Nazajutrz prosiłem Lydię, żeby została w domu, ale gdzie ona by mnie posłuchała. Uparła się, żeby iść razem ze mną do Smoczej Przystani.
- Za nic tego nie przegapię! – odparła. – Muszę to zobaczyć.
- I po co się narażać? – jęknąłem.
Spojrzała mi prosto w oczy.
- Wulf, wyjaśnijmy sobie coś – przyciągnęła mnie do siebie. – Nie będę żyła pod kloszem. Nie chcę żyć za tobą, tylko z tobą! Razem, na wieki. Tak jak dotychczas. Źle ci ze mną?
- Jak możesz tak mówić?
- Więc załatwione! – wsunęła elfi miecz do pochwy. – Idziemy?
Pokręciłem głową, ale otworzyłem przed nią drzwi. Ruszyliśmy w stronę zamku. Po drodze zaszliśmy do wielobranżowego sklepu kupca Belethora.
- Wszystko jest na sprzedaż! – powitał nas swym starym, kupieckim powiedzonkiem. – Wszystko, co tu widzisz!
- A co masz na sprzedaż? – zapytałem przekornie.
- Ach – uśmiechnął się. – Trochę tego, trochę tamtego…
Kupiłem od niego pęk dwemerskich strzał. Mój kołczan był pełen różnych strzał, ponieważ uznałem, że tak będzie najlepiej. Dwemerskie uderzały mocno i gwałtownie. Wbijały się stosunkowo płytko, ale potrafiły nie tylko wytrącić przeciwnika z równowagi, lecz nieraz go obalały na ziemię. Cienkie, elfie, miały większą siłę przebicia, a także dalej i celniej niosły. Zaś szklane powodowały największe obrażenia, bezlitośnie tnąc szerokimi, płaskimi grotami. Miałem jeszcze kilkanaście ebonowych, ale tych prawie nie używałem, zachowując je dla Alduina.
Belethor był Bretonem o pogodnym usposobieniu. Trochę niechluj, ale ceny miał uczciwe, a sporego majątku dorobił się ciężką pracą. Lubiłem robić z nim interesy. Sprzedałem mu część świecidełek, jakie udało mi się zdobyć w czasie wędrówki.
- Wróć kiedyś – powiedział mi na pożegnanie.
Wychodząc od Belethora, skierowaliśmy się do Dzielnicy Chmur. Przechodząc obok uschniętego drzewa – zwało się Zielonnik – rzuciłem okiem na budowlę, z dachem wykonanym z odwróconego do góry dnem okrętu. Jorvaskr, siedziba Towarzyszy. Pierwsza budowla w Białej Grani, o której słyszałem, a której nigdy nie odwiedziłem… Jeśli wyjdę z tego cało, zajdę tam. Odwiedzę Aelę, poznam Towarzyszy. Kto wie, może do nich dołączę?
Biała Grań - Jorvaskr, siedziba Towarzyszy |
Zacząłem wspinać się po schodach do zamku. Mijający mnie strażnik pozdrowił nas i poinformował o odradzającym się ruchu Obrońców Świtu.
- Łowcy wampirów, czy jakoś tak – rzekł. – Rozważam przyłączenie się do nich.
- Musisz udać się do starej twierdzy pod Pękniną – uśmiechnąłem się. – Pytaj o Israna.
Weszliśmy do siedziby jarla. Balgruuf stał przy stole, razem z Farengarem i Proventusem, zawzięcie o czymś dyskutując. Zauważyłem, że w pałacu jest więcej strażników, niż zwykle, a wszyscy lekko poddenerwowani. Wyraźnie dało się wyczuć w powietrzu napięcie, jak przed bitwą.
Balgruuf, dostrzegłszy mnie, przywołał mnie ruchem ręki.
- Jesteśmy gotowi, Smocze Dziecię – oświadczył. – Powiedz tylko słowo.
