Byłem pełen niepokoju o Esberna. Czy wytrzyma tak wyczerpującą podróż? Miał już swoje lata, a do Rzecznej Puszczy droga daleka i niełatwa. Pęknina leżała wysoko, na rozległym płaskowyżu, podczas gdy Biała Grań i Rzeczna Puszcza w głębokiej dolinie. Problem w tym, że zmiana wysokości odbywała się gwałtownie i trzeba było chodzić po naprawdę stromych ścieżkach.
Szybko jednak okazało się, że to nie on, ale my będziemy potrzebowali odpoczynku. Zbliżał się świt, a my byliśmy już na nogach całą dobę, w dodatku prawie cały czas biegnąc lub walcząc. Byliśmy u kresu sił. Wypoczęty Esbern, patrząc na nas, sam zaproponował odpoczynek i zaofiarował się, że będzie pełnił wartę.
- Starzy nie potrzebują tyle snu, co młodzi – uśmiechnął się. – A ja tak długo siedziałem w podziemiach, że świeże powietrze jest dla mnie jak wino. Uderza do głowy, ale też dodaje sił.
Przystaliśmy na to. Warta w tym miejscu była bardzo ważna, aczkolwiek nie ludzi się obawialiśmy. Kręciły się w tych okolicach pająki, a lasy były pełne niedźwiedzi i wilków. Ognia zaś w nocy rozpalać nie chcieliśmy. Im mniej ludzi o nas wie, tym lepiej. Zeszliśmy z traktu. W nierównym, górskim terenie nietrudno było o kryjówkę. Szybko znaleźliśmy płytką grotę, porośniętą mchem. Zgarnęliśmy tam trochę suchych liści i łyknąwszy jedynie nieco wody, zapadliśmy w twardy sen.
Nie wiem jak Lydia, ale ja spałem jak kamień. Nie obudziły mnie nawet hałasujące po wschodzie słońca ptaki. Byłem tak wyczerpany, że słońce prawie już doszło do najwyższego punktu na niebie, gdy wreszcie się obudziłem. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłem, było małe, ledwie dymiące ognisko i Esbern, mieszający drewnianą łyżką w podróżnym garnku. Dolatywał z niego smakowity zapach.
Widząc, że się poruszyłem, spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Przespaliście śniadanie, to może choć obiad zjecie?
Rozejrzałem się zamglonym wzrokiem.
- Gdzie Lydia? – spytałem, ziewając.
- Poszła się wykąpać do rzeki – odparł Esbern. – Lubisz gotowanego królika?
- Moja matka robiła z tego rosół – odrzekłem, uśmiechając się mimowolnie, na wspomnienie z rodzinnego domu. – Chyba też się wykąpię.
Zrzuciłem zbroję i udałem się w stronę traktu, za którym płynęła rzeka. Po drodze minąłem Lydię, z którą wymieniliśmy uśmiechy. Wszyscy troje byliśmy dziś w wyśmienitych humorach.
Gotowany królik nie był rarytasem. Nie mieliśmy warzyw, ani przypraw, które nadałyby mu smak. Ale i tak zjedliśmy go z apetytem i krótko po południu ruszyliśmy w dalszą drogę.
Niezadługo dotarliśmy do rozwidlenia.
- Idziemy przez Ivarstead? – spytała Lydia.
- Tam za dużo ludzi – potrząsnąłem głową. – Chodźmy tędy. Tak samo daleko, a po drodze żadnych ludzkich osad.
- W Ivarstead mamy przyjaciół – przypomniała.
- Właśnie dlatego – odparłem. – Jeśli śledzi nas Thalmor, a należy przyjąć, że tak jest, narazilibyśmy ich na wizytę smutnych panów, w długich szatach albo złocistych zbrojach. Ewentualnie jedno i drugie.
Esbern zaśmiał się.
