Poszukiwana przez nas kotlina miała jakoby leżeć w pobliżu Falkret. Zakrawało to na ironię losu. Ta podróż stawała się już nudna! Ile razy można przemierzać całą krainę w tę i z powrotem? I znowu dwa dni w plecy…
Powiedziałem dwa dni? Oczywiście, chodzi o noce. Dwie noce, bowiem z Seraną trzeba było podróżować nocą. To nie poprawiło mi humoru. Choć noce w Skyrim – o ile dopisuje pogoda – są bardzo jasne, to jednak człowiek chyba ma w sobie coś z rośliny i zwyczajnie potrzebuje światła słonecznego. Bez niego dopadają go czarne myśli.
Muszę przyznać, że Serana starała się ze wszystkich sił, aby mi te myśli nieco rozświetlić. Była pogodna i od czasu do czasu zdarzało się jej nawet być dowcipną, na swój ironiczny sposób. W każdym razie, kilkakrotnie udało jej się wywołać mój uśmiech, co wyraźnie i ją wprawiało w dobry humor.
Tak naprawdę, towarzystwo Serany byłoby całkiem miłe i nie broniłbym się przed nim, gdyby nie oznaczało ono rozstania z Lydią. A że podczas nocnych wędrówek trzeba było w miarę często skanować okolicę Wykryciem Życia, brak owej błękitnej poświaty u mojego boku za każdym razem przypominał mi jej brak. I czułem wtedy takie dziwne gniecenie w piersi, a w ustach robiło mi się gorzko. Lubiłem Seranę, ale zwyczajnie tęskniłem za swoją ukochaną.
W takim nastroju dotarliśmy do wysokiego pasma gór, na samym południu i zaczęła się wędrówka pod górę. Wspinaliśmy i wspinaliśmy, aż Serana zaczęła się ironicznie dopytywać, czy to aby jeszcze na pewno Skyrim, czy już Hammerfell. W dodatku, zaczynało świtać, a cała okolica wokół tonęła w świeżym, białym śniegu, którego blask w słoneczny dzień mógłby nie tylko zaszkodzić Seranie, ale i mnie oślepić. Wreszcie, dysząc jak kowalski miech, stanąłem przed wejściem do jaskini.
Wejście do jaskini |
- Muszę odpocząć – wysapałem. – Jestem u kresu sił.
Skinęła głową. Ona też była zmęczona. Zwłaszcza, że podczas drogi wyjątkowo nikt na nas nie napadł i nie miała okazji się posilić. Weszliśmy do ciemnego przedsionka jaskini. Omiotłem ją Wykryciem Życia, użyłem również krzyku, ale żadna poświata mi się nie pokazała. Było pusto. Dobre i to. Dno jaskini okazało się być żwirowate, więc wymościłem sobie jako-taki dołek i przykryłem się derką. Wnętrze jaskini było zadziwiająco ciepłe i wyczuwało się w powietrzu wilgoć. Nie obawiałem się, że zmarznę. Serana zaofiarowała się trzymać pierwszą wartę, więc spokojnie zasnąłem. Nauczyłem się już ufać jej pod tym względem. Zauważyłem już wcześniej, że nie męczy jej czuwanie. Potrafiła usiąść i wprowadzić się w coś w rodzaju letargu, czy może medytacji. Odpoczywała wtedy, wciąż pozostając czujną.
Nie wiem, jak długo spałem, ale musiało to trwać dość długo. Obudziłem się rześki i wypoczęty. Wstałem i przeciągnąłem się, aż zatrzeszczały mi kości. Serana roześmiała się na ten widok i również się przeciągnęła. Trochę chyba zdrętwiała w pozycji siedzącej, bo z przyjemnością rozciągnęła się na ziemi.
- Jak długo spałem? – spytałem zaniepokojony.
- Długo – odparła z uśmiechem. – Ale tak smacznie spałeś… Widocznie potrzebowałeś tego. Nie miałam sumienia cię budzić. Nie martw się, przecież rytuał i tak musi odbyć się w dzień.