Przyznam, że mnie tym trochę zdziwił. Trudno było mi uwierzyć, że sprawdził też stan i działanie pułapki, nie używanej od setek lat.
- Jesteście gotowi zastawić na smoka pułapkę? – powiodłem wzrokiem po strażnikach.
Balgruuf, widząc moje niedowierzanie, roześmiał się, nie bez dumy.
- Moi ludzie czekają w pogotowiu – odrzekł. - Wielkie łańcuchy naoliwione. Czekamy na twój znak.
Zaimponował mi. Widać, że nie był jarlem z przypadku. Myślał o wszystkim jednocześnie. Choć przecież poznałem już tę cechę jego charakteru, nieustannie mnie ona zadziwiała.
- Dobrze… - niepewnie poprawiłem miecz i kołczan. – Złapmy smoka w pułapkę.
Gestem zaprosił mnie na schody, wiodące na tyły zamku.
- Moi ludzie wiedzą co robić – rzekł spokojnym głosem, ale ja wyczułem w nim nutkę niepokoju. – A ty zrób swoje…
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Gdy znaleźliśmy się w ogromnej sali na tyłach, połączonej z wielkim balkonem, spojrzał mi w oczy i westchnął.
- Los mego miasta spoczywa w twoich rękach.
Biała Grań, Smocza Przystań - Wielka Galeria. U sklepienia częściowo widoczna pułapka na smoki i mechanizm zwalniający na dole. |
Zerknąłem na strażników. Wszyscy byli na stanowiskach. Irileth czekała na balkonie, z łukiem w ręce. Lydia, pomimo mojego niezadowolenia, stanęła obok niej. Wszystko wokół było mokre, aby zapobiec szybkiemu zapaleniu się od smoczego oddechu. Deski podłogi, balustrady, nawet krokwie pod dachem – wszystko oblano wodą, ściekającą po słupach, podtrzymujących sklepienie. Sam mechanizm pułapki, podobny do wielkiego chomąta, zawieszonego pod sufitem, również miał na sobie mokre plamy.
Rozejrzałem się jeszcze wokół. Przyznam, że poczułem strach. Gdyby to była zwykła walka, nie obawiałbym się aż tak bardzo. Wiedziałem już, że smoka można zabić. Ale tym razem nie tylko nie chodziło o jego zabicie, ale nawet o to, żeby nie zrobić mu zbytniej krzywdy. Tymczasem on nie musiał przebierać w środkach i mógł nas po prostu spalić na popiół. Trzeba było zwabić go głęboko do pałacu, w miejsce, w którym znajdowała się pułapka.
Wyszedłem na balkon. Gestem nakazałem Lydii i Irileth, aby się cofnęły, podobnie inni strażnicy. Wziąłem głęboki oddech.
- Od-Ah-Viing!
Krzyk jak grzmot rozciął powietrze. Odwrotu już nie było.
Przez chwilę obawa walczyła z nadzieją. Wiedziałem, że aby wszystko się udało, Odahviing musi się zjawić. Ale gdzieś tam tliła się iskierka nadziei, że jednak nie przyleci. W tym momencie bardziej bałem tego, co musi nastąpić, niż tego, co nastąpiłoby, gdyby plan nie wypalił.
Zjawił się niespodziewanie. Smyrgnął mi przed oczami, jak chmura, barwy przydymionej miedzi. I zaraz znikł, nawet nie wiem, gdzie – tak był szybki.
Po chwili przeleciał nad balkonem, jak wicher, w locie porywając jednego ze strażników. Usłyszeliśmy jego krzyk, gdy z wysoka spadał na skały.
- Chować się, dopóki nie wyląduje! – krzyknął Balgruuf.
Strażnicy cofnęli się w głąb sali, jedynie Irileth jeszcze chwilę poczekała i posłała mu strzałę, gdy tylko się pojawił. Nie mogła mu darować śmierci strażnika.
- Niechaj prowadzi mnie Nerevar! – krzyknęła, zwalniając cięciwę.