Ivarstead - widok od strony tartaku. Na pierwszym planie leśny elf Gwilin (z siekierą). W oddali (pod świerkami) widoczna gospoda Vilenyr . |
- Możesz mi wierzyć, że na wizycie by się nie skończyło – zapewnił. – Podoba mi się, że dbasz o przyjaciół.
- Tu będzie stromo – Lydia potarła brodę. – Dacie radę?
Zamiast odpowiedzi, ruszyłem przodem. Droga była wygodna i w miarę płaska, jednak już niedługo zaczęła opadać. Było coraz bardziej stromo. W pewnym momencie zacząłem się wręcz zsuwać po kamieniach. Wędrówka po takiej drodze trwa długo. Gdy dotarliśmy do podnóża góry, było już ciemno. W pobliżu huczał wodospad.
- Czy to ten wodospad, przy którym kiedyś upolowaliśmy niedźwiedzia? – spytałem.
- Ten sam – potwierdziła Lydia. – W pobliżu fortu Amol.
- Amol?
- Tego, co mieliśmy już dawno zrobić w nim porządek z nekromantami – odrzekła. – I nigdy nie było nam po drodze.
- I teraz też nie jest – westchnąłem. - Kawałek dalej zabiliśmy dwa smoki – zwróciłem się do Esberna. – Może jeszcze będą tam tkwiły szkielety, jeśli chcesz je zbadać.
Esbern nie odpowiedział. W ciemności nie widziałem jego twarzy, ale założę się, że odmalowało się na niej zdumienie.
- Nie ma potrzeby – odparł. – To możemy zostawić na później. Teraz zaprowadźcie mnie do Delphine.
Tym razem wędrowaliśmy całą noc. Esbern był zadziwiająco odporny na brak snu. Do Rzecznej Puszczy dotarliśmy kilka godzin przed świtem. Po drodze nie napotkaliśmy nikogo. Byłem z tego bardzo zadowolony.
- Trzeba sprawdzić, czy u Delphine wszystko w porządku – odezwała się Lydia, gdy zbliżaliśmy się już do gospody.
- Słusznie – potwierdziłem. – Poczekajcie na zewnątrz, ja sprawdzę, czy przypadkiem nie ma niepożądanych gości.
Rzeczna Puszcza - gospoda "Pod Śpiącym Gigantem" |
W gospodzie było ciemno i pusto. Tylko żar na palenisku trochę rozpraszał mrok. Niemal po omacku dotarłem do pokoju Delphine i zastukałem w drzwi. Dwa razy w dłuższych odstępach i dwa razy w krótszych, jak się kiedyś umówiliśmy. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich Delphine, w samej koszuli. Poznawszy mnie, spojrzała pytająco.
- Udało mi się znaleźć Esberna – szepnąłem.
Bez słowa wciągnęła mnie do pokoju i zamknęła drzwi.
- Naprawdę? – spytała radośnie. – Jest bezpieczny? Gdzie on jest?
Uśmiechnąłem się.
- Jest tutaj, w Rzecznej Puszczy. Tuż na zewnątrz.
Aż ją zamurowało.
- Dzięki Marze – wyszeptała. – A więc jest bezpieczny.
Zerknęła w stronę skromnej sukni, leżącej na krześle. Nie chcąc jej krępować, gestem dałem do zrozumienia, że przyprowadzę pozostałych i wysunąłem się z pokoju. Lydia i Esbern stali pod rozłożystym drzewem, w takim cieniu, że nie mogłem ich dostrzec. Oni jednak zauważyli mnie i na mój widok podeszli do drzwi. Popędziłem ich gestem, aby weszli.
Przez szparę w uchylonych drzwiach pokoju Delphine sączyło się blade światło kaganka. Usłyszała nasze kroki i uchyliła drzwi nieco szerzej.
- Chodź, mamy wiele do omówienia – odezwała się wciągając nas po kolei do środka.
Zamknęła drzwi i dopiero teraz spojrzała na Esberna. Starzec nie krył wzruszenia, a i naszej gospodyni zaszkliły się oczy.