To mówiąc, zamknęła oczy, pozwalając sobie wreszcie na sen. Co miała na myśli, zrozumiałem dopiero, gdy wyszedłem na zewnątrz. Było ciemno. Przespałem zatem cały dzień. Niebo było częściowo zachmurzone, ale od zachodu, skąd wiał wiatr, pojawiało się już czyste niebo, obsypane gwiazdami.
Pokręciłem głową. Po układzie gwiazd zorientowałem się, że mrok nadszedł kilka godzin temu. Musiałem przespać z dwanaście godzin, albo i więcej. Chyba mój organizm bronił się w ten sposób przed kolejnym przestawieniem się na nocny tryb życia. Trudno, będę musiał się trochę pomęczyć.
Wokół rosło sporo krzaków i drzew, więc nałamałem sobie suchych gałązek i u wylotu rozpaliłem niewielkie ognisko, żeby przygotować posiłek.
Serana zregenerowała swoje siły o wiele szybciej niż ja. Minęło zaledwie kilka godzin, gdy już przysunęła się do mojego ogniska. Wyciągnęła dłonie w kierunku ognia i uśmiechnęła się.
- Grzeje – szepnęła cicho. – To całkiem przyjemne.
- Mówiłaś kiedyś, że nie czujesz zimna – odparłem.
- Nie czuję – skinęła głową. – Ale czuję ciepło. Nie jest mi ono niezbędne, jak tobie, ale jest przyjemne. To tak samo, jak z zapachem świeżego ciasta, albo owoców. Też jest przyjemny, ale inaczej niż dla ciebie.
- To znaczy?
- Ty, gdy poczujesz zapach chleba, stajesz się głodny – stwierdziła. – Ten zapach na ciebie działa tak, jak na mnie zapach krwi. Zaczynasz tego pragnąć. A ja… No cóż, nie pragnę. Odbieram to podobnie jak zapach kwiatów. Przyjemna woń i nic więcej. Ale lubię ją.
Dorzuciłem kilka gałązek. Jej oczy, w blasku ognia, świeciły jak latarnie. Zerknąłem na nią ukradkiem i musiałem przyznać, że jest kobietą całkiem urodziwą. Ona to zauważyła i spojrzała na mnie zaciekawiona. Uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła uśmiech, po czym znów skierowała wzrok w ogień.
- Posiedźmy tak jeszcze chwilę – zaproponowała. – Jest tak przyjemnie…
Istotnie, było przyjemnie. Jakoś tak spokojnie i sennie. Prawie się nie odzywaliśmy wtedy, rzucaliśmy jedynie z rzadka jakieś luźne uwagi. Chciałoby się, żeby taka chwila trwała dłużej, ale brzask na wschodzie sprawił, że z westchnieniem dźwignąłem się na nogi. Ona również powstała i uśmiechnęła się do mnie znów. Zupełnie, jakby chciała mmi podziękować za miłe chwile.
A potem ruszyła w głąb jaskini. Podążyłem za nią. Kręty, naturalny chodnik doprowadził nas do źródła, w którym ze stropu wąska kaskada wody spływała wprost do małego oczka. Spróbowałem – woda była czysta i lodowato zimna. Napełniłem więc manierkę, zanim ruszyliśmy dalej. Ten sam korytarz zaprowadził nas do całkiem malowniczego zakątka, w którym urywał się naturalny strop i docierało tutaj światło słoneczne. A skoro światło, to pojawiły się tu także rośliny, a nawet drzewa. Czyżby to już była owa Polana Przodków?
Wnętrze jaskini |
- Phi! – Serana wzruszyła ramionami. – Niezbyt imponujące, nie sądzisz?
Pokręciłem głową, nieco zaskoczony. Ja również spodziewałem się czegoś innego. Sam nie wiem czego, ale w przeszłości znalazłem już wiele podziemnych światów, znacznie rozleglejszych niż ta niewielka kotlinka. Zwłaszcza, że okazała się ślepa. I nie było w niej żadnych ciem, nie wspominając już o tym, że nic tu nie przypominało mi drzew kantykowych. Nie miałem wprawdzie pojęcia, jak one wyglądają, ale Dexion opisywał mi je jako bardzo malownicze. Miały być podobne do wiśni, niewysokie, rozłożyste i wiecznie obsypane kwiatami.