Nie wiem, czy trafiła, ale smok pojawił się nagle nad balkonem, zawisając jak wielka ważka.
- Dovahkiin! – zaryczał. – Oto jestem!
I posłał jęzor ognia prosto w plecy Irileth, która nie zdążyła się wycofać.
Nie było czasu, by jej pomóc. Zresztą, jak każdy Dunmer, Irileth była niesamowicie odporna na ogień. Płomień, który innego spaliłby na popiół, w jej przypadku kończył się poparzeniami skóry. Smok tymczasem wylądował na krawędzi balkonu. Wyciągnąłem miecz i błysnąłem mu w oczy zaklętym ostrzem Zguby Smoków. Wychylił łeb, próbując mnie złapać zębami, ale ja trzasnąłem go płazem miecza. Nie zrobiło mu to krzywdy, ale z pewnością zabolało.
Smok z wściekłością zaatakował znów. Cofnąłem się. Gdy trysnął jęzorem ognia, uciekłem w bok i przekoziołkowałem w drugą stronę, starannie unikając płomieni. Widząc, że rozkłada skrzydła, wziąłem głęboki oddech i posłałem mu Krzyk.
- Joor! Zah! Frul!
Smokogrzmot sparaliżował go na chwilę. Wykorzystałem ją, by podejść do niego z podniesionym mieczem. Ale on wcale nie skapitulował. Zaatakował mnie znów, próbując pochwycić. Zrobiłem szybki krok w tył. On znów rzucił łbem w moją stronę, ja znów dwa kroki w tył, machając mieczem, ale tak, by nie trafić. W końcu, gdy był już na wysokości pułapki, cofając się, rymnąłem na podłogę, udając potknięcie. Oczy zamigotały mu tryumfalnie. Wykonał jeden potężny rzut w moją stronę, gdy nagły klekot mechanizmu pułapki zdezorientował go. Rozejrzał się niepewnie, ale było już za późno. Grube chomąto, wykonane z wielu zbitych z sobą belek, opadło mu na kark. Sprężyny poniżej zatrzasnęły zdradziecką uprząż na jego szyi. Ciężar belki przygniótł go do ziemi. Był w pułapce.
W pułapce…
Złapaliśmy smoka w pułapkę! Nie do wiary…
Tryumfalny okrzyk strażników rozległ się echem po całym pałacu. Balgruuf, nie dowierzając własnemu szczęściu, aż złapał się za głowę. Powtórzył wyczyn Olafa Jednookiego! Wszyscy z radości się wyściskali. To było nasze wspólne zwycięstwo. Każdy odegrał tu ważną rolę. Balgruuf znów mi zaimponował, jako wspaniały organizator – tak to wszystko poustawiał, że zadziałało jak najlepszy, dwemerski mechanizm. Nawet Farengar przybiegł ze swojego laboratorium i z zachwytem w oczach wpatrywał się w smoka.
Wszyscy wlepiliśmy w niego oczy.
Trzeba przyznać, że urody Akatosh mu nie poskąpił. Odahviing pokryty był łuską o pięknym, karmazynowym połysku, natomiast podbrzusze miał śnieżnobiałe. Był silnej, zwartej budowy, o długich skrzydłach i gładkiej szyi. Kostne wyrostki miał tylko na grzbiecie, a na czole cztery rogi, w kształcie ramion liry. Inteligentnie patrzące oczy, w tej chwili nieco zaskoczone i przerażone, były podłużne, ukryte między kostnymi płytami. Wszystkie wyrostki i płyty na głowie miał skierowane do tyłu, co sprawiało złudzenie, jakby jego głowa otoczona była płomieniami, zwłaszcza gdy leciał.
Tylko Lydia nie patrzyła w jego stronę, karmiąc poparzoną Irileth naszymi magicznymi miksturami uzdrowienia.