- Delphine… - szepnął Esbern, wyciągając do niej ręce. – Ja… Dobrze cię widzieć. Minęło tyle czasu.
Delphine chwyciła jego ręce i przez chwilę trwali w bezruchu, przyglądając się sobie nawzajem, po czym objęli się i serdecznie uściskali. Oboje mieli oczy pełne łez.
- Tak się cieszę, że cię widzę, Esbernie – wyszeptała Delphine. – Minęło tyle czasu, stary przyjacielu… Tyle czasu…
Nie chcieliśmy ich krępować, więc zeszliśmy do ukrytego pokoju w piwnicach. Rozpaliłem kaganki i zrobiło się jasno. Po chwili usłyszeliśmy rozmowy, gdy schodzili do nas, na dół.
- Cóż – mówiła Delphine. – Udało ci się tu dotrzeć i to w jednym kawałku. Dobrze. Chodź, wiem gdzie możemy porozmawiać. Tędy!
Gdy już zeszli, stanęliśmy wszyscy przy stole.
- No dobrze… - zaczęła Delphine. – Zakładam, że wiesz o… - wskazała na mnie oczami.
- O, tak! – uśmiechnął się Esbern. – Smocze Dziecię, w rzeczy samej. Oczywiście, to wszystko zmienia.
Sięgnął do torby i zaczął w niej pracowicie grzebać.
- Nie ma czasu do stracenia – mruczał pod nosem. – Musimy odnaleźć… Pozwól, że ci pokażę. Wiem, że gdzieś to miałem…
- Esbern, co?…
- Daj mi jedną chwilkę… A, jest! Chodź, pokażę ci coś.
Położył na stole grubą księgę i otworzył ją na pierwszej stronie. Wyglądało to jak jakiś dziennik, ponieważ każdy wpis był poprzedzony datą. Daty były stare. Bardzo stare.
- Widzisz, tutaj – Esbern pokazał palcem. – Niebiańska Przystań. Wzniesiona wokół jednego z głównych obozowisk wojskowych Akavirczyków na Pograniczu, podczas podboju Skyrim.
- Wiesz, o czym on mówi? – Delphine spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Ciiii… - Esbern uniósł w górę palec. – To tutaj zbudowano Ścianę Alduina, by w jednym miejscu zgromadzić całą wiedzę o smokach. Zabezpieczenie przed zapomnieniem, jakie niosą ze sobą wieki. Tak czy inaczej, było to mądre i przewidujące posunięcie. Pomimo ogromnej sławy Ściany Alduina w tamtym czasie, jednego z cudów starożytnego świata, jej lokalizacja była owiana tajemnicą.
- Esbern, do czego zmierzasz? – wybąkała Delphine.
Ten podniósł wzrok i powiódł po naszych twarzach.
- Mówisz więc, że nie dane ci było słyszeć o Ścianie Alduina? – spytał zdziwiony. – Żadnemu z was?
- Zapomnijmy o tym – pokręciła głową Delphine. – Czym jest Ściana Alduina i co ma wspólnego z powstrzymywaniem smoków?
Ostatnie słowa powiedziała dobitnym tonem, jakby chciała przerwać opowieści Esberna i skłonić go do mówienia na temat, który wszystkich nas niepokoił. Jednak staruszek, dorwawszy słuchaczy, wcale się tym nie przejął. Nadal ciągnął swój wywód z namaszczeniem, jakby zwracał się do żaków, zgromadzonych w sali wykładowej. Lydia, pytając Delphine wzrokiem o pozwolenie, sięgnęła na półkę po butelkę wina. Otworzyła ją zręcznie i rozlała zawartość do drewnianych kubków, które nam w milczeniu rozdała. Szykował się długi wykład.
- Na Ścianie Alduina – ciągnął Esbern - starożytne Ostrza zapisywały wszystko na temat Alduina i jego powrotu. Po części to historia, a po części przepowiednia. Wiedza o jej lokalizacji zaginęła na przestrzeni wieków, ale mnie udało się ją odnaleźć. Po prostu o niej zapomniano. Archiwa Ostrzy skrywały tak wiele tajemnic… Mnie udało się ocalić jedynie kilka skrawków.