Serana była niepocieszona.
- Jeśli to okaże się stratą czasu, twój przyjaciel Dexion i ja będziemy musieli poważnie porozmawiać, gdy wrócimy.
Miało to zapewne zabrzmieć groźnie, ale zabrzmiało jak skarga. Ja też poczułem się zawiedziony, ale nie traciłem nadziei.
- To pewnie jeszcze nie jest Polana Przodków – odezwałem się niepewnie. – Chyba trzeba iść dalej.
- Ale dokąd?
Zamiast odpowiedzi, zacząłem wspinać się na skałkę po lewej stronie. Poszło całkiem łatwo, w dodatku zauważyłem, że ktoś celowo skuł kilka kamieni, aby powstały prymitywne schody. To upewniło mnie, że idę dobrze. Serana podążyła za mną. Gdy znaleźliśmy się na górze, przeszliśmy po przewalonym pniu jak po moście, na drugą stronę kotlinki. I tam odkryliśmy kolejny chodnik.
Był równie kręty jak pierwszy i prowadził w głąb góry, lekko opadając. Wkrótce zrobiło się jaśniej. To dobry znak, bowiem łatwo rozpoznaliśmy światło słoneczne. Jeszcze kilkanaście kroków i naszym oczom ukazała się rozległa kotlina, zalana słonecznym blaskiem.
- Łał…
Polana Przodków |
Sceptycyzm Serany ustąpił miejsca nagłemu zachwytowi. I naprawdę, było czym się zachwycać. Kotlina miała kształt nieregularnego owalu. Wysokie skały tworzyły coś na kształt niedokończonego stropu, który na samym szczycie był otwarty i wpuszczał do wnętrza sporo światła. Miejsce nosiło ślady ludzkiej ręki, bowiem w kilku miejscach w skale wykuto schody, a na samym dnie, w otoczeniu przepięknych, niewysokich, ale obficie obsypanych kwieciem drzew, stał nawet niewielki pomnik, w kształcie pionowo ustawionego pierścienia. Wyjaśniła się też tajemnica ciepłego, wilgotnego powietrza. Z dna kotliny biło gorące źródło, wypełniając całą okolicę lekką mgiełką, załamującą światło słoneczne. W efekcie, było ono miękkie i łagodne, o ciepłej barwie, co jeszcze bardziej dodawało uroku temu miejscu.
I wszędzie wokół latały roje kolorowych ciem. Niby latające klejnoty, migając żółto-brązowymi skrzydłami i ciągłym ruchem ożywiając to miejsce jeszcze bardziej.
- Spójrz tylko – szepnęła Serana. – Nikt tu nie był od stuleci. Wątpię, by istniało drugie takie miejsce w Skyrim. Jest piękne…
Uśmiechnąłem się na tę nagłą przemianę.
- Widziałaś kiedyś coś podobnego? – spytałem.
Potrząsnęła głową. Jej oczy, teraz szeroko otwarte, błyszczały jak latarnie.
- Wiem tylko, że to miejsce w niczym nie przypomina Skyrim – oznajmiła nagle. – Ani tego teraźniejszego, ani… Tego z przeszłości… Tego typu zagajniki można zapewne znaleźć w całym Tamriel. Ludzie po prostu nie wiedzą, czego szukać.
Skinąłem głową. Dexion również o tym wspominał. To nie było jedyne tego typu miejsce. Zapewne na południu, choćby w Cyrodiil, było ich więcej. Tamtejszy cieplejszy i łagodniejszy klimat potrafił bowiem, nawet bez pomocy gorących źródeł, stworzyć podobny mikroświat.
- To pewnie owe słynne drzewa kantykowe – wskazałem na kolorowy gaik poniżej miejsca, w którym staliśmy.
- Na pewno – skinęła głową. – To nie może być nic innego.
