecznika jest tam bardzo pospolity

     Po pewnym czasie grunt pod nogami stwardniał i zrobiło się dużo chłodniej. Szedłem już blisko wybrzeża, po twardej, lodowej pokrywie. Zmierzch dopadł mnie w drodze, ale ponieważ noc była bardzo jasna, maszerowałem dalej. Byłem już bardzo zmęczony, ale nie było tu nigdzie miejsca na nocleg. W nocnej ciszy uważnie nasłuchiwałem, czy nie zbliża się ku mnie jakiś zwierz, albo wampir. Ale ciszy nic nie zakłócało. Pierwszą żywą istotą, jaką napotkałem, był cesarski wartownik. Jego posterunek znajdował się kawałek drogi od obozu – i całe szczęście, bo pewnie przeszedłbym obok i nawet go nie zauważył.

     Rikke spała w swoim namiocie, a wartownicy stwierdzili, że nie będą jej budzić. Zrobili mi miejsce w innym namiocie, dali kilka sucharów i legowisko z niedźwiedziego futra i po chwili już mnie nie było, bowiem zapadłem w głęboki sen.

     Chrapałem w najlepsze, gdy obudzono mnie mocnym szarpnięciem w ramię.

     - Ej, ty! – zawołał jakiś żołnierz. – Do dowódcy, biegiem!

     Przetarłem oczy, ze zdziwieniem stwierdzając, że już dzień. A wydawało mi się, że dopiero co przyłożyłem głowę do ciepłego, futrzanego tłumoku!
Obóz Cesarskich w Bieli, na zachód od Gwiazdy Zarannej

     Przetarłem twarz śniegiem, żeby się trochę orzeźwić, zabrałem swój rynsztunek i poszedłem do dużego namiotu sztabowego. Rikke przeglądała tam jakieś dokumenty. Poły namiotu były rozchylone.

     - Melduję gotowość do służby – odezwałem się.

     Rikke podniosła na mnie wzrok i gestem kazała mi wejść do środka, po czym wskazała mi zydel naprzeciw siebie. Zdziwiony taką poufałością, usiadłem, o mało nie nadziewając się na własny miecz, który zaplątał się w nogi zydla. Rikke pochyliła się w moją stronę i odezwała się półgłosem.

     - Dostarczysz dowódcy Gromowładnych w Gwieździe Zarannej fałszywe rozkazy.

     Aż mnie zmroziło. Wywiad! Spodziewałem się przydziału do jednostek autonomicznych, a nie liniowych, ale wywiad? Miałem zostać szpiegiem?

     Rikke pokiwała głową.

     - Możesz tak to nazwać. A jeśli masz jakieś obiekcje, to przyjmij do wiadomości, że Ulfric ma szpiegów pośród nas. To jest wojna, a nie turniej rycerski!

     - Tak jest…

     Spojrzała na mnie cieplej.

     - Oczywiście, zdajesz sobie sprawę, że takie zadania wiążą się z ogromnym ryzykiem?

     Spojrzałem na nią pytająco.

     - Cóż… Żołnierzy wywiadu zwykle nie bierze się do niewoli.

     Zrobiło mi się sucho w gardle. Oczywiście, że nie. Kara za szpiegostwo była tylko jedna – topór! Jak mnie złapią, nie ujdę z życiem.

     Ale trwało to tylko chwilę. Nagle poczułem w sobie moc i dumę. Ja mam się bać? Ja, który zabijałem smoki? Ja, który walczyłem z Alduinem i pokonałem go? Zresztą, widziałem już Sovngard i wcale nie wydał mi się straszny. Przeciwnie…

     Wyprostowałem się dumnie. Rikke uśmiechnęła się.

     - Ale najpierw musimy zdobyć wytyczne buntowników – odezwała się znów. – Aby na ich podstawie stworzyć fałszywki.

     Zniżyła głos jeszcze bardziej.

     - W gospodach „Przy nocnej Bramie” i „Pod Knotem” często zatrzymują się łącznicy Gromowładnych. Może przekonasz jednego z oberżystów, aby ci pomógł…

     Słowo „przekonasz” powiedziała takim tonem, że aż zadrżałem. Miałem go po prostu zmusić…

     - Tak czy inaczej, zdobądź te dokumenty – ucięła. – Ale jeśli trafisz do Wichrowego Tronu, nie działaj pochopnie.