- Uważasz więc – wpadła mu w słowo Delphine, - że Ściana Alduina powie nam jak go pokonać?
Esbern zawahał się. Niepewnie uniósł ramiona i wolno pokiwał głową.
- Cóż – zająknął się. – Tak… Prawdopodobnie. Nie możemy mieć pewności, dopóki tego nie znajdziemy.
Nareszcie!
- A więc Niebiańska Przystań – odetchnęła Delphine. – Wiedziałam, że można na ciebie liczyć, Esbernie.
Przez chwilę dyskutowała z Esbernem na temat jakiegoś Pogranicza. Nie wiedziałem, o co chodzi. Lydia podeszła do mnie i spytała.
- Byłeś kiedyś na Pograniczu?
- Nawet nie wiem, co to jest – uśmiechnąłem się.
- To najdalej na zachód położona dzielnica Skyrim – odparła. – Okolice Markartu. Blisko punktu, w którym zbiegają się granice Skyrim. Hammerfell i Wysokiej Skały.
- Nigdy nie byłem w tamtych stronach – pokręciłem głową. – Znasz tamte okolice?
- Słabo – odparła. – Nie jest tam bezpiecznie. Grasują tam Renegaci.
- Renegaci?
- Tak ich nazywają. To rdzenni mieszkańcy tamtych ziem. Tak nazywają tych, którzy nie pogodzili się z dominacją Cesarstwa i żyją poza miastami, z dala od cywilizacji. Ubierają się w skóry, jak dzikusy, ale dzikusami z pewnością nie są.
- A gdzie konkretnie żyją?
- Na całym Pograniczu. Ich obozowiska są rozsiane po całej dzielnicy. Żyją w plemionach, jak nomadowie.
- Niebezpieczni? – spytałem.
- Bardzo – odparła. – Nie chcą z nikim negocjować. Od razu chwytają za broń.
- Znam ten rejon Pogranicza, o którym mówi Esbern – odezwała się do mnie Delphine. To niedaleko miejsca, zwanego Iglicą Karth. W kanionie rzeki Karth. Możemy się spotkać na miejscu, albo udać się tam wspólnie, jak wolisz.
Wspólna wyprawa była niebezpieczna. Troje wojowników i mag – to musiało zwracać uwagę. Chyba, że w przebraniu wieśniaków. Ale wtedy trudno ukryć broń.
Ustaliliśmy, że spotkamy się na miejscu za kilka dni.
Spojrzałem pytająco na Lydię. Niechętnie pokręciła głową. Byliśmy zbyt wyczerpani, aby iść teraz do Białej Grani. Delphine wskazała nam wolny pokój. Żadne z nas nie miało siły się umyć. Przekąsiliśmy tylko co nieco z zapasów, gościnnie udostępnionych nam przez naszą przyjaciółkę i nie zważając na żadne konwenanse, rzuciliśmy się oboje na szerokie łóżko, niemal natychmiast zasypiając. Przez zaśnięciem czułem jeszcze, że Lydia, przez sen, oparła głowę na moim ramieniu. Zasnęliśmy przytuleni jak para kochanków. I jedyne, czego do dziś żałuję, to tego, że byłem zbyt zmęczony, by mieć choć nikłą świadomość tej chwili.
* * *
Obudziłem się znów bardzo późno. Było już koło południa, a Lydii ani śladu. Poleżałem jeszcze chwilę, ale w końcu zebrałem się w sobie i wstałem. Szkoda dnia.
W gospodzie przy stole siedzieli Esbern i Lydia, a Delphine i jej pomocnik Orgnar krzątali się wokół kuchni. Gdy człapiąc nie zapiętymi butami, wyszedłem z pokoiku, powitały mnie rozbawione uśmiechy.