Polana Przodków - drzewo kantykowe |
Odetchnąłem kilkakrotnie ciepłym, wilgotnym powietrzem, przesyconym zniewalająca wonią kwiatów. Drzewa kantykowe wydzielały ze swych kwiatów zapach, przypominający trochę woń konwalii, a trochę czarnej porzeczki. Tak mi się przynajmniej skojarzyło. Zapach był jednocześnie upajający i świeży. Przez dłuższą chwilę staliśmy na szczycie kotliny, pieszcząc nasze oczy cudnym widokiem, nosy pięknym zapachem, a uszy – delikatnym, nieustannym szelestem. Dopiero po jakimś czasie ruszyłem w dół, po krętych, kamiennych schodach. Gdy dotarłem do gorących źródeł, aż się spociłem, jak w saunie. W zbroi z grubą wyściółką zrobiło mi się naprawdę gorąco. Musiałem zdjąć hełm, choć niewiele to dało.
Podszedłem do tajemniczego pomnika. Stał na okrągłym podwyższeniu pomiędzy kilku drzewami. Tuż obok, na naturalnej, okrągłej platformie, będącą efektem odparowywania gorącej wody z rozpuszczonymi w niej solami, znajdowało się miejsce, służące do przeprowadzenia całego rytuału. Można było poznać je po snopie słonecznego światła, jaki na nie padał. Spokojnie oceniłem sytuację. Snop światła znajdował się jeszcze dość daleko od środka platformy, a to oznaczało, że miałem jeszcze wiele czasu na przygotowania.
Przede wszystkim, należało znaleźć ów rytualny nóż, ale to zadanie okazało się wyjątkowo łatwe. Wewnątrz tajemniczego pierścienia lewitował bowiem ozdobny, dwuręczny skrobak, służący do zdzierania kory i byłem niemal pewien, że to właśnie to.
Pomnik i rytualny nóż |
- Cóż, mamy ten nóż – skwitowała Serana. – Tylko jak go teraz wykorzystać? To chyba będzie proste, prawda?
- Mam nadzieję – odparłem.
- Podałabym ci go – uśmiechnęła się zakłopotana. – Ale w takim miejscu obawiam się dotykać czegokolwiek.
- Dlaczego?
Opuściła oczy,
- No cóż, jestem wampirzycą. Nieumarłą. Istotą nieczystą, przeczącą naturalnemu porządkowi świata. A w takim miejscu – uniosła dłoń i zatoczyła nią dookoła – gdzie z każdego zakątka aż bije harmonia, boję się, że mój dotyk mógłby zbrukać jego niewinność. Pewnie to obawy na wyrost, ale lepiej, żebyś to ty go wziął.
I przy tych słowach odsunęła się nieco, umożliwiając mi dostęp do pomnika i lewitującego w nim narzędzia.
Sięgnąłem po nie i chwyciłem w dłoń. Miało dwie rączki, między którymi rozciągnięto specjalnie ukształtowany strug. Przypominało to narzędzie stolarskie, ale miało pofałdowane ostrze. Zbliżyłem się do najbliższego drzewa. Ślady na jego korze świadczyły o tym, że dawno temu wielokrotnie pobierano z niego korę. Świadczyły o tym podłużne wzorki, wycięte przez nóż, teraz jednak zabliźnione i ledwo widoczne.
- Chyba mu nie zaszkodzi – mruknąłem do siebie, chwytając skrobak pewnie w obie ręce.
Wystarczyło kilka ruchów. Na ziemię upadło kilkadziesiąt grubych wiórów. Jednocześnie poczułem dodatkową woń, jakby mahoniowego drewna, ale delikatną i ledwo dostrzegalną. Odłożyłem nóż na miejsce, zdjąłem rękawice i starannie wyzbierałem wszystkie wiórki. Podniosłem je do nosa – pachniały wyraźnie i przyjemnie. Skoro ja czułem ten zapach, ćmy zapewne też go poczuły. W końcu, owady mają znacznie silniejszy węch, niż ludzie.
- Pokaż – poprosiła Serana.
Podsunąłem jej pod nos dłoń, pełną aromatycznych wiórków. Z przyjemnością wciągnęła powietrze w nozdrza.