- Niid – rozległ się nagle pomruk smoka. – Horvutah med kodar… Złapany jak niedźwiedź w sidła…
Jego głos, niski i donośny, był lekko zachrypnięty. Nie miał w sobie tej dudniącej mocy, co u Alduina, ani aksamitnej barwy, jak u Paarthurnaxa, niemniej miał swój specyficzny urok. Był to zniewalający głos silnego i groźnego drapieżnika, coś jak leniwy pomruk szablozębnego tygrysa, tylko o wiele, wiele potężniejszy.
Podszedłem do niego i spojrzałem mu w oczy. Podniósł głowę na tyle, na ile pozwalała mu pułapka i odwzajemnił spojrzenie.
Smoki mają sztywne, gadzie szczęki, zatem nie mogą się krzywić, ani uśmiechać na ludzki sposób. Ale, co dziwne, potrafią doskonale przekazywać emocje wzrokiem i głosem. Nie miałem wątpliwości, że w tej chwili smok uśmiechnął się. Był to uśmiech pełen autoironii i smutku, ale jednak uśmiech.
- Zok frini grind ko grahdrun viiki, Dovahkiin – zamruczał w moim kierunku, po czym rozchylił nieco powieki, jak człowiek, który nagle coś sobie uświadomił. – Ach, zapominam, że nie władasz mową dovów…
I skinął mi przepraszająco głową. Nieznacznie. Bardziej nie mógł, bo jego szyję oplatała pułapka.
Dotychczas myślałem, że uprzejmość i przestrzeganie form to osobista cecha szlachetnego Paarthurnaxa. Dziś miałem się przekonać, jak bardzo się myliłem. Tak zachowywały się bowiem wszystkie smoki, jakie później zdarzyło mi się spotkać na innym gruncie niż walka. Odahviing nie różnił się tu od swych braci. Szacunek dla przeciwnika był u niego czymś wrodzonym, a zamiłowanie do konwersacji nie zanikało nawet w sytuacji, zdawałoby się beznadziejnej.
- Moja gorliwość w dążeniu do starcia z tobą okazała się mą zgubą – westchnął. – Winszuję… hmm… Zdradzieckiego sprytu i przemyślanego grahmindol… Planu.
Ta scena, tak dramatyczna i pełna emocji, że uległem jej urokowi, została jednakowoż zakłócona przez Farengara, który z podnieceniem zaczął prosić o pozwolenie wykonania na smoku kilku eksperymentów. Jego ciekawość i głód wiedzy na chwilę nas wszystkich rozbawiły, oczywiście, oprócz smoka.
- Zu’un bonar – zamruczał z goryczą. – Wiele wysiłku kosztowało cię zadanie mi takiego upokorzenia…
Wielka Galeria w Smoczej Przystani - widok od strony tarasu |
Ale potem gadanie Farengara zaczęło mnie irytować. Dałem mu znak, żeby zamilkł. Smok, widząc to, uniósł łeb i w jego oczach błysnęła nadzieja. Do tej pory był przekonany, że albo wybiła jego ostatnia godzina, albo spędzi tu wieki, w niewygodnej pozycji, uwięziony i zhańbiony, aż oszaleje, albo umrze. Zerknął na mnie uważnie, po czym w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Odgadł, po co go uwięziliśmy.
- Hiind siiv Alduin, hmm? Zapewne chcesz wiedzieć, gdzie kryje się Alduin?
Uśmiechnąłem się z podziwem. Zdaje się, że ten inteligentny łowca odgadł nasz plan!
- Zgadza się – odpowiedziałem powoli. – Gdzie on się ukrywa?
Smok odetchnął z wyraźną ulgą. Powróciła mu nadzieja na ocalenie skóry. I coś jeszcze… Nie umiałem jeszcze wtedy tego nazwać, ale spojrzał na mnie zupełnie inaczej. Nie jak na przeciwnika, ale jak na kogoś, z kim łączy go wspólna tajemnica. Przyszła mi wtedy do głowy szaleńcza myśl: czyżby on też chciał pozbyć się Alduina? Czy to możliwe, że miałem przed sobą nie przeciwnika, lecz sojusznika? Zwłaszcza, że wyraźnie poweselał i stał się jeszcze bardziej rozmowny.