- Nie wiem, czym będziecie się raczyć, ale weźcie i dla mnie – ziewnąłem, po czym wyszedłem na zewnątrz, ku rzece, aby się trochę obmyć. Gdy wykąpany, wysuszony, lekko zziębnięty, ale za to rześki usiadłem do stołu, Delphine położyła przede mną miskę gorącego bulionu i dosiadła się do naszego stołu.
- Kiedy wyruszamy? – spytałem pomiędzy dwiema łyżkami pysznej zupy.
- My ruszymy zaraz – odparła. – Droga jest daleka, a my mamy już swoje lata, więc spieszyć się nie będziemy.
- Może wynajmiecie wóz? – spytałem. – W stajniach Białej Grani jest taki śmiałek. Fakt, zdziera…
- Lepiej nie – odrzekł Esbern. – Moje nogi jeszcze mnie noszą, a wóz zwraca uwagę. Rzadko kogo stać na podróżowanie furmanką.
- Fakt – zgodziła się Delphine. – Na dwoje starych wieśniaków nikt nie zwróci uwagi. Tak bezpieczniej.
- Wy powinniście ruszyć jutro i to nie stąd – dodał Esbern. – O ile się zorientowałem, mieszkacie w Białej Grani?
Przytaknęliśmy.
- To idźcie dziś do domu, wypocznijcie i ruszcie jutro z rana. Nie musicie się spieszyć. Spotkajmy się za trzy dni pod iglicą Karth.
Uznaliśmy, że plan jest niezły. Zjadłem bulion, zagryzłem jabłkiem, których u Delphine zawsze było pod dostatkiem i zerknąłem na starszych przyjaciół.
- Mogę was o coś spytać?
- Nie mamy przed tobą tajemnic – odparła Delphine. – Pytaj, o co chcesz.
- Co się stało trzydziestego dnia Pierwszych Mrozów?
Uśmiechy zadumy pojawiły się na ich twarzach. Jakby dawne wspomnienie było jednocześnie smutne i szczęśliwe.
- To był zimny dzień – odparł Esbern. - Koniec Pierwszych Mrozów niemal zawsze oznacza zimę w górach Jerall.
Skinąłem głową. Wędrowałem już przez to pasmo. Oddzielało Skyrim i moje rodzinne Cyrodiil. Były to wysokie i groźne góry, zaledwie w kilku miejscach dało się przez nie przejść.
- W Świątyni Władcy Chmur – ciągnął mag – doszły nas wieści od posłańca, który jechał na złamanie karku z Cesarskiego Miasta. Trzydziesty dzień Pierwszych Mrozów, rok sto siedemdziesiąty pierwszy. Trzydzieści lat temu… Tego dnia wybuchła Wielka Wojna.
Esbern zamilkł na chwilę i zwilżył usta piwem. Ja zaś czekałem na dalszy ciąg opowieści. Wiedziałem oczywiście o wybuchu wojny, przecież mój ojciec też brał w niej udział. Nie wiedziałem natomiast, jaki to ma związek z nim.
- Ambasador Thalmoru przekazał swoje ultimatum cesarzowi Titusowi Mede – zaczął znów Esbern. – Zażądali głów wszystkich agentów Ostrzy z całego Aldmerskiego Dominium. Wiedziałem wtedy, że był to początek końca…
Umilkł i zasępił się, a ja intuicyjnie odgadłem, że nic więcej już dziś od niego nie wyciągnę.
Wkrótce po śniadaniu Delphine i Esbern zaczęli przygotowywać się do podróży, my zaś pożegnaliśmy się z nimi i wyszliśmy wcześniej. Do Białej Grani nie było daleko, a my czasu mieliśmy dość. Szliśmy wolno, krok za krokiem, rozkoszując się piękną pogodą. Słońce stało jeszcze całkiem wysoko, gdy dotarliśmy do Wietrznego Domku i z ulgą zrzuciliśmy zbroje.