- Czeka nas tu prawdziwy festiwal zapachów – uśmiechnęła się. – Miejmy nadzieję, że te ćmy lubią tę korę tak bardzo, jak twierdził Dexion.
Ta nadzieja potwierdziła się już po chwili, gdy niewielki rój owadów zaczął wolno krążyć wokół mnie. Ale zgodnie z zaleceniami Dexiona, musiałem ich przywabić o wiele więcej. Bo to właśnie one miały dać mi dar widzenia, a także ochronić mnie przed zgubnym wpływem Pradawnego Zwoju. Ruszyłem więc na górę, gdzie dostrzegłem sporą gromadkę kolorowych motyli. Serana podążyła za mną. Podobnie, jak uprzednio zwabione ćmy.
Gdy otoczył mnie kolejny rój, Serana roześmiała się.
- Spójrz na nie – odezwała się. – Chyba cię polubiły!
Ale zaraz spoważniała i przyjrzała mi się ze zdziwieniem.
- I o ile nie mam przywidzeń – dodała – to zaczynasz świecić…
Ćmy na Polanie Przodków |
Zerknąłem na swoje ramiona. Rzeczywiście, były rozjaśnione jakimś dziwnym blaskiem. Dexion wprawdzie o tym nie wspominał, ale wierzyłem, że mi to nie zaszkodzi. W takim miejscu, uświęconym przez bogów, raczej nie mogło mi się stać nic złego.
Spokojnie, wolnym krokiem, aby nie spłoszyć otaczających mnie motyli, obszedłem całą kotlinę. Motyle siadały na mnie, okrążały mnie i wciąż ich przybywało. Wkrótce zaczęły przesłaniać mi widok na tyle, że niewiele widziałem. Seranie chyba bardzo podobało się to widowisko.
- Łoooł! – zawołała cicho, a w jej głosie wyczułem zachwyt. – Myślę, że na to właśnie czekaliśmy! Wróćmy i sprawdźmy, czy uda nam się przeczytać zwoje.
Powoli wróciłem więc do miejsca obok pomnika. Snop światła zbliżał się już do środka kręgu. Chwyciłem podany mi przez moją towarzyszkę zwój. Kilka głębokich oddechów i rozwinąłem go.
Początkowo poczułem ból głowy, zwłaszcza w okolicach oczu. Przestraszony, czym prędzej opuściłem ramię. Ból przeszedł. Przymrużyłem więc oczy i uniosłem Zwój. Znów poczułem tępy ból, ale tym razem nie był silny. Zwój rozjarzył się błękitnym blaskiem i nagle ujrzałem tajemniczą, ciemną jaskinię.
Ale to nie tak, że ujrzałem ją na Zwoju. Zobaczyłem ją tak, jak widzi się sen! Kiedy człowiek zasypia i trwa w półśnie, świadomie obserwując to, co pokazuje mu wyobraźnia.
- Jaskinia Zmierzchania – usłyszałem jakiś szept, jakby szum wiatru ułożył się w słowa. Moim oczom ukazała się dobrze znana mi okolica, na północy Skyrim, na Pograniczu. Poznałem miejsce, prowadzące do ołtarza Peryite, daedrycznego księcia. Wejście do jaskini znajdowało się niedaleko.
Wizja rozwiała się. Powróciła mi przytomność. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że drugą ręką cały czas ściskałem ramię Serany.
- Wszystko w porządku? – spytała z troską.
Z wysiłkiem skinąłem głową.
- Myślałam już, że cię straciłam – westchnęła z niepokojem. – Twoja twarz zrobiła się biała jak śnieg.
- Dziwne uczucie – bąknąłem, puszczając jej ramię. – Przepraszam…
- Nie szkodzi – wzruszyła ramionami. – Jestem wampirem, siniaki mi nie grożą… Ale widziałam to w twoich oczach. Jakby nagle przeniosło cię o tysiące lig stąd.
- Bo tak było – sapnąłem. – Miałem wizję, jakbym się tam znalazł. Obok wejścia do jaskini.
Spojrzała na mnie zaciekawiona.