     Skinąłem głową. Nie miałem zamiaru wybierać się do Wichrowego Tronu. Zbyt wiele osób mnie tam znało. Gospoda „Pod Knotem” odpadała.

     - I jak, żołnierzu, zrobicie to? – spytała Rikke.

     Wstałem.

     - Załatwione – odparłem.

     - Niech bogowie mają cię w opiece – odparła, gdy wychodziłem.

     Moje nogi były jak z waty. A to dopiero zadanie! Jak mam znaleźć kuriera w tej krainie? Nie wiem, którędy pójdzie, nie wiem, kiedy… Powlokłem się do ogniska, po swoją porcję jedzenia, ale w ogóle nie czułem smaku zupy. Cały czas intensywnie myślałem, co robić.

     Chyba jedyne, co mi pozostaje, to pójść traktem do gospody „Przy Nocnej Bramie”, licząc na łut szczęścia. Znałem ten szynk. Znajdował się na północnym trakcie z Gwiazdy Zarannej do Zimowej Twierdzy. Spokojne, odludne miejsce, nad niewielkim jeziorkiem u podnóża gór. W linii prostej bardzo blisko Wichrowego Tronu, ale trakt prowadził naokoło, znacznie dłuższą drogą, bo przejście przez góry było bardzo trudne i niebezpieczne.

     Pytanie, na jakiego kuriera miałem się zasadzić. Czy na zdążającego w kierunku Wichrowego Tronu, czy przeciwnie? Nie mogę łupić wszystkich posłańców, bo Gromowładni zorientują się, że coś jest nie tak, gdy raz i drugi nie dostaną meldunków.

     W marszu lepiej mi się myśli, więc zabrawszy swój ekwipunek, ruszyłem w kierunku traktu do Gwiazdy Zarannej, choć samo miasto zamierzałem obejść z daleka.

     Gdy pod stopami poczułem kamienisty gościniec, trochę mi się rozjaśniło w głowie. Oczywiście, muszę dorwać posłańca, zmierzającego do Gwiazdy Zarannej, skoro tam są oczekiwane rozkazy. Zatem powinienem spotkać go po drodze, o ile nie wybrał innego szlaku. Z drugiej strony, dlaczego miałby to robić, skoro cała północno-wschodnia część kraju była kontrolowana przez Gromowładnych? To raczej ja powinienem się ukrywać. Albo przebrać w inne ciuchy.

     Jakże żałowałem teraz swojej elfiej zbroi! Po drodze nie było żadnych osad ludzkich, z wyjątkiem tych, które zagarnął Ulfric. Nie było żadnej możliwości zdobycia przebrania. Na domiar złego, trakt prowadził obok fortu Dunstad, który trudno było ominąć, jako że znajdował się on dokładnie na szlaku, a otoczony był stromymi górami, na które wspiąć się nie można było w żaden sposób. Dopóki gnieździli się tam rozbójnicy i inni opryszkowie, można było zaryzykować przekradnięcie się tuż pod murem. Strażnik zwykle był tylko jeden i to pijany. Ale żołnierze to inna sprawa. Moja cesarska zbroja zaczęła mi nagle bardzo ciążyć.

     Kolejną trudnością było zdobycie dokumentów. Wiadomo, że posłaniec mi ich nie odda. Będę pewnie musiał go zabić. No cóż, jeśli do tego dojdzie, wyzwę go na pojedynek. Tak będzie uczciwiej. Ale może udałoby się go jakoś przekonać? W myślach zaczął mi kiełkować pewien podstęp…

     Doszedłem do rozwidlenia. W lewo szło się na Gwiazdę Zaranną, ale ja skręciłem w prawo, gdzie trakt łagodnym łukiem prowadził do lasu. Zmierzchało już, gdy dotarłem pod fort Dunstad.