Swego czasu z beczki od piwa i mosiężnego kraniku, zmajstrowałem zbiornik. Wlewało się do niego wodę od góry, a potem można było kranikiem wylewać do woli. Niestety, zapomniałem ją napełnić, o czym przekonałem się, gdy podstawiłem pod kranik swój ulubiony kubek. Nie było rady, wiadra w ręce i do źródła! Przy okazji umyłem się po podroży. Przeszedłem tę drogę kilka razy, zanim napełniłem beczkę do połowy. Lydia tymczasem poszła do gospody po świeży chleb.
Tego dnia zbijaliśmy bąki aż do wieczora. Uznaliśmy, że nam się należy. Gdy już odświeżeni i najedzeni osuszaliśmy butelkę wina, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Cisza zapadła już w sąsiedztwie. Adrianne zakończyła pracę na dziś. Zrobiło się leniwie i przez wąskie okienka zaczęło sączyć się coraz mniej światła. Zapaliłem kilka świec i rozłożyłem na stole mapę.
- Daleko do tej iglicy? – spytałem.
- To gdzieś tutaj – Lydia pokazała palcem. – To jest rzeka Karth. – Słyszałam, że w pobliżu jest obozowisko Renegatów, więc trzeba się przygotować na przeprawę z nimi. No, chyba że się prześlizgniemy niepostrzeżenie.
Zerknąłem w to miejsce, ale zastanowiło mnie coś innego. W pobliżu zaznaczone było miasto. Markart. Czy to przypadkiem nie to, które zostało wykute w zboczu skały?
- To samo – uśmiechnęła się Lydia. – To dawna siedziba Dwemerów. Całe miasto składa się z jaskiń i schodów wykutych w skale.
- Musi być ciekawe.
- I malownicze – dodała. – Byłam tam kilka razy. Wciąż są tam czynne dwemerskie wykopaliska. I nieustająca moda na wszystko, co pochodzi od krasnoludów.
I już wiedziałem, dokąd udamy się potem. Zerknąłem na wiszący nad drzwiami krasnoludzki łuk – prezent od Filnjara. Nie chciałem go sprzedawać, bowiem przypominał mi o przyjacielskim kowalu, ale ostatnio nasze finanse trochę się pogorszyły. Może znalazłbym tam kupca, który sypnąłby groszem za tę broń?
- Jest tam pewien uczony – odrzekła Lydia. – Nie pamiętam, jak się nazywa. Cancelmo, Calcelmo, czy jakoś tak. Gromadzi pamiątki po Dwemerach. Nawet urządził tam muzeum i to bogate. Na pewno zechce go mieć.
Uznałem, że to dobry pomysł. Niezręcznie było mi sprzedawać taki podarunek. Ale do muzeum, dla rozwoju nauki, dla wszystkich zwiedzających – na to już mogłem się zgodzić.
Przygotowań do drogi było niewiele. Spakowaliśmy trochę jedzenia i ciuchów, wypełniliśmy kołczany. A potem poszliśmy spać, aby rankiem, skoro świt, być wypoczętym do drogi.
Współcześnie, jak ktoś próbuje sprzedać do muzeum, to może zostać oskarżony o kradzież.
OdpowiedzUsuńDzięki temu jest mniej kradzieży.
UsuńA i tak każde muzeum najchętniej przyjmie darowiznę;)
OdpowiedzUsuńNie w Skyrimm - tam płaci się za wszytko.
UsuńBardzo mi się podoba gospoda w Rzecznej Puszczy. Nie wiesz, czy nie potrzebują kogoś na zmywak? :D
OdpowiedzUsuńTeraz już tak - Delphine rzuciła ją w diabły i przeniosła się do Niebiańskiej Przystani. Teraz Orgnar jest właścicielem i jakoś daje sobie radę, ale na pewno przydałby mu się ktoś do pomocy.
UsuńTo ja chyba rzucę w diabły swoją robotę i idę szukać swego przeznaczenia w Skyrim. :)
UsuńTo pamiętaj, że z Orgnarem trzeba twardo, bo on trochę nie za mądry jest.
Usuń