- To co z tym Łukiem Auriela? – spytała. – Wiesz, gdzie możemy go szukać?
Skinąłem głową.
- Jest w miejscu, zwanym Jaskinią Zmierzchania – odrzekłem.
- Jaskinia Zmierzchania – powtórzyła bezwiednie. – Trafisz tam?
Znów skinąłem głową.
- Znam trochę tamte okolice – zapewniłem. – Wprawdzie nigdy nie znalazłem tej jaskini, ale też nigdy jej nie szukałem. Powinienem trafić. Nie za pierwszym, to za drugim razem.
- Więc to już prawie koniec – pokiwała głową.
- Słucham? – spytałem zaskoczony.
Lekko wzruszyła ramionami.
- W końcu będzie można położyć kres temu niedorzecznemu proroctwu – odparła zamyślonym tonem. – Gdzie jest ta cała Jaskinia Zmierzchania?
Teraz ja wzruszyłem ramionami.
- Tak dokładnie, to sam nie wiem. Ale dzięki Zwojom wiem, gdzie jej szukać. Dość daleko, na Pograniczu.
- Ruszajmy więc – błysnęła oczami. – Chcę tam dotrzeć, zanim mój ojciec będzie miał szansę nas wytropić.
Ale nie mogliśmy ruszyć tak od razu. Magia Zwoju była tak potężna, że wyssała ze mnie siły. Czułem się, jak po wielkim wysiłku. Drżały mi nogi. Musiałem usiąść.
Pomogła mi podejść do schodów. Usiadłem na jednym z niższych stopni. Przycupnęła obok mnie. Zacząłem grzebać w sakwie, w poszukiwaniu mikstury, przywracającej siły. W końcu znalazłem zieloną fiolkę i wypiłem jej zawartość. Siły zaczęły się szybko regenerować. Teraz trzeba tylko chwilę poczekać.
- Co wiesz o Łuku Auriela? – spytałem.
- Niewiele – odparła. – W księgach historycznych pojawia się na jego temat kilka wzmianek, ale trudno go wytropić. Choć, o ile się orientuję, nigdy nie był w rękach wampirów. To byłoby coś nowego…
- A co on ma wspólnego ze słońcem – spytałem. – Mówił o nim Zwój, zatytułowany „Słońce”, więc chyba jest jakiś związek.
- Pewności nie mam – westchnęła. – Auriel to jeden z elfich bogów. Wraz z innymi zamieszkuje Aetherius. Z tego co słyszałam, słońce stanowi most pomiędzy naszym światem, a ich, ale czy to prawda? Być może łuk czerpie energię wprost ze słońca, dlatego pojawia się ono w proroctwie.
- Łuk czerpie energię ze słońca – powtórzyłem zamyślony. – Jak to możliwe? A właściwie…
- Tak?
- Do czego on właściwie służy? – zapytałem. – Sądziłem, że to jakaś broń, ale z tego, co mówisz, to chyba coś więcej. Do jakiegoś rytuału?
Serana uśmiechnęła się lekko.
- Tego nie wiem – odrzekła. – Mam tylko nadzieję, że stanie się to jasne, gdy już go zdobędziemy…
Urwała nagle i momentalnie zmieniła się na twarzy. I ja kątem oka ujrzałem jakiś cień, ale nie zdążyłem zareagować, gdy Serana pchnęła mnie mocno w kierunku drzew. Przeznaczona dla mnie błyskawica, która miała mnie zapewne sparaliżować, trafiła w próżnię.
Szybko odzyskałem równowagę i odruchowo dobyłem miecza, jednocześnie się odwracając. Przyznaję, byłem zaskoczony, widząc przed sobą dwa gargulce, a za nimi dwóch wojowników, z czego przynajmniej jeden był wampirem.