     To był stary fort i nieco zniszczony. Na jego terenie jednak znajdowała się gospoda. W zamyśle, miał znaczenie zarówno wojskowe – strzegł traktu – jak i cywilne, jako miejsce odpoczynku dla podróżnych. Tak też było w przeszłości. Później, gdy Ulfric zdobył kontrolę nad tym terenem, cesarskie wojska opuściły fort, a banda oprychów urządziła sobie w nim kryjówkę. Dopiero od niedawna był zajęty przez Gromowładnych.

     Omiotłem budowlę wzrokiem. Trudno będzie się prześlizgnąć niezauważenie. Będę musiał poczekać, aż ściemni się zupełnie. Wtedy pewnie uda mi się przekraść tuż pod samą ścianą skalną. Niepokoił mnie tylko wartownik na drewnianej wieżyczce wartowniczej, ustawionej po mojej stronie. Ten mógł mnie zauważyć. Wprawdzie niebo trochę zasnuło się chmurami i zaczął prószyć drobny śnieg, ale nie pogarszał on widoczności na tyle, żebym mógł liczyć na ślepotę strażnika. No, ale to było Skyrim – drobny śnieg mógł łatwo zmienić się w śnieżycę.

     Kusiło mnie, żeby zdjąć wartownika strzałą, ale oczywiście nie zrobiłem tego ewidentnego głupstwa, które zdradziłoby moją obecność. Zamiast tego przytuliłem się do skały i czekałem, aż ściemni się zupełnie. Zgodnie z moimi przewidywaniami, opadu śniegu stawały się coraz bardziej intensywne. Gdy ściemniło się zupełnie, ostrożnie, krok za krokiem, ruszyłem w stronę fortu. Ledwo go widziałem, więc istniała spora szansa, że pozostanę niezauważony. Śnieg osadzał się na mojej skórzanej zbroi, dając mi dodatkowy kamuflaż, z czego byłem bardzo zadowolony. Starałem się iść cicho i bardzo powoli. Udało mi się zbliżyć niemal do samego ogrodzenia, gdzie było najciemniej. Po czym ostrożnie stawiając stopy, zacząłem przesuwać się wzdłuż muru. Właśnie dochodziłem do drugiej bramy, również wyposażonej w wieżyczkę, gdy do moich uszu dobiegły jakieś głosy. Czyżby zmiana warty? Bo chyba mnie nie odkryto!

     Okazało się, że ani jedno, ani drugie.

     Do bramy, ciężko dysząc, zbliżał się jakiś człowiek. Nie widziałem go zbyt dobrze z mojego miejsca, mignęła mi tylko jego ciemna, zwalista sylwetka. Szedł szybkim marszem, samym środkiem traktu, w ogóle się nie kryjąc.

     - Stój! – zabrzmiało z wieży. – Kto idzie?

     - Posłaniec od króla Ulfrica do komendanta! – padła odpowiedź.

     No, proszę! Król Ulfric! Och, jaki skromny. Mógł się od razu mianować cesarzem!

     - Hasło!

     - Niedźwiedź. Odzew?

     - Talos! Właź…

     Posłaniec przeszedł przez bramę zaledwie kilkanaście kroków ode mnie. Wykorzystałem zamieszanie i oderwałem się od muru, cichcem przemieszczając się ku skale. Dopadłem szorstkiej powierzchni i ostrożnie przeszedłem za skalny załom. Przez chwilę byłem bezpieczny. Tu mnie nie dojrzy.

     Strażnik tymczasem począł przypatrywać się posłańcowi, idącemu przez dziedziniec fortu. To była wymarzona okazja. Cicho jak duch przekradłem się za następny załom, a potem na pobocze traktu. Zerknąłem na wieżę. Nie było jej już widać zza padających płatków śniegu. Tym bardziej więc nie było widać mnie, ukrytego w cieniu. Jeszcze kilkanaście ostrożnych kroków i puściłem się szybkim tempem po miękkim poboczu. Niebawem wróciłem na trakt i pobiegłem na wschód, w ciemny las.