- Rinik vazah. Dobrze powiedziane. Alduin bovul. Przybyłem na wezwanie, ponieważ chcę osobiście sprawdzić twe Thu’um. – Zniżył głos. – Wielu z nas zaczęło kwestionować przywództwo Alduina i to, czy jego Thu’um jest rzeczywiście najsilniejsze.
Przekrzywił głowę i wyznał z wyraźnym zażenowaniem.
- Za jego plecami, oczywiście… Mu ni megge… Nikt nie jest jeszcze gotów otwarcie mu się sprzeciwić.
W pierwszym odruchu zalała mnie fala radosnego podniecenia. Jego słowa zabrzmiały tak prawdziwie, że niemal mnie przekonał. Ale zaraz przypomniałem sobie słowa Paarthurnaxa. Nie można ufać smokom…
- Powiesz mi, gdzie szukać Alduina? – spytałem ostrożnie.
Odahviing uśmiechnął się oczami. I wcale nie było to uśmiech chytry, czy ironiczny – raczej zawstydzony.
- Unslad krosis – wymruczał. – Przyjmij moje głębokie przeprosiny. Odchodzę od tematu. Udał się do Sovngardu, by odzyskać siły, pożerając sillesejoor… Dusze śmiertelników. Zazdrośnie strzeże tego przywileju.
Na tyle, na ile pozwalała mu pułapka, zbliżył głowę do mnie i niemal szeptem dodał.
- Jego wrota do Sovngardu znajdują się w Skuldafn, jednej ze starożytnych świątyń we wschodnich górach. Mindoraan pah ok middovahhe lahvraan til. Nie muszę cię zapewne ostrzegać, że cała jego potęga zbiera się właśnie tam.
Nie wiedziałem, gdzie jest ta świątynia, ale skoro powiedział mi, gdzie jej szukać, jej odnalezienie stało się kwestią czasu. Z pewnością jakiś uczony będzie wiedział. Pomyślałem o Esbernie…
- Zu’u los tofan hiin lan… - odezwał się nieśmiało smok. – Skoro odpowiedziałem na twoje pytanie, czy mogę odlecieć wolno?
Pokręciłem głową. Nie, wcale nie miałem zamiaru uśmiercać Odahviinga. Możecie to nazwać sentymentem, wdzięcznością, jak tam chcecie. Prawda jest taka, że uległem jego urokowi. Ze wszystkich smoków, jakie dotąd widziałem, Odahviing był najpiękniejszy. Nie chciałem zabijać piękna – chyba, że mnie do tego zmusi. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał go wypuścić. Ale nie teraz, kiedy dowiedziałem się, gdzie szukać Alduina! Po pierwsze, co bardzo prawdopodobne, smok mógł nie mówić prawdy i w Skuldafn mogło nie być niczego. Nie mogłem go wypuścić, nie upewniwszy się najpierw, że istotnie, w górach na wschodzie znajduje się portal do Sovngardu i jest tam Alduin. Po drugie, nawet jeśli mówił prawdę, fakt że o tym wiem musiał pozostać tajemnicą. Nie mogłem dopuścić, aby dowiedziały się o tym inne smoki, a zwłaszcza ten pierworodny. Ale nie chciałem więzić go w nieskończoność.
- Nie – odparłem. – Dopóki Alduin nie zostanie pokonany.
Odahviing przymknął powieki i opuścił skrzydła, aż rozłożyły się na drewnianych belkach podłogi, jak wielkie dywany. Z całej sylwetki aż biły żałość i rozczarowanie.