Zasłoniłem się tarczą od ciosu i wyprowadziłem pchnięcie w pierś bliższego gargulca. Magia Przedświtu wspomogła mnie, wywołując eksplozję, która mocno osłabiła atakujących. Dosłownie, jakby nagle zabrakło im sił. Bili się wprawdzie nadal, ale jakoś niemrawo. Pierwszego gargulca dobiłem jednym ciosem, na drugiego wystarczyły dwa cięcia. Szybko doskoczyłem do wampira, z którym Serana toczyła pojedynek na magię wysączania. Cios w kark zakończył plugawy żywot. Sługę wampirów, atakującego mnie wielkim mieczem, Serana rozbiła Lodowym Kolcem.
Ale to nie wszystko. Powyżej na schodach stało dwoje następnych – wampirzyca i jej sługa. Rzuciłem się w tamtym kierunku, za mną Serana i ożywione przez nią zwłoki zabitego przez nas wampirzego sługi. Wampirzyca potężną błyskawicą zaatakowała nacierającego na nią ożywieńca. Rozbiła go w puch, ale mnie dało to czas, aby doskoczyć do niej i usiec ją, zanim uruchomiła swoją magię wysączania. Za to Serana nie miała takich kłopotów. Rozprawiła się ze swoim przeciwnikiem bez trudu, wysączając z niego siły na odległość.
- Laas! – krzyknąłem, uważnie się rozglądając.
Purpurowa poświata nigdzie się nie ukazała. Więcej napastników nie było.
- Jak oni nas wytropili? – w głosie Serany usłyszałem skargę. – Przecież nie mogli iść za nami! Zauważylibyśmy.
- Obawiam się, że mają szpiegów w zamku – westchnąłem. – A jeśli nie w zamku, to pod zamkiem. Przecież już wiedzą o Twierdzy Świtu.
Potrząsnęła głową, zdumiona i spojrzała na mnie z widocznym przestrachem.
- Ale ja nic… Przysięgam! Musisz mi uwierzyć!
Potrząsnąłem głową.
- O nic cię nie oskarżam – odparłem. – Musieli podsłuchać jakoś nasze rozmowy. Ale jak?
Odetchnęła głęboko.
- Gargulce – westchnęła. – Musieli ich użyć. Gargulce zaczaiły się na murach i podsłuchały.
- Jak się tam dostały?
- Potrafią się wspinać po murach i przywierać do ściany – odparła. – Musimy bardziej uważać na to, co mówimy.
Pokiwałem głową.
- Jak myślisz, słyszały, o czym rozmawiamy? – spytałem. – Wiedzą o Jaskini Zmierzchania?
- Może zdołały usłyszeć – wzruszyła ramionami. – Mówiliśmy dość głośno. Ale na szczęście, nie powtórzą tego nikomu.
- Nie wiadomo, ile wiedzą twoi ziomkowie – westchnąłem. – Chyba najlepiej zrobimy, jeśli jak najszybciej udamy się na północ.
Zgodziła się ze mną. Wspięliśmy się więc na schody i skierowaliśmy do wylotu tunelu, którym tu przyszliśmy. Tam jeszcze oboje obejrzeliśmy się za siebie.
- Żal opuszczać takie miejsce – westchnąłem. – Chyba nieprędko takie zobaczymy.
Po czym wszedłem do ciemnego tunelu.
Ale nie mogliśmy iść od razu. Gdy tylko wysunęliśmy się z jaskini, Serana aż złapała się za głowę, tak wielki poczuła ból. Ostre, górskie słońce i wokół biały śnieg – to zbyt wiele dla wampira. Musieliśmy się cofnąć i przeczekać do zachodu. Postanowiłem więc się zdrzemnąć, niejako na zapas.
Nie zamierzałem marznąć w ciemnej grocie. Wróciłem do Polany Przodków i tam, w cieple, na miękkiej ziemi, umościłem sobie posłanie. Przez dłuższą chwilę po prostu leżałem, czekając na sen, który nie nadchodził. Ale w końcu spokój tego miejsca udzielił się i mnie. Zamknąłem powieki.
Gdy się obudziłem, było już nieco ciemniej. Słońce musiało już zachodzić, bowiem w kotlinie zrobiło się szaro. Zerknąłem obok – Serana trwała w letargu, nieco dalej, u wylotu tunelu, gdzie było znacznie ciemniej. Wokół niej walały się sakwy poległych wampirów. Słusznie, mogły mieć przy sobie jakieś dokumenty. Ale gdy wampirzyca otworzyła oczy, zapewniła mnie, że niczego nie znalazła.