     Do gospody było jeszcze dość daleko. Spodziewałem się, że dojdę tuż przed północą. Najwyższy czas, bowiem byłem już porządnie zmęczony. Po drodze wciąż analizowałem sytuację. Posłaniec, który przybył do fortu Dunstad, był prawdopodobnie zwierzyną, na którą polowałem. Póki co, był bezpieczny. Pytanie, co zrobi potem. Czy wróci do Wichrowego Tronu, czy pójdzie dalej, do Gwiazdy Zarannej? Zapewne przenocuje w forcie…

     Aż się zatrzymałem. Więc, co ja, na demony, robię na drodze do gospody? Powinienem zaczaić się na niego z tamtej strony fortu, tuż przy gościńcu do Gwiazdy Zarannej! Zresztą, gospoda „Przy nocnej Bramie” stała na trakcie między Fortem Kastav i skrzyżowaniem dróg. Tam mógł się zatrzymać jedynie kurier zdążający do Zimowej Twierdzy, a nie do Gwiazdy Zarannej!
Gospoda "Przy Nocnej Bramie" leży przy północnym szlaku do Zimowej Twierdzy, niedaleko Wichrowego Tronu

     Zmusiłem się do zawrócenia. Całe moje „ja” pragnęło dojść do gospody i rzucić się na łóżko. Zamiast tego, czekało mnie ponowne przekradanie się pod fortem i czuwanie przy trakcie przynajmniej do południa! Myślałem, że rozpłaczę się z żalu nad swym losem, ale zaraz się zawstydziłem. To przecież los żołnierza, którym sam chciałem zostać. Zmęczenie i brak snu to żołnierska codzienność. Lepiej do tego przywyknąć. Śnieg rozpadał się na dobre. Tym razem również dopisało mi szczęście. Przekradłem się jednak nie pod murem, a pod skałą, z dala od wieży, gdzie strażnik mógł mnie wprawdzie zauważyć, ale nie w takim śniegu. Odszedłem kilkaset kroków od fortu i umościłem sobie legowisko pod rozłożystym świerkiem, który trochę chronił od śniegu i zimna. Dobrze, że nie było wiatru. Tam otuliłem się płaszczem kultysty, przykryłem kilkoma gałęziami, i zapadłem w niespokojną drzemkę. Musiałem się przespać. Widziałem już podwójnie.

     Spałem krótko, co chwilę zresztą się budząc. Świtało, gdy przebudziłem się na dobre. Ciepły płaszcz kultysty ochronił mnie przez wychłodzeniem. Wygrzebałem się z legowiska, przetarłem twarz śniegiem i przygotowałem broń. Gryząc suchary i popijając drobnymi łyczkami miód Czerwonak, którego butelkę miałem w plecaku, rozgrzałem się trochę. Byłem gotów.

     Tymczasem rozjaśniło się zupełnie. Fortu z mojego miejsca nie było widać, bowiem zasłaniał go las, ale trakt widziałem doskonale.  I tam właśnie pojawił się kurier. Szedł dziarskim krokiem, ubrany w kirys i narzuconą nań błękitną opończę. Był wysoki i zwalisty, z pewnością bardzo silny, ale niezbyt zwinny. To dawało mi pewną przewagę.

     Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie ustrzelić go z łuku. Był łatwym celem. Ale nie chciałem tak z zasadzki, jak zbój. Gdy zbliżył się do mojej kryjówki, zawołałem głośno, naśladując norski akcent.

     - Stój! Kto idzie?

     Żołnierz zatrzymał się, jak skamieniały i położył dłoń na rękojeści dwuręcznego topora, zawieszonego na plecach.

     - Posłaniec króla Ulfrica do komendanta garnizonu w Gwieździe Zarannej – odparł, rozglądając się uważnie. – A kto pyta?

     - Swój – odparłem. – Służba wywiadowcza króla Ulfrica Gromowładnego. – Hasło!

     - Niedźwiedź.

     - Talos – odpowiedziałem, wychodząc.

     Na odgłos odzewu, żołnierz puścił oręż, ale złapał go natychmiast, gdy ujrzał moją cesarską zbroję.

     - Spokojnie – uniosłem dłonie w uspakajającym geście. – Jesteśmy po tej samej stronie.

     - Tak? – spytał przeciągle. – Nie sądzę, cesarski psie!