- Ach, cóż… - zamruczał smutnym głosem. – Hmmm… Krosis… Jest pewien… szczegół, dotyczący Skuldafn, o którym nie wspomniałem…
- Więc powiedz mi, co wiesz – odparłem lekko, dumny z siebie, że nie daję się nabierać na jego sztuczki.
Smok westchnął, aż zatrzęsły się ściany pałacu.
- Tylko to – zaczął, - że choć posiadasz Thu’um godne dovów, to bez naszych skrzydeł twa stopa nigdy nie postanie w Skuldafn.
Zrobiło mi się gorąco. O tym nie pomyślałem! To tłumaczyłoby, dlaczego nikt dotąd nie odkrył tego portalu. Musiał znajdować się w miejscu absolutnie niedostępnym, na które wspiąć się było niepodobieństwem, do którego dostać się można było tylko na skrzydłach. Zerknąłem na smoka z obawą, której nie potrafiłem ukryć.
- Oczywiście… - zaczął znów. – Mógłbym tam z tobą polecieć. Ale nie, jeśli jestem w ten sposób więziony.
Zakląłem szpetnie pod nosem. To wywracało mój plan do góry nogami. Znów ogarnęło mnie zwątpienie. Bo co mogłem zrobić? Zaufać smokowi?
- W takim razie mamy impas – mruknąłem niezadowolony, odwracając się od niego, aby nie wyczytał z mojej twarzy zbyt wiele.
- Faktycznie – odparł. – Orin brit ro… Nie mogę opuścić tego miejsca, dopóki nie pokonasz Alduina. Co zdołasz uczynić tylko, jeśli ci pomogę…
Spojrzałem na przyjaciół. Balgruuf zmarszczył brwi i zdecydowanie potrząsnął głową. Nie ufał smokowi. Irileth podobnie. Lydia bezradnie wzruszyła ramionami. Strażnicy zaczęli kręcić głowami. Jedynie Farengar wydawał się być rozochocony i uradowany. Wciąż był pewien, że po załatwieniu naszych spraw on dostanie tego smoka dla siebie i będzie mógł zbadać go dogłębnie.
Nie wiedziałem co robić. Ważyłem swoje szanse. Jeśli mówił prawdę, to oczywiście nie musiałem się przejmować. Ale jeśli mnie oszukał?... W dodatku musiałem zaufać mu na tyle, żeby pozwolić mu się zanieść w góry. Co za problem zrzucić mnie na skały i pozbyć się Smoczego Dziecięcia na zawsze? Wszystkie smoki, włącznie z Alduinem, byłyby mu wdzięczne. Może z wyjątkiem Paarthurnaxa… Zacząłem zamyślony krążyć po pomieszczeniu, prosto przed nosem smoka, który nie spuszczał ze mnie oka. Gdy na chwilę się zatrzymałem, zapytał.
- Czy moja propozycja wydaje ci się nieco korzystniejsza? Hmm… Onikaan kron… Czy uwolnisz mnie, rolaan, jeśli w zamian obiecam przestać pomagać Alduinowi i zabiorę cię do Skuldafn?
Zerknąłem na niego niechętnie.
- Wciąż się zastanawiam, czy mogę ci ufać – mruknąłem.
Wróciłem do wędrówki, która pozwalała uspokoić myśli. A raczej pozwoliłaby, gdyby nie natrętny Farengar, który wprost zaczął dopytywać się smoka, czy może mu teraz oderwać kilka łusek. Jak na razie jednak wszyscy go ignorowali.
- Zu’u ni tharodiis – odezwał się w zadumie smok. – To przez ciebie zostałem zwabiony i uwięziony. Vobalaan grahmindol… Nie uczyniłem nic, by wzbudzić twą nieufność.
Pokręciłem wolno głową i rozłożyłem ręce.
- Twoje oszustwo miałoby sprawić, że cię wypuszczę… - odparłem.
Skinął głową, na tyle, na ile pozwalała mu ciężka zapadnia. Doskonale rozumiał moje rozterki. I odniosłem wrażenie, że go one smucą.