- Sam zresztą popatrz – westchnęła. – Kilka fiolek z magicznymi miksturami już zabrałam. A reszta? Jeden miał przy sobie ładnie oszlifowany ametyst i to właściwie wszystko. No i trochę złota – rzuciła w moją stronę niedużą sakiewkę, którą złapałem i odruchowo zważyłem w ręce. – Wampirzy sługa miał przy sobie dwie słodkie bułki. Chcesz?
Potrząsnąłem głową. Nie mógłbym opanować obrzydzenia.
- Na pewno nie było żadnych dokumentów? – spytałem. – Choćby szkicu jakiejś mapki, albo jakiegoś listu z instrukcjami?
Spojrzała na mnie kpiąco.
- Zrewiduj mnie, jeśli chcesz – odrzekła, wstając na nogi i rozkładając ręce. – Śmiało, bronić się nie będę. Powiedziałeś kiedyś, że nie czujesz do mnie obrzydzenia, więc nie krępuj się.
- Daj spokój – prychnąłem zdegustowany. – Przecież ci ufam.
- Nie ufasz – odrzekła z przymrużonymi oczami. – Widzę to przecież. Targają tobą wątpliwości. I słusznie! Przecież mogłam zabrać jakieś dokumenty i ukryć. Albo zniszczyć… Zaczynasz popełniać błędy. Powinieneś sam ich zrewidować. Nie zrobiłeś tego.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony, musiałem przyznać, że to był błąd z mojej strony. Istotnie, sam nie wiem, dlaczego nie przeszukałem zwłok. Zwykle to robię w takich przypadkach. I istotnie, Serana, jeśli grała ze mną w jakąś skrytą grę, mogła zataić przede mną znalezione dokumenty. Z drugiej strony, uratowała mi życie, w czas spychając mnie z drogi wyładowania, które mogło mnie nawet zabić. A potem walczyła ze mną ramię w ramię.
No, ale była wampirzycą. W dodatku, z klanu Volkihar. Mogła nam wszystkim zamydlić oczy i pod pozorem pomagania Obrońcom Świtu, w rzeczywistości wciąż pomagać swemu ojcu w zdobyciu informacji. Spojrzałem na nią podejrzliwie.
I wtedy przyszło na mnie olśnienie.
- Nie – pokręciłem głową. – Ty nie pomagasz ojcu. Ty naprawdę pomagasz Obrońcom Świtu.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- A skąd ta pewność?
Uśmiechnąłem się.
- Gdybyś pomagała ojcu, nie walczyłabyś z nimi – wskazałem w dół, gdzie leżały zwłoki wampirów, niewidoczne z naszego miejsca. – Nic łatwiejszego! Dowiedziałaś się już, gdzie jest Łuk Auriela. Zabiłabyś mnie, zamiast ratować. Nie jestem ci już do niczego potrzebny.
Jej reakcja zdumiała mnie. Próbowała się uśmiechnąć, ale nawet ja zauważyłem, że ogarnął ją jakiś wielki smutek.
- Tak, nie jesteś mi już potrzebny – szepnęła, po czym wzrok jej stwardniał, a głos nabrał mocy. – Przecież jestem wampirzycą. Nie mam żadnych uczuć. Jest mi wszystko jedno, byle się nachlać krwi! No i na pewno chcę zniszczyć ten świat. Bo dlaczego nie?
- Przecież mówiłem, że…
- Wiem, co mówiłeś. Chodzi mi o to, co myślisz.
Westchnąłem zakłopotany.
- Przecież wcale tak nie myślę – odrzekłem, rumieniąc się mimo woli. – Wydawało mi się, że jasno to wyłuszczyłem.
Pokręciła głową zrezygnowana, po czym wskazała głową na tunel.
- Idziemy?
Skinąłem głową.
Ruszyła przodem. Podążyłem za nią, mając w głowie zupełną pustkę.