     - Nie szata tworzy człowieka – odparłem sentencjonalnie. – Będę wielkoduszny i daruję ci tego psa. Przysyła mnie komendant garnizonu Gwiazdy Zarannej. Mam przejąć przesyłkę. Trakt jest obserwowany przez cesarskich. Nie przejdziesz w tej zbroi.

     Kurier nie opuścił topora. Wciąż przypatrywał mi się uważnie.

     - A ty skąd masz tę zbroję? – warknął wściekle?

     - Właściciel już jej nie potrzebuje – uśmiechnąłem się paskudnie. – Cuchnie elfami, ale da się wytrzymać. Inaczej nie da rady przejść. Trakt obsadzony przez legion. Trzeba sposobem.

     Opuścił topór, ale nie odłożył go. Wciąż mi nie dowierzał.

     - Nie jesteś Nordem!

     - Jestem – odparłem. – Nie czystej krwi, ale jestem. Matka była z południa. Ale tu się wychowałem. Komendant wysłał mnie, bo znam teren i wyglądem przypominam jednego z tych elfich lokajów.

     Podchodziłem do niego wolno, nie poruszając rękami.

     - I co kazał ci komendant? – spytał nagle.

     Wyczułem zmianę w jego głosie i zauważyłem, że mocniej zacisnął ręce na drzewcu topora.

     - Przedrzeć się przez cesarską blokadę, zatrzymać naszego kuriera, odebrać od niego przesyłkę i przekazać mu wiadomość do Wichrowego Tronu, że trakt chwilowo niedrożny – odparłem, siląc się na spokój.

     - Coś dużo gadasz jak na wywiadowcę… - odrzekł z przekąsem. – A jak nazywa się komendant?

     - Tajemnica wojskowa – mruknąłem. – I tak już powiedziałem za wiele. Dawaj te dokumenty i wracaj do fortu. Tam na mnie czekaj…

     Uderzył niespodziewanie. Na szczęście, nie miał jak wziąć szerokiego zamachu. Chciał mnie sięgnąć z dołu, uderzając w twarz. Cofnąłem się odruchowo i sięgnąłem po miecz. Musiałem wypaść nieprzekonująco, że mój podstęp się nie udał, ale teraz za późno było na refleksję. Jak już wspomniałem, żołnierz był wysoki i dość gruby, a przez to niezbyt zwinny. Jego broń również była zbyt ciężka, aby mnie dopaść. Ja miałem na sobie lekkie, nie krępujące ruchów uzbrojenie i doskonały miecz. Pojedynek szybko rozstrzygnąłem na swoją korzyść.

     I co dalej? Moje plany, aby zabrać jego zbroję, rozwiały się w dym. Chyba bym się w niej utopił, tak była wielka. Odpiąłem mu tylko sakwę, przeszukałem zakamarki zbroi, czy nie ma gdzieś ukrytego innego listu i z niemałym trudem zaciągnąłem pod moje drzewo, gdzie przykryłem go gałęziami. Na swoją zgubę, okazał się sprytniejszy niż myślałem. Cóż, na podróżującego samotnie posłańca z ważnymi dokumentami nie wybiera się idioty …

     Zawróciłem.

     Droga do obozu była krótka. Nie było jeszcze południa, gdy zameldowałem się u Rikke. Obóz był w trakcie likwidacji. Żołnierze pakowali ładunki koniom na grzbiety. Na szczęście kuchnia polowa wciąż działała. Była szansa na przekąszenie czegoś ciepłego. Rikke, z plikiem dokumentów w ręce, siedziała w ostatnim, nie zwiniętym jeszcze namiocie. Gdy stanąłem przed nią, skinęła mi głową i sięgnęła po podaną jej sakwę.

     - Dobra, zobaczymy co tam masz…

     Wydobyła zapieczętowany pakiet. Ostrożnie podważyła pieczęć, nie łamiąc jej. Niezła była! Mnie się to nigdy nie udało. A potem zatopiła się w lekturze. Wyraz zdziwienia pojawił się na jej twarzy, gdy przeczytała jeden z listów. Zerknęła na podpis.

     - Ciekawe… - mruknęła. – Wiedzą o naszych planach więcej, niż przypuszczałam.

     Czytała dalej, kiwając głową.