- Hiin aar orin mu – westchnął. – A mimo to wciąż jestem twym więźniem…
W tym momencie natarczywość Farengara po raz pierwszy wyprowadziła go z równowagi. Gdy mag zaczął obmacywać jego zad, w poszukiwaniu luźnych łusek, smok zniecierpliwił się i warknął zagniewany.
- Odejdź, magu! Nie poddawaj próbie mej przysięgi, danej Dovahkiinowi!
- Zostaw go głupcze! – dołączył do niego Balgruuf, również zniecierpliwiony zachowaniem Farengara.
W tym momencie podjąłem decyzję. Nie wiem, co mną spowodowało. Gdy myślałem o tym później, nieodmiennie dochodziłem do zabawnego wniosku, że sprawił to właśnie Farengar. To przez jego irytujące zachowanie, wszyscy, włącznie ze smokiem, zwróciliśmy się przeciwko niemu. Jednogłośnie, zupełnie, jakby Odahviing był jednym z nas. I ta krótka chwila zdecydowała.
- Tak – oświadczyłem. – Uwolnię cię, jeśli obiecasz zabrać mnie do Skuldafn.
Odahving uśmiechnął się oczami.
- Oni kaan korav gein miraad – rzekł przyjaznym głosem. – Mądrze jest dostrzec, że nie ma się innego wyboru. Możesz mi ufać. Zu’u ni tharodiis. Alduin dowiódł, że nie zasługuje na władzę.
Jego głos nagle stał się ciepły i rozmarzony, jakby wreszcie dostrzegł to, czego naprawdę pragnął.
- Będę teraz kroczył własną ścieżką – rzekł ciepło. – Uwolnij mnie, a zabiorę cię do Skuldafn.
Spojrzałem na Balgruufa. Z niedowierzaniem kręcił głową, ale co miał robić? Nie było innego wyjścia.
- Podnieś zapadnię – krzyknąłem do strażnika na galerii.
Ten rozejrzał się niepewnie. Spojrzał zdumiony najpierw na mnie, potem na jarla.
- Uwolnić? – spytał niepewnie. – Oszalałeś? Tyle roboty na nic?
- Podnieś zapadnię – odezwał się Balgruuf. – To część planu Smoczego Dziecięcia.
Strażnik z wyraźną niechęcią uwolnił małą zapadkę, po czym zaczął kręcić kołowrotem, podnosząc łańcuch. Zgrzytnął mechanizm, zadzwoniły łańcuchy. Na galerii po przeciwnej stronie, drugi strażnik uczynił to samo. Ciężka rama zapadni zaczęła się podnosić.
Jeszcze nie podniosła się do końca, gdy Odahviing z ulgą wysunął głowę z pułapki. Pokręcił trochę zdrętwiałą szyją, po czym ostrożnie, tyłem zaczął wycofywać się w stronę balkonu. Celowo za nim nie poszedłem. Jeśli miał mnie oszukać, to lepiej, żeby uciekł teraz, niż później ze mną na grzbiecie.
Odahviing nie miał jednak zamiaru uciekać. Gdy znalazł się na balkonie, odwrócił się, rozłożył skrzydła i lekko nimi uderzył, wzniecając podmuch wiatru.
- Faas nu, zini dein ruthi ahst vaal – zawołał. – Saraan uth!
Po czym odwrócił głowę w moją stronę.
- Zgodnie z obietnicą, czekam na twój rozkaz – oświadczył. – Czy chcesz już zobaczyć świat z perspektywy dovów?
Byłem gotów, ale nie mogłem odejść bez pożegnania.
- Zaczekaj, muszę się przygotować – odparłem.
- Kreh zinii. Wolność przestworzy woła – odparł tęsknym głosem. – Mimo to muszę zostać tutaj, nau gol, zgodnie z obietnicą…
Nie przejąłem się jego narzekaniem, wiedząc, że nie potrwa to długo. Uściskałem zawiedzionego Farengara, wymieniłem uścisk z Irileth. Balgruuf położył mi dłoń na ramieniu w pożegnalnym geście.