     - Zdaje się, że fort Dunstad potrzebuje posiłków. Dopilnujemy, żeby tam nie dotarły…

     Podniosła głowę i skinęła w stronę kuchni.

     - Muszę wprowadzić poprawki do tych dokumentów. Idź coś zjeść w międzyczasie.

     Ten rozkaz wykonałem z ochotą. Byłem tak głodny, że zjadłbym konia. Na szczęście, nie musiałem, bo dostałem sporą michę gorącej kaszy ze skwarkami, w której zagrzebany był duży, parujący kawał gotowanego mięsa.

     Kończyłem jeść, gdy Rikke opuściła namiot, podając mi sakwę z dokumentami. Odciągnęła mnie na bok i cicho powiedziała.

     - No, wystarczy… - pokazała mi pliki, na których pieczęci wydawały się nienaruszone. – Dopilnuj, żeby te dokumenty dotarły do dowódcy Gromowładnych w Gwieździe Zarannej. Dzięki temu zgubi nasz trop i zyskamy swobodę manewru.

     Usiłując przełknąć ostatni kęs, nie zdołałem wykrztusić z siebie przepisowego „tak jest”, ale Rikke uśmiechnęła się tylko i klepnęła mnie w ramię. Chwyciłem sakwę i ruszyłem na przełaj na zachód. Wkrótce dotrę do traktu i dojdę do miasta, zanim zrobi się ciemno.

*          *          *

     Nie miałem innego wyjścia. Do miasta wszedłem dziarskim krokiem, na bezczelnego. Zarówno żołnierze, jak i strażnicy, po prostu struchleli na mój widok. Byli tak zaskoczeni, że zapomnieli mnie zatrzymać. Szedłem więc swobodnie, kierując się w stronę domu jarla. Uniosłem ręce i pokazałem puste dłonie, po czym klepnąłem wartownika po plecach.

     - Cześć, kolego. Prowadź do komendanta!

     Przez chwilę obaj strażnicy wybałuszali na mnie oczy.

     - Kim ty jesteś? – wybąkał jeden z nich.

     - Posłańcem z Wichrowego Tronu, kolego – uśmiechnąłem się. – Nie patrz na zbroję, to tylko przebranie.

     - Hasło! – odzyskał rezon drugi. – Powiedz hasło!

     - Niedźwiedź, oczywiście – odparłem. - A co dalej, to ty mi powiedz…

     - Ulfric – odrzekł wartownik, przyglądając mi się uważnie.

     Uśmiech znikł z mojej twarzy. Nie musiałem udawać zaskoczenia, bo naprawdę zadali mi ćwieka, ale w mig połapałem się, o co chodzi. To była próba! Błyskawicznie dobyłem miecza i przyłożyłem mu do gardła, zasłaniając się jego ciałem przed drugim wartownikiem.

     - Zła odpowiedź! – warknąłem.

     - Talos! – zawołał strażnik. – Odzew to Talos!

     - To czego nie mówisz od razu?

     - Chciałem zobaczyć, jak zareagujesz – jęknął.

     Puściłem go.

     - Na drugi raz nie baw się w gierki, bo w pośpiechu poderżnę ci gardło – mruknąłem, chowając miecz. – Nauczcie się wreszcie, co to wojsko! Prowadź do komendanta.

     Strażnik zniknął za drzwiami. Przez chwilę go nie było, po czym wyszedł i gestem zaprosił mnie do środka. Powiódł mnie potem do małego pokoiku, po lewej stronie pustej sali tronowej. Stał tam barczysty wojownik, w błękitnej opończy, przyglądając mi się ciekawie.

     - Panie, przynoszę ważne dokumenty – odezwałem się półgłosem, sięgając do sakwy.

     - Czyżby?... – nie spuszczał ze mnie wzroku. – Nie poznaję cię.

     Obrzucił krytycznym wzrokiem mój strój.

     - Dlaczego nie nosisz barw Gromowładnych? – warknął.

     - Tak było łatwiej przekraść się przez linie wroga – odparłem.

     W kilku słowach sprzedałem mu tę samą bajeczkę, którą uraczyłem nieżyjącego już posłańca.

     - A i mnie udało się tylko dlatego, że z wyglądu przypominam matkę – dodałem na końcu. – Trzeba zmienić szlak, przynajmniej chwilowo.

     Pokiwał głową. Kupił to.

     - Może i tak… - odezwał się, odbierając dokumenty. – Dobry pomysł. W porządku, zobaczmy…

     Zerknął na pieczęcie, zanim je złamał. Odwrócił się do kagańca i zaczął studiować raporty.

     - O, dobrze – mruknął sam do siebie, po czym w zamyśleniu przysłonił usta kartą papieru. – Wygląda na to, że posiłki już zmierzają do fortu. Mamy też informacje o ruchach wrogich wojsk. Doskonale!

     Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się.

     - Niełatwo robić za kuriera, kiedy cesarscy zwiadowcy panoszą się po całej okolicy. Dobra robota. Jak masz na imię?

     - Cormac, panie – w czas przypomniałem sobie imię, jakim obdarzyła mnie swego czasu Delphine.

     Zmienił się na twarzy. Ale tym razem ujrzałem na niej podziw.

     - Cormac?

     - Słyszałeś o mnie? – spytałem.

     - Owszem, gdzieś już słyszałem to imię… - rzekł ostrożnie. – Czy to nie na ciebie poluje Thalmor?

     - Cóż… - uśmiechnąłem się skromnie. – Nie kochają mnie zbytnio. Trochę napsułem im szyków. Ale skąd o tym wiesz?

     Jego rezerwa w stosunku do mnie znikła całkowicie. Nordowie uwielbiają herosów i legendy o bohaterach. Moje przybrane imię musiało już stać się sławne.

     - Moi chłopcy dorwali kilku Thalmorczyków – wyjaśnił. – Przy jednym z nich znaleźli list gończy. Jak to szło? – zmarszczył brwi. – Jakoś tak, że cesarski imieniem Cormac szkodzi ich sprawie i w przypadku spotkania należy natychmiast wyeliminować.

     Przeszedł mnie dreszcz. Thalmor na mnie polował!

     - Ale najbardziej zaimponował mi dopisek – komendant zaśmiał się jowialnie. – Że jest to osoba niezwykle sprytna i niebezpieczna, więc trzeba zachować ostrożność. A pod tym podpis tej elfiej dziwki z ambasady.

     - Elenven – skinąłem głową. – Miałem wątpliwą przyjemność poznać ją i to na jej terenie. Ale wybacz, nic więcej nie mogę powiedzieć.

     - Thalmor – zarechotał komendant. – Ty to wiesz, komu nadepnąć na odcisk!

     Po przyjacielsku klepnął mnie w ramię.

     - Może napijesz się w gospodzie Wichrowe Wzgórze, zanim wyruszysz w drogę powrotną.

     Zerknąłem w okno. Robiło się ciemno.

     - Będzie odpowiedź? – spytałem.

     - Nie – odparł. – Zamelduj tylko, że rozkazy dostarczone. Ale nie musisz się spieszyć. Zjedz, odpocznij. Jutro wyruszysz.

     Udałem zadowolenie, ale w rzeczywistości byłem pełen niepokoju. Musiałem spędzić tu całą noc, bo inaczej wyda się to podejrzane. Nie mogłem wzbudzić podejrzeń. Moim zadaniem nie było dostarczenie dokumentów, tylko zmylenie Gromowładnych. Same papiery nie wystarczały. Musiałem grać dalej, choć nerwy miałem napięte jak postronki. Jeśli coś pójdzie nie tak, mają mnie jak mysz w pułapce! Wystarczy, że jeszcze jeden kurier zjawi się w międzyczasie i moja bajka o zablokowanym trakcie rozwieje się jak dym.