Pożegnanie z Lydią trwało trochę dłużej.
- Musisz wrócić – szepnęła. – Musisz wrócić do mnie.
- Wrócę – odrzekłem przez ściśnięte gardło, wiedząc, że rzucam obietnicę na wiatr.
- Musisz, bo… Twoje życie nie należy już do ciebie, tylko do mnie…
Odpiąłem Przedświt i wręczyłem jej. Zguba Smoków za pasem to i tak aż nadto.
- Zaopiekuj się tym mieczem – szepnąłem. – Jest twój.
- Jest twój – uśmiechnęła się. – Meridia powierzyła go tobie. Ale przechowam go do twojego powrotu.
Objąłem ją i przycisnąłem do siebie. Poczułem, że wilgotnieją mi oczy. Wiedziałem już, że chętniej oddałbym życie, niż zrezygnował z niej. Lydia też miała oczy pełne łez.
- Zaopiekuj się nią – poprosiłem Balgruufa. – Pilnuj, żeby się nie przemęczała. Jeszcze nie wydobrzała do końca.
Zamiast odpowiedzi, Balgruuf objął ją ramieniem. Wiedziałem, że trudno o lepszego opiekuna.
- Wszystkie kosztowności i złoto schowałem do kufra na piętrze – szepnąłem jeszcze. – Gdybym nie wrócił…
Prychnęła tylko z dezaprobatą.
- To mają mi ciebie zastąpić? – wzruszyła ramionami, po czym zarzuciła mi je na szyję.
Ostatni, gorący pocałunek.
- Wracaj szybko – szepnęła. – Zabij tego gada i wracaj szybko. Będę czekać. Z kolacją! I winem!
Jedno z nielicznych zachowanych do dziś zdjęć Lydii z Wietrznego Domku. Fotografię wykonano w Wielkiej Galerii, mniej więcej rok po opisanych wydarzeniach |
Jakoś, nadludzkim wysiłkiem, gdy cała moja jaźń żądała czegoś wręcz przeciwnego, zdołałem się od niej oderwać. W kierunku smoka odprowadziła mnie Irileth. I to ona wymieniła ze mną ostatni uścisk ręki. Rzuciła spojrzenie na wyczekującego smoka i pokręciła głową.
- Jesteś albo najodważniejszą osobą, jaką spotkałam, albo najgłupszą…
Smok roześmiał się.
- Zok brit uth – odparł ciepłym głosem. – Ostrzegam, że gdy zasmakujesz lotu pośród chmur Keizaal, jeszcze bardziej pozazdrościsz dovom.
Wdrapałem się na jego kark i niepewnie usiadłem na nim okrakiem, pomiędzy dwoma rzędami kostnych wyrostków. Chwyciłem się ich i stwierdziłem, że chyba dam radę nie spaść.
- Amativ? – Odahviing w podnieceniu zapomniał, że nie rozumiem jego języka. – Mu bo kotin stinselok!
Uderzył skrzydłami raz i drugi. Wskoczył na balustradę, okalającą balkon, po czym pochylił się w dół, rozłożył skrzydła i…
Polecieliśmy!
Już się martwiłam, żeś chory bo tak długo nic nie pisałeś.Takie latanie na smoku to jak latanie okrakiem na szybowcu. Urodna ta Lydia i bardzo kobieca.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Prawda? I to mimo płytowej zbroi, jaką ma na sobie :)
UsuńNa samym początku dzisiejszego odcinka przyszedł mi do głowy cytat z Gwiezdnych Wojen: "I have a bad feeling about this". ;)
OdpowiedzUsuńW zasadzie to przeczucie mnie nie opuściło. ;p
Ale przynajmniej polata sobie na smoku! :D
Zaraz przekonamy się, na ile można wierzyć smokom.
OdpowiedzUsuń