     W dodatku wiadomość, że Thalmor depce mi po piętach, nie ucieszyła mnie zbytnio. Wywnioskowałem jednak, że musiała to być stara sprawa. Elenven przecież wiedziała już, jak naprawdę mam na imię. I wydawało mi się, że zrozumiała konieczność mojego gościnnego występu, który tak bardzo napsuł jej krwi. Zapewne rozkazy już dawno odwołane. Miałem przynajmniej taką nadzieję…

     W gospodzie zjadłem co-nieco, pilnując, by usiąść z dala od oberżysty, który mógł mnie zapamiętać z moich poprzednich wizyt. Miodu wypiłem tylko trochę. Resztę wlałem sobie niepostrzeżenie do manierki. Udając, że miód zaszumiał mi w głowie, udałem się chwiejnym krokiem na spoczynek. Tam jednak zabarykadowałem drzwi nocnym stolikiem, a do łóżka położyłem się w zbroi, z mieczem na dłoni. Starałem się nie zasnąć, ale mimo to podrzemałem trochę, budząc się co chwila. Nic się jednak nie stało.

     Rankiem odmeldowałem się u komendanta i skierowałem na szlak. Szedłem najpierw spokojnym, dziarskim krokiem, uważnie jednak rozglądałem się na boki i w tył. I miałem rację – byłem śledzony. W pewnym momencie dostrzegłem mignięcie błękitnej opończy. Widocznie nie do końca mi zaufali. Musiałem za wszelką cenę przekonać ich, że jestem jednym z nich.

     Ukryłem się za głazem i postanowiłem poczekać. Po kilku chwilach ostrożnie przeszło traktem dwóch Gromowładnych. Wyszedłem na kamienistą drogę za nimi i zawołałem na nich. Błyskawicznie dobyli broni i odwrócili się. Podniosłem ręce w uspakajającym geście.

     - Nie szedłbym tamtędy w tym stroju – odezwałem się. – Tam roi się od cesarskich. Załatwcie sobie lepiej takie przebranie jak moje.

     To mówiąc, podszedłem do nich swobodnym krokiem. Odłożyli broń.

     - Tam, za tym wzgórkiem – wskazałem ręką – napotkałem cesarskiego zwiadowcę. Może wciąż tam siedzi. Ale spokojnie! – osadziłem ich na miejscu, bo już wybierali się w tamtą stronę. – Lepiej, żeby was nie widział. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że o nich wiemy.

     Przekonałem ich. Skapitulowali.

     - Nie ma ich wielu – zapewniłem. – To tylko zwiadowcy. Zbierają dane ze szlaku. Pod fortem jest czysto. W Dunstad zrzucę tę cuchnącą zbroję i włożę tę, którą sam Galmar mi podarował.

     Efekt był – zaimponowałem im.

     - Niech cię Talos prowadzi – odezwał się jeden z nich.

     - Jeśli pozwoli, spotkamy się wkrótce, już bez przebieranek – odparłem i skinąłem im przyjaźnie.

     Ruszyłem dalej, podczas, gdy oni zawrócili wolnym krokiem.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. No właśnie, nie za bardzo. Pamiętam, że poprzednim razem, gdy w to grałem, był co najmniej o jeden wątek więcej. Tym razem gdzieś zginął - w ogóle się nie pojawił.

      Usuń
  2. Dzwonek karkonoski, zupełnie. :) Cały czas powtarzam, że w Skyrim czuję się jak w ukochanej Szklarskiej. :) BTW, zaglądałeś na mojego karkonoskiego bloga kiedyś? W razie czego przypominam adres http://nakarkonoskichszlakach.blogspot.com/ i zapraszam serdecznie. :)
    No i został agentem 007. Tego to się nie spodziewałam! Na dodatek poszukiwany listem gończym! Ale się dzieje!
    A tak w ogóle to mi się też najlepiej myśli jak idę. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten list gończy to autentyk. W grze spotyka się thalmorczyków, którzy Cię atakują. Po ich pokonaniu, przy jednym z nich można znaleźć taki list.
      Twojego karkonoskiego bloga dotąd nie odkryłem. Ile ich jeszcze masz?
      Zajdę tam, jak tylko wywietrzeje mi z głowy mój najnowszy wynalazek - na rumie, a jakżeby inaczej!

      Usuń
  3. Sprytne posunięcie z wykorzystaniem do akcji szpiegowskiej munduru wroga. Gdyby go zdemaskowano, musiano by go potraktować jak jeńca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy Nordowie słyszeli o Konwencji Genewskiej. Wulfhere nie słyszał i nawet o tym nie wiedział :)

      Usuń